„zawsze redaktor”
Niektóre publikacje
Koło PZN Tadeusz Józefowicz
Właściwie miałem pisać o działalności koła Polskiego Związku Niewidomych w Leśnicy, ale kiedy przystąpiłem do pracy, zorientowałem się, że nie mam wiele do powiedzenia na ten temat. O początkach Związku Pracowników Niewidomych RP, drukarni brajlowskiej i owszem, mogę coś powiedzieć, ale na temat leśnickiego koła chyba i Czesław Juźwik, jego wieloletni przewodniczący, nie miałby wiele do powiedzenia, sądząc po tym, że wymigał się od napisania niniejszej notatki. Czy to znaczy, że koło nie działało? Wprost przeciwnie. Tylko jego działalność była tak naturalna, tak oczywista, że nikt nie pokusił się o napisanie jakiejś kroniki, a to już minęło 50 lat.” Tak rozpoczął swoją relację o 50-leciu koła PZN w Leśnicy pan Tadeusz Józefowicz - znany działacz wrocławskiego środowiska niewidomych oraz jeden z organizatorów brajlowskiej drukarni. Dowiedzmy się zatem, jakie były pierwsze lata organizowania się niewidomych na tamtym terenie: “50 lat minęło, kiedy któregoś dnia przyjechał do Wrocławia dyrektor Zygmunt Jursz, prawa ręka ówczesnego prezesa związku, majora Wrzoska, a może nawet dwie ręce. Znaliśmy się z warszawskiego okresu mojej niby-pracy w nieczynnej drukarni brajlowskiej. Po pracowitym okresie drukarni w Gdańsku, w Warszawie mieliśmy dolce fariente. Na ten temat nieraz się już chyba wypowiadałem i dygresja ta nie należy do dzisiejszej pogawędki. Otóż Jursz przyjechał do Wrocławia w związku z organizacją Polskiego Związku Niewidomych. Ponieważ byłem chyba jedyną osobą na tym terenie, którą znał, zaproponował mi, bym się zaangażował w organizowanie nowego związku. Zanim zdążyłem się zastanowić nad odpowiedzią, wybawił mnie od tego Antoni Maślanka, zgłaszając swoją gotowość do pracy. Nie martwiłem się z tego powodu. Zaledwie kilka miesięcy mieszkałem we Wrocławiu. Nowa praca, nowe mieszkanie, nowe warunki. Miałem dosyć swoich spraw. A przy tym, przyznaję się bez bicia, byłem zniechęcony do przykrych doświadczeń tak zwanej pracy w drukarni, czyli dziewięciomiesięcznej bezczynności. Zresztą już raz brałem udział w zakładaniu Związku. W roku 1946 byłem delegatem na organizacyjnym zjeździe Związku Pracowników Niewidomych Rzeczypospolitej Polskiej w Chorzowie, nie należało więc innym odmawiać tej przyjemności. Do PZN wstąpiłem jako jeden z pierwszych. Nie pamiętam jednak, jak organizowało się nasze leśnickie koło. Wiem tylko, że było ono w dużo lepszych warunkach w porównaniu z innymi kołami, bo zawsze miało pomoc i oparcie w spółdzielni. Były to czasy, kiedy Związek niewidomych i spółdzielnia w Leśnicy stanowiły nierozerwalną całość. Jak już powiedziałem, nie pamiętam, jakie były początki naszego koła, ale przez cały czas mojej pracy w spółdzielni kojarzyło się ono z osobą Cześka Juźwika, który był równocześnie wieloletnim przewodniczącym rady spółdzielni. Toteż była współpraca i działalność koła stała na wysokim poziomie. Czynne były zespoły świetlicowe, jak orkiestra, chór, zespół recytatorski i inne. Kiedy nie było jeszcze książek mówionych, książki czytano w świetlicy. Organizowano wycieczki i tak dalej. Oficjalnie była to działalność kulturalna spółdzielni, ale uczestnikami i działaczami byli głównie niewidomi członkowie naszego koła. Gdyby koło było poza spółdzielnią, nie miałoby takich warunków działania, ale najlepsze warunki nie pomogłyby, gdyby nie było ludzi chętnych do pracy. Członkowie zarządu koła odwiedzali też niewidomych w ich mieszkaniach. Dotyczyło to przede wszystkim tych członków, którzy byli już na emeryturze lub nie pracowali z innych powodów i nie docierała do nich służba socjalna spółdzielni. Ta współpraca Związku i spółdzielni tak się zazębiała, że trudno było dociec, gdzie kończyła się działalność jednej instytucji, a gdzie zaczynała drugiej. Ci sami ludzie mieli ten sam cel - pracę dla wspólnego dobra całego środowiska niewidomych. Zmieniły się czasy. Niestety minęły bezpowrotnie lata rozkwitu. Spółdzielnia stopniowo poczęła tracić swój pierwotny charakter. Zmieniła się też działalność koła. Po dawnej pracy kulturalnej pozostało tylko smętne wspomnienie. Stanisław Brud, który objął przewodnictwo koła po Juźwiku, nie szczędził sił ni czasu. Działalność swą skupił na sprawach socjalno-bytowych członków. Przeprowadzał wywiady środowiskowe i w miarę możliwości zabiegał o pomoc w trudnych przypadkach losowych. Pomagali mu w tym inni członkowie zarządu koła, zwłaszcza Irena Kimel, która jak za dawnych lat była skarbnikiem. Nastały trudne czasy w spółdzielni, a tym samym i dla koła Związku Niewidomych. Drastycznie zmniejszyła się załoga, a także zarobki niewidomych. Spółdzielnia przestała być zakładem kierowanym przez niewidomych, których opanowała apatia i zwątpienie. Z tym większym uznaniem należy odnotować każdy objaw ożywienia działalności związkowej. Cieszy fakt, że są społecznicy, którzy pomimo trudności i kłopotów życia codziennego kontynuują pracę dawnych pionierów. Jestem już na emeryturze już od dwudziestu lat i praktycznie nie utrzymuję łączności z tutejszym kołem, poza tym, że przez jakiś czas pracowałem w zarządzie koła razem ze Staszkiem Brudem i opłacam składki członkowskie. Toteż z prawdziwą przyjemnością dowiaduję się o działalności obecnego przewodniczącego koła Romana Dobrzańskiego i jego żony Marysi. Spółdzielnia wyzbyła się już budynku, w którym kiedyś była świetlica, ale do dyspozycji koła pozostawiono małe pomieszczenie, w którym Marysia Dobrzańska prowadzi wypożyczalnię książek mówionych, a jej mąż urządza od czasu do czasu spotkania z członkami koła. Ostatnie takie spotkanie odbyło się w grudniu ubiegłego roku. Przyszło około 20 weteranów, którzy wspólnymi siłami starali się odtworzyć początki tutejszego koła. Jak widać z powyższego opisu, nie bardzo to się udało, ale przecież nie brakło wspomnień z tamtych dobrych czasów. Ludzie jakby odmłodnieli. Uważam również, że miłym akcentem było uczestnictwo w naszym spotkaniu pani Teresy Dłubek, członka prezydium zarządu Dolnośląskiego Okręgu. Myślę, że starszym, nieraz samotnym ludziom potrzebne są takie spotkania. A jeżeli zaszczyci je przedstawiciel okręgu, ludzie ci czują się jakoś bardziej dowartościowani. Zaciera się w ten sposób oddalenie między nimi a władzą. Nie wiem, kto Dobrzańskiemu pomaga w jego pracy, oprócz żony. Mam jednak nadzieję, że grono bezinteresownych pomocników będzie się powiększało. Pochodnia maj 2002 |