Biografia prasowa

 

 

Grażyna Jaworska  Nauczycielka, Pianistka  

 

                      

                       Kobieta pracująca

                                 Andrzej Szymański

W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie mogę żyć tylko pracą. Chciałam być z kimś, zerwać z samotnością.

Grażyna Jaworska-Nazarko mieszka z mężem i psem Karnejem na piątym piętrze bloku stojącego w krakowskiej dzielnicy Podgórze. Nie jest urodzoną krakowianką, ale przeważającą część życia spędziła w podwawelskim grodzie.

                   Edukacja

Pani Grażyna ma wrodzoną wadę wzroku (pigmentoza). Pierwsze trzy lata podstawówki spędziła w radomskiej szkole masowej. Widziała słabiutko, więc mama czarnym tuszem pogrubiała linijki w zeszycie, a do czytania sadzała przy silnej żarówce. Zaraz na początku nauki rodzice zauważyli, że córka ma doskonały słuch. Zapukali więc do gabinetu dyrektora szkoły muzycznej. Nie było jednak mowy, by tak słabo widzące dziecko mogło podjąć naukę w radomskiej placówce. Pozostała tylko szkoła specjalna w Krakowie (realizowała program muzyczny) mieszcząca się wówczas przy ulicy Józefińskiej. Grażynka mogła się uczyć z dziećmi niewidomymi.  

- Czteroletni pobyt miał dobre i złe strony - mówi pani Grażyna. - Złe, bo oderwana od rodziców szalenie za nimi tęskniłam. Dobre, bo nauczyłam się samodzielności. Nie zapomnę wspaniałych nauczycieli: Czesława Sokołowskiego, Marii Ruszkiewicz, pani Morawskiej. Nauczyłam się tam grać na fortepianie i posługiwać notacja brajlowską.

Średnią szkołę panna Jaworska kontynuowała w Radomiu. Rano biegła do liceum, po południu do średniej szkoły muzycznej, choć dostać się do tej ostatniej było trudno. Na przeszkodzie stanął dyrektor, który nie chciał zaakceptować prawie niewidomej uczennicy. Natomiast profesor, u którego zdawała egzaminy, podobno trzasnął drzwiami dyrektorskiego gabinetu, oświadczając, że zrezygnuje z pracy, gdy Jaworska nie zostanie przyjęta. Tak przynajmniej głosiła plotka.   

Nauka szła jak po maśle, Grażyna była w czołówce z każdego przedmiotu. Z podjęciem studiów na muzykologii w Krakowie nie było już problemów, gdyż wcześniej przetarła szlaki niewidoma studentka - Anna Podkańska ze Szczecina. Kierunek był elitarny, dla wybrańców - na roku tylko osiem osób.  

- W tamtych latach studiowało się trudniej, gdyż sprzęt odtwarzający był na wagę złota, a ilość nagrań płytowych dużo skromniejsza niż obecnie - mówi pani Jaworska-Nazarko. - Korzystałam z pomocy mamy, która nagrywała utwory na prościutkiej Tonetce czy odrobinkę lepszym magnetofonie MK 125. Pomagali też wolontariusze, nieraz musiałam opłacać lektorów. Dla osoby niewidomej są to trudne studia. Przedmioty bardzo różnorodne - od historii instrumentów po analizę form muzycznych.

W 1971 broni z oceną bardzo dobrą pracę magisterską zatytułowaną: „Faktura a forma w scherzach Chopina”.  

                  Poszukiwania

Co można robić po takich studiach? Grażynie marzyła się praca w radio. Zachęciły ją do tego praktyki odbyte w krakowskiej i kieleckiej rozgłośni. Porządkowała tam taśmy, pozwolono też jej zrobić parę audycji z muzyki rozrywkowej i poważnej. O etacie jednak nie było mowy.

- Redakcje muzyczne były obsadzone przez ludzi nie do ruszenia. Pracowali niemal od „matury do emerytury”.  

Magister Jaworska udała się więc w poszukiwaniu pracy do swej starej krakowskiej szkoły, już przeniesionej na Tyniecką. Bez rezultatu. Musiała rozpocząć samodzielne życie, by nie być ciężarem dla słabo zarabiających rodziców. Pannę z dyplomem zatrudniono ostatecznie jako chałupniczkę w spółdzielni niewidomych. Ponieważ jednak składanie śrubek nie było jej marzeniem na dalsze lata, więc w akcie rozpaczy udała się latem 1972 roku do okręgu PZN w Krakowie z prośbą o pomoc. To był skuteczny krok. Widzący pracownik biura wiadomym sobie sposobem spowodował jej przyjęcie na pół etatu do ośrodka na Tynieckiej. Zaczęła uczyć wychowania muzycznego i teorii muzyki. Pierwsza lekcja niemal zupełnie ją załamała.

- Kiedy zamknęły się drzwi klasy, niewidomy chłopak zaczął przeraźliwie wyć przy aplauzie i rechotaniu pozostałych uczniów. Nie zdołałam ich uspokoić. I wtedy pomyślałam, po co mi te studia i żmudna nauka?

