Liryk polskiego jazzu

Danuta Tomerska __________________________________________________________

Z uznaniem mówili o nim luminarze światowej pianistyki jazzowej.

Listopad kojarzy nam się przede wszystkim z Zaduszkami. To święto zmarłych zostało ustanowione przez św. Odyna w 993 r., w celu schrystianizowania wszystkich pogańskich obrzędów ku czci przodków. W liturgii katolickiej Dzień Zaduszny poświęcony jest modlitwom za dusze zmarłych, odwiedzaniu cmentarzy, składaniu kwiatów na grobach i paleniu świateł. Dla nas nekropolie posiadają jeszcze jedną specyficzną właściwość, stanowiąc niekiedy miejsce narodowych sanktuariów, gdzie spoczywają wielcy Polacy. Pewnego rodzaju kultem otoczone są takie cmentarze jak: „Powązkowski” w Warszawie, „Na Skałce” i „Rakowicki” w Krakowie, „Na Rossie” w Wilnie, „Łyczakowski” we Lwowie. Wymieniając te znane nekropolie z grobami sławnych ludzi, chcę również wspomnieć o małym prowincjonalnym cmentarzu w Tarnawatce koło Zamościa i pochylić się nad grobem wybitnego niewidomego muzyka, zmarłego przedwcześnie równo trzydzieści lat temu. Na cokole pomnika widnieje rzeźba popiersia artysty, a niżej - napis: Ś.p. Mieczysław Kosz. Muzyk, pianista, kompozytor jazzowy. Żył 29 lat. Zm. w Warszawie 31 maja 1973 r.

                      Dzieciństwo

aa  Mieczysław Kosz był wielkim artystycznym objawieniem lat sześćdziesiątych. Urodził się 10 lutego 1944 r. we wsi Antoniówka koło Tomaszowa Lubelskiego w ubogiej chłopskiej rodzinie. Mały, delikatny, słaby fizycznie chłopiec był przedmiotem matczynej troski. Wcześnie zauważyła u niego chorobę oczu, ale nie miała ani dość czasu, ani pieniędzy, żeby odpowiednio go leczyć. Ojciec nie otaczał syna serdecznością, wręcz przeciwnie. Nieżyczliwy stosunek ojca do syna stał się, prawdopodobnie, przyczyną rozejścia się rodziców. Później starszy przyrodni brat Mietka zaopiekował się nim i zatroszczył o jego zdrowie, ale wzrok chłopca ciągle się pogarszał i w wieku 14 lat Mietek nic już nie widział.

Gdy skończył 5 lat, miejscowy proboszcz pomógł umieścić go w przedszkolu w Laskach. W pierwszej klasie szkoły podstawowej Mietek Kosz został zakwalifikowany przez specjalną komisję do szkoły muzycznej dla niewidomych w Krakowie. Przydzielony do klasy skrzypiec, miał tak mierne wyniki w nauce, iż podejrzewano komisję o błędną decyzję. Po przeniesieniu do klasy fortepianu nikt już nie wątpił, że Kosz to wielki talent muzyczny. A był to talent niewytłumaczalny. Nie można go było przypisać dziedziczności uzdolnień, bo w rodzinie nie było muzyków, a w domu żadnego instrumentu oprócz ustnej harmonijki, na której sam nauczył się grać.

W 1959 r. Mieczysław Kosz rozpoczął naukę w średniej szkole muzycznej w Krakowie, w klasie fortepianu prof. Romany Witeszczakowej. Chłopiec miał niebywałe szczęście, że trafił do tak świetnego i życzliwego pedagoga. Prof. Witeszczakowa poświęcała mu dużo czasu. Wyrobiła w nim smak muzyczny, w dużej mierze jej zawdzięczał swoją karierę. Do końca życia utrzymywał z nią kontakt listowny i telefoniczny.

