Jachranka, 7 czerwca 1996 roku.  

 

Rozmowa z Marianną Wysocką i Teodorem Lepichem o Kazimierzu Jaworku.  

 

Józef Szczurek:  

Proszę powiedzieć kiedy się pani pierwszy raz z nim zetknęła.  

 

Marianna Wysocka:  

Zwrócono się do Rudolfa Wysockiego z prośbą o wprowadzenie nowo ociemniałego pana Jaworka. Ponieważ Rudolf Wysocki był wtedy chory, więc zadzwoniono do mnie z pytaniem, czy mogę się spotkać z panem Jaworkiem, który chce po prostu porozmawiać. Spotkaliśmy się - pan Jaworek przyszedł do mnie. Bardzo zapamiętałam moment przywitania na klatce schodowej, ponieważ ręka pana Jaworka bardzo drżała i była zimna. Pomyślałam, że ten człowiek jest przecież chory. Był wprawdzie z lektorką, ale wzięłam go pod rękę i weszliśmy do mieszkania. To było w 58 roku. Nie wiem jak przebiegła rozmowa, bo ja wróciłam do pracy. Ale uzgodnili, że Rudolf Wysocki będzie panu Jaworkowi pomagał i wprowadzi go we wszystkie sprawy.  

 

J. Sz.:  

A jaką Rudolf Wysocki pełnił wtedy funkcję?  

 

M. W.:  

Rudolf Wysocki był wtedy członkiem Zarządu Głównego i prezesem do spraw handlowo-administracyjnych w spółdzielni "Praca Niewidomych" w Chorzowie. Okręg mieścił się w budynku spółdzielni, więc wszystko było w jednym miejscu. Jeśli chodzi o pana Jaworka, to wiem, że na początku bardzo trudno mu było otrząsnąć się po utracie wzroku. Bądź co bądź przedtem miał pracę i był na stanowisku.  

 

Józef Mendruń:  

Czy Jaworek był już wtedy oficerem, czy jeszcze był w szkole?  

 

Teodor Lepich:  

Nie miał ukończonej Szkoły Marynarki Węglowej w Szczecinie i nie był inżynierem, nad czym niezmiernie bolał. Był w dalszym ciągu słuchaczem Szkoły Morskiej.  

Ja zetknąłem się z Jaworkiem też w 58 roku. Byłem wtedy członkiem zarządu okręgu. I kiedy go zaprezentowano zarządowi, to Jaworek był jeszcze w dużej depresji psychicznej, ale umiejętne wprowadzenie spowodowało, że on szybko się otrząsnął i wziął ster w swoje ręce. I od tego czasu okręg chorzowski stopniowo zaczął przodować.  

 

J. M.:  

Czy Jaworek był już wtedy żonaty?  

 

T. L.:  

Był jeszcze kawalerem. Ślub Jaworka z panią Jagodą, nie pamiętam nazwiska panieńskiego, odbył się w Kościele Mariackim w Krakowie. Ślubu udzielał im biskup, nazwiska nie znam. Żona jeszcze  żyje. Była kiedyś bardzo mocno zaangażowana w sprawy naszego środowiska, ale po zgonie Jaworka zupełnie się odizolowała. Kiedy Jaworek zmarł, to zarząd okręgu zdecydował się ufundować pomnik nagrobkowy, na którego płycie miało być epitafium: porucznik Marynarki Wielkiej z dopiskiem: wybitny działacz ruchu niewidomych w Polsce. Ale zaprotestowała przeciwko temu dopiskowi właśnie żona - Jagoda, mimo że zarząd okręgu miał co nieco w tej sprawie do powiedzenia, bo zebrał spory pieniądz na tenże pomnik. Żona - była bardzo oddana Kazikowi Jaworkowi i środowisku niewidomych i nigdy się nie wstydziła ani ociemniałego męża, ani nas, ale gdy Kazik zmarł, to ona jak gdyby się wstydziła, że miała ociemniałego męża.  

 

J. M.:  

Żeby ten wątek pociągnąć do końca i żeby sprawa była zupełnie jasna, to chcę powiedzieć, że pół roku czy rok temu była taka impreza w domu pomocy społecznej, o którym Państwo jeszcze będą mówić, i była tam pani Jaworkowa, rozmawiała z naszymi kolegami - tu kolega Kaszta mógłby dokładnie opowiedzieć, bo był - ale z tego co ja pamiętam z jego opowiadań, to ona nawet była gotowa oddać jakoś do dyspozycji domek, który posiada gdzieś w Polsce. Więc jakby próbuje wracać.  

 

T. L.:  

Więc właśnie, najpierw się od nas oddzieliła, a w momencie kiedy Dom Pomocy Społecznej dostał imię Jaworka, to jakby zaczęła wracać. I nawet była skłonna udzielać swojej pomocy jako osoba widząca w tym Domu Pomocy Społecznej. Diametralna zmiana postawy.  

 

M. W.:  

Ale Ale czy to nie było tak, że ona miała poczucie, że Jaworek przez swoje duże zaangażowanie w pracy zaszkodził swojemu zdrowiu i dlatego go straciła? To mogło być przyczyną.  

