„zawsze redaktor”
Biografia prasowa
Waldemar Kikolski Niedowidzący lekkoatleta Maratończyk
Znany jak Gagarin Andrzej Szymański Waldemar Kikolski - 28-letni niedowidzący student AWF z Katowic, od 2 lat jest najlepszym polskim sportowcem niepełnosprawnym. W latach 1993 i 1994 wygrał plebiscyt gazety "Słowo Powszechne - Dziennik Katolicki", ogłoszono go liderem i nikt nie jest w stanie do tej pory mu zagrozić. Pasją tego wysokiego, szczupłego bruneta jest bieganie. Najlepszy wynik w maratonie - 2 godz. 28 minut - jest o godzinę lepszy niż ten, osiągnięty w pierwszym starcie przed dziesięciu laty. Wtedy to, nie znając się zupełnie, wzięliśmy udział w VII Warszawskim Maratonie Pokoju. On debiutował w biegu maratońskim, ja startowałem po raz czwarty. Dołożył mi 13 minut, za to ja miałem dwa razy więcej lat w dowodzie. Potem już nie spotkaliśmy się na trasie jakiegokolwiek biegu. Kikolski pochodzi z 20-tysięcznego miasteczka Łapy w pobliżu Białegostoku. Tam kończył podstawówkę, tam zaczął kopać piłkę i nauczył się doznawać radości ruchu, smaku wygranych w wojewódzkich spartakiadach. Wychowany został w porządnej, głęboko wierzącej rodzinie. Nie usłyszał nigdy wulgarnego słowa z ust ojca ani narzekania na los ze strony matki, sklepowej. Szkoła średnia uczy go rygoru i nie daje dużo czasu na sport. Mając 15 lat, w częstochowskim liceum, prowadzonym przez księży, dowiaduje się niespodziewanie o chorobie oczu. Zanik nerwu wzrokowego odbiera mu 50-60 procent widzenia. Półtora miesiąca pobytu w szpitalu to długi czas na myślenie, na podjęcie decyzji. Do świadomości Waldka dociera myśl, że może przyjść taka chwila, gdy biała laska stanie się jego jedynym przewodnikiem. Mimo słabego wzroku w 1986 roku kończy szkołę i zostaje wysłany na studia filozoficzne do Rzymu (spędza tam 2 lata), później na rok do Paryża. Jak szalony uczy się języków. Dziś zna ich lepiej lub gorzej pięć: francuski, włoski, hiszpański, angielski i portugalski. Nie odpuszcza sportu - może z mniejszym natężeniem, ale amatorsko startuje w biegach ulicznych we Francji i Włoszech. Podróżuje po Europie Zachodniej. Lubi oglądać widowiska sportowe. Mówi: - Zamiast iść z kolegami na piwo czy do klubu, wolałem udać się na I-ligowy mecz piłkarski w Barcelonie czy Paryżu. W 1989 roku wraca do Polski. Słabnący wzrok nie pozwala na kontynuowanie studiów filozoficznych. Co robić dalej? Jak pokierować swym w połowie inwalidzkim życiem? Kolejnym etapem zdobycia jakiegoś fachu jest krakowska szkoła masażu. Przez dwa lata uczęszcza na zajęcia przy ul. Królewskiej, zdobywa dyplom masażysty. - Mam mieszane uczucia z tej szkoły - mówi Kikolski. - Przyzwyczajony do innego trybu studiowania za granicą, ze zdziwieniem stwierdziłem, że nauczyciele traktują nas troszkę jak dzieci. Prowadzili dorosłych ludzi przez studia za rękę. Studiując biega. Powoli staje się znany w sportowym środowisku inwalidów wzroku. Sport coraz poważniej staje się częścią jego osobowości. Lekarz nie wyraża żadnych przeciwwskazań do intensywnego biegania. - Gdy zacząłem z powagą traktować sport, to przyszły wyniki - mówi Waldemar Kikolski. W 1991 roku pojechał na Mistrzostwa Europy Niewidomych do Francji i zdobył II miejsce w biegu na 800 metrów. Medal stał się przepustką do startu w paraolimpiadzie w Barcelonie w 1992 roku. Tam już pokazał klasę. W grupie B-2 wygrał 800 metrów w czasie 1 min. 55,8 sek. Na półtora i pięć kilometrów zajął drugie miejsca. Wracając z paraolimpiady do kraju, stał się najbardziej utytułowanym sportowcem inwalidą nad Wisłą. Osiągnąwszy takie rezultaty, stawia sport na pierwszym miejscu. Nie myśli już o pracy masażysty. Przez rok zajmuje się różnymi rzeczami, ale niczym, co by przynosiło pieniądze. Jest chłopakiem oszczędnym - oczywiście nie pali, co jakiś czas po ciężkim treningu wypija piwko, na dziewczyny nie wydaje grosza. Dość dużo pomaga mu istniejący w Warszawie Polski Związek Sportu Niepełnosprawnych "Start". Jego prezes, pan Witold Dłużniak (ongiś wiceszef Polskiego Związku Piłki Nożnej i Kolarskiego) załatwił Kikolskiemu sponsora, który miesięcznie wpłaca na jego konto 100 dolarów. Dzięki temu co jakiś czas Waldek wyjeżdża na zagraniczne imprezy. Oczywiście ma również