Jego gra była czymś wyjątkowym

 

       Anna Łukowska:

- Dlaczego Mieczysław Kosz? Czemu zajął Cię tak bardzo artysta, który niedługo żył, a i biografię miał, prawdę powiedziawszy, mało obfitą w zdarzenia. Jak dalece znacząca jest jego muzyka?

Krzysztof Karpiński:

- Zacznijmy może od tego, że interesuję się pianistyką jazzową, a Kosz to pianista. Znałem go z występów, chociaż niestety nigdy nie poznałem osobiście. Bywałem na jego koncertach w latach 1967 - 1971.  

A teraz kwestia zasadnicza: jego gra była czymś wyjątkowym. Trzeba bowiem pamiętać, że lata 1960 - 1970 to takie czasy, kiedy właściwie nie gra się już klasycznych standardów jazzowych. Zaczyna się wtedy rozwijać free - jazz, a później jazz- rock. I nagle przy tej rewolucji w jazzie Kosz wraca do standardów.  

A.Ł. - Pierwszy wówczas zaczyna je grać?

K.K. - Trudno jednoznacznie powiedzieć. W Polsce chyba tak. Zaczyna grać standardy, a robi to przed publicznością na poważnych festiwalach Jazz Jamboree. To sprawa wysoce ryzykowna. Trzeba je bardzo dobrze grać, by zainteresować słuchaczy, choć są dobrze znane.  

Kiedyś przeglądałem „Jazz Forum” i zauważyłem krótką wzmiankę na temat dziesiątej rocznicy jego śmierci. Był to rok 1983. Zamieszczono również zdjęcie z uroczystości pogrzebowych na cmentarzu w Tarnawatce. A ponieważ co najmniej dwa razy do roku przejeżdżam obok tego miejsca, więc postanowiłem zobaczyć grób Mieczysława Kosza, ktoś bowiem pisał, że postawiono oryginalny pomnik w kształcie klawiatury fortepianu. Gdy znalazłem się na cmentarzu, pomyślałem, że dobrze byłoby, będąc tu, gdzie się urodził i jest pochowany, odnaleźć ludzi, którzy go znali. Może żyje jeszcze ktoś z jego rodziny? Zaszedłem do pobliskiego Urzędu Gminnego. Nawet nie wchodziłem do żadnego pokoju, tylko zaczepiłem przechodzącą korytarzem kobietę i zapytałem, czy znała Kosza. Okazało się, że tak, jego rodzinę również. Rodzice już nie żyli, ale mieszkał we wsi jego przyrodni brat. Trafiłem do niego łatwo, chętnie ze mną rozmawiał. A ponieważ opowiedział mi to, czego nikt o artyście nie wiedział, więc postanowiłem przyjechać jeszcze raz. Przy powtórnej wizycie poznałem jego żonę, czyli szwagierkę Mieczysława Kosza. Okazało się, że pamięta jeszcze więcej niż mąż. Zebrałem więc dużo materiału.  

A.Ł. - A jakie materiały Cię interesowały?

K.K. - Przede wszystkim rozmowy z ludźmi, którzy go znali. Rozmawiałem z około stu osobami. Spotykałem się wielokrotnie z muzykami z Warszawy i Krakowa. Śledziłem najdrobniejsze nawet wzmianki o Koszu w pismach muzycznych. Skontaktowałem się z Polskim Związkiem Niewidomych. W bibliotece Związku była karta czytelnicza Kosza oraz parę o nim artykułów. Znalazłem również folder dotyczący życia muzyka, a wydany przez Polskie Stowarzyszenie Jazzowe. Było tam parę szczegółów biograficznych. Dałem też ogłoszenie do prasy. Jednym z tych, którzy się zgłosili, był niewidomy kolega Mieczysława Kosza. Umówiłem się z nim w Warszawie.  

A.Ł. - Twoje poszukiwania prowadzone były bardzo metodycznie. Chciałeś zrekonstruować jego biografię dokładnie, więc szukałeś ludzi i faktów. Dalej - odtwarzałeś jego biografię muzyczną - robiłeś kalendarium występów i nagrań. I sprawa następna, która łączy się z biografią - szukałeś śladów materialnych, pamiątek po artyście. Co Ci się udało odnaleźć i w jaki sposób to zrobiłeś?  

K.K. - Chciałem je zdeponować w Archiwum Polskiego Jazzu. Byłem tam i niewykluczone, że zostawię w Archiwum wszystko, co udało mi się znaleźć. Zostało po nim jednak niewiele. Nie posiadał nigdy własnego mieszkania, więc i rzeczy miał niedużo. Zostało tam kilka książek pisanych brajlem. Dostałem jedną - jest to „Krystyna córka Lavransa” Sigrid Undset. U pani Dąbrowskiej - właścicielki mieszkania w Warszawie, gdzie mieszkał Kosz, znalazłem dwie płyty. No i udało mi się odszukać puchar, który artysta otrzymał za zajęcie pierwszego  miejsca na festiwalu w Wiedniu w 1968 roku. Miał go jeden z kolegów Kosza, który zostawił go tam, aby nie przenosić go z miejsca na miejsce w czasie licznych przeprowadzek. To właściwie wszystko, na co trafiłem. Udało mi się również odszukać pianino, na którym grywał. Po śmierci Mieczysława Kosza instrument zabrał jego brat do Tarnawatki, gdzie mieszkał. Później go sprzedał, ponieważ w domu nikt nie grał. Po długich poszukiwaniach zobaczyłem je w Tomaszowie Lubelskim, u pana Zapalskiego - nauczyciela muzyki. Grają na nim jego dzieci.  