 

J. Sz.:  

Ja słyszałem właśnie taką interpretację. Ona wierzyła, że gdyby nie to jego ogromne zaangażowanie, bo on bardzo wszystko przeżywał, to nie dostałby tego ataku serca i by żył. I ona miała olbrzymią pretensję do środowiska, co skłoniło ją do tak radykalnego odsunięcia się od środowiska.  

 

M. W.:  

To jest możliwe. Jednak Jaworek dostał tego ataku serca na zjeździe, który był tak doskonale przygotowany, że może w ministerstwie może nawet by tak nie było Jaworek załatwił wtedy 40 odznaczeń.  

 

J. M.:  

Ale uściślijmy, czy to był atak serca, czy udar mózgu?  

 

T. L.:  

To był właśnie udar mózgu.  

 

M. W.:  

On już wcześniej miał takie ataki. Utrata wzroku też prawdopodobnie była skutkiem zaburzeń krążeniowych. On był potem troszkę sparaliżowany. Pod koniec utykał na nogę, rękę miał trochę niewładną. Wprawdzie ukrywał to przed wszystkimi, ale tak było.  

 

J. Sz.:  

To może kontynuujmy. Rozpoczął pracę i co było dalej?  

 

T. L.:  

Według mnie od razu zjednał sobie wielu aktywistów z terenu, ponieważ miał fantastyczne podejście do ludzi. Umiał ich nakłonić, najogólniej mówiąc, do poświęceń na rzecz środowiska. I tutaj moja uwaga krytyczna - jako ten "niedokończony" oficer miał zapędy wodzowskie i w miarę upływu czasu, kiedy środowisko poznał dogłębniej, próbował być lekko autokratyczny czy dyktatorski w stosunku do tego aktywu terenowego. Umiał wydobyć maksimum , które postawiło ten okręg pod jego kierownictwem na wysokim poziomie. Tym niemniej powtarzam - to nie był człowiek samych zalet, on miał wiele wiele wad. Co mnie osobiście u niego raziło... Wcześniej wspomniałem, że bolał, że nie można było o nim powiedzieć: inżynier porucznik Żeglugi Wielkiej - Kazimierz Jaworek. I to była jego słabość. Jeżeli wiceprzewodniczącymi zarządu okręgu byli przez dłuższy czas Tadzio Madzia czy Andrzej Gudecki, to jak to jest w naszym środowisku - wymienia się tytuły naukowe przed nazwiskiem, i on był bardzo czuły na punkcie tego tytułu magistra czy inżyniera. Jaworek żył w doskonałej komitywie z komendanturą tej swojej uczelni morskiej i często miewał gości stamtąd i sam do nich jeździł. I po to, żeby zrobić tego inżyniera nawigatora był z żoną na bardzo długim rejsie - via Morze Północne, Morze Śródziemne i Morze Czarne. Myślę, że to wszystko było na jego prośbę, a on już niewidomy robił te wszystkie ćwiczenia z dziedziny nawigacji i prawdopodobnie byłby ten dyplom inżyniera nawigacji uzyskał, tylko tam w komendanturze szkoły nastąpiła jakaś zmiana i ten ktoś nowy absolutnie nie widział możliwości zdania przez Kazika tego egzaminu na inżyniera nawigacji.  

 

M. W.:  

Ale ci ludzie ze szkoły byli tak mocno z nim związani, że po cichu przewieźli go do Szwecji, żeby mu coś pomogli , ale to się niestety nie udało. On to bardzo przeżywał i właśnie mówił, że na jego oczy to już nic nie można poradzić. Jaworek według mnie miał jakieś poczucie światła, bo dobrze chodził po zakładzie, gdzie były biura.  

 

J. Sz.:  

Czyli można powiedzieć, że ten jego kompleks, że nie ma tytułu, był oznaką próżności. Co prawda mogło to też być wyrazem jego ambicji. Różne mogły być motywy, ale było to dla niego bardzo ważne.  

 

J. M.:  

Mnie się wydaje, że jeszcze jedno trzeba by powiedzieć. To co Państwo mówią: był przede wszystkim znakomitym organizatorem. Ja myślę, że może nie było w środowisku drugiego człowieka o tak dużym talencie organizatorskim. On umiał porwać ludzi, ustawić koła w okręgu... Miałem okazję rozmawiać kilka razy z nim i ludźmi stamtąd. Ale on potrafił też wykorzystywać te swoje talenty organizatorskie do tego, żeby piano hymny na jego cześć. I on to również organizował. Znam kolegów, którzy go obserwowali z bliska i to było tak, że planował kto ma mówić po kolei i tak mieli mówić, żeby było widać jaki pan Jaworek jest doskonały. To też jest forma dowartościowywania się. Myślę, że to trzeba powiedzieć po prostu - to był młody człowiek, pewnie z ambicjami, pewnie z szansami, bo to był na pewno bardzo zdolny człowiek, który nagle zaniewidział, wszystko mu się zawaliło, i próbował to jakoś sobie zrekompensować.  

