Pożegnanie kolegi i przyjaciela
Grzegorz Kozłowski  

    Przewodniczący Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym  

 

    Źródło: Publikacja własna "WiM"  

     

    Dnia 3 lutego 2014 r. odszedł od nas Bohdan Jacórzyński - nasz przyjaciel, człowiek niezwykły, dla którego poważne uszkodzenie wzroku i słuchu nie było powodem do bierności, który starał się brać z życia to, co brać mógł i dawał innym tyle, ile dać mógł. Na zawsze pozostanie w naszej wdzięcznej, życzliwej pamięci.  

Żegnaj Drogi Przyjacielu. Bohdanie! Odpoczywaj w pokoju.  

Gdy napisałem powyższe słowa uświadomiłem sobie, że Ty już ich nie przeczytasz, że ten początek brzmi tak jakoś inaczej, niż jeszcze tak niedawno - gdy wysyłane do siebie e-maile rozpoczynaliśmy zwykle od słów "Witaj Drogi Przyjacielu" lub "Witaj Kochany Przyjacielu". No, ale przychodzi taki moment, taka chwila, że nasza droga, tu na ziemi dobiega kresu, że następuje przejście "na drugą stronę" - do wieczności. I Ty właśnie przeszedłeś przez tę bramę. Przeszedłeś, tam pozostaniesz i będziesz czekał na nas, swoich przyjaciół, których tak wielu pozostawiłeś tu, gdzie spędziłeś tyle lat pracowitego, owocnego życia. Wierzę, że tak będzie, że się jeszcze spotkamy, że nasz Ojciec Niebieski w niezmierzonej swojej miłości przygarnął Cię do siebie i przyjął do Swego Królestwa. Wierzę, że Go w końcu spotkałeś, że On Ciebie znalazł i przytulił do serca. Nam tak trudno ogarnąć Go i poznać umysłem, tak trudno zrozumieć, dlaczego dał nam takie a nie inne życie, takie doświadczenia, szczególnie te trudne, dlaczego dopuszcza cierpienie i daje krzyż. Nie rozumiemy tego, buntujemy się, odrzucamy, czasem kwestionujemy Jego istnienie. Ale dla Niego ważne jest, gdy widzi, że Go szukamy, że próbujemy uwierzyć w Jego miłość, pojąć Go, nawet na swój sposób wyznawać...  

W mojej pamięci pozostaniesz przede wszystkim jako ktoś, kto tego próbował. Przez wiele lat przyjeżdżałeś regularnie na rekolekcje dla głuchoniewidomych do Lasek. "Słuchałeś" Słowa pisanego powiększoną czcionką na komputerze przez szybko piszące osoby. "Wkładałeś kij w mrowisko" drążąc tematy dotykające prawd wiary - zadawałeś trudne pytania, zgłaszałeś wątpliwości, wszczynałeś dyskusje. Wtedy byłeś "całym sobą". Ale też wtedy pomagałeś nam zgłębiać naszą wiarę, bo nie mogliśmy przejść obojętnie wobec tego, co Ciebie niepokoiło. Musieliśmy również sobie odpowiadać na przeróżne pytania.

Ta Twoja dociekliwość, niezależność w poglądach, dążenie do poznania prawdy, przekonanie o tym, że wszystko można zrozumieć, że wszystko musi mieć swoje racjonalne uzasadnienie, były to bardzo mocne rysy Twojego charakteru. Wynikały z postawy naukowca, który przeszło 30 lat przepracował w instytucie naukowo-badawczym osiągając stopień doktora habilitowanego, w czym nie przeszkodził Ci brak słuchu i systematycznie pogarszający się wzrok. Potrzebny był ogromny upór i konsekwentne dążenie do obranego celu. I to również Ciebie cechowało. Taka postawa niezależności, głębokie przekonanie o słuszności własnych poglądów, pragnienie zrozumienia zjawisk z otaczającego świata w połączeniu z uporem prowadziły często do ostrych sporów i dyskusji niemal na każdy temat. Przyznam, że niekiedy doprowadzałeś mnie do "szewskiej pasji", do "białej gorączki".  

Spędziliśmy wiele nocy dyskutując zajadle o różnych sprawach - religijnych, politycznych, TPG-owskich... Ja stukałem w klawiaturę pisząc na komputerze, Ty mówiłeś do nadajnika systemu FM. Gdy zabrakło środków technicznych - komunikowaliśmy się za pomocą daktylografii - alfabetu palcowego głuchych. Żaden, najbardziej nawet zaciekły spór nie był w stanie nas poróżnić. Mieliśmy dla siebie ogromny szacunek, nawet jeżeli pozostawaliśmy przy swoich zdaniach i nie udało się "przeciągnąć" drugiego na "swoją stronę". Po każdej takiej nocnej dyspucie odprowadzałeś mnie do domu, do sąsiedniego bloku, choć doskonale wiedziałeś, że sobie poradzę, że trafię. Do ręki wciskałeś jakiś smakołyk, "to dla Twoich wiewiórek" - mawiałeś. Albo dawałeś słoik wysmażonych przez siebie konfitur.