Mietek miał opinię wybitnego ucznia. Lubiany przez kolegów, brał udział we wszystkich szkolnych imprezach jako pianista. Muzyka była dla niego wielką radością i sensem życia. Szczególnie zafascynował go jazz.

W 1964 r. zmarła mu matka. Wraz z jej śmiercią stracił rodzinny dom. W tym samym roku zdobył z wyróżnieniem dyplom ukończenia szkoły średniej. Nie zdecydował się na studia wyższe ze względów finansowych i dlatego, że nie uczono tam jazzu. Podjął więc pracę zarobkową jako muzyk w zakładach gastronomicznych w Krakowie, później w Zakopanem. Już wtedy został uznany za wybijającego się i bardzo oryginalnego artystę.

                   Muzyczna kariera

Ważnym wydarzeniem w życiu Kosza była przeprowadzka do Warszawy, o której marzył i w której widział swoją szansę na sukces. Zatrudnił się jako muzyk w kawiarni „Nowy Świat” i tu został dostrzeżony przez środowisko jazzowe. Zaproponowano mu występ na Jazz Jamboree 1967. Jego debiut stał się sensacją tej imprezy. Artysta olśnił swoją grą jurorów i słuchaczy.

Udany występ na festiwalu umożliwił młodemu pianiście nagrania w radiu i koncerty w filharmoniach, teatrach i przed kamerami telewizyjnymi.

Mieczysław Kosz występował ze swoim trio (fortepian, kontrabas, perkusja), gdzie pełnił rolę dominującą, a także jako akompaniator wokalistki, Marianny Wróblewskiej. Najchętniej jednak występował solo.

W latach 1968-9 Kosz został laureatem festiwali jazzowych w Wiedniu (I nagroda), w Montreux (III nagroda), w Monachium (II nagroda). Grał bardzo dużo, nigdy się nie oszczędzał, cieszył się z każdej możliwości występowania. Koncertował w salach i klubach całego kraju, a także zagranicą - na Węgrzech, we Francji, RFN, Austrii, Szwajcarii. Wszędzie gorąco go oklaskiwano i zmuszano do długotrwałych bisów. Z uznaniem mówili o nim tacy luminarze światowej pianistyki jazzowej, jak Bill Evans, czy Dave Brubeck. W prasie ukazywały się recenzje pełne pochwał i podziwu.

„Muzyką olśniewającą, żywiołem pełnym głębi i nowatorskich pomysłów” nazywano kompozycje własne Kosza, nagrane na jedną płytę, w jego wykonaniu. Są tam takie utwory jak „Wspomnienie”, „Bajka”, „Odejście”, „Sygnały”, „Przed burzą”. Jednym z najbardziej osobistych utworów własnych jest „Ikar”.

                        Ból istnienia

Mieczysław Kosz osiągnął sławę. Przez cały czas zdobywał ją sam ciężką, heroiczną pracą. Miał chwile załamań, depresji. Podobno był człowiekiem wyjątkowo wrażliwym. Przeżywał wszystko gwałtowniej i mocniej niż inni. Takie osobowości potrzebują moralnego wsparcia, pomocnej przyjaznej dłoni, mądrej rady, miłości i zrozumienia. A tego mu zabrakło. Zawsze sam musiał przedzierać się przez ciemny labirynt pracy, kłopotów, zmartwień. Mimo sławy Kosz był postacią samotną i tragiczną. Od chwili ukończenia szkoły stał się bezdomnym tułaczem. Mieszkał w różnych sublokatorskich pokojach z różnymi ludźmi. Mimo usilnych starań, do końca życia nie udało mu się zdobyć własnego mieszkania. A marzenia o własnym instrumencie zostały zbyt późno zrealizowane.

