Robić to, co się lubi i kochać ludzi...

Małgorzata Czerwińska

Ustalenie terminu naszego spotkania nie jest proste. W sobotę Pan Profesor wygłasza referat na międzynarodowej konferencji matematycznej we wrocławskim Instytucie Polskiej Akademii Nauk. "Proponuję niedzielne przedpołudnie" - słyszę w telefonicznej słuchawce. Krótko i rzeczowo, jak na matematyka przystało. Pan Profesor unika wywiadów, nie lubi mówić o sobie. A przecież byłoby o czym... Tytuły jego prac znaleźć można w katalogach fachowych bibliotek i wykazach bibliograficznych. Łącznie około stu publikacji w języku polskim, angielskim, niemieckim, wydania krajowe i zagraniczne. Teksty wystąpień na międzynarodowych sympozjach, konferencjach, kongresach, po które w bibliotecznych czytelniach sięgają studenci i młodzi pracownicy nauki, uczniowie, magistranci, doktoranci. Tych, którym Pan Profesor wskazał drogę do piękna matematyki, jest bardzo wielu. "Katalog rozpraw doktorskich i habilitacyjnych" - podaje - rok 1964: "O niezależności w niektórych klasach skończonych algebr abstrakcyjnych", rok 1967: "O sumach systemów prostych algebr podobnych". "Informator nauki polskiej" uzupełnia te dane o adresy: Instytutu Matematycznego PAN we Wrocławiu, Międzynarodowego Centrum Matematycznego im. S. Banacha w Warszawie i Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, gdzie w wykazie zatrudnionych tam profesorów i docentów widnieje nazwisko prof dr hab. Jerzego Płonki. ** ** **Prawdziwa mądrość jest skromna. A zatem pytanie o dorobek naukowy, przebieg zawodowej kariery byłoby tu nie na miejscu. We wrześniową słoneczną niedzielę rozmawiamy o pracy, pasjach życiowych, wyborach i wartościach - o sztuce życia. Wspomnienia plączą się z teraźniejszością, mądra tematyka z absurdami zwyczajnego dnia między Odrą i Wisłą. Droga do matematyki była nieco powikłana. Stopniowa utrata wzroku rozpoczęła się w dzieciństwie. Pierwsze szkolne lata razem z dziećmi widzącymi w okupacyjnym Krakowie nie pozostawiły miłych wspomnień. Może dlatego Pan Profesor ma umiarkowany stosunek do integracji na etapie szkolnictwa podstawowego. Małe dzieci bywają bezwzględne, brutalne. Nauczyciele nie są przygotowani ani dydaktycznie, ani pedagogicznie. W przypadku dzieci niedowidzących konieczność sprostania wymaganiom szkoły masowej stanowi zagrożenie dla resztek wzroku. Okupacyjny Kraków to również kościół na Dębnikach i udział w Kółku Różańcowym Karola Wojtyły - wówczas jeszcze nie kleryka, dziś Papieża. Przeżycie religijne, nauka patriotyzmu, prawego życia. Dzisiaj - serdeczne wspomnienie, wzruszająca, bardzo osobista korespondencja z Watykanem. Potem, tuż po wojnie, gimnazjum humanistyczne w Bytomiu. Nauczyciele języka polskiego i matematyki uczący mądrze, bo problemowo. Pierwsze "oczarowanie" matematyką, pierwsze, bardziej głębsze spojrzenie na literaturę - to właśnie tamte licealne czasy. Po maturze należało podjąć decyzję - studia matematyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim czy praca zawodowa. Wówczas, w czterdziestym dziewiątym, ważniejsze okazało się finansowe uniezależnienie, usamodzielnienie się. A więc przyjazd do Wrocławia i nauczycielska posada w Zakładzie dla Dzieci Niewidomych na Kasztanowej. Było zbyt ciasno, czegoś brakowało. Wydział Wokalny