 

M. W.:  

Był zręcznym dyplomatą. Potrafił tak się kręcić wokół wszystkiego, że to musiało wyjść. A były różne sytuacje, jak to zwykle bywa - niektórzy się buntowali i tak dalej. On załatwił sporo rzeczy. Może mniej włączył się w sprawę tego budynku na Dolojanisa, ponieważ sytuacja była taka, że wyszła propozycja, żeby tam było centrum kulturalne dla niewidomych, kilka mieszkań dla niewidomych, internat, bo w perspektywie była budowa na Racławickiej nowego obiektu. Jak się planowało nową spółdzielnię, to trzeba było zebrać ludzi i gdzieś ich zakwaterować. Na Dolojanisa na parterze była spółdzielnia, biura spółdzielni i biura okręgu na pierwszym piętrze, a na drugim piętrze była jadalnia, pokoje internatowe i miało być dobudowane skrzydło i jeszcze jedno piętro. Ale ten projekt został zmieniony - ma powstać ośrodek szkoleniowy. Niektórzy nie bardzo chcieli się z tym zgodzić, dlatego tam powstały tarcia. Jaworek się w to nie włączał. Rozmawiałam z nim i powiedział mi, że on nie może tam zabierać głosu, bo to decydują ci, którzy dłużej pracują i im na tym zależy.  

 

J. M.:  

Proszę Państwa, może spróbujmy wyjaśnić, bo słyszałem różne wersje. Na przykład taką wersję, że jak Państwo [pamiętają kiedyś na Sapieżyńskiej w Warszawie działał ośrodek rehabilitacji dla nowo ociemniałych , pracował tam Gajewski, pani Myśliborska, i później, gdy przyszedł Madej, to doszedł do wniosku, że trzeba to stamtąd zabrać i przenieść właśnie do Chorzowa na Dolojanisa i oddać to w dyspozycję Wojewódzkiej Radzie Narodowej, czyli Ziętkowi. I teraz pytanie: czy to z Warszawy przyszedł ten pomysł, czy to wasze środowisko rozstrzygało?  

 

T. L.:  

Ja wiem tylko

tyle, że ta wersja, którą Ty Józiu przedstawiłeś, była prawdziwa.  

 

M. W.:  

A projekt, o którym ja mówię, to był projekt Rudolfa Wysockiego On miał już zrobione plany. Chciał, żeby to był ośrodek kulturalno-oświatowy. I ta sprawa była w pewnym sensie przyczyną, że potem odszedł. Powiedział, że on nie może tak pracować, jeśli wszystkie plany przewraca mu się do góry nogami.  

 

T. L.:  

To było chyba w 65 roku. W 65 roku oddano do użytku to sanatorium przy ulicy Hajduckiej. To było już przebudowane, to znaczy podwyższone o jedno piętro, warsztaty przerobione, a świetlica, która była bardzo wysoka, stała się dwukondygnacyjna i zaczęto przyjmować kursantów, a wtedy kursy trwały sześć i dziewięć miesięcy, zanim powstała szkoła zawodowa.  

 

M. W.:  

Wydaje mi się, że ta decyzja zapadła w roku 60 lub61. Jeszcze wtedy był Kargol i tam były różne naciski. Ten plan był przygotowywany u nas w domu. Robił go razem z Rudolfem inżynier Zaborowski, który pracował nad tym bezinteresownie. Tam był ogródek i miał być postawiony jeszcze jeden budynek. A jeśli chodzi o załatwianie tego budynku spółdzielni przy Racławickiej, to zaczęła się ta sprawa w 58 roku.  

 

T. L.:  

Mam pytanie do Józia Mendrunia. Kim był Madej we władzach centralnych zanim został prezesem PZN-u?  

 

J. M.:  

Był członkiem zarządu w Centralnym Związku Spółdzielczości Pracy, odpowiedzialnym za sprawy inwalidów, czyli on już wtedy mógł mieć wpływ na to, co dzieje się wśród niewidomych.  

 

J. Sz.:  

Później był etatowym przewodniczącym komisji rewizyjnej ZSI.  

 

J. M.:  

Madej wszedł na ostatnim miejscu, ale wszedł do rady i był urzędującym sekretarzem rady nadzorczej ZSI i tak było do końca, bo on u nas był prezesem, ale społecznym.  

 

T. L.:  

O ile ja się orientuję, to jeśli chodzi o rozbudowę tego budynku przy ulicy Hajduckiej, dawna Dolojanisa, , to znalezienie wykonawców robót, to na pewno jest zasługa Jaworka, bo on potrafił rozmawiać z dyrektorami pobliskich hut i innych zakładów i zostało zaangażowane w to Górnicze Przedsiębiorstwo Remontowe. Natomiast kto zrobił projekt, to tego już nie wiem.  

 

J. M.:  

A czyj był pomysł z tym Domem Pomocy Społecznej W Chorzowie?  

 

M. W.:  

W 61 roku byliśmy w Berlinie i widzieliśmy taki dom. Po przyjeździe zaczęliśmy z Rudolfem dyskutować, że jednak ludzie się starzeją i przydałby się taki dom. Projekt tego obiektu też był robiony u nas w domu. Po odejściu Rudolfa Wysockiego ta sprawa trochę ucichła. Ale zaczęły się monity ze strony komisji do spraw kobiet. Od 63 roku stale były na ten temat rozmowy, ale nikt się jakoś nie chciał zabrać do tego. Wreszcie ta sprawa dotarła do Jaworka. Ja miałam z Jaworkiem dobre kontakty, bo on zapraszał mnie na różne imprezy, konkursy. Chociaż wobec mnie zachowywał lekką rezerwę. Tak jakby czuł się nie w porządku wobec mnie i Rudolfa. Ale niezależnie od tego, jak coś chciał wiedzieć, to dzwonił do mnie do pracy i dyskutowaliśmy, a prosił też żeby zapytać co o jakiejś sprawie myśli Rudolf. Mówię o tym na potwierdzenie tego, o czym wspomniał Teodor - że Jaworek szukał ludzi, żeby mu pomogli i korzystał z ich pomysłów. Ostrożnie wszystko wybadał, zastanowił się i po analizie podejmował decyzje.  

