Wypowiedź na naradzie aktywu PZN w Jachrance w  1996 roku   .

Czesław Kryjom  

    

 W pierwszych latach po wojnie, na terenie miasta Poznania i województwa Wielkopolskiego działo się sporo ważnych rzeczy. Już wiosną  1945 roku niewidomi przejęli zakłady pracy dla niewidomych po Niemcach. Największym z nich  był ośrodek w Odolanowie w powiecie Ostrów Wielkopolski.  Tam w czasie okupacji niewidomi produkowali szczotki, kartony i wyroby wikliniarskie.  Kierownikiem został  kolega Marian Przybylak. Kilka miesięcy później zakład przeniesiono do Owińsk. Zagospodarowanie zakładów poniemieckich miało  istotne znaczenie gdyż   podjęło w nich pracę sporo naszych niewidomych.  

 W 1947 roku Henryk Ruszczyc zorganizował w Poznaniu pierwszy kurs przygotowujący do pracy w przemyśle, głównie  w "Zakładach Cegielskiego "Stomilu",  "Goplanie" i"Centrze".    Szkoleniem zostało objętych około 60 osób. kurs ten należał do najbardziej udanych, a dowodem jest fakt, że później pracowaliśmy w tych  zakładach przez  długie lata. I tak na przykład, ja z "Cegielskim" rozstałem się dopiero po upływie ponad dwudziestu lat.  

 Kilka miesięcy później zostało zorganizowane szkolenie pod kątem pracy w monopolu. Uczestniczyli w nim niewidomi z różnych województw. Dzisiaj są inne czasy i nie można ich porównywać z dziejami sprzed ponad 50 lat, ale  dawniej, Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej dało polecenie dyrekcji  zakładu produkcyjnego, że  ma przeszkolić i  zatrudnić na przykład stu inwalidów, a wśród nich i niewidomych i kierownictwo fabryki  ten nakaz przyjmowało.   

Muszę powiedzieć, że warunki w tych zakładach były bardzo dobre . Niewidomi mieli sławę dobrych pracowników. Uzyskiwali świetne wyniki i często otrzymywali  odznaczenia przodowników pracy- dziś już prawie nie znane,  ale dawniej przysparzały niewidomym  dużo dobrej opinii. Przeważnie  chodziliśmy do stołówki na obiady. Za dużo pieniędzy nie mieliśmy, więc chętnie korzystaliśmy z ułatwień  socjalnych. One bardzo pomagały nam w codziennym życiu.   

Chciałem podkreślić, że szkolenie przygotowujące do pracy w przemyśle, trwało dość długo, przeważnie trzy miesiące. Do tego celu służyły odrębne pomieszczenia.  przychodzili do nas mistrzowie i  przekazywali nam wskazówki, dzielili się swym doświadczeniem i umiejętnościami,  a po zakończeniu  nauki, przechodziliśmy do zakładów, na przeznaczone dla nas stanowiska pracy.

Moi przedmówcy podkreślali w swych wystąpieniach, że poznańskie środowisko niewidomych w pierwszych latach po wojnie, było bardzo aktywne w różnych dziedzinach, a wśród nich, także w działalności kulturalnej. Tak się składało, że  w rozmaitych przedsięwzięciach  brałem czynny udział, mogę więc przekazać kilka spostrzeżeń opartych na własnej praktyce. Uważam, że należy pamiętać o naszych pionierach, którzy na samym początku ręcznie  przepisywali książki w brajlu. Książek nie było dużo, ale krążyły  od jednego do drugiego czytelnika  i wszędzie witano je entuzjastycznie. Przepisywano to, co uważano, że będzie najbardziej ciekawe i i wartościowe, a w dodatku - bez  udziału Urzędu Kontroli Prasy.  

 Na szacunek i pamięć zasługują również ci koledzy, którzy prowadzili biblioteki, oczywiście społecznie, bo pieniędzy na etaty nie było. Tę pracę podejmowali przeważnie niewidomi, Między innymi-  i ja prowadziłem bibliotekę w Poznaniu. wypożyczaliśmy  książki na miejscu oraz wysyłaliśmy  je do ludzi mieszkających w terenie.  

 Do wielu czynności, na przykład - wciągnięcie książki do rejestru, naklejanie numerków  - były potrzebne  oczy, szukaliśmy więc  widzących społeczników. Pan Dobrosław  Spychalski, jako dyrektor biblioteki Centralnej, od czasu do czasu znajdował  jakieś pieniądze na nagrody,   

  Ale  przeznaczaliśmy je głównie dla pomagających nam  działaczy  widzących. Efekty naszej pracy mogły się uwielokrotnić, po uruchomieniu w Warszawie książek nagrywanych na taśmie magnetofonowej. Książki zaczęły wówczas docierać do  niewidomych mieszkających w najdalszych zakątkach kraju .   

Wszyscy wiemy, że pionierem wychowania fizycznego niewidomych był Jan Dziedzic - późniejszy profesor poznańskiej AWF. Pierwszy obóz sportowy odbył się w Giżycku w1952 roku.  Kierował nim Stanisław Żemis, a Jan Dziedzic, wtedy jeszcze student, pracował jako instruktor.   

 W obozie brało udział około 40 osób z całego kraju. Dziś określilibyśmy całą imprezę, jako dość ryzykowną. Większość zajęć odbywała się na jeziorze  Mamry. Kiedyś kajaki wypłynęły na jezioro, a wkrótce z małej chmurki zrobił się bardzo duży deszcz. Gdyby zerwała się jeszcze  wichura- na pewno mogłoby być  nawet tragicznie, Ale nikt nie uległ wypadkowi i wszystko skończyło się szczęśliwie.  

 Warunki były wówczas bardzo prymitywne. Spało się w namiotach. przed śniadaniem, każdy brał ręcznik i biegł na pomost i aby się umyć -  wskakiwał do wody. Kolega Czesław Sokołowski był instruktorem pływania.  Z braku  pieniędzy, niewidomych zatrudniano, jako czynnych instruktorów.   

Pływania na kajakach uczył Adam  Kopytowski. On wprawdzie widział jeszcze sporo, ale gdy mu się kajaki porozłaziły po jeziorze, musiał je przywoływać jakimś  głośnym dzwonem, żeby mogły zebrać się  razem i szczęśliwie dopłynąć do bazy.  

 Dziś warunki na obozach są na pewno dużo lepsze, ale  z uczestnikami jest znacznie gorzej. Dawniej nasi młodzi koledzy garnęli się do życia kulturalnego, do sportu i turystyki. Gdy uda nam  się  pokazać w jakimś wydawnictwie, jak to było kiedyś, może będzie  to zachętą do aktywniejszego uczestniczenia w teraźniejszych imprezach sportowych.  

Czesław Kryjom