Biografia prasowa  

 

Mieczysław  Kozłowski  

 Nauczyciel, dyrektor Ośrodka Szkolno-wychowawczego   dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących w Krakowie  

Człowiek Roku 1996  

 

Brawo Dyrektorze Kozłowski  

Nagroda im. kpt. Jana Silhana jest najbardziej prestiżowym wyróżnieniem, przyznawanym przez Polski Związek Niewidomych. Mieczysław Kozłowski, dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Krakowie jest jej siódmym laureatem. Wyróżnienie to dostawały osoby niewidome i widzące, które wykazały się wielkim wkładem pracy na rzecz środowiska inwalidów wzroku. Nagrodzeni byli między innymi: tyflopedagog, literat, muzyk, redaktor, pedagog.

    Przewodniczący jury, Andrzej Kaszta, na uroczystościach wręczenia nagrody za 1993 rok powiedział: "To była świadoma decyzja, gdyż sprawy wychowania młodzieży nabrały obecnie szczególnego znaczenia, zwłaszcza jeśli chodzi o wychowanie zawodowe. Dyrektor krakowskiego ośrodka dostał ją za rozwiązania organizacyjne, umożliwiające inwalidom wzroku przygotowanie do pracy w atrakcyjnych zawodach."

Na uroczystościach w Warszawie 21 czerwca laureat nie bardzo chciał się chwalić swymi osiągnięciami. Mówili inni. Czesław Sokołowski, przewodniczący okręgu w Krakowie, tak mówił o laureacie: "Niełatwo podejmować trudne decyzje, jeszcze trudniej je realizować. Pan Mieczysław w ciągu 10 lat dosłownie wstrząsnął krakowską szkoła. Dziś ośrodek ma trzy pracownie komputerowe, w tym jedną na poziomie zachodnioeuropejskim. Nawiązano współpracę z krajami ościennymi i dalszymi, jak: Holandia, Francja, Austria, Wielka Brytania. Dzięki temu blisko 200n naszych uczniów spędziło wakacje na wyspie. Dyrektor Kozłowski prowadzi działalność usługową i rocznie potrafi zarobić dla szkoły 2 mld złotych. To świadczy o jego rzutkości i przedsiębiorczości. Ale najważniejsze jest to, że zwerbował i zachęcił do swej działalności grono nauczycieli. Ci ludzie czują sens swej pracy."

        *                      *                       *Mieczysław Kozłowski jest postawnym mężczyzną po pięćdziesiątce. W rozmowie sprawia wrażenie człowieka konkretnego i solidnego. Jest poznaniakiem, a więc pochodzi z regionu gdzie gospodarność i skrupulatność są w cenie.

W 1961 roku ukończył Wydział Historii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. napisał pracę dyplomową na temat początków drukarstwa w Wilnie. Specjalizował się w historii średniowiecza. W Krakowie, do którego trafił za żoną, miał szanse na robienie doktoratu. Jednak przeciwności losu, a głównie kłopoty mieszkaniowe, zmieniły plany życiowe. W  Krynicy uczył historii w liceum ogólnokształcącym. Po śmierci syna przeniósł się z żoną do podkrakowskiej Skawiny, w której od 1968 roku był dyrektorem liceum. W połowie lat osiemdziesiątych zostaje organizatorem administracji oświatowej w Skawinie, a w 1980 roku przenosi się do Nowej Huty. W okresie "Solidarności" i później w stanie wojennym ta dzielnica Krakowa była najbardziej niepokorna komunistom. W "Solidarności" było 90 procent nauczycieli. On, członek partii, zostaje inspektorem oświaty w dzielnicy. Bardzo ostro reaguje na ocenę pracy nauczycieli poprzez ich sympatie polityczne. Mówi: "Obojętne dla mnie było, czy nauczyciel złożył legitymację partyjną, czy był w opozycji do władzy, czy też po drugiej stronie barykady - liczyła się fachowość w pracy."

