Biografia prasowa  

 

 

Ksawery Jasieński  

pracownik Polskiego Radia  

lektor  studia nagrań PZN  

 

 

       „…Ta  praca jest ważna”

Danuta Tomerska  

Rozmowa z Ksawerym Jasieńskim

                 Już wkrótce upłynie dwadzieścia lat od nagrania pierwszej książki mówionej w Zakładzie Wydawniczym PZN. Te pierwsze książki powstawały w bardzo trudnych, zgoła prymitywnych warunkach. Z biegiem lat wiele się w studiu nagrań zmieniło. Zmienił się lokal, aparatura, warunki techniczne, zmieniali się również ludzie, którzy te książki czytali. Jest rzeczą oczywistą, że w procesie tworzenia „książki mówionej” bardzo ważna rola przypada lektorom. To oni muszą nadawać tekstowi pewne walory interpretacyjne, a jednocześnie przekazać wiernie myśli i intencje autora, jego emocjonalny stosunek do tematu i indywidualny styl. Jednym z najbardziej utalentowanych lektorów, o najdłuższym zarazem stażu pracy w naszym studiu nagrań, który rozwojowi „książki mówionej” towarzyszył od początku i pozostał wierny do dziś, jest Ksawery Jasieński, spiker Polskiego Radia.

       W czasie przerwy w nagraniach poprosiłam pana Jasieńskiego o chwilę rozmowy, aby zaprezentować go bliżej wszystkim miłośnikom jego lektorskiego kunsztu.  

- Mówi się, że zawód spikera i lektora radiowego to zawód dla wybranych. Adept tego zawód musi spełniać wiele warunków: mieć przyjemny głos, prawidłową dykcję, wykształcenie, szerokie zainteresowania, znajomość języków obcych, osobistą kulturę itp. Dlaczego wybrał Pan właśnie ten zawód? Czy jest to praca, o której Pan zawsze marzył?

- Jak wybrałem tę moją pracę? Chyba większość z nas, spikerów i lektorów, trafiła do Polskiego Radia w sposób przypadkowy. Ze mną było podobnie. Podczas ostatniego roku studiów w Szkole Głównej Planowania i Statystyki miałem dość niemiły wypadek. Podczas jakichś ćwiczeń złamałem kręgosłup i byłem skazany na wielomiesięczne leżenie w szpitalu. Był to okres takiego lekkiego kryzysu gospodarczego - mówię lekkiego, bo okazał się nieporównywalny do obecnego - niemniej odczuwało się już pewne braki, na przykład w zaopatrzeniu szpitali w gips lekarski. Gips ten był potrzebny do wykańczania sztukaterii na Starym Mieście. Brzmi to może paradoksalnie, ale taka była rzeczywistość. W związku z tym położono mnie na twardej desce i tak unieruchomiony leżałem przez dwa miesiące. Dopiero po tym okresie otrzymałem gorset gipsowy. Ale już w pierwszych tygodniach pobytu w szpitalu pozwolono mi czytać. Leżałem w dużej, dwunastoosobowej sali i moi towarzysze niedoli, skazani jak ja na leżenie, prosili, abym czytał głośno wieczorami. Książka, którą zacząłem czytać i która bardzo mi się podobała, to… Bolesław Chrobry Gołubiewa. Tę właśnie powieść nagrywam obecnie tutaj w studiu.  

I tak, po dwóch czy trzech miesiącach tego stałego lektoratu dla chorych, szpital nasz zradiofonizowano i mogliśmy już słuchać audycji radiowych. Pewnego razu ogłoszono konkurs na spikera i lektora Polskiego Radia. I wtedy moi współtowarzysze niedoli wysłali kartkę z moim nazwiskiem, traktując zresztą to zgłoszenie pół żartem, pół serio. Ja wkrótce o tym zapomniałem, bo jeszcze ze trzy miesiące przebywałem w szpitalu i dopiero po moim wyjściu otrzymałem zawiadomienie, abym zgłosił się do Polskiego Radia na pierwszą eliminację.  

Pamiętam, jechałem tam w zatłoczonym trolejbusie, a kiedy wysiadłem na przystanku, zauważyłem, że wysiadają także wszyscy pasażerowie, idą do gmachu na Myśliwieckiej 3/5/7 i ustawiają się w długiej kolejce. Tego dnia było tam ze czterysta osób, a eliminacje trwały chyba przez tydzień.  

- A jak one przebiegały?

- Pierwsze eliminacje odbywały się w zamkniętym studiu, tak, że nie widzieliśmy jury, chodziło bowiem o anonimowość i obiektywną ocenę. Przeszedłem ten etap i powiadomiono mnie, że mam się zgłosić za miesiąc. Druga eliminacja była już jawna, w obecności jurorów otrzymałem trudniejsze teksty do czytania, a następnie - pytania z ogólnej znajomości kultury, literatury, sztuki. Potem znów długa, długa przerwa i dopiero po pół roku otrzymałem zawiadomienie, że mam się zgłosić do Polskiego Radia na ostateczną rozmowę, ponieważ zostałem jednym z dziesięciu kandydatów wytypowanych do odbycia próbnego okresu. Później dowiedziałem się, że na ten konkurs zgłosiło się około trzech tysięcy osób, do drugich eliminacji przeszło dwieście, a z tych wyłoniono dziesiątkę, w której i ja się znalazłem. Z tego konkursu pracują do dziś cztery osoby: Irena Kąkol, Lucjan Szołajski, Kazimierz Adamowski i ja. Była również zmarła przed kilkoma paty Marysia Graczyk. Takie były początki mojej pracy w radiu.  

