Biografia  prasowa  

 

Jolanta Kramarz  

przewodnicząca  Fundacji "Vis Major"  

   

             Wiem, co chcę w życiu robić...  

Rozmowa z Jolantą Kramarz - prezesem Fundacji VIS MAIOR  

   - Co kryje się pod tajemniczą nazwą fundacji, którą Pani reprezentuje?  

   - Dosłownie oznacza ona „siłę wyższą”, czyli coś, co może zmienić charakter człowieka, niejako usprawiedliwić ludzkie działania.  

   - I o to właśnie chodzi w waszej pracy?  

   - Poniekąd, ale nie tylko. Staramy się służyć pomocą ludziom z różnymi niepełnosprawnościami, przede wszystkim niewidomym, poprzez organizowanie dla nich szeroko pojętych zajęć rehabilitacyjnych, szkoleniowych. Służymy im także  pomocą psychologiczną, bo ta w sytuacji głębokiej traumy, jaką jest inwalidztwo, niezwykle pomaga zaakceptować swoją życiową sytuację i odnaleźć wiele możliwości, które do tej pory wydawały się niedostępne.  

   - Jak długo działacie w sferze usług dla osób niepełnosprawnych?  

   - Fundacja VIS MAIOR została zarejestrowana we wrześniu 2002 roku. Założyłam ją wspólnie z koleżanką - Elżbietą Wiatr. Początkowo mieściła się w moim warszawskim mieszkaniu. Dwa lata temu, dzięki życzliwemu wsparciu radnego - Ryszarda Mazurkiewicza -  który pomógł w negocjacjach ze spółdzielnią mieszkaniową, otrzymaliśmy trzy pomieszczenia w suterenie na warszawskim Żoliborzu, łącznie 50 metrów kwadratowych. Nasz aktualny adres jest następujący: 01-636 Warszawa, ul. Cieszkowskiego 1/3, lokal 75, tel. (022) 408 41 49, e-mail: vis.maior.free.ngo.pl    

   - Ile osób niepełnosprawnych „przewinęło się” przez waszą fundację w ciągu tych pięciu lat?  

   - Myślę, że około 300. Mimo, iż w naszym kraju działa wiele pozarządowych organizacji, pomagających tej grupie naszego społeczeństwa, potrzeby w tej mierze ciągle nie są w pełni zaspokojone. Etatowo pracują u nas cztery osoby niewidome. Oprócz tego zatrudniamy, w zależności od potrzeb, fachowców do nauczania języków obcych, orientacji przestrzennej czy czynności dnia. W naszej pracy pomaga nam też 20 wolontariuszy.  

   - Skąd pieniądze na działalność?  

   - Pozyskujemy je z różnych źródeł - składamy wnioski o granty, piszemy unijne projekty, pomagają nam też sponsorzy, na przykład BRE BANK, a jeśli brakuje pieniędzy - dokładamy z własnej kieszeni. W sierpniu bieżącego roku, za pieniądze z Urzędu Marszałkowskiego województwa mazowieckiego, zorganizowaliśmy w Piwnicznej turnus rehabilitacji podstawowej dla 20 ludzi niewidomych i niepełnosprawnych ruchowo. I jak się okazało, taka integracja była niezwykle udana, bowiem problemy są podobne - inne są jedynie metody ich rozwiązywania. Były wspólne warsztaty psychologiczno-artystyczne - a więc dużo muzyki, która ponoć łagodzi obyczaje, wycisza i relaksuje,  zajęcia plastyczne, nauka asertywności i międzyludzkiej komunikacji.  

   - Jakie jeszcze działania mieszczą się w sferze waszej pracy z ludźmi?  

   - Prowadzimy kursy obsługi komputera, naukę języków obcych, organizujemy uczniowskie praktyki dla jednej z warszawskich szkół medycznych, szkolimy wolontariuszy, a także osoby widzące, pracujące w firmach, zatrudniających niewidomych. Aby przybliżyć im problemy ludzi z dysfunkcją wzroku, uczymy ich wykonywać różne życiowe czynności po niewidomemu, czyli w goglach na oczach. Ja osobiście, jako że mam w tej mierze duże doświadczenie, współpracuję też z policją i z pracownikami opieki społecznej. Chodzi tu przede wszystkim o pomoc dla  alkoholików, ich rodzin, a także dla ofiar przemocy w rodzinie.  

   - Skąd takie zainteresowania?  

   - Może spowodował to fakt, iż od 14. roku życia jestem osobą praktycznie niewidomą, stąd moja większa wrażliwość na problemy innych. Urodziłam się z zaćmą. Potem dwukrotnie odkleiła mi się siatkówka. Mój wzrok z roku na rok pogarszał się. Dziś mam niewielkie poczucie światła, tak zwane widzenie punktowe, i mam nadzieję, iż do końca życia zachowam to „światełko w tunelu”.   

   - Skąd Pani pochodzi?  

