Być potrzebnym ludziom

W siedzibie Rady Państwa w Warszawie 15 kwietnia 1981 r. wręczono nominacje profesorskie grupie wybitnych naukowców polskich. Wśród nich był niewidomy matematyk T Wrocławia doc. dr hab. Jerzy Płonka, z którym rozmawia Waldemar Burkacki.

W imieniu zespołu redakcyjnego i wszystkich czytelników „Pochodni" chciałbym złożyć Panu serdeczne gratulacje i jednocześnie poprosić o chwilę rozmowy, która przybliżyłaby naszym czytelnikom Pana pracę, zarówno zawodową, jak i społeczną.

Prof. Jerzy Płonka:. Serdecznie dziękuję za gratulacje...

Jest Pan osobą znaną w środowisku wrocławskich niewidomych.

- Tak, do Wrocławia przyjechałem w 1949 roku, po ukończeniu liceum w Bytomiu. Otrzymałem propozycję pracy jako nauczyciel w szkole dla niewidomych w tym mieście. Na Kasztanowej przepracowałem w sumie 15 lat.

Czy podjęcie pracy w ośrodku dla niewidomych było Pana pierwszym kontaktem ze środowiskiem inwalidów wzroku?

- Nie, mój pierwszy kontakt ze    Związkiem     Niewidomych miał    miejsce    rok    wcześniej,  jeszcze   na   Śląsku. Ale muszę przyznać, że było to jednak dość późno, bo wzrok zacząłem tracić w 8 roku życia, gdy byłem uczniem II klasy szkoły podstawowej. Po przeziębionej grypie zacząłem   źle  widzieć  ze   swojej

ławki, co nauczyciel zaraz zauważył. Okazało się, że proces utraty wzroku postępuje bardzo szybko. Musiałem przerwać naukę rodzice zaczęli ze mną jeździć po lekarzach. W tym czasie moim nauczycielem był ojciec. Potem wybuchła wojna, trzeba było przerwać leczenie. Wróciłem do szkoły, co nie było dla mnie takie proste, bo uczyłem się razem z dziećmi widzącymi. I tak szkołę podstawową ukończyłem jako niewidomy.

Po zakończeniu wojny, w 1945 roku rozpocząłem naukę w liceum humanistycznym w Bytomiu. Uczyłem się głównie pamięciowo. Bardzo długo bałem się brajla. Wydawało mi się, że jak się nauczę pisma punktowego, to już będę taki zdeklarowany niewidomy. I właśnie w 1948 roku ktoś skierował mnie do Związku, gdzie dość szybko nauczyłem się pisma Braillea. Teraz, z perspektywy lat muszę przyznać, że to pierwsze spotkanie ze Związkiem Niewidomych było bardzo pozytywne poczułem się dobrze w tym środowisku, poczułem jakąś opiekę nad sobą.

A Pana zainteresowania matematyczne?

- No właśnie. Nie zaczęły się tak od razu. W szkole podstawowej miałem raczej zainteresowania humanistyczne. Liceum, do którego chodziłem, też miało profil humanistyczny, chociaż już wtedy zacząłem zwracać uwagę na matematykę. Po zdaniu matury miałem nawet zdawać na Wydział Matematyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stało się jednak inaczej. Zacząłem pracować w szkole    dla    niewidomych. W 1952 roku ukończyłem Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Po przyjeździe do Wrocławia rozpocząłem też studia wokalne w Wyższej Szkole Muzycznej, które ukończyłem w 1953 roku. Dla moich zainteresowań matematycznych przełomowy był rok 1954, kiedy jako jeden z niewielu zdałem egzamin dla nauczycieli matematyki, uprawniający do nauczania w szkole średniej. Wówczas to jedna z koleżanek namówiła mnie na studia matematyczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Rozpocząłem je w 1956 roku. Z początku miałem duże problemy. Podjąłem studia w trybie eksternistycznym, a więc w praktyce nie chodziłem na żadne wykłady tylko egzaminy i konsultacje. Sam się uczyłem, sam musiałem przerabiać wszystkie ćwiczenia. Jeszcze na czwartym roku zainteresował się mną profesor Edward Marczewski, wybitny matematyk, dwukrotny rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. U niego pisałem pracę magisterską. Studia ukończyłem w 1961 roku, a trzy lata później zrobiłem doktorat z algebry ogólnej. W mojej rozprawie ważną rzeczą było wprowadzenie tzw. algebr diagonalnych, które przyjęły się w literaturze matematycznej i później. W związku z tym pojęciem powstało jeszcze dość dużo prac innych matematyków.

Można zatem powiedzieć, że od zrobienia doktoratu pańska kariera naukowa była już przesądzona.

- Można, chyba   tak powiedzieć, bo właśnie wówczas zaproponowano mi stanowisko adiunkta w Instytucie Matematyki Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu. Po trzech kolejnych latach pracy, w 1967 roku zrobiłem habilitację. Pracowałem wówczas nad pojęciem tzw. sumy systemu prostego algebr, które także znalazło szerokie zastosowanie. Po habilitacji otrzymałem zaproszenie z uniwersytetu w Winnipeg w Kanadzie na roczne stypendium. W czasie mojego tam pobytu napisałem 12 prac. Był to dla mnie bardzo owocny wyjazd. Dotychczas w swoim dorobku naukowym mam ponad 60 prac drukowanych w licznych czasopismach krajowych i zagranicznych.