 

J. Sz.:  

Mówimy, że za jego kadencji okręg chorzowski bardzo dobrze działał, był silnym okręgiem. Jak to wyglądało na miejscu, co się działo, że ten okręg tak znakomicie funkcjonował?  

 

T. L.:  

Miał kapitalną bazę. To było 27 kół terenowych, w których działały bardzo prężne zarządy - biedne, ale prężne. I Jaworek z całym sztabem ludzi wokół siebie to była nadbudowa, ale bazą był stanowczo teren. Bez tej bazy jego osiągnięcia byłyby daleko mniejsze. Nie będę tutaj głosił peanów na cześć Jaworka, mimo że uważam, że był świetlaną postacią w ruchu niewidomych. Jaworek bardzo dużą siłę przebicia u Ziętka. Generał Ziętek, którego trzeba koniecznie na kartach naszej historii umieścić, gdy był jeszcze pułkownikiem, to był wicewojewodą. Natomiast przez długi czas wojewodą był generał Aleksander Zawadzki. I aktyw chorzowski stukał do Ziętka, jeszcze jako wicewojewody, zanim przyszedł Jaworek. Także Ziętkowi sprawy niewidomych nie były obce jeszcze jako wicewojewodzie. Gdy Jaworek rozpoczął swoją działalność, to poszedł tym tropem. I Ziętek już jako generał i wojewoda uległ urokowi Jaworka. Jaworek do wszystkiego podchodził w rękawiczkach. To był znakomity psycholog. A generał Ziętek, miałem przyjemność znać go osobiście i rozmawiać z nim wielokrotnie, to był bardzo prosty człowiek. Jaworek mu zaimponował, więc miał przetartą drogę. Mimo że, co tu trzeba podkreślić, zawsze jedynowładcą był pierwszy sekretarz KW. A ponieważ Ziętek był w bardzo dobrej komitywie z sekretarzem, więc robił niemal co chciał. I na przykład Ziętek tak załatwił sprawę z prezesami spółdzielń śląskich, że musieli 100 mieszkań oddać na rzecz śląskich niewidomych, mimo że ci niewidomi nie byli na listach członków tych spółdzielń. Powiem jeszcze, że Ziętek, najprawdopodobniej na prośbę Jaworka, udostępnił spółdzielniom dwa autokary typu "Ikarus".  

 

J. M.:  

Chciałem na moment wrócić do tego, co tu Państwo mówiliście, że Jaworek tyle by nie osiągnął, gdyby nie ta baza, Ale mnie się wydaje, że to jest poniekąd sprzężona sprawa - Jaworek był też twórcą bazy. On umiał dobierać, ustawiać i kształcić ludzi w tych kołach. Czy może macie Państwo inny na to pogląd?  

 

M. W.:  

To jest troszeczkę inaczej. Koła powstały już grubo wcześniej. Nie wszystkie, , ale bardzo dużo powstało wcześniej. Bytom miał już koło wcześniej, Bielsko miało, bo przecież tam Tiurowa była organizatorką, w Sosnowcu, w Będzinie. Także te środowiska miały swoich organizatorów.  

 

J. M.:  

Ale za Jaworka powstawały nowe czy nie?  

 

M. W.:  

Za Jaworka powstawały nowe, bo coraz więcej było niewidomych i te koła trzeba było zmniejszać, żeby nie były tak liczne.  

 

T. L.:  

Po reformie administracyjnej odpadły Myszków i Lubliniec do Częstochowy , Cieszyn do Bielska i Żywiec do Bielska. A do okręgu chorzowskiego przybył Racibórz i powstało koło Wodzisław, który przedtem był w rybnickim kole.  

 

M. W.:  

Gliwice już istniały. W lublinieckim kole był bardzo dobrym organizatorem Paleśniak. I to była baza.  

 

J. M.:  

Czyli teza, że twórcą silnych kół, dobrze działających, zorganizowanych i świadomych działaczy, był Jaworek, nie do końca jest słuszna?  

 

T. L.:  

Nie do końca.  

 

M. W.:  

Przecież bytomskiego koła nie organizował Jaworek, bo ono powstało w 51 roku.  

 

T. L.:  

Taki jeszcze obrazek historyczny... W zarządzie jeszcze wtedy oddziału chorzowskiego Związku Pracowników Niewidomych pracował kapitan Biernaciński. Na terenie Śląska działał taki człowiek, nieżyjący już od dawna i o nim się niewiele mówi, Emil Czogała. To jest człowiek z głębokiego terenu, ale zasłużona postać. Jeszcze nie istniał powiat wodzisławski, a powiat rybnicki to był tak ogromny teren, że mógłby być województwem i była tak zwana Ziemia Rybnicka, na której mieszkało wtedy około dwustu niewidomych. I Czogała, który był w kontakcie z zarządem oddziału, został mianowany przez sekretarza kapitana Biernacińskiego przewodniczącym koła rybnickiego. Biernaciński był przewodniczącym oddziału Związku Pracowników Niewidomych. Ja zostałem mianowany zastępcą Czogały. Więc my byliśmy nie z wyboru, ale zostaliśmy nominowani. To był zalążek tych przyszłych kół terenowych. Czogała pisał na maszynie, choć to był syn drwala, bardzo prosty koszykarz. Ale miał bardzo dobrą renomę na terenie Rybnika, bo uczył widzących, już nie mówię o niewidomych, pisania na maszynie. Miał jak gdyby biuro pisania podań. Większość spraw niewidomych on załatwiał u siebie, a reszty dokonywał po zawiezieniu do oddziału.  

