Czynić dobro

  Zofia Krzemkowska

  ______________________________________________________-

Pozostawił po sobie puste miejsce, którego długo nikt nie wypełni.

Człowiekiem ściśle związanym z Ciechocinkiem, Aleksandrowem Kujawskim i Toruniem był Marian Kaczmarek, inicjator budowy w Ciechocinku Ośrodka Leczniczo-Rehabilitacyjnego PZN. Żył w latach 1937-93. Urodził się 4 grudnia 1937 r. w Toruniu, dokąd przenieśli się z Inowrocławia jego rodzice. Ojciec Mariana był agronomem, studiował w Holandii. Matka zajmowała się wychowaniem czwórki dzieci: siostry i trzech synów: Mariana, Leonarda - byłego radnego Ciechocinka i o rok starszego od Mariana Tadeusza, uważanego nawet za jego bliźniaka, bo był z nim szczególnie związany emocjonalnie. W pozostawionych zapiskach, które dyktował swojej drugiej żonie, Wacławie, Marian mówił: „Moja rodzina pielęgnowała stare poznańskie tradycje. Dzieciństwo miałem radosne, przekazywano nam zasady, według których należy postępować, by godnie żyć, z myślą o drugim człowieku”.

Od 18. roku życia Marian chorował na cukrzycę, która postępowała, rujnując jego organizm. W 1957 r. ukończył w Toruniu liceum felczerskie, po czym znalazł pracę w szpitalu w Aleksandrowie Kujawskim. Był też kierownikiem stacji sanitarno-epidemiologicznej w Ciechocinku. Miał dwóch synów z pierwszego małżeństwa: Krzysztofa i Wojciecha. Chciał, by podobnie jak on, służyli ludziom, gdyż treścią jego życia była praca dla innych. Dla siebie robił niewiele, ale wciąż doskonalił własne umiejętności. Traktował człowieka całościowo, uważając, że cierpienie fizyczne ma często źródło w psychice. Życzliwa rada i dobre słowo są ważniejsze niż kilogramy lekarstw, zwłaszcza w odniesieniu do ludzi starych i samotnych.   

    „Jesteśmy istotami społecznymi i nie możemy żyć i funkcjonować wyizolowani” - twierdził w cytowanych już zapiskach, zamieszczonych w książce Andrzeja Szymańskiego: „Nie przepraszam, że żyję” - wydanej w 1993 r., już po jego śmierci.

  W 1981 r. u Mariana Kaczmarka zaczęły się problemy ze wzrokiem, spowodowane pogłębiającą się cukrzycą. W 1983 r. musiał pożegnać się z dotąd wykonywanym zawodem. Bardzo to przeżył, nie wierząc, że kiedyś do niego wróci. Praca w służbie zdrowia stwarzała mu duże możliwości działania na rzecz ludzi, a to go najbardziej satysfakcjonowało. Gdy leczenie nie dało rezultatu, trafił na rehabilitację do bydgoskiego ośrodka jako osoba nowo ociemniała. Tu w sali lekcyjnej spotkałam go po raz pierwszy. Trzeba było przystosować go do nowej sytuacji, poznać ze środowiskiem, nauczyć żyć po niewidomemu. Był zdolnym uczniem - w krótkim czasie opanował pismo Braille'a na tyle, że mógł uczyć go innych. Był ciekawy świata, wiedzy i ludzi, chłonny i zainteresowany przedmiotem. Przeszedł przez wszystkie działy szkolenia zawodowego, stosowane w ośrodku. Odbył też praktykę w bydgoskiej spółdzielni „Gryf”. W czasie wolnym chodziliśmy na koncerty do filharmonii, bo muzyka też go interesowała. Już po opuszczeniu ośrodka kilkakrotnie go odwiedzał, by spotkać się z nauczycielami i ludźmi skierowanymi tu przez niego na rehabilitację. Zawsze były ciastka i kwiaty.

Mówi Tadeusz, brat Mariana: „Kochał ludzi, włączał się w wiele przedsięwzięć. Pracował w latach 80., gdy polska gospodarka uległa załamaniu”.

1 kwietnia 1985 r. powierzono mu stanowisko kierownika okręgu włocławsko-płockiego Polskiego Związku Niewidomych, które pełnił aż do śmierci. Zdobył dla okręgu dom przy ul. Łaziennej 6, gdzie do dziś działają warsztaty terapii zajęciowej i terenowe koło PZN. Dom poddał kapitalnemu remontowi, założył centralne ogrzewanie, wyposażył w meble biurowe, zagospodarował ogród.