Pani Grażyna przepracowała jednak w szkole 10 lat. Miała świadomość, iż przedmiot przez nią wykładany był traktowany przez uczniów jako dodatkowy, nie pierwszoplanowy, jak polski czy matematyka. Starała się jednak uświadamiać młodym ludziom rolę muzyki w życiu niewidomego. Z roku na rok młodzież coraz wdzięczniej odbierała jej nauki, być może część z nich wiązała swą przyszłość z muzyką. I kilku uczniów pani profesor sprawdziło się w tym fachu, jak Waldemar Dolecki z Kielc czy Bronek Harasiuk z Warszawy.

                  Dom Kultury

Po dekadzie pracy dydaktycznej poczuła zmęczenie i zaczęły przychodzić chwile zwątpienia. Czy muszę się aż do emerytury zamknąć w tym środowisku? Przez cztery lata (1978 - 1982) prowadziła równocześnie zajęcia w szkole i Młodzieżowym Domu Kultury. A trafiła tam jako akompaniatorka zespołu harcerskiego widzących dzieci. Na początku uczyła młode dzieciaki, z prowadzeniem których (praktycznie już wtedy nie posługiwała się wzrokiem) nie dawała sobie rady. Dyrektorka MDK zaproponowała jej więc grupę licealistów, już nie tak rozbrykanych jak dzieci z podstawówki. W 1990 roku odchodzi z pracy widząca akompaniatorka i pani Grażyna dostaje pełny etat w Domu Kultury, rezygnując z pracy w szkole. Co robi?

Jest akompaniatorką, prowadzi też zajęcia z umuzykalniania w „Akademii Bolka i Lolka”. Od czterech lat wspólnie z aktorką i choreografką przygotowuje spektakle dziecięce. Praktycznie jednak ona to ciągnie. Odbyły się już dwa koncerty charytatywne, trzeci jest przygotowywany, a cel jest szczytny. Dochód ze sprzedaży biletów jest przekazywany dzieciom z chorobą nowotworową i przeszczepionym szpikiem kostnym.  

Pani Grażyna jest jedyną niewidomą  nauczycielką muzyki w Krakowie, pracującą w środowisku naturalnym. A pracy ma tyle, że coraz częściej myśli o wcześniejszej emeryturze. I ten moment jest bliższy z każdym miesiącem. Oczywiście nie usiedzi w domu, będzie pracować, ale nie w pełnym wymiarze godzin.

                 Energia i zdecydowanie

- W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie mogę żyć tylko pracą. Chciałam być z kimś. Miałam dość samotności - mówi pani Grażyna. Chociaż jest osobą operatywną, zdecydowaną i energiczną, trudno jej było znaleźć kogoś odpowiedniego. Zwróciła się więc o pomoc do biura matrymonialnego. I spotkała Zdzisława Nazarko, człowieka widzącego, ongiś zawodowego perkusistę krakowskiej filharmonii. Po wypadku musiał przejść na rentę i dziś jest opiekunem, przewodnikiem i towarzyszem życia niewidomej nauczycielki muzyki.  

A ona nie zwalnia biegu, mimo odrobiny zmęczenia i nie zamyka się przed nowoczesnymi narzędziami pracy. Od trzech lat ma w domu komputer. Szkoliła się w Altixie, ale prawdę mówiąc, najwięcej nauczył ją kolega - informatyk z MDKu - Bogdan Zdanowski.  

- Po  co pani komputer? - pytam.   

- Przede wszystkim ułatwia mi przygotowanie się do zajęć. Mam nagrywarkę i nauczyłam się kopiować płyty oraz nagrywać aranżacje z dyskietki. Skonfigurowane pliki dźwiękowe mogę poprzez komputer wczytać na płytę CD. Dużo frajdy daje mi też wędrówka po internecie. Zdobywam tam różnorodne informacje - od fachowych muzycznych, po przepisy kulinarne.  

W gronie znajomych i przyjaciół Grażyny Jaworskiej-Nazarko, oprócz znanej poetki Haliny Kuropatnickiej-Salamon, są osoby widzące. Jedną z nich jest Sandra Kochańska-Niemiec, pedagog (?) na Uniwersytecie Jagiellońskim.

- Grażyna jest kobietą wyjątkową - mówi pani Sandra. - Pełną energii, nie poddająca się życiowym przeszkodom. Jest pedagogiem, muzykologiem, kompozytorem i akompaniatorem w jednej osobie. No i dobrą gospodynią, co dla męża nie jest bez znaczenia!

Podczas rozmowy nieustannie zwraca na siebie uwagę Karnej, owczarek niemiecki, przewodnik gospodyni. Jest to jej drugi pies. Pierwszy, wyszkolony przez ośrodek w Mławie, był nieporozumieniem. Karnej, wytresowany prywatnie przez Jarosława Wójcika, spisuje się na piątkę.

- Powiem panu może coś dziwnego, ale czuję się kobietą spełnioną w życiu - kończy nasze spotkanie pani Grażyna. - Mam grono przyjaciół, pracę na otwartym rynku, widzącego, dbającego o mnie męża. Brakuje mi tylko czasu na konsumowanie kultury - pójście do teatru, na koncert, na kontynuowanie nauki języka esperanto i częstsze spotkania z ludźmi. Jak to dobrze,  że ktoś mądry wymyślił emeryturę.       

  Pochodnia maj 2003