Biografia prasowa

 

Grażyna Janczak  

Nauczycielka w szkole dla dzieci niewidomych w Laskach  

 

 

 Pani Grażyna Janczak - nasza Nauczycielka

Hanna Pasterny  

 

       Wieczorem 31 lipca 2011 roku odeszła do wieczności długoletnia nauczycielka Lasek, pani Grażyna Janczak. W szkole średniej uczyła wychowania fizycznego oraz przedmiotów związanych z masażem.

„Za karę” do Pani Grażyny

Gdy uczęszczałam do szkoły podstawowej, pani Grażyna prowadziła w internacie dziewcząt grupową gimnastykę korekcyjną. Dziewczynki, które się garbiły lub miały problemy na lekcjach wfu, straszono zajęciami z nią mówiono, że da nam niezły wycisk. Niedawno dowiedziałam się, że trwało to przez wiele lat. Moja młodsza koleżanka,Ola Bohusz, absolwentka historii, opowiada: „Pierwsze moje wspomnienia związane z Jej Osobą są dość nietypowe, gdyż nacechowane obawami. Tak. Choć zabrzmi to dziwnie, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że straszono nas panią Grażyną! Co ciekawe, nie robiły tego jednak nasze koleżanki, które miały z Nią zajęcia, ale niektórzy nauczyciele i wychowawcy. Kiedy - mówiąc kolokwialnie - „obijałyśmy się” na indywidualnej gimnastyce korekcyjnej, słyszałyśmy, że jeśli nie będziemy sumiennie ćwiczyć, zostaniemy wysłane na gimnastykę grupową do pani Grażyny i dostaniemy porządnie „w kość”. Jako jedenasto-dwunastoletnia dziewczynka traktowałam te „groźby” całkiem serio i perspektywa spotkania pani Janczak naprawdę mnie przerażała.”.

Nie taki diabeł straszny

I stało się. Pewnego dnia oznajmiono mi, że za karę muszę chodzić na zajęcia do pani Grażyny. Nie pamiętam, czy ja również się ich bałam. Myślę, że raczej tak, bo wf zawsze był moją piętą Achillesową. W każdym razie zmartwiłam się koniecznością regularnego uczestniczenia w tych ćwiczeniach. Ola wspomina: „Prawdopodobnie pod wpływem wytworzonej wcześniej wizji nasza Nauczycielka wydała mi się rzeczywiście bardzo surowa i niedostępna. Starałam się więc wykonywać wszystkie polecenia jak najsumienniej, aby nie zwracać na siebie Jej uwagi.”.

       Ja co prawda początkowo buntowałam się przeciw tym ćwiczeniom, ale ani przez moment nie bałam się prowadzącej. Szybko polubiłam te dodatkowe zajęcia, gdyż panowała na nich ciepła i przyjazna atmosfera. Pani Grażyna okazała się bardzo wymagającą nauczycielką, ale jednocześnie życzliwą, otwartą i zawsze chętną do pomocy. Nie była naszą wychowawczynią, nie wystawiała ocenn zapewne właśnie dlatego chętnie się jej zwierzałyśmy i prosiłyśmy o radę. Dla zbuntowanych nastolatek, w dodatku przebywających z dala od domu, rozmowy z panią Grażyną były bardzo ważne. Była mamą dwóch dorastających córek, o których czasem nam opowiadała. Niewątpliwie doświadczenia osobiste i zawodowe ułatwiły jej szybkie nawiązanie dobrych relacji z naszą grupką. Traktowała nas po partnersku, więc szybko zdobyła nasze zaufanie.

Spotkanie po latach

Nie pamiętam, jak długo trwała moja „kara”. Zajęcia z panią Grażyną na pewno miałam w klasie piątej. Nie spotkałyśmy się w szkole średniej, ponieważ poszłam do liceum masowego.  

       Przez wiele lat regularnie odwiedzałam moje koleżanki i nauczycieli, lecz pani Grażyny nie spotkałam na laskowskich dróżkach. Odnalazłyśmy się dopiero latem 2005 roku w Zakopanem, na zorganizowanym przez Polski Związek Niewidomych międzynarodowym obozie anglistycznym. Byłam już wtedy po studiach i miałam za sobą pierwsze doświadczenia na rynku pracy. Pani Grażyna była w obozowej kadrze. Jak zwykle bardzo sumienna i odpowiedzialna. Świetna organizatorka, której nawet w trudnych chwilach nie zabrakło zdrowego rozsądku.  Służyła nam pomocą nie tylko jako przewodniczka. Dzięki jej cierpliwości i zaangażowaniu niewidoma Hiszpanka nauczyła się prawidłowego posługiwania sztućcami. Wieczorami nasza nauczycielka chętnie spacerowała i rozmawiała z młodzieżą. Kilka razy miałyśmy okazję porozmawiać w jej pokoju sam na sam. Dużym problemem na obozie - także wśród części kadry - był alkohol. Pani Grażyna nie zgadzała się na to, bez owijania w bawełnę wyrażała swoją opinię, co przysporzyło jej wrogów. Z przykrością muszę stwierdzić, że jej praca na obozie i włożony w nią wysiłek nie zostały należycie docenione, mimo że była jedną z nielicznych rzetelnie wykonujących swoje obowiązki osób.