W 1986 roku, po licznych negocjacjach, nabył kolejny dom mieszkalny z półtorahektarowym sadem. Zamarzył mu się bowiem drugi po Muszynie ośrodek rehabilitacyjny, tym razem nizinny, dla niewidomych i słabowidzących. Sam cukrzyk, chciał przede wszystkim służyć diabetykom, organizując dla nich turnusy o charakterze leczniczo-rehabilitacyjnym i edukacyjnym.  

Tadeusz Madzia, były prezes ZG PZN, tak ocenia to jego przedsięwzięcie: „Pomysł Mariana podobał mi się, ale plan uznałem za mało realny. Gdy podejmował następne etapy przedsięwzięcia, dotyczące rozbudowy ośrodka, zaczęliśmy go, jako władze związkowe, hamować. Jednak dopiął swego i pierwsze takie turnusy w nowym ośrodku rozpoczęły się w 1988 roku.  

Józef Mendruń - ówczesny kierownik działu rehabilitacji ZG PZN - dodaje: - Był mistrzem w zbieraniu środków. Podjął akcję: „Dar serca - światło w ciemnościach”. Potrafił z nią dotrzeć do szkół w całej Polsce. Żył Ciechocinkiem i sklepem przy okręgu, w którym niewidomi członkowie w tamtych trudnych czasach mogli nabywać deficytowe towary. Moją uwagę zwrócił formą publicznych wystąpień, wypowiadanych dobrą polszczyzną. Wyróżniał się na tle innych działaczy aktywnością. Mobilizował ich do działania.

Ordynator wydziału okulistycznego Wojewódzkiego Szpitala we Włocławku, dr Ewa Witczak: „Poznałam Mariana Kaczmarka jako człowieka czynnego zawodowo. Gdy zaczął tracić wzrok, nie popadł w apatię inwalidztwa, ale stał się - na przekór naturze - jeszcze bardziej czynny w służbie dla osób niewidomych i słabowidzących. Przez cały okres pracy utrzymywał kontakt z wydziałem okulistycznym we Włocławku, udzielając pomocy ludziom tracącym wzrok. Pozostawił po sobie puste miejsce, którego długo nikt nie wypełni. O dobrych ludziach się nie zapomina.

„Ciągle wydaje mi się, że mam tak mało czasu, a tak bym chciał coś po sobie zostawić” - zapisał w ostatnich dniach swego życia. Śmierć nie była dla niego zaskoczeniem. W grudniu 1992 r. nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia. Zmarł 1 lutego 1993 r. Do ostatnich chwil była przy nim żona Wacława, która jest kontynuatorką jego dzieła i nadal z powodzeniem rozbudowuje ośrodek. Bardzo ją cenił, zwłaszcza za cierpliwość w ostatnich chwilach pogłębiającej się choroby. W zapiskach nazywa ją „swoimi oczami”.  To ona czytała mu wszystkie dokumenty.  

Pogrzeb odbył się 4 lutego 1993 roku na cmentarzu przy ul. Wołuszewskiej w Ciechocinku. Uczestniczyłam w nim. Była to manifestacja żalu tych, którym tak wiele pomógł. Dziś, po latach znów stoję nad jego czarnym granitowym grobem, paląc znicz i myśląc o tym, jak wiele dokonał w swoim krótkim, bo zaledwie 55-letnim życiu.

Kilkakrotnie spotkaliśmy się w okręgu włocławsko-płockim, przy ul. Łaziennej. Ja wizytowałam tam działalność okręgowej rady kobiet i sądu koleżeńskiego. Marian zaopatrywał mnie w swoim sklepie w trudno dostępne towary. Organizował też dla niewidomych z całej Polski turnusy w internacie Zespołu Szkół Ogrodniczych w Aleksandrowie Kujawskim. Woził ich pod tężnie do odległego o 7 km Ciechocinka. Oby przyjeżdżający dziś do ośrodka niewidomi docenili ogromny wkład Mariana Kaczmarka w powstanie tej placówki, bowiem człowiek żyje dopóty, dopóki trwa o nim ludzka pamięć.  

  Pochodnia sierpień2006