A.Ł. Z tego wszystkiego wynika, że ten człowiek miał bardzo smutne życie osobiste. Właściwie nie ma prawie jego rzeczy.  

K.K. - Istotnie, jest ich niewiele. Ale w sytuacji, kiedy  ktoś nie ma mieszkania, nie może też niczego gromadzić. Z każdym innym byłoby podobnie.  

A.Ł. - On miał tragiczne życie, prawda?

K.K. - Zaczęło się już od tego, że jego sympatia z lat młodzieńczych - Krystyna Gumiela, zmarła, kiedy Mieczysław był w szkole muzycznej w Krakowie. Później zburzono dom, w którym mieszkał. Była to właściwie rudera, a matka przeniosła się do starszego syna i wkrótce umarła. Kiedy Kosz kończył szkołę średnią, nie miał już rodziców ani domu. Został tylko jego brat przyrodni - Jan Kyć.  

Ale największym problemem było jego kalectwo - stracił w dzieciństwie wzrok. Mieczysław Kosz miał bardzo ciężkie życie. W Warszawie na przykład sąsiedzi zrobili mu kolegium za zakłócanie ciszy grą na pianinie. Miał sprawę, ale na szczęście został uniewinniony.  

A.Ł. - Był prawdopodobnie bardzo smutnym człowiekiem. Ciężko mu było przecież ogromnie. Z czy zdawał sobie sprawę z tak wielkiej własnej wartości?  

K.K. - On nawet często powtarzał podobno: „Smutek jest piękny”. Ale niewątpliwie wiedział, jakim jest muzykiem. Złośliwi twierdzili nawet, że jest megalomanem.  

Jest jeszcze jedna smutna sprawa wiążąca się z życiem Mieczysława Kosza. Każdy z jego kolegów miał dziewczynę, a on nie. Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby był z nim ktoś bliski. Wszyscy jego niewidomi koledzy mają normalne rodziny, a on jej nie założył.  

A.Ł. - A czy interesowała Cię rekonstrukcja osobowości Kosza?

K.K. - Tak, i próbowałem nawet zrobić coś takiego. Poświęciłem trochę miejsca w książce jego psychice.  

A.Ł. - Jakimi metodami to robiłeś? Analizując wywiady z Koszem?

K.K. - Różnie. Przede wszystkim na podstawie wywiadów, których sam udzielił. Najwięcej jednak dowiedziałem się od ludzi, którzy go znali. Mieczysław miał znajomą, która jest psychologiem i ona zechciała mi opowiedzieć trochę na temat jego osobowości. Wszyscy rozmówcy podkreślali, że był bardzo wrażliwy i subtelny. Inteligentny, wszystkim się interesujący człowiek, był lubiany i chętnie wszędzie zapraszany. Kontaktowy, sympatyczny, dowcipny. Świetnie pływał. W wodzie czuł się szczególnie dobrze.  

A.Ł. - A czy wzbudzał zainteresowanie kobiet?

K.K. Jego znajoma mówiła, że był atrakcyjny i dziewczyny zwracały na niego uwagę. Ale ja nie jestem pewien, czy interesował je Kosz - mężczyzna, czy też znany muzyk koncertujący za granicą. Różne zdania o tym słyszałem.  

A. Ł. - Interesujące jest, czy miał jakiś specjalny typ wrażliwości? Czy lubił zwierzęta albo kwiaty?  

K.K. - Był wrażliwy, a nawet nadwrażliwy. Czasami, jak mi opowiadano, miał niekończące się stany depresji. Później mijały i znakomicie się z nim współpracowało. A propos upodobań - hodował w domu kilka żółwi.  

 

A.Ł. - Podobno wielcy ludzie mają jakieś dziwactwa, są ekscentryczni. Czy można było coś takiego zaobserwować u Mieczysława Kosza?  

K.K. - Chyba nie. Myślę, że na to, aby być ekscentrykiem, był jeszcze za młody. On dopiero wkraczał w to wszystko. Był normalnym człowiekiem z bardzo ciężkim życiem.   

A.Ł. - I jeszcze jedno pytanie. O Koszu nie było dotychczas monografii. A czy są książki poświęcone innym polskim muzykom jazzowym?  

K.K. - Poza książką Krystiana Brodackiego o Namysłowskim nie ma żadnej większej pozycji o jakimkolwiek jazzowym muzyku polskim. Może dlatego się ich nie pisze, że trzeba na to poświęcić ogromnie dużo pracy i czasu, który się liczy w latach. Nie wiem.  

Rozmawiała:

Anna Łukowska

       Pochodnia Sierpień 1987