Geolog - radnym  

     Andrzej Szymański  

 Z wykształcenia jest technikiem geologiem. Z tym zawodem wiązały się młodzieńcze wspomnienia. Lubił podróżować, coś zagadkowego i nowego odkrywać. Tylko trzy lata było mu dane pracować w wymarzonej profesji. Już pod koniec szkoły miał kłopoty ze wzrokiem, ale zbytnio się tym nie przejmował. Diagnoza była niewesoła - katarakta z komplikacjami. Myślał tak- wyleczenie katarakty to tylko zabieg. Potem będzie dobrze widział i wróci do pracy. Po operacji dowiedział się, że będzie widział, ale szczątkowo, tylko jednym okiem. Żegnaj geologio - tak wtedy, w 1967 roku, pomyślał Janusz Jagodziński. Miał 21 lat. Przez prawie 7 lat przebywał w domu na rencie. Nie mógł się zdecydować na wstąpienie do PZN. Rozumował - dopóki nie wstąpię do tego Związku, to mam cień nadziei, by pozostać pełnosprawnym. Zresztą odradzał mu to profesor Krwawicz - "Po co ci to, chłopie. Masz jeszcze czas". Nauczył się brajla i w dziewięć lat po pierwszej operacji zapisał się do kieleckiego koła PZN. Namówiono go do pracy w okręgu na "ćwiartkę" etatu: - "Wchodziłem w ten PZN jak nóż w masło, powoli i bez oporów" - mówi po latach. Niedługo po tej decyzji, będąc na kursie rehabilitacji (uczył niewidomych brajla), odkleiła mu się siatkówka w sprawnym oku. Stał się całkowicie niewidomym. W tych ciężkich chwilach bardzo pomogli mu pracownicy biura. Dzielili jego nieszczęście i rozpacz. A kiedy nie mógł się zdecydować na objęcie kierownictwa okręgu, niemal go do tego zmusili. Jest im dzisiaj za to bardzo wdzięczny. Poprzez pracę w Związku nie zagubił się, odnalazł cel istnienia. Ożenił się z pracownicą okręgu, ukończył studia. Druga ważna decyzja życiowa, po objęciu okręgu, była dla niego łatwiejsza. Wiosną zeszłego roku Komitet Obywatelski "Solidarności" ogłosił informację przez lokalną rozgłośnię i prasę o przyjmowaniu kandydatów na radnych. Oczywiście były pewne obwarowania - kandydat na radnego nie mógł należeć do żadnej z istniejących partii w nieistniejącym PRL. On spełniał te warunki. Zgłosiło się 70 kandydatów na 40 miejsc w Radzie. Po pomyślnych prawyborach, przez miesiąc wbijano mu do głowy (innym kandydatom też), jakie są prawa i obowiązki radnych. Występował również w spotkaniach przedwyborczych, miał wywiad w radio. Startował w V okręgu na osiedlu Bocianek. Na 5 kandydatów uplasował się na trzecim miejscu, wyprzedzając bardziej znanych od niego obywateli Kielc. Został jednym z 50 radnych w mieście w jedynym niepełnosprawnym. Pracuje w komisji zdrowia: - "Chciałbym w ciągu czterech lat kadencji coś pozostawić po sobie w tym mieście. Na mój wniosek (po latach zabiegów) udało się rozwiązać problem umieszczenia powiększonych numerów na liniach komunikacji miejskiej. W mieście, oprócz wielu niedowidzących, są ludzie niepełnosprawni, nieuleczalnie chorzy, pozbawieni opieki. Chciałbym im też w jakiś sposób pomóc". Czy zupełnie niewidomy człowiek może pełnić tę funkcję? Bardzo pomaga mu w pracy żona. Wszędzie z nim wędruje, jest jego nieustannym przewodnikiem. Robi notatki na sesjach, razem przygotowują materiały do wystąpień. Przychodzą one przeważnie w ostatniej chwili i w sprinterskim tempie trzeba się z nimi zapoznać. Pani Krystyna jest wprost niezastąpiona w tej pracy. Właściwa działalność radnego, oprócz spotkań z wyborcami, polega na pracy w komisjach. Komisja przedstawia wnioski radzie, a rada zatwierdza uchwały. Podczas sesji wyłania się wiele spraw, które należy rozwiązać. Jagodziński uczulony jest na problemy niewidomych. Bliższa koszula ciału. Ongiś, kiedy związek między okręgi a spółdzielnią był ściślejszy, pan Janusz wiedział, co w trawie piszczy. A piszczy bieda. Dzięki jego wstawiennictwu u prezydenta miasta profesora Arkadiusza Płoskiego udało się zwolnić kielecką spółdzielnię niewidomych z podatku gruntowego. Ponadto Urząd Miasta przeznaczył 2 miliony złotych dla okręgu. Niby to niewiele, ale w tych chudych czasach liczy się każda złotówka. Jagodziński podkreśla: - "Dla naszego środowiska