Po powrocie pozostałyśmy w kontakcie e-mailowym i telefonicznym. Coraz lepiej się poznawałyśmy. Nasze rozmowy zazwyczaj trwały co najmniej pół godziny. Pamiętałyśmy o swoich urodzinach. Raz odwiedziłam panią Grażynkę w jej warszawskim mieszkaniu. Jeszcze kilkakrotnie próbowałyśmy się umówić, ale moje wizyty w Warszawie i Laskach zawsze były krótkie i nie udało nam się zgrać terminów. Niestety nie zdążyłam zobaczyć jej nowego domu z ogrodem, z którego tak bardzo się cieszyła. Na emeryturze nadal była energiczna i aktywna: zajmowała się wnukami, pomagała w opiece nad chorą teściową córki, organizowała finansową pomoc dla ośrodka księdza Jacka w Niepołomicach, chodziła na basen i uniwersytet trzeciego wieku. Interesowała się losami absolwentów. Ze swoją ostatnią klasą z technikum masażu dwukrotnie zorganizowała pomaturalne wyjazdy do Krynicy Morskiej. Wspierała nie tylko byłych wychowanków Lasek. Gdy poznana na obozie niedowidząca dziewczyna, mieszkająca daleko od stolicy, trafiła do warszawskiego szpitala, pani Grażyna odwiedzała ją i regularnie jej pomagała.

Już w Zakopanem okazało się, że obie nie umiemy przymykać oczu na nieprawidłowości, nieprzestrzeganie pewnych zasad, lekceważenie obowiązków, brak wzajemnego szanowania siebie. W trudnych sprawach niejednokrotnie pytałam panią Grażynę o zdanie.

       Nie masz lekkiego życia z takim nastawieniem na sprawy, które powinny być uporządkowane, a nie są. […]m Ty postępujesz, jakbyś była moją córeczką. I tak trzymaj, tylko powiem Ci, że to strasznie człowieka wyczerpuje, ale bez takich jak Ty i ja, byłoby znacznie gorzej na świecie niż jest. Haniu, będę o Tobie myślała i wspierała Twoje tam poczynania, aby były Twoim sukcesem. Jestem z Ciebie dumna, że miałam możliwość choć trochę przebywać przy Tobie. […] Serdecznie pozdrawiam i całuję, Grażyna” (Mail wysłany 15.02.2007, dwa tygodnie przed moim wyjazdem na czteromiesięczny Wolontariat Europejski do Belgii.)

Od wielu lat pani Grażyna i jej mąż spędzali wakacje z holenderskimi przyjaciółmi. Zawsze bardzo ciepło o tych ludziach mówiła. Zachowałam opis ich wspólnego wyjazdu do Francji, po której podróżowali śladami Chopina i van Gogha.

Obawy

Na Wielkanoc 2010 dostałam od pani Grażyny dwie kartki z życzeniami. Początkowo trochę mnie to zaniepokoiło, ale szybko pomyślałam, że często też jestem roztrzepana i niekiedy zapominam, czy wysłałam już komuś życzenia. Pod koniec czerwca dostałam od niej mail, w którym już widać było, że ma poważne kłopoty z pisaniem. Niewiele z niego zrozumiałam. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że moja nauczycielka jest chora. Bezzwłocznie do niej zadzwoniłam. Miała zmieniony, słaby głos. Powiedziała, że ma problemy z ciśnieniem i pamięcią. Tym razem rozmawiałyśmy krótko. To ona zakończyła rozmowę, bo była zmęczona. Skontaktowałam się z moją koleżanką, którą pani Grażynka lubiła i ceniła, lecz z którą od kilku lat nie miała kontaktu. Powiedziałam jej o chorobie naszej Nauczycielki i poprosiłam, by do niej zadzwoniła.

       Z panią Grażyną wymieniłam jeszcze kilka maili. Jej listy stały się znacznie bardziej czytelne, więc wydawało mi się, że sytuacja jest opanowana, a jej stan zdrowia się poprawia.  

Obiecałam, że zadzwonię na przełomie września i października, po jej powrocie z Holandii i po spotkaniu z kolegami i koleżankami z młodości - wybierała się na zjazd swojej licealnej klasy.  