 

M. W.:  

Jaworek przyszedł w 58 roku, a koła już istniały sześć lat. W Zabrzu był Woźniak, potem Kargol. To była kadra, która tam z kolei wszystko organizowała, ale to było wcześniej, zanim przyszedł Jaworek.  

A Ziętek znał środowisko niewidomych, ponieważ w roku 47, 48, 49 Niedurny z Wysockim chodzili do Ziętka, a z kolei Ziętek już wcześniej znał Niedurnego. I jak oni coś potrzebowali, to szli do Ziętka i on załatwiał. Tak samo robił Klenczek, gdy był kierownikiem biura okręgu od 52 do 58 roku. Klenczek to był raczej prosty człowiek, może nie był tak bardzo zręczny, ale miał serce do tego, nie żałował czasu i korzystał z pomocy różnych osób, które mogły mu coś podpowiedzieć.  

 

T. L.:  

Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli się umie słuchać, to i umie się kierować albo odwrotnie, a Klenczek należał właśnie do ludzi, którzy umieją słuchać.  

Jak już powiedzieliśmy, Jaworek miał "chody" u Ziętka. A czy Państwo wiecie, że na prośbę Jaworka Ziętek dał na rozbudowę Muszyny, według mnie na tamte czasy bardzo dużo pieniędzy, bo 600 tysięcy złotych.  

 

M. W.:  

Spółdzielnia "Bytomianka" też jest wybudowana z funduszy od Ziętka.  

 

J. M.:  

Jaworek słynął z tego, że umiał zjednywać sobie ludzi. On był skuteczny, operatywny, był dobrym organizatorem - to już mówiliśmy - ale jeszcze jedną jego cechę trzeba podkreślić, a mianowicie, że to był człowiek dużej kultury, on umiał się zachować.  

 

M. W.:  

Ja właśnie już mówiłam. Jaworek był przystojny, zawsze elegancko ubrany, kulturalny i przygotowany do załatwienia sprawy.  

 

T. L.:  

Jaworek był elokwentny, ale co mi się u niego nie podobało, nazwę rzecz po imieniu, to lizusostwo w stosunku do stolicy. Jaworek zawsze mówił: na zjeździe Śląsk niech reprezentuje między innymi pułkownik Golwala. To mi się nie podobało i dwukrotnie mu skontrowałem i nie przeszedł.  

 

J. M.:  

Słuchajcie, mnie się wydaje, że tu możemy doszukiwać się dwóch cech Jaworka. Jedna to jest chyba wpływ szkoły oficerskiej. Zwierzchnik to był zwierzchnik. Ja pamiętam, jak Jaworek czasami dzwonił do nas nawet z drobnymi sprawami, bo on musiał przynajmniej powiadomić, bo on był lojalny wobec zwierzchników. A druga sprawa to Jaworek z nikim nie chciał być źle. A ponieważ istniał głęboki konflikt między a to Madejem, a to Kopydłowskim czy Spychalskim, to z jednej strony Jaworek chciał być w porządku wobec PZN-u, ale nie wiedział jaki będzie rezultat i chciał się zabezpieczyć.  

 

M. W.:  

A i też od spółdzielni wyciągał pieniądze. Przecież myśmy płacili jako spółdzielnia za utrzymanie wszystkich zespołów, świetlic, opłacaliśmy autokary i tak dalej.  

 

J. M.:  

Jaworek też zawsze zrobił, że wice był albo Madzia, bo był prezesem spółdzielni, albo Gudecki, bo był spółdzielni, więc on to integrował, to co się mówiło, że na dole nie było konfliktów, ale z drugiej strony umiał od spółdzielni wyciągnąć pieniądze dla niespółdzielców. A z trzeciej strony, myślę, że Jaworek potrafił wypracować sobie taką pozycję, to też trzeba podkreślić jako jego dużą zręczność, że na ogół prezesi spółdzielni uważali, że mają nadrzędną pozycję w stosunku do okręgu. U Jaworka było odwrotnie. To u niego rozstrzygały się różne sprawy, przynajmniej do mnie taka wersja docierała. A co Wy o tym wiecie?  

 

T. L.:  

Ja już na samym wstępie powiedziałem, że Jaworek miał w sobie coś wodzowskiego. Dlatego Madzia czy Gudecki mu ulegali.  

 

M. W.:  

Ale Madzia i Gudecki to też indywidualności.  

 

J. M.:  

To tym bardziej świadczy jakby o sile Jaworka, że on umiał dobrać sobie nietuzinkowych ludzi. I oni, że tak powiem, byli do jego dyspozycji. Umiał ustąpić, ale i wyegzekwować.  

