Góral z Rajczy

                                  Krzysztof Górski

Wiesio to wspaniały, inteligentny kumpel, wrażliwy na ludzkie sprawy.

Pani Bożena, pracownik Urzędu Gminy Rajcza, nie podała mi swego nazwiska. Może nie chciała rozgłosu? Ale o Wiesławie Hulbóju mówi bardzo pozytywnie, że taki fachowy, życzliwy, dobrze oceniany przez mieszkańców gminy.

A mieszka ich w tym górskim rejonie Beskidu Żywieckiego 9,5 tysiąca. W samej Rajczy - 3,5 tysiąca. Nie jest to gmina bogata. Utrzymują ją głównie turyści. Zadłużona jest bankach. Brakuje pieniędzy na poważne inwestycje: wodociągi, kanalizację, drogi, dokończenie budowy gimnazjum zaprojektowanego z dużym rozmachem.

                 Długoletni radny

Wiesław jest 43-letnim kawalerem, inwalidą wzroku II grupy. Od urodzenia mieszka „na przedmieściach” Rajczy. Anna Szpak, była wicewójt, a obecnie wiceprzewodnicząca rady gminy nie szczędzi pochwał swemu koledze.

- Poznałam go 13 lat temu i od razu uderzyła mnie jego bezpośredniość i kontaktowość. Wtedy pełnił funkcję przewodniczącego rady naszej gminy. W relacjach z ludźmi nie stwarzał przepaści, a przeciwnie - życzliwość. Wszelkie spory załatwiał polubownie, a swoją wiedzą prawniczą służył każdemu bez wyjątku za przysłowiowe „dziękuję”. Podsumowując: to wspaniały kumpel, człowiek inteligentny i wrażliwy na ludzkie sprawy.

Osobiście Wiesława znam od lat, jeszcze z czasów jego pracy w okręgu bielsko-bialskim i studiów prawniczych na Uniwersytecie Śląskim. Ówczesny przewodniczący okręgu Antoni Szczuciński zatrudnił młodego człowieka jako stażystę, gdy ten kończył studia.

Hulbój urodził się w rodzinie robotniczo-chłopskiej jako trzecie dziecko. Od swych rówieśników z podstawówki wyróżniał się wadą wzroku (niedorozwój siatkówki). Od III klasy uczył się w ośrodku dla niewidomych w Krakowie, a liceum masowe kończył w Milówce. Wybrał prawo, gdyż ten zawód wydał mu się solidnym zabezpieczeniem na resztę życia. Rodzina na początku pomagała mu finansowo, lecz później sam musiał o to zadbać. Nocami dorabiał w spółdzielni studenckiej, sprzątając wagony i dworce kolejowe.

- Na studiach miałem wspaniałych kolegów, Tadka, Jasia i innych - mówi Wiesław. - Pomagali mi w nauce, chodziliśmy do kina, a oni teatralnym szeptem czytali mi napisy. Ostatecznie w 1985 roku skończyłem studia i wróciłem do domu rodzinnego.

Nadchodzi pamiętny rok 1989, przemiany ustrojowe i rewolucja w życiu Hulbója. Niespełna 30-letni inwalida zostaje wybrany radnym. Jako kandydata wysunęło go Koło Gospodyń Wiejskich. Gospodynie musiały wcześniej poznać jego walory! Z miejsca proponują mu przewodnictwo radzie gminnej, co skutecznie czynił  przez dwie kadencje. W trzeciej (1998-2002) został

wiceprzewodniczącym. Gdy przed dwoma laty do władzy doszli ludzie z innej opcji politycznej, Wiesław zmienił stołek, został doradcą prawnym w urzędzie. Oczywiście odbija się to na kieszeni. W latach 90. radny dostawał 1/3 minimalnej płacy krajowej, później dietę w wysokości 1300 zł netto. Dziś radca prawny pracuje na umowę zlecenie. Ale o pieniądzach Wiesław nie mówi, za to inni w gminie podkreślają jego bezinteresowność, forsa nie przesłania mu świata.

