Krok po kroku

Krzysztof Górski

Edmund Janke, kierownik biura okręgu w Toruniu mówi, że pomysł na zorganizowanie warsztatów terapii zajęciowej w jego mieście chodził mu po głowie już od 1992 roku. - "W tym właśnie roku złożyliśmy wniosek, który przeleżał 12 miesięcy, bo pefronowskie fundusze były wtedy zablokowane. Ruszyliśmy w listopadzie 1995, bez oficjalnego otwarcia, tak z marszu."

Toruńskie Warsztaty Terapii Zajęciowej istnieją przy okręgu PZN, co jest nowością w Związku. Tych placówek jest w kraju kilkanaście i organizowane są raczej przy spółdzielniach, jak np. w "Nowej Pracy Niewidomych" w Warszawie czy bydgoskiej spółdzielni "Gryf". W pewnym stopniu chodziło o wolne pomieszczenia. Lokal przy ulicy Mickiewicza w Toruniu należał kiedyś do "Gryfa". Wyrabiano tu szczotki. Pomieszczenie było zaniedbane, od lat nie remontowane. W 1994 PFRON przyznał  500 mln starych złotych na jego adaptację. Spółdzielnia nie ma już praw do lokalu, bowiem w tej chwili jest on własnością gminy miasta Toruń, docelowo przyznany PZN na prowadzenie warsztatów terapii zajęciowej. Adaptacja trwała od listopada 95 do lutego 96. Przez cztery miesiące warsztaty funkcjonowały, ale po drugiej stronie Mickiewicza - w pomieszczeniach zarządu okręgu.

Jak wykorzystano przyznane 500 mln starych złotych? Położono panelową podłogę, boazerię na ścianach, glazurę i terakotę w kuchni i sanitariatach, zakupiono przyrządy do ćwiczeń siłowych. Na powierzchni 209 metrów kwadratowych przebywa 20 uczestników i 8 osób kadry. Kadra to, obok kierownika Jankego: Joanna Borowiec - instruktor orientacji przestrzennej i czynności życia codziennego, Małgorzata Strzałka - instruktor brajla, Marzanna Okraszewska - pracownia usprawniania manualnego, Grażyna Świerad - pracownia szczotkarska, Ewa Małachowska - logopedia i logorytmika, Hanna Slot - czynności życia codziennego i Grażyna Kowalska - księgowość. Raz w tygodniu ma dyżur okulista - ordynator wojewódzkiej kliniki okulistycznej.

Nabór uczestników, a właściwie ich selekcję (było dużo więcej chętnych) przeprowadził zespół rehabilitacyjny, czyli pracownik WOZiRON, okulista, pielęgniarka, lekarz i kierownik okręgu w Toruniu.

- "Przyjęliśmy taką zasadę - mówi Edmund Janke - że oprócz inwalidztwa wzroku kandydat musi mieć jakieś dodatkowe schorzenie. Nasi uczestnicy mają podwójne lub potrójne kalectwo. Zajmujemy się tymi ludźmi przez pięć dni w tygodniu i realizujemy program z terapii zajęciowej, rehabilitacji, pisma punktowego, czynności dnia.

Kadra i uczestnicy od roku się nie zmienili. Większość jest z Torunia, a tylko trójka z innych miejscowości: Chełmży, Lisewa i Starego Torunia. Ci dojeżdżają autobusami do dworca, skąd zabierani są mikrobusem na miejsce, podobnie jak kilkoro innych, mniej sprawnych osób z Torunia. Aby przerwać monotonię zajęć i odetchnąć świeżym powietrzem, w drugiej połowie listopada ub. roku cała grupa udała się na turnus rehabilitacyjny do Ustronia Morskiego. 400 złotych do każdego skierowania dopłacał PFRON, a zainteresowani wrzucali do kasy po 20 złotych. Listopad nad Bałtykiem to puste plaże, a więc przed południem uczestnicy spacerowali (a jesień była piękna tamtego roku). Po obiedzie odbywały się zajęcia rehabilitacyjne.

Koszty utrzymania toruńskich warsztatów jak wiadomo ponosi PFRON - 220 tysięcy zł rocznie. Na tę sumę składają się też place personelu i kieszonkowe dla uczestników - około 100 zł dla każdego.

Ewa Małachowska - absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego - znalazła się w tym zespole trochę przypadkowo. Wahała się przed podjęciem tej pracy, bo nigdy nie miała do czynienia z niewidomymi. - "Wydawało mi się, że człowiek niewidomy nic nie potrafi sam zrobić i myliłam się." Pani Ewa ma prywatny gabinet terapeutyczny, a na Mickiewicza pracuje na jedną czwartą etatu za 220 zł miesięcznie. Obok pomocy logopedycznej, a potrzebuje jej kilka osób, prowadzi też z małą grupką zajęcia z logorytmiki. Jednak główną "pomocą naukową"  pani magister jest papier.

- "Składanie papieru - mówi E. Małachowska - działa uspokajająco na psychikę, kształtuje pamięć, usprawnia manualnie. Moi uczniowie są bardzo zadowoleni z efektów swej pracy, a jeszcze bardziej, gdy są chwaleni. Czekają na każdego wykładowcę, bo każdy ma im coś innego do zaoferowania."

Pani Grażyna Świerad, osoba niedowidząca, uczy robić szczotki, koperty, makramy, wyszywać obrazki, lepić z modeliny. Dla Marzanny Okraszewskiej jest to pierwsza praca w życiu. - "Cała nasza kadra uzupełnia się w zajęciach, częściowo pracuje się w dużej grupie, niekiedy prowadzimy terapię indywidualną. Przebywając z osobami bardziej sprawnymi, kładę nacisk na rozwój intelektualny, a więc zabawy psychotechniczne, rozwiązywanie krzyżówek, układanie rebusów itp."