 

M. W.:  

Jaworek ustępował tylko pozornie.  

 

J. Sz.:  

Powiem Wam, jak było kiedy Jaworek dostał Krzyż Oficerski, wtedy jako jeden z nielicznych, bo dostać Krzyż Oficerski w latach 70. to było duża sprawa. Jaworek przyznanie tego Krzyża bardzo przeżywał, że to było takie ogromne uznanie, poczuł się dowartościowany. Ten Krzyż Oficerski wręczał mu Ziętek. A Jaworek zaprosił mnie na to wręczenie. Działo się to w gabinecie Ziętka. Ziętek zaprosił dziennikarza z "Trybuny Ludu". Ziętek też bardzo przeżywał wręczanie Jaworkowi tego Krzyża Oficerskiego. Po zakończeniu tej dekoracji, uroczystości, ten dziennikarz zobaczył, że zepsuł mu się aparat i z tych zdjęć nic nie będzie, więc strasznie był zdenerwowany, bo Ziętek to była potęga w województwie katowickim. Ten dziennikarz zaproponował, że pobiegnie do redakcji, która była niedaleko od gmachu wojewódzkiego, i przyniesie nowy sprzęt. Wojewoda zgodził się My siedzimy, popijamy kawę, rozmawiamy i po kilkunastu minutach zjawił się ten fotoreporter.. Więc Ziętek powiedział, że powtórzymy tę uroczystość. Już nie mówił tego co się mówi przy takich okazjach, ale na nowo przypiął Jaworkowi ten order i tak dalej. I co się później okazało? Że ten drugi sprzęt też mu nawalił. O ile wiem, to redakcja wyciągnęła dość ostre konsekwencje wobec tego fotoreportera. Była to taka osobista klęska i dla Jaworka, i dla tego Ziętka, oczywiście już nie mówiąc o tym dziennikarzu.  

M. W.:  

Czasami nasuwa mi się takie skojarzenie, że Jaworek i Golwala mieli coś wspólnego ze sobą.  

 

T. L.:  

Podzielam to zdanie.  

 

J. M.:  

Być może tak. Byli obaj zręczni, skuteczni. Umieli sobie organizować i pracę, i uznanie. I to było wspólne. Wydaje mi się, że różniło ich, ktoś Golwalę kiedyś scharakteryzował, że on człowieka wdeptuje w błoto po to, żeby potem podać mu rękę i podnieść go na klęczki i mnie się wydaje, że to jest bardzo dobre określenie Golwali, a Jaworek chyba tak z ludźmi nie robił. A Wy co o tym powiecie?  

 

J. Sz.:  

Jaworek lubił jak go chwalono, ale służył sprawie jak tylko mógł i jak tylko potrafił. A Golwala to był genialny intrygant, który w swoich poczynaniach wcale nie miał na uwadze interesu społecznego, tylko siebie.  

 

T. L.:  

Megaloman - egocentryk.  

 

J. m.:  

Ale Golwala niszczył ludzi. A czy Jaworek tak robił?  

 

T. L.:  

Nie. Według mnie Jaworek był po trosze  dyktatorem, a Golwala - ja bym go nazwał wręcz satrapą. I gdyby przyszło mi tych dwóch przeciwników, godnych siebie skądinąd, wypunktować po boksersku, to dałbym im remis, ze wskazaniem Golwali jako zwycięzcy.  

 

J. M.:  

Gdyby Jaworek był w Warszawie prezesem jakiejś centrali - czy PZN-u, czy ZSN-u, a Golwala był kierownikiem okręgu, to myślę, że Jaworek z lepszą punktacją.  

 

M. W.:  

Jaworek nawet jeśli kogoś nie lubił, nie chciał, żeby mu przeszkadzał,, to Jaworek go wyeliminował, ale w sposób kulturalny.  

 

J. Sz.:  

Powiedzieliśmy, że Jaworek był świetnym organizatorem, dobrym mówcą, człowiekiem kulturalnym, że trudne sprawy potrafił załatwić na tyle delikatnie, żeby nikogo specjalnie nie uszkodzić, że mimo wszystko był apodyktyczny, trochę próżny, trochę niedowartościowany. Ale chciałbym, żebyśmy jeszcze powiedzieli jakim on był w ogóle człowiekiem. Czy można było na niego liczyć, czy nie. Czy był życzliwy wobec ludzi, żeby pokazać go jeszcze od tej strony.  

 

M. W.:  

Ja osobiście, gdy zwróciłam się z czymś do Jaworka, to mogłam na niego liczyć. A jeżeli chodzi o życzliwość, to wydaje mi się, że był życzliwy ludziom. Chyba że ktoś mu "nacisnął na odcisk", to wtedy... Ale po pewnym czasie zapomniał, a w każdym czasie nie okazał tego oficjalnie.  

 

T. L.:  

Jaworek był bardzo przystojny, toteż miał duże wzięcie u kobiet. Ja nie mówię tutaj o naszych koleżankach niewidomych czy pracownicach, ale Jaworek lubił się otaczać, zapraszać na plena kobiety - szefów instytucji, które wcześniej poznał, a więc miał cechę feministy.  

 

J. Sz.:  

Ale jak ta żona ciągle przy nim była...  