Pana zainteresowania naukowe związane są zatem z algebrą...

- Raczej były. W 1978 roku zacząłem zajmować się grafami...

- ???- Najkrócej można powiedzieć, że graf jest to zbiór punktów i zbiór odcinków łączących te punkty. Na przykład plan miasta: skrzyżowania mogą być punktami, a ulice są to te linie łączące.

Czy  jest  to  zatem  dział  geometrii?

- Można i tak powiedzieć, chociaż właściwie zagadnienie to podpada pod różne rzeczy: pod kombinatorykę, zastosowania. Teoria grafu służy wielu dziedzinom, na przykład wykorzystuje się ją także w informatyce. Chodzi o to, że przy jej pomocy rozwiązuje się zupełnie praktyczne problemy. Na przykład: jak rozmieścić nadajniki telewizyjne, aby wszędzie docierał sygnał. Albo - jak wytyczyć drogę, żeby obejść wszystkie punkty, a być wszędzie raz. Mam już kilku uczniów w tej dziedzinie i to mnie cieszy

Poza pracą naukową, zajmuje się  Pan  również  dydaktyką.

- Pracuję dodatkowo w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Prowadzę tam zajęcia

dydaktyczne. Przeważnie są to wykłady monograficzne dla magistrantów i seminaria magisterskie. Do tej pory ponad 50 studentów napisało pod moim kierunkiem prace magisterskie. Pięć osób zrobiło też u mnie prace doktorskie, a w tej chwili szósty doktorant przygotowuje się do obrony.

Z Pana pracą naukową wiążą się też częste wyjazdy?

- Tak, jestem. często zapraszany na różne konferencje i sympozja naukowe w kraju i za granicą. Te wyjazdy dają mi podwójną przyjemność: zawodową i osobistą, bo bardzo lubię podróżować. Zawsze staram się znaleźć czas na zwiedzanie. Także urlopy organizuję sobie w ten sposób, żeby objechać jakąś ciekawą trasę. Te eskapady planuję i realizuję razem z sąsiadem. Wybieramy się zwykle we dwóch jego samochodem. Zwiedziliśmy już Grecję, Jugosławię, północne Włochy, Szwajcarię... W tym roku planujemy wyjazd do Finlandii, aż za koło polarne. Nawet jeśli człowiek. nie widzi, to jednak takie podróże są przyjemne i kształcące. Ważny jest kontakt z samym miejscem, a ponadto wiele rzeczy można obejrzeć dłońmi. Turystyka to moje hobby. Gdy jeszcze lepiej widziałem, to dużo chodziłem po górach, nawet po trudnych szlakach. Przeszedłem w Tatrach Orlą Perć, byłem na Zawracie, Rysach... Gdy pracowałem w szkole, to organizowałem też wycieczki turystyczne dla uczniów, bo uważam, że dla niewidomych turystyka w dostępnych im formach jest bardzo potrzebna. Teraz, pracując społecznie w Okręgu PZN we Wrocławiu, w Komisji Wychowawczo-Oświatowej zajmuje się też turystyką.

Mimo licznych obowiązków zawodowych starcza więc Panu czasu na działalność społeczną?

- Coraz trudniej, ale staram się godzić ze sobą pracę zawodową i społeczną. Kiedyś pracowałem też w zarządzie okręgu, teraz pozostawiłem sobie tylko komisję. Ale staram się być na bieżąco z działalnością Związku.

Zawsze też znajduję czas dla ludzi młodych, którzy chcą iść na studia. Jestem trochę takim społecznym doradcą. Myślę, że bardzo ważną sprawą jest, aby być potrzebnym innym. Trzeba umieć zyskiwać sobie ludzi, umieć być ich przyjacielem, czasem doradcą życiowym...

Myślę, że to, o czym Pan mówi, nie odnosi się tylko do relacji w środowisku niewidomych? .

- Oczywiście, że nie. Dotyczy to także kontaktów z osobami widzącymi. Jeśli niewidomy chce mieć jakieś sukcesy w życiu, to musi mieć przyjaciół. Można liczyć na pomoc innych tylko wtedy, jeśli i my potrafimy dać coś z siebie. Trzeba umieć słuchać drugiego człowieka.

Czy tego można się nauczyć?

- Myślę, że tak. Trzeba sobie , tylko powiedzieć, że nie należy być egoistą, że nie można zawsze stawiać na to, iż ja coś z tego muszę mieć. Ludzie muszą czuć, że ich problemy mnie obchodzą, że nimi żyję. Jak pan przysłucha się niejednej rozmowie, to zauważy, że często rozmówcy używają słowa „ja". Trzeba troszkę mniej tego zaimka używać i umieć wysłuchać drugiego człowieka. Dotyczy to wszelkich relacji międzyludzkich, iiie tylko, kontaktów między niewidomymi czy niewidomych z ludźmi widzącymi. To jest podstawą naszych sukcesów zawodowych i osobistych. Kilka osób powiedziało o mnie, że potrafię likwidować dystans. Mimo iż jestem starszym pracownikiem nauki, młodsi koledzy w kontaktach ze mną nie czują dystansu. To jest bardzo ważne w mojej pracy naukowej. Myślę jednak, że tę zasadę można też odnieść do wszystkich dziedzin współżycia społecznego.

Dziękujemy Panu  Profesorowi za rozmowę.

/ Rozmawiał

WALDEMAR BURKACKI

Pochodnia 1981