W opinii kolegów i znajomych Kosz jawi się jako człowiek miły, delikatny, skromny, ale zamknięty w sobie, niezaradny i niepraktyczny, żyjący jakby w zawieszeniu ponad codziennością. Był uzależniony od innych ludzi, nie potrafił samodzielnie się poruszać. Nie wyszedł z domu nawet na obiad jeśli nikt po niego nie przyszedł. Mówiono, że miał taką blokadę psychiczną. Nie chodził sam, bo nie chciał demonstrować swego kalectwa. Nie używał nigdy białej laski, nie umiał i nie chciał chodzić z psem przewodnikiem, a ciemne okulary założył dopiero wtedy, gdy był już sławny i występował publicznie.

Gdy przybył do Warszawy, był chłopcem spokojnym i nieśmiałym. Nie pił i nie palił. W Warszawie to się zmieniło. Może błąkając się po rozmaitych sublokatorskich pokojach, przebywając z różnymi ludźmi, ulegał ich namowom? A może łudził się, że  alkohol buduje jakieś mosty porozumienia między ludźmi? Lubił bywać w klubach. W towarzystwie, przy winie, stawał się bardziej otwarty, nawet dowcipny. Często mówił, że chciałby być ptakiem i fruwać w przestworzach. Miał kompleks latania.

Na ogół bywał smutny i nieczęsto się śmiał. „Tylko smutek jest piękny” - powtarzał. I taki tytuł nosi książka o Mieczysławie Koszu napisana przez Krzysztofa Karpińskiego.

Jan Byrczek, ówczesny prezes Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, śledził z zainteresowaniem karierę Mieczysława Kosza. Zaliczał go do najwybitniejszych muzyków jazzowych w Europie. I przepowiadał mu, że jeśli nadal będzie doskonalił swoje umiejętności, stanie się wkrótce jednym z najbardziej znanych muzyków na świecie.

                      Tragedia

Nie zdążył nim być. Bo wcześniej nadszedł 31 maja. Tamtego dnia Kosz nie wychodził ze swojego mieszkania na II piętrze przy ul. Pięknej w Warszawie. Był tam sam, zamknięty przed ciekawością świata. A wieczorem wypadł z wysokiego okna z niską żelazną barierką. I nic już wtedy nie było ważne, tylko te kilka sekund, w których spadał i o niczym decydować nie mógł, bo o wszystkim już za niego decydowała grawitacja. I ta ostatnia sekunda, kiedy uderzył o bruk. Mały, kruchy Ikar z dalekiej prowincji.

Samobójstwo czy nieszczęśliwy wypadek? Tego nie udało się ustalić.

Pozostało po nim tak niewiele - jedna płyta, kilkadziesiąt nagrań radiowych, kilkanaście fotografii, recenzje w dawnych czasopismach, nad którymi dziś już unosi się kurz, film reżysera Krzysztofa Riege i ten pomnik w Tarnawatce, ufundowany przez Polskie Towarzystwo Jazzowe.

Kosz nawet nie zostawił po sobie legendy. Dopiero ją tworzył. Jego działalność artystyczna trwała zbyt krótko - zaledwie sześć lat.

Dla uczczenia tragicznie zmarłego muzyka powstał w Kaliszu w 1974 r. Pierwszy Międzynarodowy Konkurs Pianistów Jazzowych im. Mieczysława Kosza. A w Zamościu otworzono w 1982 r. klub jazzowy noszący jego imię.

Wybitny pianista i kompozytor znalazł swoje miejsce w Encyklopedii Muzycznej. Oto fragment jego charakterystyki: „Kosz był jednym z najciekawszych talentów w polskiej pianistyce jazzowej jego muzyka wskazuje zarówno na wpływy tradycji wielkich romantyków, jak i wybitnych pianistów jazzu. Styl gry Kosza - w parafrazach tematów zaczerpniętych z muzyki poważnej i rozrywkowej oraz kompozycjach własnych - cechuje swoisty liryzm (Kosza nazywano lirykiem polskiego jazzu), dążenie do klarowności formy, silne wyczucie walorów kolorystycznych.”

Pochodnia, listopad 2003