- A czy jest Pan z niej zadowolony?

- Trzeba przyznać, że jest to praca dość specyficzna, ale bardzo atrakcyjna  i wciągająca. Ma to do siebie, że nigdy nie powtarzają się w niej te same sytuacje. Za każdym razem jest coś nowego. Dyżury mogą się powtarzać i są dla niektórych bardzo męczące, bo rozbite na wszystkie pory dnia i nocy. Jednak człowiek szybko się do tego przyzwyczaja i nie wyobrażam sobie teraz pracy uregulowanej, którą zaczynałbym o godzinie ósmej, a kończył o szesnastej.  

- Słyszymy Pana również w telewizji. Co o tej pracy może Pan powiedzieć?  

- W telewizji zacząłem pracować wcześnie, ale na zasadzie takich luźnych kontaktów. Dużo nagrywałem wtedy w tak zwanych stałych programach. Bardzo popularny w swoim czasie był program „Eureka”, tam komentowałem filmy techniczne, przyrodnicze, geograficzne. Potem „Eureka” zmieniła swój charakter, a ja przerzuciłem się na komentowanie filmów przyrodniczych, co daje mi dużą satysfakcję, bo są one popularne i chętnie oglądane przez telewidzów. Biorę również udział w czytaniu filmów fabularnych. Te filmy do niedawna były czytane „na żywo”. To jest bardzo denerwująca praca, dlatego, że trudno wyeliminować te wszystkie błędy i usterki, które stwarzają sytuacje stresowe dla lektora. Gdy na przykład w czasie czytania filmu gaśnie mu monitor, a film idzie dalej, wówczas lektor nie wie, jak się zachować - czy dalej czytać, czy głos jest słyszalny na antenie? Takich sytuacji stresowych przy naszej niedoskonałej bazie technicznej w telewizji jest bardzo, bardzo dużo. Aby to wyeliminować, tekst do większości filmów obecnie nagrywa się wcześniej.  

Pamiętam taką zabawną historyjkę z czasów, gdy czytałem jeszcze filmy „na żywo”. Wówczas studio czytania filmów znajdowało się na dwudziestym czwartym  piętrze Pałacu Kultury i Nauki. Jechałem tam prosto z dyżuru radiowego, na motocyklu. Tekst otrzymałem w ostatniej chwili i spiesząc się bardzo, włożyłem go pod siedzenie. Na rogu Marszałkowskiej i Alej musiałem lekko zahamować i lekko się podniosłem. A wówczas cały tekst w postaci luźnych kartek wyfrunął i zasłał całe skrzyżowanie. Tramwaje stanęły, ludzie wyskakiwali i pomagali mi zbierać te kartki. Nie było czasu sprawdzić, czy wszystko jest w komplecie. Szybko pojechałem do studia, modląc się w duchu, aby niczego nie brakowało. Niestety, brakowało chyba ze czterech kartek. I wówczas musiałem improwizować. W czasie nagrania lektor ma tekst oryginału na słuchawkach, aby podkładać tekst polski. Był to film „Czerwona oberża”. A ponieważ znam francuski, tłumaczyłem te brakujące fragmenty „na żywo”, w sposób naturalnie mało doskonały, ale… muszę powiedzieć, że niewiele osób zauważyło brak tych kilku kartek.  

Trzeba przyznać, że praca w telewizji w porównaniu do pracy w radiu jest bardziej denerwująca i wielu lektorów nie wytrzymało tego typ stresów. Praca w radiu jest pewnego rodzaju luksusem. Wynika to z tradycji tej instytucji i doświadczenia ludzi, którzy tam pracują kilkadziesiąt nawet lat. Praca nad przygotowaniem audycji radiowej jest bardzo spokojna, zrównoważona, perspektywicznie rozłożona. Telewizja chce być bardziej aktualna, co nie zawsze jej się udaje, ale przy szczupłości bazy studyjnej i technicznej audycje są tam nagrywane dość szybko, nieraz w ostatniej chwili i to stwarza głównie atmosferę nerwowości.   

- Obok radia i telewizji, jakąś historię w Pana życiu stanowi praca w naszym studiu nagrań. Nie dało mi się dokładnie policzyć, ale już około stu tytułów nagranych książek ma Pan na swoim koncie. To naprawdę imponująca liczba. Kiedy zaczęła się Pana praca dla niewidomych czytelników?  