wymierną korzyścią jest to, że zostałem radnym. Zawsze łatwiej dotrzeć do ludzi mogących nam pomóc, nie tylko pieniędzmi". Komisja, w której działa kierownik okręgu, wywalczyła pewne sumy pieniężne na chorych na AIDS, na ośrodek dziennego pobytu dla niepełnosprawnych (mogą w nim przebywać też niewidomi), na remont szpitala. Ale nie udało się wyrwać pieniędzy na szpital dziecięcy, rozsypujący się ze starości. Te pieniądze (około 200 mln złotych) otrzymał komitet budowy pomnika" Czwórka Legionowa", poświęconego legionistom Marszałka. Tak zadecydował prezydent miasta, wbrew sugestiom radnych. Ale tak to już jest w naszej, polskiej rzeczywistości - za bardzo oglądamy się wstecz, a nie patrzymy co dzisiaj, co jutro... Wiosenne Kielce są brudne i niechlujne. Odrapane tynki, dziury w jezdniach. Nie przykryje się tego jarmarczną, handlową tandetą z Zachodu. To tak, jakby w lepiące się od brudu włosy wpiąć odpustową spinkę. Kielce mają podobne problemy jak większość gmin w Rzeczpospolitej. Mają pustą kasę, a w związku z tym niedokończony szpital onkologiczny, nie wyremontowany szpital miejski, kłopoty z handlem, bezpieczeństwem, czystością. Jest nadzieja, że miasto troszkę się ogarnie na przyjazd Jana Pawła II, ale to mi przypomina generalne sprzątanie w polskich domach dwa razy do roku - na Wielkanoc i Boże Narodzenie. To co mówi Jagodziński, jest krytyczne, a przez to rzeczywiste. - "Radni starają się chwytać dziesięć srok za ogon, a w związku z tym nie widać na zewnątrz ich pracy. Myślę, że bierzemy zły przykład z posiedzeń Sejmu i Senatu, z tego pustosłowia i braku konkretnego działania. Posiedzenia trwają do późnych godzin nocnych, nieraz przez dwa dni z rzędu. Wraca się do podjętych już uchwał, wycofuje je, popełnia masę błędów. W związku z tym na radnych spadają uwagi krytyczne i niepochlebne. Są głosy, że przy okazji tej pracy załatwiają swe sprawy. Niedawno musiał odejść prezydent miasta i dwie osoby z zarządu. Podam tylko jeden przykład, dotyczący pracy radnych. Przez dłuższy czas debatowano nad uchwaleniem decyzji o wmurowaniu tablicy ku czci pomordowanych Żydów, gdy tymczasem tablica od dawna już była wmurowana! Może te błędy biorą się stąd, że wielu ludzi dopiero nabiera doświadczenia, pracując od niedawna w samorządach lokalnych". Ogromną przewagę w Radzie mają członkowie Komitetów Obywatelskich "Solidarności". Jagodziński nie jest związany z żadnym ruchem. Musi więc prowadzić delikatną, dyplomatyczną grę i wygrać w tej grze jak najwięcej dla niepełnosprawnych, dla inwalidów. Dzięki jego staraniom podczas ubiegłorocznych Kieleckich Spotkań Muzycznych laureaci otrzymali liczne nagrody, ufundowane przez różnorakie organizacje i firmy. Na otwarcie ostatnich mistrzostw Polski niewidomych w lekkoatletyce przybył prezydent grodu i aż czterech radnych. Lokalna rozgłośnia radiowa przybliża społeczeństwu problemy ludzi pozbawionych wzroku. To są takie jego małe wygrane. Janusz Jagodziński mocno trzyma się ziemi, ale i jemu zdarza się pomarzyć. Marzą mu się duże pieniądze. Gdyby je miał pomógłby spółdzielni, której grozi likwidacja. Ponad stu niewidomych nie ma pracy, a niedługo będzie ich więcej. Kielecczyzna jest jednym z najbardziej dotkniętych bezrobociem regionów w kraju. Gdyby miał pieniądze, wspomógłby bibliotekę brajlowską i książki mówionej, otworzyłby sklep. Nawet dogadał się w tej sprawie z Radą Miejską, ale Warszawa zablokowała ten pomysł. Kazano mu się wstrzymać, bo Zarząd Główny nie ma pieniędzy. Janusz Jagodziński w samorządzie lokalnym pracuje prawie rok. Chciałby zdobyte doświadczenia skonfrontować z doświadczeniami innych niewidomych pełniących funkcje radnych w Polsce. Jest ich kilku. A swoją drogą ma wymarzoną sytuację. Łatwo mu pogodzić pracę w biurze okręgu i w Radzie. Pomagają mu w tym doświadczeni i oddani sprawie pracownicy okręgu kieleckiego: Irena Łapińska, Krystyna Jagodzińska i pozostali równie odpowiedzialni i zaufani. Tacy ludzie to skarb. Bez nich nie byłby tym, kim     jest.

Pochodnia  maj 1991