W tym czasie ukazała się moja druga książka, organizowałam konferencję, w pracy mieliśmy zagranicznych gości. Pochłonięta licznymi obowiązkami, zapomniałam o danej pani Grażynie obietnicy. Potem dowiedziałam się, że jest poważnie chora. Każdego dnia przymierzałam się do tej rozmowy, kilkakrotnie zaczynałam nawet wystukiwać jej numer i każdego dnia znajdowałam mnóstwo pretekstów, by tę rozmowę odłożyć na później Telefon wieczorem to kiepski pomysł, bo choroba to osłabienie i zmęczenie, więc może pani Grażyna już się położyła i ją obudzę. W weekendy mogą mieć gości, więc nie powinnam im przeszkadzać. Może mnie nie pozna, nie będziemy miały o czym rozmawiać i dla nas obu sytuacja stanie się bardzo niezręczna. Poza tym, po powrocie z biura mam jeszcze tyle pracy, że ta rozmowa naprawdę musi poczekać do Bożego Narodzenia. Wtedy, jeśli nawet nie będzie się kleiła, złożę świąteczne życzenia.

reszecie zebrałam się na odwagę, a na wypadek problemów z rozmową zanotowałam kilka tematów do poruszenia, i w drugiej połowie listopada zadzwoniłam. Jej głos brzmiał pewniej niż ponad cztery miesiące wcześniej. Była to nasza pierwsza rozmowa, podczas której momentami zapadała cisza. Wtedy przydały się wcześniej spisane tematy. Mój telefon sprawił jej wielką radość, dziękowała mi, że o niej pamiętam, mówiła, że to dla niej bardzo ważne, a ja paliłam się ze wstydui miałam ściśnięte gardło. Zaraz następnego dnia wysłałam jej moją książkę „Tandem w szkocką kratkę”. Nie chciałam czekać z tym do Świąt, bo wiedziałam, że liczy się każdy dzień. Z panią Grażynką rozmawiałam jeszcze dwa razy, po raz ostatni tuż przed Bożym Narodzeniem. Przeczytała „Tandem…”, dopytała mnie o kilka szczegółów. Jej choroba postępowała w zastraszająco szybkim tempie. Gdy bezpośredni kontakt stał się niemożliwy, informacje o jej stanie zdrowia przekazywała mi p. Ania Gedyk. Kilkakrotnie rozmawiałam też z panem Zbyszkiem, mężem pani Grażyny.

Co pozostało?

Karol Olejnik był uczniem ostatniej klasy, której wychowawczynią była pani Grażyna Janczak.

„Panią Grażynę będę zawsze pamiętał jako niezwykle ciepłą, serdeczną osobę. Była świetnym pedagogiem. Wszystko, czego się podejmowała, robiła z pasją. Czuło się to. Szkoda, że już nie ma jej wśród nas.”

Bardzo się cieszę, że „za karę” poznałam panią Grażynę. Była stanowcza, konsekwentna, uczciwa, mówiła prawdę w oczy, lecz zarazem niezwykle ciepła i taktowna. Niewielu nauczycieli aż tak bardzo pielęgnuje kontakty z byłymi uczniami i wspiera ich nawet po latach. Często miałyśmy podobne poglądy na świat i pewnie dlatego szybko znalazłyśmy wspólny język, a z czasem się zaprzyjaźniłyśmy.

        różnych powodów żałowałam, że pojechałam na obóz do Zakopanego, ale po powrocie do domu zdałam sobie sprawę, że dobrze się stało, bo dzięki temu odnowiłam, a włłaściwie nawiązałam nowy, pogłębiony kontakt z panią Grażyną. W trudnych chwilach zawsze mogłam liczyć na jej wsparcie. Przekonała mnie, że - wbrew wszystkiemu - czasem trzeba iść pod prąd, nawet w pojedynkę i za cenę chwilowego osamotnienia. Chciałam ją odwiedzić podczas kwietniowego pobytu w Warszawie. Nie udało się, ale jej choroba była dla mnie ważną lekcją. Uświadomiła mi, że nie wolno marnować czasu. Mimo obaw, nie wolno odkładać ważnych rozmów, bo ktoś czeka na nasz telefon, a pustka bardzo boli.

Dwa miesiące po ostatniej rozmowie z panią Grażyną spotkałam się z żoną belgijskiego pisarza, która ma problemy z pamięcią. Poznałyśmy się na moim wolontariacie. Nauczona niedawnym doświadczeniem, nie chciałam odkładać tego spotkania do następnego pobytu w Belgii, lecz sama je zaproponowałam. Mimo że byłyśmy umówione, Elza była bardzo zaskoczona moją wizytą. Kilka razy podkreślała, że zrobiłam jej wspaniałą niespodziankę. Momentami czułam się nieswojo, ale znacznie pewniej niż podczas listopadowej rozmowy telefonicznej z moją nauczycielką. Pani Grażynko, dziękuję!