„zawsze redaktor”
Kreowanie postaw - Hanna Pasterny
W ubiegłym roku uczestniczyłam w XIII Letniej Szkole Liderów Społeczeństwa Obywatelskiego. Szkoła Liderów powstała w 1994 roku, z inicjatywy profesora Oxfordu Zbigniewa Pełczyńskiego. Trzy lata później przekształciła się w stowarzyszenie, którego misją jest wspieranie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. O istnieniu stowarzyszenia dowiedziałam się kilka miesięcy wcześniej, gdy w portalu www.niepelnosprawni.info przeczytałam artykuł Mariusza Barczaka, niepełnosprawnego uczestnika poprzedniej edycji Szkoły. Tekst bardzo mnie zainteresował, postanowiłam więc zgłosić się na kurs dla młodych liderów. Pod koniec maja wysłałam wypełniony formularz zgłoszeniowy (oczywiście zaznaczyłam, że jestem niewidoma) oraz dwa listy referencyjne. Na stronie stowarzyszenia Komisja składała się z trzech panów: profesora Zbigniewa Pełczyńskiego - dyrektora Szkoły Liderów, Przemysława Radwana oraz koordynatora projektu - Daniela Lichoty. Gdy weszłam z białą laską, po kolei się przedstawili. Dzięki temu zmniejszył się nieco mój związany z rozmową stres. Sama rozmowa trwała ok. dziesięciu minut. Pytano głównie o plany na przyszłość, zarówno te zawodowe, jak i związane z działalnością społeczną. Profesor zapytał też o działalność Polskiego Związku Niewidomych. Pytań było sporo. Musiałam odpowiadać w szybkim tempie i nie dać się zaskoczyć. 22 czerwca wieczorem na stronie Szkoły pojawiły się wyniki. Znalezienie się w grupie wybranych, razem z pełnosprawnymi działaczami, bardzo mnie ucieszyło, lecz także przeraziło. Zastanawiałam się, czy sobie poradzę, czy nie będę odstawać od grupy i jak zareaguje ona na to, że jestem niewidoma. Pod koniec sierpnia dostałam materiały, które musiałam zeskanować, przeczytać i zabrać ze sobą do podwarszawskiego Popowa, gdzie odbywało się szkolenie. Objuczona dwoma plecakami, z nieodłącznym od niedawna mówiącym notatnikiem Kajetek, 5 września o świcie wyruszyłam stawić czoła nowemu, jakże interesującemu wyzwaniu. Letnia Szkoła rozpoczęła się w Warszawie w Fundacji Batorego. Dostaliśmy identyfikatory, podzielono nas na grupy asystenckie (sześcio- i siedmioosobowe) i dano nam trochę czasu na wzajemne poznanie się. Następnie odbyło się oficjalne otwarcie. Po lunchu autokar zawiózł nas do Popowa. Zamieszkaliśmy w ośrodku Caritasu w dwuosobowych pokojach z łazienkami. Mieszkałam z Ewą z Białej Podlaskiej. To wspaniała dziewczyna i bardzo dobrze się dogadywałyśmy. Wieczorem i następnego dnia mieliśmy zajęcia z budowania zespołu, polegające na szukaniu na podstawie mapy ukrytych w lesie informacji, wchodzeniu na stos skrzynek, chodzeniu po linach, przechodzeniu przez sieć, budowaniu mostu z belek, itd. W celu rozwiązania zadań musieliśmy ściśle współpracować, co szybko zintegrowało grupę. Moje koleżanki i koledzy pomagali mi podczas tych ćwiczeń sprawnościowych, dzięki czemu odważyłam się wejść na skrzynki, a nawet przejść po rozwieszonej między drzewami linie. Program Szkoły był bardzo interesujący. Uczyliśmy się sztuki prowadzenia debat, najpierw w grupach, a potem dla chętnych przed publicznością. Stanowili ją wszyscy uczestnicy, czyli 38 kursantów, w tym chłopak z Białorusi, profesor, jego asystent, koordynator, sześciu asystentów grup i tłumaczka języka migowego (była z nami niesłysząca Ania). Zgłosiłam się do pierwszej debaty, której tematem była edukacja. Przypadła mi rola drugiego posła opozycji. Na koniec publiczność wybierała najlepszego mówcę. Gdy się okazało, że wygrałam tajne głosowanie, byłam zaskoczona i bardzo się ucieszyłam. Mieliśmy także zajęcia z planowania własnego rozwoju, kreowania wizji, przywództwa i negocjacji. Trochę było też o technikach manipulacji. Bardzo podobało mi się spotkanie z Janem Wróblem, założycielem pierwszej szkoły społecznej w Polsce, który