W roku 1985 po konflikcie z I sekretarzem PZPR w Nowej Hucie składa wymówienie. Miał wtedy do wyboru różne kierownicze stanowiska w szkolnictwie, ale postanowił coś zmienić w swoim życiu. Miał dość politycznych przepychanek. Nabawił się nerwicy, wrzodów na dwunastnicy, doszły kłopoty z sercem. Żona kategorycznie mu powiedziała: "Zajmij się chłopie sobą, bo dążysz w prostej lini do samozagłady."

Trafił do krakowskiej szkoły dla niewidomych i niedowidzących na Tyniecką. Przyszedł w dobrym momencie, bo ówczesny dyrektor Marian Barć odchodził na emeryturę. Mieczysław Kozłowski tak o nim mówi: "To był dobry szef, ale jego nieszczęściem było, że przyszedł z tarnowskiego i nie miał przebicia w Krakowie. Nie potrafił się też postawić, a władze polityczne dzielnicy wymuszały na nim decyzje personalne."

Co zastał w szkole nowy dyrektor? Mówi, że przejął ją w dobrym porządku, z solidną kadrą nauczycielską. Wtedy to była skromna placówka, licząca 87 uczniów ( dla porównania - dzisiaj ma 260 ). Został przyjęty tak, jak powinna być przyjęta osoba z zewnątrz, czyli nieufnie i z rezerwą. Ten stosunek utrzymywał się przez kilka miesięcy. Owszem, wypełniano jego polecenia, ale robiono to z nakazu, a nie z wewnętrznego przekonania. Ta bariera pękła, kiedy przedstawił ludziom plany rozwoju ośrodka.

W pierwszym roku swego urzędowania powołał zespół, w celu utworzenia klasy stroicieli i korektorów. Osobiście złożył dokumenty w ministerstwach; oświaty i wychowania oraz  kultury i... czekał na decyzję. Po długich. Po długich bojach stoczonych w stolicy, nowy kierunek nauczania niewidomej młodzieży ruszył w 1986. Myśląc o nowych kierunkach, należało powiększyć bazę na Tynieckiej. Ale żeby budować, trzeba mieć pieniądze. Kuratorium nie dało, ministerstwo też. Na wysokości zadania stanął tylko ówczesny prezydent miasta - Salwa. Przekazał szkole 54 mln złotych, a to nie było mało w połowie lat osiemdziesiątych. Dobudowano piętro z pięcioma klasami lekcyjnymi. Dyrektor podziękował sponsorowi, ale nie ustawał w biegu. Następny etap u następne nowe profesje dla inwalidów wzroku - operator dźwięku i nowoczesne techniki biurowe. I dalej walka. Okazało się, że ministerstwo nie posiada takich zawodów w swoim wykazie. Należało więc je stworzyć. Ale nie było to takie proste, jak konstrukcja gwoździa. Po rocznych rozmowach przyszło zwycięstwo. Zaistniały nowe zawody.

Efektem dalszej walki dyrektora było przywrócenie szkole rangi placówki muzycznej. Niegdyś błyszczała ona takimi talentami, jak Mieczysław Kosz. Szkoła muzyczna miała łowić talenty w terenowych ośrodkach. Nie było to w smak dyrektorom szkół. Bojkotowano więc poławiaczy talentów, aż w końcu zlikwidowano szkołę i na jej miejsce stworzono dział muzyczny.

Kiedy przed 10 laty przeszedł dyrektor Kozłowski, napompował w ten sflaczały organ trochę krwi. Znów po wielkich bojach powołano szkołę muzyczną, a dopomogła w tym dyrektor Adrianna Poniecka z ministerstwa kultury. Od przyszłego roku wznawia działalność komisja rekrutująca  do krakowskiej szkoły młodzież z doskonałym słuchem.