 

T. L.:  

Ale ja mu nie zarzucam zdrady małżeńskiej. Tylko on lubował się w kobietach, bo się im podobał. I to one nierzadko go kokietowały i tak dalej i tak dalej. On potrafił być niebywale szarmancki wobec dam.  

 

M. W.:  

Powiem Wam jeszcze jeden taki incydencik. Był konkurs recytatorski. Mnie już potem poproszono do jury. Tam były jeszcze inne osoby, ale była też pani Bregułowa. Ja nie brałam pieniędzy za uczestnictwo w jury. Ale po panią Bregułową posłali taksówkę, jeszcze jej wypłacili . Liczyli na to, że ja powiem nie. A ja wzięłam przewodniczkę, zapłaciłam jej obiad, nawet sama nie poszłam, bo to były czasy, kiedy nie miałam tyle pieniędzy. No i zwrócili się do mnie, więc powiedziałam, że podpiszę, że byłam i też honorarium biorę. Było takie zaskoczenie, że nie wiedzieli co mają zrobić. Jaworek musiał w tej sytuacji posłać Kujawską po to moje honorarium. To było mało pieniędzy - 200 złotych - ale było. Więc co... Jaworek wykorzystywał, bo wiedział, że ja nie będę chciała tego honorarium. Ale jeśli po Bregułową posłał taksówkę...  

 

T. L.:  

Ale Ty byłaś, że tak powiem, plebejuszem, a ona była artystka. On umiał właśnie w ten sposób hierarchizować.  

 

J. Sz.:  

Wiemy, że z Ziętkiem żył bardzo dobrze, wzajemnie się cenili. A z innymi władzami?  

 

M. W.:  

Żył dobrze ze wszystkimi władzami, łącznie z KW. Był partyjny. Nie wiem, czy ta partyjność wynikała z tego, że chciał zrobić karierę, czy też z przekonania. Tego nie mogę powiedzieć, bo o poglądach to raczej nie dyskutowałam.  

 

T. L.:  

Jeśli chodzi o KW z czasów Gierka, tudzież Ziętka, to u Ziętka Jaworek uzyskiwał "audiencję" ilekroć chciał i niemal kiedy chciał. W KW też go po prostu cenili, z tym że Gierek już nie dopuszczał go do siebie. Tam byli Gierka zastępcy, ale mieli szerokie plenipotencje. Ale Jaworek jak chciał przeprowadzić zjazd, to i tak przeprowadził. Nawet pamiętam, był jeden zjazd w Międzywojewódzkiej Szkole Partyjnej i tam salę udostępniono nam nieodpłatnie oraz serwowano nam posiłek. Tam był pełen komfort.  

 

J. Sz.:  

Powiedzcie jeszcze, jak do Jaworka odnosili się ludzie, bo Wy byliście aktywem, ale jak zwykli ludzie postrzegali Jaworka? Cenili go, czy nie? W ogóle, czy dostrzegali go, czy nie?  

 

T. L:  

Przede wszystkim ustalmy jedną rzecz. To jest moje osobiste odczucie i umiem to udowodnić. Szeregowy członek PZN-u do Jaworka nie miał dostępu, bo on powiedział, że najpierw aktyw, i to ten ścisły, i to on ma dostęp do niego i to musi być oczywiście zapowiedziany, ale szeregowy człowiek, który powiedzmy przyjechałby z Bytomia czy Gliwic i tak dalej i chciałby się z panem prezesem widzieć, to nie było mowy, bo on nie był zapowiedziany, umówiony.  

 

J. Sz.:  

Jaworek był nie tylko prezesem, ale i szefem Biura?  

 

T. L.:  

Tak jest. A jeśli chodzi o akcje sprawozdawczo-wyborcze w terenie, to mu trzeba przyznać, że on poświęcał dużo czasu. Wtedy nie miał samochodu do dyspozycji, więc jeździł autobusami, pociągami i tak dalej. Ale on starał się być niemal na każdym zebraniu w kole. I zawsze przemawiał i umiał mówić pod publiczkę, toteż spotykał się z ogromnym aplauzem. Jeździłem z nim, więc mogę powiedzieć, że im więcej było osób zaproszonych siedzących za stołem prezydialnym, tym bardziej płomienne były jego przemówienia.  

 

J. Sz:  

A czy z tego powodu, że Jaworek był prezesem okręgu, że był dobrym organizatorem, że miał układy w Warszawie, bo on przecież przez dwie kadencje był wiceprzewodniczącym, więc czy z tego taki prosty człowiek niewidomy na Śląsku miał jakąś korzyść, czy nie?  

 

T. L.:  

Bezpośrednio nie.  

 

m. W.:  

No raczej nie.  

 

T. L.:  

Załóżmy, że taki czy inny szeregowy członek, będący w takiej czy innej potrzebie, pisał pismo, które zostało przez zarząd koła pozytywnie zaopiniowane,  

i ono poszło do prezydium, a była do tych celów komisja rehabilitacyjno-socjalna, która w sposób jednoznaczny wypowiedziała się,  

że w oparciu o... należy się, to Jaworek też się zgadzał. Ale jeżeli ta komisja miała chociażby jakieś drobne wątpliwości albo osoba z obsługi technicznej tejże komisji trochę nie tak rzecz przedstawiła i ostateczne słowo miało do niego należeć, to on oddalał sprawę, nie wyrażał zgody. Możemy to różnie oceniać. Ja nie wiem, czy to wynikało z nieżyczliwości wobec petenta, czy sprawa została mu nieodpowiednio przedstawiona. oN był perfekcjonistą i niebywałym pedantem.  