mówił o zachowaniu się podczas wystąpień publicznych. Pozytywne wrażenie zrobiła na mnie senator Olga Krzyżanowska i jej wykład "Polityka to misja, czy kariera?". O przywództwie interesująco mówił dyrektor generalny firmy Johnson & Johnson, która była jednym z naszych sponsorów. Witold Ferenc i Tomasz Żukowski ciekawie i fachowo zanalizowali kampanię wyborczą. Zadowolona jestem także z panelu dyskusyjnego, prowadzonego przez księdza Mieczysława Puzewicza i socjologa Tomasza Mertę, pt. "Te dni po śmierci papieża zmieniły młode pokolenie?". Wydawało mi się, że ten temat jest już tak przegadany ze wszystkich możliwych stron, iż będzie nudno. Jednak panowie profesjonalnie poprowadzili ten panel, nie zachowywali się stereotypowo i trzeźwo patrzyli na świat. Podobał mi się też wykład Krzysztofa Margola: "Dlaczego działam" oraz prof. Leona Kieresa: "Jakiej lustracji potrzebuje Polska?". Przedostatniego dnia wieczorem dostaliśmy nowe zadanie. Tytuł projektu brzmiał: "Mieszkańcy Serocka głosują". Serock to miasteczko koło Popowa. Musieliśmy zachęcić jego mieszkańców do udziału w najbliższych wyborach. W nocy pracowaliśmy więc nad ulotkami, plakatami, kontaktowaliśmy się z lokalnymi mediami i układaliśmy piosenki wyborcze. W piątkowe przedpołudnie zorganizowaliśmy na rynku happening. Nie było zbyt wielu ludzi, gdyż padał deszcz. Mimo to z realizacji projektu byliśmy zadowoleni. Praca nad nim pozwoliła nam wykorzystać praktycznie to, czego przez poprzednie dni się uczyliśmy. Raz wyrwaliśmy się z naszego cudownie cichego lasu. Pojechaliśmy do Warszawy, gdzie mieliśmy spotkanie ze sponsorami, wykład poświęcony owocnemu kontaktowi z nimi, zwiedzanie pałacu prezydenckiego, spotkanie z Barbarą Labudą oraz pyszny, wręcz królewski lunch, który po caritasowskim jedzeniu bardzo nam smakował. Szkolenie było bardzo intensywne. Zajęcia mieliśmy od 8. do 22., a czasem nawet do 23. Co jakiś czas pojawiały się komunikaty na temat ubioru: "Macie się ubrać oficjalnie, półoficjalnie lub też na luzie". Podczas krótkich przerw biegaliśmy więc się przebierać. W noc pracy nad projektem finałowym położyłam się przed trzecią, a niektórzy jeszcze później. W leśnej ciszy, z dala od samochodów i miejskiego hałasu, spało się wspaniale. Wieczorami, w grupach asystenckich, mieliśmy konwersatoria. Dyskutowaliśmy na temat otrzymanego wcześniej artykułu. Ja prowadziłam konwersatorium o kłamstwie. Początkowo było to dla mnie stresujące, gdyż bez uprzedzenia asystenci połączyli dwie grupy, czyli było o połowę więcej ludzi. Trudno było mi rozplanować czas. Na szczęście się rozkręciłam i zostałam oceniona pozytywnie. Bardzo duże wrażenie wywarł na mnie prof. Pełczyński (6 września wieczorem Telewizja Polska wyemitowała o nim film pt. "Lider"). Po II wojnie wyjechał do Anglii, gdzie się ożenił i gdzie nadal mieszka. Przez kilkadziesiąt lat był wykładowcą Oxfordu. Jego studentem był m.in. były prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton. Mimo że w grudniu skończył 80 lat, nadal jest bardzo aktywny. Ujęła mnie również jego umiejętność otwartego mówienia o swoich sukcesach, wytrwałość oraz dystans do siebie. Kilka razy miałam okazję z profesorem porozmawiać. Zaproponował mi poprowadzenie jednej części przygotowanego przez niego spotkania na temat niepełnosprawnych w społeczeństwie obywatelskim. Mimo że nie było ono obowiązkowe, przyszło sporo osób. Dyskutowaliśmy prawie do północy. Z pobytu w Popowie jestem bardzo zadowolona; poznałam wspaniałych ludzi, naładowałam akumulatory i nabrałam pewności siebie. Podczas wystąpień publicznych nie drżą mi już ręce, kolana i głos. Dzięki ciekawym zajęciom uczyliśmy się współpracy, ale także zdrowego współzawodnictwa. Nigdy nie byłam dyskryminowana. Uważam, że mimo zmęczenia i czasami zimnej wody warto było pojechać do Popowa.
Pochodnia, luty 2006
|