Młody niewidomy śpiewak

Edwin Kowalik

 

Jeszcze w czasie pobytu w szkole śpiewałem kiedyś podczas wakacji arię Skołuby ze „Strasznego Dworu” Moniuszki. Moja siostra Barbara podsłuchała śpiew i postanowiła zająć się moim, jak sądziła, talentem. Porozmawiała z nauczycielami muzyki w Laskach i siostra Blanka zajęła się mną, dając mi kilka lekcji śpiewu. Był to ostatni szkolny rok i wobec faktu uznania mojego głosu za nadający się do kształcenia, zgłosiłem się do szkoły muzycznej na Miodowej i zdałem wstępny egzamin. Moja edukacja zakłócona jednak została poważną chorobą gardła. Przerwałem wiec naukę, aby wrócić do niej po jakimś czasie, gdy schorzenie udało się zaleczyć. Zajął się mną znany śpiewak i pedagog - Zdzisław Skwara. U niego kształtowałem głos prawie przez pięć lat i uzyskałem świadectwo ukończenia szkoły. Pracowałem ciągle na wsi jako pracownik spółdzielni, otrzymując pracę nakładczą  i wykonując szczotki. Pomagała mi wciąż mama - w nauce w szkole i w pracy. Po jakimś czasie wynajmuje mi w Warszawie stancję, gdzie ciągle pracuję najpierw jako szczotkarz, potem jako dziewiarz, ale w rezultacie okazuje się bardzo trudne pogodzenie pracy i nauki, mama więc podejmuje się utrzymywać mnie aż do skończenia szkoły. Uczyłem się dobrze, ale miałem wielkie momenty załamania, zawaliłem nawet rok szkolny, kiedy mama uległa ciężkiemu wypadkowi i kiedy życie stało się nieznośne. Potem przerabiam w ciągu roku dwa lata szkolne i kończę szkołę, muszę dodać z zadowoleniem - kończę ją z wyróżnieniem.  

Zaraz po zdaniu ostatnich egzaminów próbuję dostać się do pracy w filharmonii w dziale estrady, ale bez skutku. Podejmuję więc pracę w drukarni, Polskiego Związku Niewidomych, gdzie piszę teksty na kliszach prawie przez półtora roku. Poprzez Ministerstwo Kultury i Sztuki uzyskuję wreszcie etat w Krajowym Biurze Koncertowym. Wspaniały profesor Skwara organizuje prasę i reklamę  oraz pierwsze nagranie radiowe. Mój debiut odbywa się w październiku 1979 roku w Warszawskim Towarzystwie Muzycznym, potem idą kolejno koncerty w Międzynarodowych Klubach Książki i Prasy oraz pierwsze wyjazdy w ramach pracy w Krajowym Biurze Koncertowym. Ileż czułem wtedy radości i wzruszenia, kiedy przez głośnik mojego radia usłyszałem po raz pierwszy siebie w ariach i pieśniach Moniuszki i Chopina. Następna audycja radiowa objęła już muzykę baroku, którą wykonywałem z towarzyszeniem Leszka Kędrackiego, grającego na klawesynie. Miałem i trzecie nagranie radiowe z muzyką polską, towarzyszyła mi na fortepianie Wanda Klimowicz. Wykonałem dzieła Wielchorskiego, Stojowskiego, Wertheima i Szeligowskiego.  

Muszę tą drogą podziękować  pani dyrektor Bojkowskiej z Ministerstwa Kultury i Sztuki, która wywalczyła dla mnie pracę w Biurze Koncertowym. To ta praca umożliwiła mi szeroki kontakt z publicznością polską. Trasa objęła w pierwszym etapie takie województwa, jak: białostockie, suwalskie, krośnieńskie, tarnobrzeskie, kaliskie i województwa nadmorskie. Występowałem z wieloma znanymi artystami: z pianistką Stefańską - Łukowicz, z wiolonczelistką Grażyną Marzec, z klawesynistą Leszkiem Kędrackim i konferansjerem muzycznym Zdzisławem Sierpińskim. Występował ze mną także mój profesor - Zdzisław Skwara, który nadal wprowadzał mnie w arkana sztuki i przedstawiał mnie różnym ludziom i wykonawcom, umożliwiając ciągłe kontakty i dając mi nowe możliwości występowania. Podjąłem także współpracę ze znanym niewidomym śpiewakiem - Ryszardem Gruszczyńskim i występuję z nim często jeszcze i dzisiaj.  

