Człowiek Roku

   Teresa Dębowska  

 

W ostatnim dniu lutego, w zakopiańskiej karczmie "Bąkowa Zyhlina" odbyła się uroczystość nadania tytułów "Człowieka Roku 1996R" 13 osobom, które wybrano spośród około 140 reprezentantów trzech województw w piątym z kolei plebiscycie "Gazety Krakowskiej". Wśród laureatów znalazła się między innymi tegoroczna noblistka Wisława Szymborska oraz Mieczysław Kozłowski - dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących w Krakowie.

- Panie Dyrektorze, jakie to jest uczucie być "Człowiekiem Roku"?

- Tytuł ten był dla mnie zaskoczeniem. Wybrany zostałem spośród 38 znamienitych krakowian. Gdybym w plejadzie tej znalazł się na 10_#15 miejscu, już to uważałbym za wielkie wyróżnienie dla mnie i dla ośrodka, którym kieruję. Gdy otrzymałem zaproszenie do Zakopanego, myślałem raczej, iż będę tam tylko tłem dla laureatów. Okazało się jednak, że to ja jestem jednym z nich. Długo nie mogłem oswoić się z tym szczęściem, bo dla mnie ten tytuł, to najwyższe ukoronowanie mojej 35_letniej pracy zawodowej.

- Plebiscyt jest próbą wyłonienia autorytetów, których tak nam brakuje w obecnym świecie. Na Panu, jako jego laureacie, spoczywa obowiązek kreowania pewnych wartości, zwłaszcza w sytuacji, kiedy jest Pan wychowawcą młodzieży. Które z nich są dla Pana najważniejsze?

- Przede wszystkim życzliwość dla ludzi, wiara w ich możliwości i uczciwość w działaniu. Sam doświadczyłem dużo życzliwości i nie chciałbym poskąpić jej innym.  

- Z Zakopanego wrócił Pan znów w swój świat - do rodziny, współpracowników i młodzieży. Jaka była ich reakcja na Pana sukces?

- Gdy w "Bąkowej Zyhlinie" wręczano mi medal i dyplom, cieszyłem się jak dziecko. Jednak nieporównywalnie  większą radość sprawiło mi spotkanie ze współpracownikami i ich dar - piękny kosz kwiatów.  Podobnie było z młodzieżą - czułem ich przyjaźń, sympatię i naturalną radość z tego, co spotkało ich dyrektora. To wspomnienie pozostanie na długo. A rodzina, u której znajduję pełne zrozumienie dla mojej pracy, jest po prostu ze mnie dumna.

- Jakie ma Pan marzenia na przyszłość?

- Zanim o nich opowiem, chcę podzielić się jeszcze jedną myślą. Otóż uważam, iż dyrektor, który nie potrafi określić możliwości dalszego rozwoju szkoły, powinien zrezygnować. Dopóki będę widział perspektywy jej rozwoju, będę pracował na tym stanowisku. W mojej mentalności nie ma przywiązania do funkcji i nie darzę szacunkiem tych, którzy chcą tylko spokojnie przetrwać.

A teraz wróćmy do pytania. Marzy mi się przede wszystkim nowy budynek dla najmłodszych klas, zlokalizowany poza Tyniecką i stworzenie maluchom mikroklimatu, który obecnie został zaburzony. Gdy przyszedłem do ośrodka, uczyło się tu tylko 87 dzieci. Teraz jest ich 300. Inne są potrzeby małych dzieci i inne młodzieży. W jednym budynku trudno je pogodzić. Gdy uda mi się to marzenie spełnić, będę szczęśliwym człowiekiem.

Chciałbym również zmodernizować bazę komputerową i przywrócić jej poziom europejski oraz otworzyć naszym uczniom dostęp do Windoowsów, a więc praktycznie do wszelkiej informacji. Marzy mi się też nowy autokar.

- A prywatnie?

- Nie mam specjalnych marzeń. Pragnę jedynie, aby moja rodzina była zdrowa i szczęśliwa i aby nadal towarzyszyła mi ludzka życzliwość.

- Dziękuję za rozmowę.

pochodnia  kwiecień 1997

/Fragmenty/