Joanna Borowiec wcześniej zajmowała się w okręgu rehabilitacją dorosłych i dzieci, a w warsztatach zajmuje się najtrudniejszymi przypadkami - czyli niewidomymi z upośledzeniami mózgowymi. - "Nasi uczestnicy są w wieku od 22 do 49 lat. Spore jest też zróżnicowanie jeśli chodzi o możliwości manualne, intelektualne, wzrokowe. Oczywiście tak staramy się ustawić zajęcia, aby w grupie były osoby o podobnym manualnym czy umysłowym poziomie. Mamy już drobne sukcesy. Wiesia K., 39_letnia niewidoma z głębokim upośledzeniem umysłowym, całymi latami siedziała w domu skulona pod piecem. Jej brat, po dziecięcym porażeniu mózgowym, 33 lata przeleżał w łóżku. Wiesią nikt się nie opiekował, nie pomagał walczyć z kalectwem. Nie potrafiła chodzić. Tutaj zaczęła się poruszać, nauczyła się nawet wchodzić po schodach. Kiedyś, gdy usprawnimy ją fizycznie i psychicznie, spędzi dalsze lata w domu opieki społecznej."

Z okresem pobytu w warsztatach terapii zajęciowej jest tak. Rozporządzenie ministra pracy i opieki społecznej z 8 września 1992 nie określa czasu pobytu. Określa go zespół rehabilitacyjny i on decyduje, czy uczestnik może podjąć prostą pracę lub samodzielnie funkcjonować w swym domu czy domu opieki społecznej. Na efekty pracy trzeba nieraz czekać kilka lat, "rehabilitować krok po kroku" - jak mówi Edmund Janke.

Przy dużym stole prowadzi zajęcia Ewa Małachowska. Jedną z osób składających jakąś bryłę z papieru jest 38_letni Henryk Ł., zwany przez ogół "milimetrem", z racji słusznego wzrostu. Ma II grupę inwalidztwa wzroku i przez 10 lat składał szczotki w filii "Gryfa" w Toruniu. - "Bardzo się cieszymy z żoną - mówi - że możemy tu przychodzić. Czas nam szybciej płynie i nie bez znaczenia jest kieszonkowe. Jest nam bardzo ciężko finansowo, a bez tych dodatkowych pieniędzy byłoby tragicznie."

W kącie, przy warsztacie szczotkarskim pracuje Zbigniew P. W Chełmży mieszka w jednopokojowym lokalu, opalanym węglem. Cieszy się, że może 5 razy w tygodniu po sześć godzin dziennie odezwać się do kogoś, przerwać samotność. 36_letni Andrzej M. nie widzi od wielu lat, od czasu wypadku motocyklowego. W cztery lata po wypadku ożenił się, ma 12_letnią córkę. Żona jest krawcową, ale ciężko z jej pensji i jego renty opłacić czynsz, ubrać się, wyżywić, wychować dziecko: - "Ja tu, proszę pana, przychodzę dla przyjemności. Nauczyłem się brajla, a najważniejsze, że mam kontakt z ludźmi, że czas szybciej płynie."  

Nie ma sensu przekonywać kogokolwiek, jak potrzebna jest taka forma rehabilitacji ludzi z tak ciężkim kalectwem. To są pieniądze dobrze wydawane przez Fundusz Rehabilitacji. Żeby tylko komuś nie przyszło do głowy wcisnąć stalowy pręt w tryby tej rozkręcającej się, dobrze pracującej maszyny. Bo u nas często jest tak, że jak się coś polepszy, to trzeba to trochę spieprzyć.    

     **     **     **Jak wspomniałem, toruńskie warsztaty ulokowane są przy okręgu, który przed dwoma laty obchodził jubileusz 20_lecia. Edmund Janke jest tu przewodniczącym od początku (kierowników biura było kilku). W tym czasie ilość inwalidów wzroku w okręgu toruńskim zwiększyła się ponad dwukrotnie i wynosi około 1200. W 1975 roku prawie 20 osób było etatowo związanych z biurem okręgu, a teraz piątka na 3,5 etatu. Krótko podsumowuje to szef: "więcej zadań i roboty, a ludzi i pieniędzy mniej."       

Najgorsze, że pieniądze z PFRON i Ministerstwa Zdrowia spływają nieregularnie i z olbrzymim opóźnieniem. W zeszłym roku w połowie grudnia była pustka w kasie, a członkowie miesiącami czekali na zwroty za zakupiony sprzęt rehabilitacyjny, na dotacje do telefonów (30 osób - 12 tys. zł). Za komunistów już w marcu każdego roku można było zaplanować zadania, wiadomo było, ile gotówki przydzieli "góra". I na co komu, towarzysze, było potrzebne przekazywanie władzy innej opcji? Ludzie na tym cierpią! Roboty mało. Jest kilka prywatnych zakładów pracy chronionej, w których czasami udaje się ulokować jakiegoś słabowidzącego, ale na krótko. Właściciele tych firm są nastawieni na pracowników raczej lekko poszkodowanych na zdrowiu. Słabowidzący, a broń Boże ślepy, nie ma czego tam szukać. O pracę mogą się nie martwić jedynie masażyści.

Edmund Janke bardzo chwali swą nieliczną załogę, która za skromne pieniądze pracuje nierzadko po godzinach. Gdyby mógł, zdjąłby z nich trochę obowiązków i dodał pieniędzy. Ale tego nie da się zrobić. Przynajmniej w niewesołej sytuacji finansowej Polskiego Związku Niewidomych w ubiegłym roku. A i ten nie zapowiada się różowo!

   Pochodnia luty 1997