 

M. W.: Ja byłam w kole w komisji rewizyjnej, to wiem, że wszystko było szczegółowo napisane, pytania, odpowiedzi - co komisja ma robić, jak ma robić, jak ma zrobić protokół. Regulamin to był chyba na pięć stron.  

 

T. L.:  

Był niesamowitym biurokratą. I to on instruował, on ustawiał i biada, jeśli tam przecinek nie byłby we właściwym miejscu. Proszę mi wierzyć, że pracownice, które, powiedzmy sobie uczciwie, intelektualnie do pięt mu nie dorastały, to jak wzywane przez niego, szły do gabinetu, to dosłownie przed drzwiami się żegnały, bo bały się, że znowu będzie coś nie tak. Ale co trzeba powiedzieć, że te panie przychodziły po podstawówce, a Jaworek zmuszał je do dokształcania się. I wiele pań dzięki niemu skończyło średnią szkołę, pod jego presją.  

 

J. Sz.:  

Wróćmy jeszcze do tego domu pomocy społecznej. Czy budowa rozpoczęła się za jego życia?  

 

M. W.:  

Oczywiście. Jaworek postarał się, żeby załatwić lokalizację, pieniądze . Myślę, że zasłużył sobie na to, że teraz ten dom dostał jego imię. Jaworek chlubił się tym, że to będzie jeden jedyny dom w Polsce. Szkoda że nie doczekał otwarcia. I jeszcze jedna rzecz, ale nie mam tutaj pewności. Rudolf Wysocki dostał Krzyż Kawalerski i mnie się wydaje, że to załatwiał Jaworek. To trzeba by sprawdzić. A Rudolf nie chciał go przyjąć. Dostał zawiadomienia z okręgu i powiedział, że jak mu to daje Polski Związek Niewidomych, to ja nie muszę tego przyjmować. I dopiero potem, ale to było już po śmierci Jaworka, Gudecki wymusił na Rudolfie przyjęcie tego Krzyża, bo mieli kłopot, co z tym odznaczeniem zrobić. Wreszcie wręczali Rudolfowi ten Krzyż w Bytomiu, był Wudecki i wiceprezydent Bytomia. Ale na początku nie chciał przyjąć. Kilkakrotnie przysyłali mu zawiadomienia z okręgu.  

 

T. L.:  

I to był afront dla Jaworka.  

 

M. W.:  

On tego nie mógł przeboleć. On kilka razy ze mną rozmawiał, żebym przekonała Rudolfa jako jego żona. Odpowiadałam, że ja powiedziałam swoje zdanie, a mąż ma swoje zdanie.  

 

J. Sz.:  

A czy wiecie jak to było, kiedy Jaworek zachorował? Bo ja wtedy byłem na tym zjeździe. Było dużo ludzi, bardzo uroczyście, bo było kilkadziesiąt różnych odznaczeń,  

bo resortowych, państwowych, wojewódzkich. I Jaworek, jak zawsze, bardzo to przeżywał.  

Osiągnięcia okręgu to było jego dzieło. On tym żył i było to dla niego najważniejsze. Później zabrał głos niejaki towarzysz Zdzisław Mordzak z KC. , który przyszedł do pracy w Komitecie Centralnym chyba w 76 roku i działał około trzech lat. Ale to był instruktor organizacji społecznych i najgłębiej zainteresował się Związkiem Niewidomych. Mordzak wygłosił takie przemówienie, że można by odnieść wrażenie, że te wszystkie odznaczenia to taka ważna rzecz. Ale to jest właśnie źle, bo wygląda tak, jakby okręg działał tylko dla odznaczeń. A Jaworek zupełnie inaczej pojmował te odznaczenia. Mordzak potraktował je źle i tym samym skrytykował Jaworka. I on tak to przeżył, że dostał tego wylewu. Jaworka odwieźli i dalsza część zjazdu odbywała się bez Jaworka, ale już w cieniu tego nieszczęścia. I to była chyba główna przyczyna.  

 

T. L.:  

Jeśli mogę tutaj coś powiedzieć, to tych odznaczeń było multum. To wystąpienie też pamiętam, choć nie pamiętałem nazwiska. Potem nastąpiła przerwa i ja z Jaworkiem na przerwie rozmawiałem. I słyszałem jak bardzo zmienił mu się głos. Zapytałem jak się czuje i powiedziałem, że widzę że coś nie tak z nim. Jaworek odpowiedział, że mylę się. Ale głowę miał cały czas schyloną, zmieniony głos i wiedziałem, że coś jest bardzo nie w porządku Poszliśmy na salę i stało się.  

 

J. Sz.:  

Gdyby Jaworkowi tak bardzo nie zależało na tych władzach, na tym Mordzaku, który był zwykłym urzędniczyną w tym Komitecie Centralnym, gdyby tak bardzo tego nie przeżywał, to mógłby powiedzieć: towarzyszu Mordzak, ja w sprawie odznaczeń mam inne zdanie albo mógł zasugerować, żeby ktoś inny to powiedział, żeby się kategorycznie sprzeciwił i żeby się nie poddał temu. A to był dla niego szok.