Akademii Muzycznej we Wrocławiu, Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, a jednocześnie przez kilkanaście lat, dzień po dniu, cierpliwe przekonywanie niewidomych wychowanków, że matematykę można polubić, a muzykę uczynić pasją życia. Praca w Estradzie, trasy koncertowe, to raczej męczący epizod, przygoda, doświadczenie. I wreszcie to, co było przeznaczeniem, co stało się sensem życia, harmonijnym połączeniem pracy zawodowej i życiowej pasji - matematyka, ta jedyna właściwa droga w ziemskim labiryncie. Studia matematyczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Praca magisterska w sześćdziesiątym pierwszym. Doktorat w sześćdziesiątym czwartym. Pożegnanie z Kasztanową i przejście do Instytutu Matematycznego PAN. Czy łatwa decyzja? Dla dalszego naukowego rozwoju - niezbędna. Habilitacja w sześćdziesiątym siódmym. Roczne stypendium naukowe w Kanadzie i dwanaście napisanych tam prac. Kilkumiesięczne pobyty w Niemczech i udział w pracach tamtejszego środowiska matematycznego. Wykłady dla studentów Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Idealne połączenie talentu i pracowitości, zawodu i hobby, nauki i dydaktyki. I jeszcze trochę szczęścia do ludzi oraz psychologicznych umiejętności obcowania z nimi. Czy taka harmonia zdarza się często? "To bardzo ważne - mówi Pan Profesor - by młody człowiek, poszukujący swojego miejsca w życiu, trafił na kogoś mądrego, kogoś, kto pomoże wydobyć, często nieuświadamiane jeszcze uzdolnienia, kto podmucha na ową iskrę Bożą, kto wskaże tę właściwą drogę. Ja miałem to szczęście. Moim mistrzem był profesor Edward Marczewski, wybitny matematyk, twórca wrocławskiej szkoły matematycznej. On wyłowił mnie z grona studentów, on autentycznie, w zupełnym milczeniu, przeżywał oryginalność zaproponowanego przeze mnie pojęcia "algebry diagonalne". On był moim autorytetem. Od niego uczyłem się, jak się tworzy matematykę i jak należy ją wykładać. "Pan prof. Jerzy Płonka nie jest "postrachem" studentów. Nie ma zwyczaju prowadzenia wykładów ex cathedra. Jest w nich miejsce na dowcip, zabawną dykteryjkę, ciekawą informację z historii matematyki. Jest czas na zapytanie o zdrowie, o radości i kłopoty, na wysłuchanie zwierzeń, na poradę i na słowa pocieszenia. Studenci, asystenci i doktoranci wiedzą, że pan profesor Płonka wymaga rzetelnej wiedzy i systematycznej pracy. Za co uczelniana brać lubi swojego Profesora? Za nagradzanie twórczej myśli, za partnerski stosunek i za to, że z Profesorem można porozmawiać o życiu. Właśnie o życiu toczy się nasza rozmowa. Pan Profesor zna je dobrze. Wiele doznał i przeżył, a swoimi doświadczeniami i przemyśleniami potrafi dzielić się w sposób zajmujący i daleki od jakiegokolwiek mentorstwa. "Jeśli los skieruje Panią do szkolnictwa, proszę cieszyć się każdą inteligentną, oryginalną odpowiedzią swojego ucznia, proszę uczyć problemowo i nagradzać tylko za twórczość, nigdy za odtwórczość" - słucham z uwagą rad doświadczonego dydaktyka. Twórcza myśl w nauce i twórczy stosunek do życia. "Nie jestem tytanem pracy. Nie pracuję do czwartej nad ranem. Wszystko musi mieć swój umiar" - mówi Pan Profesor - "nie wolno ograniczać się do wąskiej dziedziny. Trzeba mieć szersze spojrzenie, interesować się tym, co nas otacza". Pan Profesor znajduje