swoje prywatne kontakty. Ostatnie pół roku to kilka prestiżowych startów w różnych zakątkach świata. Jesienią w gronie 18 tysięcy biegaczy startował w berlińskim maratonie i w kategorii niepełnosprawnych udało mu się wygrać. W grudniu 1994 roku biegał w maratonie w Japonii w Miazaki i osiągnął piątą lokatę. Na początku marca organizatorzy z Kalifornii zaprosili go na 10-kilometrowy bieg uliczny. W Ameryce był pierwszy raz. - Nie mógłbym tam mieszkać - mówi. - Nie podoba mi się kult pieniądza, jaki tam panuje. O wartości człowieka decyduje konto w banku. Startując przez kilka lat w różnych krajach, znając języki, mógł pozwolić sobie na poznanie wielu ludzi. Uważa, że w krajach bogatych nie eksploatuje się tak mocno zawodników niepełnosprawnych. Nie muszą startować w kilku konkurencjach w olimpiadach specjalnych czy mistrzostwach Europy, by zdobyć medal. Specjalizują się w jednej konkurencji. Inna sprawa to opieka medyczna, odnowa biologiczna, odżywianie. Kikolskiego nikt np. nie zaprosi na trzytygodniowy kondycyjny obóz wysokogórski, a takie formy przygotowania są stosowane w treningu maratończyków. Aby poprawić wyniki i wygrywać, niezbędny jest wysiłek organizmu na kilku tysiącach metrów nad poziomem morza. Waldemar Kikolski nie sądzi, by osiągnął w maratonie rezultaty grubo poniżej 2 godz. 20 min., bez zmiany elementów treningu i zmiany odżywiania się. Jego najlepsze pozostałe wyniki to: 800 m - 1,55 1,5 km - 4,00 5 km - 15,10. Od niespełna pół roku jest studentem katowickiej AWF. Uczelnia ta postanowiła otworzyć podwoje dla niepełnosprawnych kandydatów. Jest ich na razie szóstka. Mogą wybierać kierunek nauczycielski lub rehabilitacyjny. Waldemar wybrał ten drugi. Jego życie jest teraz bardzo uregulowane - nauka, treningi. Biega średnio 700-800 km miesięcznie, co oczywiście zależy od pory roku. Odszedł w dużym stopniu od nudnego zaliczania kółek na stadionie. Niedaleko akademika jest katowickie lotnisko i tam, wokół niego, nasz bohater pokonuje kilometry: 15, 20, 30... W niedzielę monotonię urozmaica Msza św., a w piątki post. Jeżeli chodzi o naukę, to jest oczywiście w trudniejszej sytuacji niż pełnosprawni studenci. Notatki robi na taśmie magnetofonowej. Książki czyta przez lupę. Taka technika uczenia się pochłania dużo więcej czasu, ale nic na to nie poradzi. Waldemar Kikolski w rozmowie sprawia wrażenie pewnego siebie człowieka - wie czego chce w życiu. Uczelnię skończy po trzydziestce. Jest wolny, nie obciążony rodziną i dziećmi, jak wielu jego rówieśników. Przedłuża sobie młodość, i robi to świadomie. Na siłę nie pogania życiorysu. Wie jednak, że takie życie kiedyś się skończy, że wybierze dziewczynę, z którą da się stworzyć atmosferę podobną do panującej w domu rodzinnym w Łapach. - Tam jestem już znany i sławny, jak Gagarin - mówi żartem. Nie udaje mu się przejść niezauważenie ulicą. Stał się kimś. Członkiem PZN jest od kilku lat, ale na życie związkowe patrzy z dystansu. Raz tylko dał się namówić na spotkanie w Ustroniu - Zawodziu, na którym nasi liderzy związkowi poznawali doświadczenia skandynawskich związków niewidomych. Nie żałuje tego wyjazdu. Otrzymał sporą dawkę praktycznych rad i informacji. W rozmowie z tym już znanym sportowcem, może drażnić ludzi jego wyniosłość i pewność siebie. Koledzy - niepełnosprawni biegacze - mówią, że uderzyła mu woda sodowa do głowy po ostatnich sukcesach. Kikolski broni się przed tym zarzutem: - Na moich pierwszych zawodach dla niewidomych w Poznaniu w 1991 roku przegrałem wszystkie konkurencje. Wtedy poradziłem przeciwnikom - jak nie zmienicie metod treningu, za dwa miesiące przegracie ze mną. Nie zdążyłem wyjechać z Poznania, a już usłyszałem - zarozumialec. Po dwóch miesiącach lałem ich na każdym dystansie. Dotrzymałem słowa. Kikolski jest w tym sensie osobowością, bo zna swoją wartość, wie czego chce od życia i konsekwentnie do tego dąży. Jego marzeniem jest zdobycie jak największej liczby medali na najbliższej paraolimpiadzie w Atlancie w USA. Czy tak będzie, to inna sprawa. Wielu nie podoba się jego brak skromności i pozerstwo. Czy tak jest? Za mało znam tego człowieka, by go oceniać. Niech mówią za niego wyniki sportowe. Nasza Szansa maj czerwiec 1995
|