Rzecz o jednej filmowej etiudzie

WŁADYSŁAW KOROWAJCZYK

Wszystko zaczęło się od pewnego telefonu. Pani Teresa Wrzesińska, sekretarz łódzkiego Okręgu PZN, zwróciła się z pytaniem, czy nie zechciałbym wystąpić w etiudzie filmowej studenta PWSTFiTV. Chętnie przystałem na propozycję, traktując to jako kolejną moją przygodę z filmem, telewizją i radiem. Tak zostałem aktorem, ale to moje aktorstwo należy traktować z wielkim przymrużeniem oka, choć w umowie o pracę zostało napisane "aktor". Tak też poznałem mego reżysera, studenta łódzkiej Filmówki, Vitora Costa, rodowitego Portugalczyka, i autorkę zdjęć, czyli operatorkę Virginię Surdej z Belgii, której matka jest rodowitą Polką. Przy okazji zetknąłem się z międzynarodowym towarzystwem studenckim, wśród którego byli: Hiszpan, Koreańczyk, Francuz, Norwegowie. Ta etiuda, praca egzaminacyjna Vitora, miała mi zająć trzy dni. Kręciliśmy dwa tygodnie, powtarzając niektóre ujęcia wielokrotnie aż do znudzenia.

Przez pierwsze dni prowadziliśmy długie rozmowy, a właściwie był to mój monolog. Niewątpliwie Vitorovi chodziło o poznanie mojej osobowości, życiorysu i tego wszystkiego, co pozwalało, by mógł nakreślić koncepcję przyszłego filmu. Od początku wyczuwałem, że zmierza ku jakiemuś stereotypowi. Zasadniczą kanwą tej etiudy miały być fragmenty "Dialogów" Platona. I rzeczywiście w jednej ze scenek słychać głos syntezatora m-wy czytający tekst starożytnego filozofa. Z pewnym uporem Vitor zmierzał do nakreślenia sylwetki nieszczęśnika, skrzywdzonego przez los, wymagającego współczucia, a nawet litości. W takich ramach kompletnie nie mieściła się moja osobowość. Zresztą w którymś miejscu dałem temu wyraz, mówiąc: "Litość jest poniżająca i jest najgorszą krzywdą, jaką można wyrządzić człowiekowi."

Nie mam pojęcia, czy w założeniach programowych tego rodzaju prac studenckich trzeba ukazywać dno ludzkiego nieszczęścia, ludzi przegranych, sytuacje beznadziejne. W tym przekonaniu utwierdził mnie jednak przegląd studenckich etiud i oceny jury. Najlepszą notę otrzymał film o opiekunce w domu dla przewlekle chorych i zniedołężniałych starców. Obraz bardzo statyczny, z prawie nieruchomą kamerą, ale niezwykle przygnębiający, ukazujący kres beznadziejności ludzkiego życia. Lepiej od pracy Vitora oceniono etiudę, a właściwie opowieść dozorczyni z jakiejś posesji zamieszkałej przez ludzi z marginesu, bezdomnych kloszardów, młodociane prostytutki, przez alkoholików i narkomanów, którzy szybko przenosili się z tej rudery na cmentarz. Z dziesięciu etiud osiem zrobiono w tym klimacie.  

Moja koncepcja na życie, narzucana Vitorovi, zupełnie nie mieściła się w tej konwencji. Zdaje się, że opiekunka artystyczna Vitora, Grażyna Kędzielawska, nie mogła się z takim ujęciem tematu pogodzić i dochodziło do spięć z moim reżyserem.

W tej etiudzie nie grałem, tam byłem sobą. Raz po raz narzucałem Vitorovi moje nowe pomysły. Zgadzał się z nimi, ale niestety nie wszystkie znalazły się w ostatecznej wersji filmu. Żałowałem, że nie zostały pokazane moje wileńskie korzenie, spotkanie z kolegami z AK, zabrakło akcentów mojej działalności publicystycznej, odjazdu organizowanej przeze mnie wycieczki do Wilna.