Jakie więc nowe działy istnieją w szkole? W klasach stroicieli i operatorów dźwięku uczy się od 12 do 14 osób. Nie jest to dużo, lecz dzieje się tak dlatego, by mogli wszyscy znaleźć pracę.  Na kierunku muzycznym  z całej grupy niewidomych i niedowidzących dzieci kończących podstawówkę dwójka, może trójka rocznie zdaje do średniej szkoły na Basztową. Kierunek stroicielski kończy co roku 6-7 niewidomych. W Europie, w której bywał dyrektor, kształci się stroicieli trochę inaczej. Tam jest układ mistrz-czeladnik. Doświadczony stroiciel przekazuje swą wiedzę i umiejętności jednemu uczniowi, czyli współtworzy rzemieślnika. A kto u nas stroi W tym zawodzie pracują głównie absolwenci średnich szkół muzycznych, którzy nie sprawdzili się jako muzycy.

Kim czuje się Mieczysław Kozłowski w tej szkole: pedagogiem, zarządcą, administratorem? On sam nie rozgranicza tych pojęć. Swoich zastępców dobierał tak, aby zajmowali się głównie dydaktyką. On stworzył bazę, rozbudował ośrodek, ściągał kadrę nauczycieli. W tej szkole ciągle jest coś do roboty. Gdy rozbudowano internat, okazało się, że do generalnego remontu nadaje się kryty basen. Kiedy przecięto wstęgę na pływalni, zauważono że rozpada się pralnia i kuchnia. A ministerstwo hojną rączką nie rozdaje pieniędzy, jak przed laty. Ciągle trzeba o nie zabiegać z innych źródeł.

Za swoją dziesięcioletnią pracę na rzecz dzieci niewidomych  dyrektor Kozłowski naprawdę nie spodziewał się tak prestiżowej nagrody. Uważa, że  bardziej są jej godni inni. Odebrał tę nagrodę jako wyróżnienie dla całego zespołu z Tynieckiej. A zespół ma doświadczony, po studiach tyflologicznych. Na przykład w pomaturalnym studium języków obcych ma dwóch doktorów - anglistę i germanistę. Szefami działu akustyki i informatycznego są też ludzie z tytułami doktorskimi.

Nauczyciele potrafią docenić jego zaangażowanie. W  trakcie głosowania, oceniającego jego działalność, na 74 głosy dostał... 74 aprobujące. Leszek Lichtenstein, znany trener niewidomych lekkoatletów i nauczyciel na Tynieckiej mówił o Kozłowskim w samych superlatywach. A nie jest to człowiek skłonny do czczych pochwał.

Szkoła na Tynieckiej wymaga jeszcze wielu zabiegów gospodarczych. Całkowitej przebudowy wymaga otoczenie budynków. Dyrekcja ma już dokumentację, ale pieniędzy jeszcze nie zdobyła. Według optymistycznych prognoz, a dyrektor jest optymistą, za 3-4 lata szkołę będzie otaczał pięknie zagospodarowany  ogród. Dyrektorowi Kozłowskiemu marzy się holenderski model szkolnictwa nad Wisłą. Najbardziej przemawia do niego suma 45 tys. dolarów, jaką przeznacza rząd holenderski rocznie na jednego niewidomego ucznia. On by chciał otrzymać taką sumkę na prawie trzy setki dzieciaków.

Dyrektor jest optymistą, ale ma też rozterki i nieprzespane noce. Kamień z serca mu spadnie za 2-3 lata, kiedy wszyscy jego absolwenci otrzymają pracę w wyuczonym zawodzie. Ciągle goni go czas: "Jeśli będę działał powoli, to będę to robił na szkodę dzieci. Jeśli mogę im szybko dać komputery czy umożliwić wyjazd za granicę, to i  one będą już teraz bogatsi, a nie kiedyś, gdy ich czas gromadzenia wiedzy minie. Nie mogę zwalniać tempa, bo skrzywdzę te dzieciaki".

 Andrzej Szymański

    

Pochodnia sierpień 1994