czas, by pójść na koncert, spotkać się z przyjaciółmi, pograć w brydża, sięgnąć po książkę z ulubionej literatury amerykańskiej lub inteligentny kryminał. Ciekawość ludzi, ich życia, gna Pana Profesora po świecie. Za sprawą naukowych i całkiem prywatnych kontaktów, dzięki biurom podróży i poczciwemu trabantowi z zaprzyjaźnionym sąsiadem za kierownicą - był w dwudziestu dwóch krajach. Mnóstwo obserwacji, wrażeń, doznań i przeżyć. Kolekcja pozytywek, w akompaniamencie których słucham barwnych wspomnień niestrudzonego podróżnika. "Będąc w Kanadzie, usłyszałem opinię, że matematycy są niestrawni w życiu, gdyż zbyt logiczni, że dostrzegają tylko czarne i białe, prawdę i fałsz. A przecież życie jest pośrodku, dokładnie między tymi skrajnościami". Myślę, że Pan Profesor nie odpowiada temu przerysowanemu wizerunkowi naukowca. Wielość zainteresowań, zamiłowania muzyczne i literackie, ciekawość ludzi i otwarty, serdeczny do nich stosunek. Wielka matematyka i proza życia. Konstrukcje algebraiczne, pojęcia, definicje. Gałęzie kaleczące twarz na osiedlowej uliczce i walka z bezduszną administracją. Murek postawiony niespodziewanie, nie wiedzieć po co, na stałej trasie do pobliskiego warzywniaka. Zakupy, sprzątanie, gotowanie "po niewidomemu". Takie zwyczajne życie". Zakończony remont mieszkania, kilka obrazów współczesnego polskiego malarstwa. Nagrania muzyki poważnej. Sympatia sąsiadów. To cieszy, daje uspokojenie. Zdarzają się i kretowiska, o które, wiadomo, potknąć się najłatwiej. Ale to też życie... Dobra praca, zdaniem Pana Profesora, nie potrzebuje reklamy. A zjawisko zawodowej konkurencji i tzw. "życzliwych" kolegów? "No cóż, siódmego dnia Pan Bóg stworzył kogoś najbardziej genialnego - profesora uniwersytetu. Diabeł, chcąc zepsuć Panu Bogu zabawę, dodał profesorowi kolegę" - kwituje żartobliwie Pan Profesor. Na życiowe bilanse jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Ale w chwili zadumy nad sobą, co można zapisać po stronie zysków. "Nie tytuły, nie ilość publikacji. To nie jest najważniejsze - odpowiada Pan Profesor - ważne jest to, że przydałem się matematyce, że konstrukcja algebraiczna, nazwana "sumą Płonki" zainspirowała innych matematyków, że było mi dane zostawić coś po sobie, zaistnieć w literaturze fachowej. To wielkie szczęście". A straty? Czy są? Czy jest coś, czego najbardziej żal? Pan Profesor zastanawia się przez chwilę. Ciszę wypełnia towarzyszące naszej rozmowie nagranie z koncertu Pavarottiego. "Najtrudniej mówi się o porażkach" - przyznaje szczerze Pan Profesor. - "Nie mogę rozpatrywać tego jako życiowej porażki. To zbyt ciężkie określenie. Ale trochę mi żal, że zbyt późno doszedłem do matematyki. Teraz wiem, że lepsza byłaby odwrotna kolejność - zaraz po maturze matematyka, a studia muzyczne jako dopełnienie. Nie, nie mam uczucia straconego czasu, lecz tylko trochę mi szkoda. Mogło być kilka lat więcej dla matematyki. Później starałem się to nadrobić. Teraz już wiem, że decyzje podejmowane we wczesnej młodości ważą na całym życiu". W matematyce najważniejsza jest właściwa, celna definicja. Czy w życiu również? A jeśli tak, to jak najkrócej zdefiniować sens ludzkiego istnienia? Zdaniem Pana Profesora Jerzego Płonki - "robić to, co się lubi i kochać ludzi".

Pochodnia luty 1992