Film to mój monolog w różnych miejscach i sytuacjach. Mówiłem o swojej drodze życiowej, napadzie, który spowodował utratę wzroku, zwycięskiemu przełamywaniu wewnętrznych oporów i zewnętrznych barier oraz ludzkiej obojętności. Pokazany jestem w mieszkaniu, na klatce schodowej, gdzie doszło do napadu, przy pracy z komputerem i podczas odwiedzin w lokalu okręgu. Są moje przechadzki po zrujnowanej, największej do niedawna, łódzkiej fabryce włókienniczej, wędrówka po plastycznej mapie świata, dynamiczne tańce z Małgorzatą w jednym z lokali (to też mój pomysł), spacer po "pustyni" czyli po ogromnym wyrobisku piasku, zapalanie znicza pod Pomnikiem Katyńskim z ukazaniem nazwiska ojca. Film kończy się moim wyjściem z ciemnego tunelu w jasność dnia. Ta ostatnia scena to był mój pomysł i od niej etiuda otrzymała tytuł "Tunel".

To miała być kluczowa sekwencja filmu o wymiarze symbolicznym. W pewnym sensie nawiązywała do tekstu Platona, a w moim życiu było to wyjście z ciemności pierwszego okresu po utracie wzroku, w jasność symbolizującą normalność życia w świecie z pogranicza rzeczywistości i wyobraźni. Owa scena nie została wmontowana we właściwym miejscu filmu. Wyjście z tunelu powinno mieć wymiar radosny, dynamiczny, np. mogłoby się kończyć owymi rytmami tanecznymi.

Niezrozumiała była dla mnie symbolika chodzenia po terenie fabryki, z którą nigdy nie miałem nic wspólnego, tak jak i moje życie zawodowe lekarza nie miało związków z produkcją przemysłową. Podobne zastrzeżenia mam do owej "pustyni", ale może nie zrozumiałem jej wyrazu artystycznego lub symboliki? Pewien mój niedosyt wynika z mało wyeksponowanej tragedii rodzinnej, jakim było zamordowanie ojca w Katyniu. Ta zbrodnia Portugalczykowi niewiele mówi.

"Tunel" przesłuchiwałem kilka razy. W tej etiudzie dostrzegam wiele niedoróbek warsztatowych. Film nie ma logicznej ciągłości. Niektóre moje myśli, tak ważne dla mnie, nie zostały uwzględnione, inne wypowiedzi nie są dostosowane do sytuacji. Z tych powodów mam trochę zastrzeżeń do reżysera i montażysty i tu wydają się uzasadnione rozterki jury w ocenianiu tej etiudy.

Z tak obszernego materiału można było zrobić film bardziej zwarty, syntetyczny, który by lepiej charakteryzował moją osobowość, chwile załamań i rozczarowań, a przede wszystkim mój osobisty triumf w pokonaniu przeciwności losu. Symbolem miał być tunel, z jego ciemną czeluścią lub, jak to chciał Platon, z jaskinią, i wyjście z niego w symboliczną jasność, chwytanie radości życia pełnymi garściami, z jednoczesnymi wysiłkami służenia innym.

Żebym nie był posądzony o megalomanię, to do siebie też mam pretensje. Moje wypowiedzi mogły być płynniejsze, lepiej skonstruowane myślowo, bardziej syntetyczne.

Vitor Costa dopiero wchodzi w świat filmu i wiele trzeba mu wybaczyć. Przed nim jeszcze lata nauki i zdobywania doświadczeń. Virginia Surdej ma już za sobą trzy lata nauki z kamerą w Belgii i to wyraźnie widać. Jej ujęcia miejscami są znakomite, ona czuje kamerę filmową, a praca ją fascynuje i pochłania bez     reszty.

Pochodnia wrzesień 2001