- W Polskim Związku Niewidomych, w studiu „książki mówionej” - jak to się pięknie nazywa - zacząłem pracować od 1962 roku, za namową śp. Jerzego Bokiewicza, jednego z pierwszych lektorów  tego studia. Był on moim wielkim przyjacielem i wprowadzał  mnie niejako w kulisy radia. Kiedyś zaproponował mi, abym zgłosił  się tutaj do studia, gdzie można wiele  dobrego zrobić dla niewidomych. Pamiętam, jeszcze wcześniej, a było to już bardzo dawno, zbieraliśmy się w świetlicy Związku Niewidomych  na ulicy Widok 10 wraz z Jerzym Bokiewiczem, Marysią Graczyk, Bohdanem Zalewskim i czytaliśmy tam książki „na żywo”. Muszę przyznać, że praca w studiu „książki mówionej” przynosi mi ogromną satysfakcję. Jestem niezmiernie wdzięczny Jerzemu Bokiewiczowi, że mnie tu skierował, jak również i wszystkim innym współpracownikom studia, którzy mnie tak serdecznie przyjęli, dlatego i atmosfera pracy tutaj daje mi wielkie zadowolenie. A przede wszystkim mam głębokie przeświadczenie, że ta praca jest ważna, pożyteczna dla szerokich rzesz niewidomych, że jest przez nich tak wdzięcznie przyjmowana. A ponadto jest  jeszcze ta wiara i to przekonanie, że z naszej ulotnej pracy  zostaje tak naprawdę niewiele, a to, co naprawdę pozostanie po nas, to są te oryginały książek, które tutaj możemy przeczytać dla niewidomych.  

- Jest Pan lektorem uniwersalnym, który każdą książkę, bez względu na rodzaj  literatury, potrafi przeczytać bardzo dobrze. Można powiedzieć, że książka do Pana trafia. To oczywiście sprawa talentu lektorskiego i wrażliwości. Ale na pewno ma Pan swoje osobiste upodobania. Jaką lekturę ceni Pan najbardziej?  

       - Lubię literaturę trudną, ciężką. Naturalnie, że zdarzały się w mojej karierze lektorskiej pozycje różnego autoramentu, także kryminały, ale większość nagranych przeze mnie tytułów to literatura poważna. Lubię czytać książki filozoficzne. Na przykład z ogromną satysfakcją czytałem powieść Hessego „Gra szklanych paciorków”. To książka trudna, ale bardzo ciekawa. Nie wiem tylko, czy ma powodzenie u czytelników. Wiem natomiast, że ogromną poczytnością cieszy się „Egipcjanin Sinuhe” Miki Waltari, jedna z pierwszych przeczytanych tu przeze mnie pozycji.  

- Jakby nowy etap w Pana pracy w naszym studiu stanowią książki z podkładem muzycznym. To właśnie Pan przygotowuje cale opracowanie muzyczne i robi to Pan z ogromnym zaangażowaniem.   

       - Od niedawna zaczęliśmy nagrywać książki z podkładem muzycznym. Ma to być pewnego rodzaju ilustracja do tekstu literackiego. Pierwsza książka, którą w ten sposób nagraliśmy, to „Miłość niejedno ma imię” la Mure'a. Ilustrowaliśmy tę powieść z panem Kazimierzem Chudkiem utworami Feliksa Mendelssohna, „Pasją wg św. Mateusza” Jana Sebastiana Bacha, a także muzyką przyjaciół Mendelssohna, kompozytorów jego epoki, jak Chopin, Schubert, Schumann, którzy w tej książce występują. Druga książka z ilustracją muzyczną to „Królowie walca”, opowiadająca o życiu i twórczości braci Straussów i ich wielkich ojcu - Janie. Naturalnie, tu była już muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Aktualnie mamy na warsztacie w studiu dwie książki: Pierre la Mure'a  „Claire de lune”, której bohaterem jest kompozytor francuski  Claude Debussy i „Ojciec chrzestny” Mario Puzo. Według tej powieści powstał znakomity film, ze wspaniałą muzyką Nino Roty, nagrodzoną Oscarem. Tę muzykę wykorzystujemy z oryginalnej ścieżki filmowej i nagrywamy ją na początku i na końcu każdej taśmy. Cały proces nagrywania z podkładem muzycznym jest niezwykle pracochłonny, ale daje dużą satysfakcję.  

- Ma Pan życie szalenie wypełnione. A zatem ostatnie pytanie: ile godzin na dobę Pan pracuje?  

- Wie Pani, mam zupełnie niezorganizowany tryb życia, dlatego, że pracuję w różnych instytucjach i wyjeżdżam nawet do Łodzi na nagrywanie w wytwórni filmów oświatowych. Pracuję dość intensywnie około czternastu godzin na dobę, ale z przerwami. Nie jest przecież możliwe, aby cały czas tak intensywnie pracować, więc są pewne przerwy, które wykorzystuję na pracę w ogródku działkowym, co daje mi wiele zadowolenia.  

- To naprawdę doskonały relaks. Dziękuję Panu za ciekawą rozmowę.  

       Pochodnia  Wrzesień 1981