Skąd się to brało? Myślę, że decydował o tym ogromny szacunek, jakim Ty darzyłeś drugiego człowieka, życzliwość, gotowość do udzielania pomocy, ciepło, poczucie humoru, patrzenie na wiele spraw "z przymrużeniem oka". Nierzadko w różnych nawet trudnych sytuacjach przywoływałeś jakieś adekwatne humorystyczne wydarzenie z własnego życia lub zasłyszane (przeczytane) od innych. Życie nauczyło Cię spoglądać na swoją niepełnosprawność z pewnym dystansem, choć początkowo, gdy byłeś młody nie zawsze tak było. Kombinowałeś tak, aby ludzie nie połapali się, że nie słyszysz lub gorzej widzisz. Gdy jednak uszkodzenie wzroku stało się duże i dokuczliwe - odrzuciłeś pozory.  

Drążyłeś wytrwale przyczyny swojej niesprawności, szukałeś specjalistów, starałeś się dotrzeć do literatury na ten temat. I to przywiodło Cię do Polskiego Związku Niewidomych, na ul. Konwiktorską, do działu, który zajmował się osobami głuchoniewidomymi. Tam się poznaliśmy. Był to rok 1990 - na dwa lub trzy tygodnie przed moim ślubem. Koleżanka zachęciła Cię, abyś wybrał się na tę uroczystość do kościoła św. Zygmunta na warszawskich Bielanach. Tam zetknąłeś się z gronem osób głuchoniewidomych i szybko w to środowisko, tak naturalne dla Ciebie, "wsiąkłeś". Kilka miesięcy później należałeś do grona założycieli Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. Niewiele później wraz z grupą innych przyjaciół zakładaliśmy wspólnie pierwszy w Polsce Warszawski Klub Głuchoniewidomych. Tu czułeś się jak "ryba w wodzie". Klub stał się Twoim drugim domem - tylko nieobecność w Warszawie albo poważna choroba, stawały na przeszkodzie, abyś uczestniczył w sobotnich spotkaniach, wycieczkach i innych imprezach.  

Przez kilka lat byłeś charyzmatycznym przewodniczącym klubu i dbałeś o niego po gospodarsku, zabiegałeś o to, aby głuchoniewidomi czuli się tu jak u siebie w domu. Bardzo serdecznie witałeś i wprowadzałeś do klubowej społeczności każdą nową osobę głuchoniewidomą. I to właśnie w klubie, podczas spotkania opłatkowego, w grudniu spotkaliśmy się po raz ostatni i mocno uścisnęliśmy sobie dłonie, złożyliśmy życzenia nie przeczuwając, że to ostatni uścisk.

Minęło kolejnych kilka lat. W TPG zrodziła się inicjatywa wydawania kwartalnika poświęconego tematyce głuchoślepoty, prezentującego działalność Towarzystwa, podejmującego tematy interesujące osoby głuchoniewidome. I znowu wspólnie z gronem przyjaciół "kładliśmy fundamenty" tej publikacji, a Ty zgodziłeś się przyjąć funkcję redaktora naczelnego i piastowałeś ją przez kilka lat. Po przekazaniu steru "Dłoni i Słowa" w inne ręce pozostałeś aktywnym członkiem kolegium redakcyjnego. Byłeś też redaktorem kilku publikacji i opracowań zbiorowych wydanych przez TPG - np. z materiałami na temat zespołu Ushera oraz realizacji projektu, w ramach którego udało się zatrudnić kilkoro młodych głuchoniewidomych. Napisałeś też o sobie, niewielką, jakże ciepłą, pełną humoru i życiowej mądrości książkę o sobie samym "Ja głuchoniewidomy".

Czego się nie dotknąłeś, za co się nie zabrałeś - zawsze podchodziłeś do tego bardzo serio i w sposób odpowiedzialny, konsekwentny. Można było być pewnym, że jeżeli się czegoś podejmiesz - to dołożysz starań, aby było wykonane jak najlepiej i na czas, każdego pilnowałeś, kto miał coś do zrobienia na tym Twoim odcinku. Ale też pamiętałeś o życzeniach świątecznych czy imieninowych. Gdy przyszedł 8 marca zjawiałeś się z kwiatami, bombonierką, całusami dla każdej z dam - zawsze byłeś szarmancki.

Bohdanie, czyż trzeba więcej faktów i wspomnień, abyś na zawsze pozostał w naszej pamięci, w naszych sercach? Czyż trzeba więcej, aby dziękować Panu za to, że byłeś wśród nas, że mogliśmy czerpać z Twojej mądrości, odczuwać życzliwość i ciepło bijące od Ciebie? Nawet tyle wystarczy, a tych "okruchów wspomnień" uzbierałoby się znacznie więcej, bo każdy z nas, Twoich przyjaciół nosi ich garść. Ty odpoczywaj teraz w pokoju wiecznym i do zobaczenia i usłyszenia     tam, gdzie stan wzroku i słuchu nie ma już żadnego znaczenia.  

Wiedza i Myśl marzec 2014