Biografia prasowa  

 

Bogusław Jakubiec  

Technik masażysta lekarz  

 

 Wiedzieć, czego się chce

     MAŁGORZATA CZERWIŃSKA

 

Po raz pierwszy spotkaliśmy się podczas egzaminów dyplomowych w krakowskiej szkole masażu. Na tle zalęknionych abiturientów w wieku wczesnej wiosny - zdawał koncertowo. Pewność i precyzyjność wypowiedzi, swobodne operowanie terminologią medyczną - po polsku i po łacinie, doskonała sprawność manualna. - Nic dziwnego, to lekarz - komentuje komisja egzaminacyjna w reakcji na moje zaskoczenie. Zapis w dyplomie - Bogusław Jakóbiec - technik masażysta - odczytuje przy pomocy lupy.  

Kim tak naprawdę się czuje - lekarzem z 11-letnią praktyką, czy średnim personelem medycznym? Krakowski dyplom to wyreżyserowany przez los dramat zawodowej degradacji, czy przemyślana decyzja zrehabilitowanego psychicznie życiowego realisty? Na odpowiedź musiałam czekać prawie dwa lata. W Ustroniu-Zawodziu też zabrakło na nią czasu. Obowiązki pana Bogusława - uczestnika kursu terapii manualnej dla masażystów i życzliwego konsultanta, służącego kolegom swoją medyczną wiedzą i doświadczeniem podczas popołudniowych repetytoriów - nie dawały już sposobności do dialogów o życiu. W Bydgoszczy, na krajowym zjeździe został wybrany do zarządu Krajowej Sekcji Niewidomych Masażystów, poprzedzając swoją "nominację" wystąpieniem w obronie statusu zawodowego niewidomych specjalistów i ich miejsca wśród zawodów medycznych. I znów, tak jak w Krakowie, było krótko, zwięźle i na temat. Kiedy w grudniu 1994 roku udało się nam znaleźć parę chwil na "kawę z magnetofonem", wiedziałam już, że przede mną siedzi człowiek zdecydowany, konkretny, konsekwentny, słowem - trzeźwo myślący realista.

Studia na Śląskiej Akademii Medycznej udawało się godzić z życiowymi pasjami: dżudo, konie, żagle i wyprawy w Bieszczady. Właśnie tam, podczas wakacji, przestał rozpoznawać nominały monet. Był wówczas na czwartym roku. Błąd w sztuce medycznej zemścił się na nerwie wzrokowym.

- Nie miałem do nikogo żalu - ani do losu, ani do autora pomyłki. Cóż, "errare humanum est" - wyjaśnia spokojnie pan Bogusław. - Rodzina rozpaczała, a ja kwitowałem krótko: najwyżej będę masażystą. Czy rzeczywiście bez żalu? Na szczęście ta sama medycyna pozwoliła powrócić na uczelnię - z oprzyrządowaniem optycznym i życzliwością dobrych ludzi. Należało od nowa znaleźć swoje miejsce w medycynie, porzucić marzenia o chirurgii lub ortopedii. Nie było to łatwe przy usposobieniu typowego zabiegowca, wyznającego zasadę: "szybko zrobić, co trzeba i odejść". Wybór, głęboko przemyślany i podparty dawnym zamiłowaniem do sportu, padł na rehabilitację medyczną. Tak więc, w 1982, z dyplomem lekarskim, trafił do Górniczego Centrum Rehabilitacji Leczniczej i Zawodowej w Reptach Śląskich. Dla zawodowego spełnienia okazało się to zbyt mało. Potrzebna była różnorodność przypadków, możliwość szybkiego podejmowania decyzji, a więc, praca w pogotowiu ratunkowym - czyli medycyna i życie na gorąco. Dyżury w centrum i pogotowiu - bywało, że na okrągło, zawód wykonywany z pasją, wrażliwością, bez reszty, bez rutyny. Dom się nie liczył. Oczy też nie. W 1990 r. los ponownie zwolnił akcję w sztuce zwanej życiem i wyznaczył panu Bogusławowi rolę rencisty. Pan doktor nie przyjął jej z pokorą. W 1993 odebrał dyplom technika masażysty w krakowskim studium. Medycyna znów się trochę "postarała" i pan Bogusław mógł wrócić do lekarskiej profesji. Jest szefem Działu Medyczno-Rehabilitacyjnego w Ośrodku Rehabilitacyjno-Opiekuńczym "Caritas" w Rudzie Śląskiej. Blisko 70 podopiecznych jest średnio o 30-40 lat starszych od pana doktora, lecz różnica wieku istnieje tylko fizycznie. Dla pana Bogusława pacjent to nie wyłącznie jednostka chorobowa i łóżko pod ścianą - to przede wszystkim człowiek, do którego się przywiązuje, z którym się zaprzyjaźnia, zwłaszcza że specyfika zabiegów fizjoterapeutycznych zapewnia codzienny kontakt z chorym. Ideą utrzymania człowieka w wieku "późnej jesieni" w dobrej sprawności psychofizycznej zaraził swój 17-osobowy zespół medyczny. Znów praca jest pasją. Do domu wraca późno, często nazbyt zmęczony, by przy pomocy lupy studiować literaturę fachową. Na pozamedyczną lekturę już w ogóle nie starcza czasu, nawet na ulubione science fiction. Codzienna rzeczywistość pochłania pana Bogusława bez reszty, czasem każe gdzieś się spóźnić, czegoś nie wykonać w terminie. Nie pozostawia wolnej chwili na egzystencjalne rozmyślania. Na marzenia - też nie, zresztą jest tylko jedno - żeby Karolina, ukochana córka_jedynaczka, była zdrowa i szczęśliwa. O sobie nie myśli. Czterdziestoletnie życie nauczyło go, że na wszystko trzeba sobie zapracować, że należy brać się z losem za bary, a nie biernie buntować się przeciw niemu. Naprawdę się nie buntuje? No może tylko wtedy, gdy niepełnosprawność staje się czysto techniczną przeszkodą w realizacji jakiegoś zamysłu, w osiągnięciu jakiegoś celu. Wówczas coś w nim krzyczy, ale krótko, gdyż zaraz wrodzony realizm każe szukać właściwego rozwiązania. Teraz już wiem - masaż leczniczy był jednym z takich rozsądnych wyborów, sposobem na zaradzenie złu.

- Zawsze trzeba wiedzieć, czego się chce - stanowczo konkluduje pan Bogusław. Oboje nerwowo spoglądamy na zegarek. Życie pogania... i znów zabrakło     nam czasu na jeszcze kilka pytań i odpowiedzi.

 Pochodnia sierpień 1995