Małe, przytulne, kameralne

 

W 1984 roku powołano do życia Środowiskową Spółdzielnię Mieszkaniową Niewidomych. Bilans jej dokonań po 18 latach działania to dwie ukończone inwestycje i jedna w budowie, 78 oddanych mieszkań, w tym 27 dla niewidomych. O historii spółdzielni, dniu dzisiejszym i planach na przyszłość rozmawiamy z jej obecnym prezesem Andrzejem Kasztą.

- Co legło u podstaw powołania spółdzielni?

- Zawiązano ją po to, by ułatwić niewidomym nabywanie mieszkań. W zamyśle miały to być lokale dla nich samych, członków ich rodzin i ludzi zawodowo związanych z tym środowiskiem. Spółdzielnię powołało 20 członków założycieli oraz kilka instytucji jako osoby prawne. Pierwszą inwestycję rozpoczęto w 1987 roku, a ukończono w 1992.

- Jakie były zasady przystąpienia do spółdzielni?

- W pierwszym zaprojektowanym budynku, przy ulicy Wilczej w Warszawie, przewidziano mieszkania lokatorskie i własnościowe. Na lokatorskie spółdzielnia zaciągnęła kredyt, który rozdzielono wśród poszczególnych mieszkańców (i który spłacają oni do dziś). Na początek musieli oni wpłacić jedynie 10 proc. wartości mieszkania. Były to więc korzystne warunki dla tych, którzy w normalnej sytuacji nie mogliby zdobyć własnego lokum. W dodatku część kredytu finansował budżet państwa, umarzając 70 proc. odsetek. Inną formą ulgi w spłacie kredytu był tzw. fundusz pomocy mieszkaniowej niewidomym. Tworzyły go wpłaty poszczególnych członków oraz darowizny. Fundusz uruchamiano z chwilą oddania do użytku mieszkań. Kto był aktualnie w potrzebie, mogł z tego źródła otrzymać nieoprocentowaną pożyczkę, którą zwracał w ciągu trzech lat. Tak zresztą jest do dnia dzisiejszego. Obecnie w kasie funduszu jest 100 tys. złotych.  

- Ile jest mieszkań na Wilczej?

- 39 w sześciokondygnacyjnym bloku. Oprócz innych lokatorów, mieszka tam 11 niewidomych, zaś parter i pierwsze piętro zajmuje bank.

- W drugiej inwestycji, przy ulicy Prochowej, obowiązywały już inne zasady...

- Kiedy przystępowano w 1994 roku do jej realizacji, Polska była już innym krajem. Spółdzielnia nie mogła zaciągnąć kredytu na budowę - mogli go jedynie otrzymać poszczególni lokatorzy. Jednak, aby wziąć kredyt, trzeba mieć stałą pracę i dość wysokie zarobki. A niewidomi, wiadomo, pracy przeważnie nie mają i utrzymują się ze skromych rent. Dlatego też podstawowy cel powołania spółdzielni, czyli ułatwienie niewidomym zdobycia mieszkania, uległ radykalnej zmianie.

- Można więc powiedzieć, że obecnie jest to spółdzielnia dla ludzi bogatych?

- Tak, gdyż działa na zasadach rynkowych. Na Prochowej, którą oddano do użytku w 1997 roku, są wyłącznie mieszkania własnościowe. Mimo to i tam  12 niewidomych kupiło mieszkania. Jednak generalnie zmniejszyły się ich szanse w tej dziedzinie, co jest szczególnie dotkliwe  dla ludzi młodych, którzy w tej sytuacji nie mają perspektyw na założenie rodziny i jej utrzymanie.

 Obydwie inwestycje - na ulicy  Wilczej i Prochowej - o wysokim standardzie, zrealizował nieżyjący już prezes spółdzielni Andrzej Skóra.  

- Niedawno, już za pana presesury, przystąpiono do realizowania kolejnej inwestycji, także w Warszawie, przy ulicy Krańcowej. Jakich warunków mogą się tam spodziewać przyszli lokatorzy?

- Po udziale w pięciu przetargach udało nam się kupić niewielką działkę w bardzo dobrym miejscu. Jest tu znakomite połączenie z centrum stolicy. Budynek stanie na jej obrzerzach, z dala od miejskiego hałasu, natomiast w bliskiej odłegłości od kilku supermarketów. W pobliżu jest też duży teren rekreacyjny w oczkiem wodnym i możliwością długich spacerów. W czterokondygnacyjnym, kameralnym budynku, będzie  28 mieszkań o niewielkim metrażu, bo takie sprzedaje się najlepiej. Za metr kwadratowy trzeba będzie zapłacić 3150 zł, a całość zostanie oddana do użytku w kwietniu przyszłego roku. Jednak do tej pory nie wszystkie mieszkania znalazły nabywców. Drogie kredyty i pauperyzacja społeczeństwa zahamowały popyt na rynku budowlanym.

- Jak kształtują się czynsze w budynkach spółdzielni?

- Na przykład na Wilczej za mieszkanie 38-metrowe czynsz wynosi 260 zł, a na Prochowej trochę mniej, bo 230. Sześciokondygnacyjny budynek na Prochowej, otoczony parkiem, również w cichym zakątku stolicy, był budowany według oszczędniejszych technologii. Ma bardzo nowoczesny, własny węzeł grzewczy.  

- Co robicie, by zmniejszyć koszty budowy?

- Staramy się wybrać taką firmę, która przy zachowaniu wymaganych przez nas parametrów jakościowych buduje najtaniej. Sprzyja temu rynek, na którym podaż mieszkań przewyższa popyt, stąd i wybór firm budowlanych jest większy i konkurencyjny. Mamy ponadto doświadczonych w tej branży pracowników: panią Ewę Nowak, która zajmuje się eksploatacją bieżącą i pana Adama Spychałę - szefa do spraw technicznych, pracującego w spółdzielni od 1992 roku. Obydwoje są licencjonowanymi zarządcami nieruchomości. Jest jeszcze główna księgowa pani Jadwiga Jenyk, no i ja, który prezesuję tej firmie od października 1999 r.

- Jakie są plany po zakończeniu kolejnej inwestycji?

- Nasza spółdzielnia nie powinna angażować się w duże budynki przy tak trudnym rynku mieszkaniowym. Chcemy więc budować obiekty małe, takie jak ten na Krańcowej. Z doświadczenia wiem, że ich mieszkańcy są zadowoleni z takiej kameralnej atmosfery. Wszyscy się znają z imienia i nazwiska, a nie tylko z widzenia, są traktowani indywidualnie, zacieśniają się międzyludzkie więzi, co jest szczególnie ważne w naszym wirtualnym świecie. Mamy również inne plany, ale na razie za wcześnie o nich mówić.

- Dziękuję za rozmowę.

                         Rozmawiała Grażyna Wojtkiewicz

P11-2001