   - Z Andrychowa. Tam chodziłam do szkoły podstawowej i do liceum, choć chciałam się uczyć w krakowskiej szkole dla niewidomych przy ulicy Tynieckiej, bo tam uczono muzyki, a ja od dziecka grałam na pianinie. Myślałam nawet o zawodzie stroiciela fortepianów. Ostatecznie jednak także maturę zdałam w Andrychowie. Było to w 1990 roku, po czym dostałam się na psychologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Już w drugiej klasie liceum wiedziałam, że to będzie mój kierunek studiów.  

   - Dlaczego?  

   - Bo chciałam pomagać ludziom. W szkole średniej prowadziłam grupy oazowe i zaobserwowałam, że to właśnie do mnie często zwracały się dziewczyny ze swoimi problemami, a ja potrafiłam ich wysłuchać i pomóc.  

   - Trudno było na studiach?  

   - Niełatwo, bo nie było jeszcze wówczas w tak powszechnym użyciu jak dziś komputerów. Dlatego cały mój rok był zaangażowany w nagrywanie mi wykładów, mimo iż posługuję się brajlem. Dopiero na IV roku studiów w sukurs przyszedł mi komputer. To była rewolucja - sama mogłam robić notatki. Na komputerze napisałam też swoją pracę magisterską.   

    - Co było jej tematem?  

    - Pomoc społeczna w Polsce. Robiłam badania na temat obrazu pracowników socjalnych i ich klientów. I doszłam do ciekawych wniosków. Otóż pracownicy socjalni mają zakodowany stereotyp swoich klientów.  

   - Jaki to stereotyp?  

   - Otóż według nich ludzie korzystający z pomocy społecznej są sprytni i roszczeniowi.  

   - A nie jest to obraz prawdziwy?  

   - Często jest, ale nie można do wszystkich przykładać jednej miary - ocena musi być indywidualna.   

   - Co było po studiach?  

   - Już na V roku zaczęłam szukać pracy. Znalazłam ją w lecznictwie odwykowym. W czasie studiów chodziłam na zajęcia fakultatywne z tej dziedziny, a kiedy zaczęłam pracować, zafascynowała mnie pomoc dla alkoholików i ich rodzin. Pracowałam przez dwa lata w dwóch poradniach - odwykowej i dla ofiar przemocy w rodzinie.  

   - I jakie doświadczenia?  

   - Nabrałam przekonania, że na swoje picie człowiek dotąd nie ma wpływu, dopóki nie podejmie decyzji o leczeniu. Jeśli natomiast chodzi o kobiety wychodzące z przemocy, to zaimponowała mi ich determinacja w dążeniu do tego, by wyjść z tej trudnej życiowej sytuacji. Są niezwykle aktywne w tych działaniach,  a znaczącym dla nich wsparciem jest grupa terapeutyczna.  

   - Jak reagowali ci ludzie na niewidomego terapeutę?  

   - Pozytywnie, ponieważ uznali, że jeśli ja radzę sobie dobrze ze swoim problemem, to i im mogę skutecznie pomóc.  

   - Co dalej po tych dwóch latach?  

   - Prowadziłam zajęcia w Wyższej Szkole Pedagogiki Specjalnej, pracowałam w telemarketingu w warszawskiej spółdzielni „Nowa Praca Niewidomych”. Przez jakiś czas pracowałam też w urzędzie pracy na warszawskiej Woli, jako doradca zawodowy. Wygrałam konkurs na to stanowisko i bardzo sobie cenię zdobyte tam doświadczenie, bowiem pomaga mi ono w mojej obecnej pracy.   

   - Jak dalej potoczyła się Pani zawodowa droga?  

   - Ponieważ wiem, co chcę w życiu robić, poprzednie prace nie były w kręgu moich najbardziej oczekiwanych zainteresowań. Dlatego dojrzałam do założenia fundacji, co też wkrótce się stało.  

   - Cale życie Pani się dokształca...  

   - To prawda. Oprócz psychologii, skończyłam w międzyczasie Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie, podyplomowe studia z pedagogiki specjalnej - kierunek: kształcenie integracyjne, a obecnie jestem na drugim roku szkoły psychoterapii. Znam też dobrze język angielski.  

   - A teraz wyjeżdża Pani jako uczestniczka na turnus, zorganizowany przez Szkołę Liderów Społeczeństwa Obywatelskiego?  

   - Chcę angażować się w różne dziedziny społecznej aktywności. To będzie bardzo intensywny program - 12 dni zajęć od godziny 9. do 22.  

   - Widzę, że w naszej rozmowie towarzyszy Pani pies przewodnik?  

   - Mam go od dwóch lat. Nazywa się Red i jest bystrym i świetnym przewodnikiem.  

   - Jednak chyba praca  nie wypełnia Pani całego życia?  

   - Mam też życie prywatne. Skończyłam kurs tańca, lubię czytać literaturę współczesną. No i kocham muzykę - kiedyś słuchałam przeważnie klasyczną, a obecnie cenię także rozrywkową, a nawet jazz.  

   - Dziękuję za rozmowę.  

                              Rozmawiała Grażyna Wojtkiewicz  

POCHODNIA październik  2007