Moim marzeniem - kontynuuje swoje zwierzenia Janusz Kowalski  - jest nagranie płyty, występ w telewizji, wyjazd za granicę. Są to przecież marzenia, które ma każdy artysta. Noszę się też z zamiarem przekwalifikowania swojego głosu na tenor, jakoś nabrałem przekonania, że partie tenorowe lepiej układają się w moim głosie, lepiej brzmią. No i dla tenorów - a jak pan wie, ciągle jeszcze śpiewam barytonowo - jest po prostu więcej ciekawych pozycji wykonawczych. Cóż, z moich marzeń mam jeszcze jedno - chciałbym wykonać recital z orkiestrą filharmoniczną, ale to, zdaje się, daleka i chyba dość nierealna sprawa. Zobaczymy. Muszę z żalem stwierdzić, że Krajowe Biuro Koncertowe daje coraz mniej koncertów, a sam etat to jeszcze nie wszystko. Dostaję koncerty niekiedy w Empikach, w domach kultury, ale nic większego, nic ambitniejszego, a artysta nie może czekać, nie może trwać w bezruchu. Mam większe aspiracje i większe pragnienia artystyczne, ale pierwszy rozpęd został już jakby zahamowany, muszę teraz pomyśleć, jak działać dalej. Pewnie pomoże mi znowu jakiś szczęśliwy przypadek albo ktoś życzliwy zainteresuje się karierą artysty, który na początku swojej drogi szuka rozwiązań, tak niełatwych w naszych warunkach do znalezienia i zastosowania. Nawet etatu w Biurze Koncertowym nie można uznać za pewny - zmiany funduszu, oszczędności prowadzą do różnych konsekwencji. Będę pracował nad tym, aby poszerzyć swoje możliwości i horyzonty artystyczne. To prawda, mam teraz dobre warunki - otrzymałem mieszkanie, mam już pianino, aby ćwiczyć z akompaniatorami, domem zajmuje się ciągle moja mama, mam życzliwych wokół siebie ludzi. Ciągle mam przekonanie, że sprawy moje potoczą  się dobrze, że „popłynę” dalej na fali muzycznego szczęśliwego losu. Jeśli tak się stanie, zawdzięczać to będę uporowi i dobrym, życzliwym ludziom. -

Streściłem opowieść Janusza Kowalskiego w formie jego własnych zwierzeń, aby każdy był przekonany, że to nie fantazja dziennikarska, lecz autentyczna relacja. Dzieje jego pracy i życia jako artysty może nie są specjalnie barwne i fascynujące, tak jak dzisiaj wszystko u nas, ale w tej relacji zawarta jest jedna ciekawa prawda - niewidomy w niezwykle skomplikowanych  warunkach umiał zdobyć się na wysiłek i walkę i podjąć tę pracę, która, wydawałoby się, jest niedostępna. Jego trud okazał się owocny,  a jego wola zostania artystą stała się faktem. O czym to świadczy - chyba o tym, że dla człowieka, prawdziwego człowieka, nie ma rzeczy niemożliwych. Siła talentu i pragnienie ukazania go słuchaczom stało się wiodącym światłem, które, takie mam przekonanie, nie zgaśnie w duszy młodego, niewidomego śpiewaka. Jego siła polega na tym, że ciągle pragnie czegoś nowego, nie poddaje się, dąży do nowych, wytkniętych sobie celów, szuka nowych efektów i nowych estetycznych praw w sztuce, zamierza zostać dobrym, wielkim wykonawcą, coraz piękniej śpiewającym artystą  - to dążenie, to pragnienie nadaje niewidomemu śpiewakowi rangę człowieka z wielką duszą. Jego aspiracje, już przecież w części zrealizowane, staną się w przyszłości symbolem walki o lepsze życie, o piękno w nim, o to, co dla niewidomego może stanowić bogatszy świat.  

Rozmawiam często z Januszem Kowalskim. Jego osobista kultura, spokój płynący ze słów i z relacji koncertowych, zawsze życzliwy i pełen wdzięczności stosunek do ludzi zapewniający rozmówcę, że ten młody człowiek a przed sobą jeszcze wiele dobrych chwil i szans osiągnięć. Niech los sprzyja jego dobrym i ciekawym dążeniom - niech jego marzenia staną się realnym, pełnym triumfu sukcesem.  

„Magazyn Muzyczny”  

Nr 2/289, 1984r.