„zawsze redaktor”
Adolf Szyszko Na wstępie chciałbym wrócić do tego słynnego elektroftalmu. Sprawa rozpoczęła się w końcu XIX wieku . Po II wojnie światowej kontynuował ją przez wiele lat Witold Starkiewicz. Następnie Państwowe Zakłady Optyczne w Warszawie, a teraz urządzenie to jest w magazynie tych zakładów i czeka na lepsze czasy, kiedy technika stanie na wysokości zadania. Pod koniec lat 50. został wykonany prototyp i pierwszym eksperymentatorem był dr Dolański. Urządzenie było bardzo ciężkie, ważyło około dziesięciu kilogramów. Jak pana doktora pomęczyli pół godziny, to kark nie wytrzymywał i wszyscy widzieli, że na co dzień nie można się tym posługiwać. Następny model, oparty na tych samych zasadach, wykonał ordynator Kliniki Okulistycznej w Szczecinie - prof. Starkiewicz. Ten prototyp, moim zdaniem, był najlepszy, dlatego że ważył około dwóch kilogramów, więc już nie męczył głowy i karku. Miał 60 uciskadeł, więc może nie był zanadto precyzyjny, niemniej przy jego pomocy mógł niewidomy odnaleźć stojącą na stole filiżankę czy inny przedmiot. Uznano jednak, że precyzja jest stosunkowo mała i powinno być około trzystu wibrujących receptorów uciskających, żeby kształt przedmiotu mógł być lepiej zaprezentowany. Z kolei elektroftalmem zajęły się Państwowe Zakłady Optyczne. Wykonanie od strony technicznej było precyzyjne i bardziej eleganckie, ale prototyp znów urósł do ośmiu kilogramów, a walorów użytkowych lepszych nie miał. Uznano, że trzeba poczekać aż miniaturyzacja i elektronika będą miały większe osiągnięcia i wtedy do tej sprawy powrócić w połączeniu z programami komputerowymi . Nad podobnym aparatem - "Uchem nietoperza" - pracuje niewidomy inżynier z Warszawy - Józef Penksa. Aby z tego aparatu móc korzystać - niewidomy musi posługiwać się białą laską i przejść określone ćwiczenia, żeby zsynchronizować laskę, swoje zmysły i oczywiście to "ucho nietoperza". Tu chciałbym podkreślić, że nasze środowisko, jako odbierające te wynalazki, jest bardzo trudne i wymagające. Za granicą tego rodzaju pomysły techniczne wprowadzane są poprzez określone szkolenia, na dłuższych kursach, w czasie nauki w ośrodkach rehabilitacyjnych, a u nas wprowadza się je po kilku czy kilkunastu godzinach pokazywania i to jest zdecydowanie za mało . W swych rozważaniach na temat sprzętu rehabilitacyjnego chciałbym kilka zdań poświęcić tabliczkom brajlowskim. Problem ten do chwili obecnej w Polsce nie został rozwiązany i to zarówno od strony jakości i różnorodności tabliczek, jak i metod nauki brajla. W naszych programach szkoleniowych powinno się uczyć, obok pisania i czytania, również dostosowania rysika, którym się pisze, do jakości i grubości papieru oraz rodzaju tabliczki. Do tego celu wystarczy zwykły pilnik znajdujący się w każdym domu. Kiedyś Związek próbował tę zasadę wprowadzić do nauczania, ale praktyka ta została zarzucona. Zagadnienia produkcji tabliczek nie udało się dotychczas rozwiązać, choć konieczność ich posiadania wszyscy rozumiemy i uznajemy. Ciągle jesteśmy skazani na import. Bezpośrednio po II wojnie światowej, ośrodek w Laskach, a także dr Dolański sprowadzał tabliczki przeważnie ze Stanów Zjednoczonych. Zaczęto również poszukiwać możliwości własnej produkcji. Już prezes Leon Wrzosek zlecił produkcję jednej z fabryk w Toruniu. Wyszło z niej 2000 tabliczek. Związek jednak nie był konsekwentny w tym zakresie i nie przeznaczył większych środków na ten cel. Kierownictwo fabryki się zniechęciło i współpracę z PZN zerwało. Największą rolę w tym czasie odegrały tabliczki wytwarzane przez Tadeusza Winnickiego w Bydgoszczy. Wielka szkoda, że, na fali likwidacji prywatnych zakładów prezes Stanisław Madej w drugiej połowie lat 60. , zerwał z nim umowę. Później, na przestrzeni trzydziestu lat, podejmowano jeszcze kilka prób pozyskania krajowych tabliczek, ale zawsze na przeszkodzie stawała niekonsekwencja władz PZN, brak stałych powiązań z producentem, który, nie wiedząc czy będzie miał zlecenie na dłuższy czas, wycofywał się ze współpracy. A efekt? problem do tej pory nie jest rozwiązany. Sprowadzamy tabliczki z zagranicy, ale one także są krytykowane, zwłaszcza, że szukamy tabliczek najmniej kosztujących, a jak powszechnie wiadomo, niskie ceny przeważnie nie gwarantują dobrej jakości. Sprawa jest więc nadal otwarta.
|