Tak się obecnie ułożyło w rodzinie Hulbójów, że wiele spraw znalazło się na barkach tego człowieka. Ojciec umarł 12 lat temu, 72-letnia matka jest schorowana, niewiele starsza od niego siostra jest niepełnosprawna umysłowo, a starszy brat, kawaler, bezrobotny. - Chyba wam ciężko? - pytam. Natychmiast twardo odpowiada: - Dajemy sobie radę!

                 Drugi etat

- Właściwie to na głęboką wodę rzucił mnie pan Szczuciński - mówi Wiesław.

Dawał mu zajęcia na pozór przekraczające jego umiejętności. A to zorganizować rajd, a to turnus rehabilitacyjny. Uczył się na własnych błędach, zaciskał zęby...i nauczył. Po długoletniej przewodniczącej Koła PZN w Żywcu, Zofii Kanik, w 1996 wybrano go na to stanowisko. I to jest, już trzecią kadencję, jego drugi „etat”.

Powiat żywiecki jest górski i bardzo rozległy. Taki słabo widzący Józef Miesiączek, aby dojechać do świetlicy, musi na początku pokonać 1,5-godzinną drogę do przystanku PKS. 30- metrowy lokal koła mieści się w budynku należącym do miasta. Niewidomi płacą tylko za 10 m kw. - 720 zł rocznie. Wraz z mediami i ogrzewaniem wydają rocznie około 2500 zł. Dużo pieniędzy zarząd oszczędza na przesyłkach pocztowych. Wójt Rajczy - Adam Iwanek, znajomy pana Wiesia, zgodził się wziąć te koszta na barki gminy. Niebagatelne - 500-700 zł.

- 5 tysięcy złotych rocznie musi wystarczyć na działalność. Na pieniądze od sponsorów nie ma co liczyć, raczej na żywność, napoje, udostępnienie świetlicy (policja). A za wycieczki i pielgrzymki nasi członkowie muszą płacić, nawet do 50 proc. - mówi przewodniczący.

Z 275 członków koła zatrudnienie znalazło dwanaście osób. Są to w 90. procentach niedowidzący, głównie masażyści. Jedną z tych osób jest pani Jadwiga Barteczko, działaczka społeczna. Po wielu perypetiach zawodowych i zmianach miejsc pracy, ukończyła studium masażu w Bydgoszczy, wynajęła lokal w centrum Żywca i przyjmuje pacjentów. W zarządzie koła pracują: wiceprzewodniczący Kazimierz Gluza, skarbnik Stanisława Olszowska, sekretarz Stanisław Wiercuszkiewicz, Władysława Olma i jeszcze jedna pani, która z rzadka pojawia się w biurze. Pan Gluza, podobnie jak pani Barteczko, jest w tej szczęśliwej sytuacji, że ma robotę. Ale za jaka cenę? Cztery godziny dziennie zajmuje mu dojazd do spółdzielni „Bielsin” w Bielsku.

- Niestety, nie układa nam się współpraca ze starostwem. Paradoksem jest, że w Społecznej Radzie do Spraw Osób Niepełnosprawnych są sami zdrowi!  Natomiast nie narzekamy na kontakty z burmistrzem miasta i PCPR - mówi wiceprzewodniczący.

Bardzo ścisłe i owocne związki ma koło z Samorządową Powiatową Biblioteka Publiczną. Jej dyrektor - Helena Kupczak organizuje przynamniej dwie imprezy rocznie dla dzieci i spotkania z ich rodzicami. - Pani Helena to nasz „brylant” - mówią członkowie zarządu żywieckiego koła.

Od dwóch lat stałym gościem i prężnym działaczem jest niedowidzący pan Leszek Kaczmarek, zastępca członka zarządu. - Od niedawna jestem w PZN - mówi. - Lubię przychodzić do świetlicy, pomagać kolegom. Podoba mi się atmosfera w tej organizacji, tyle ciepła we wzajemnym traktowaniu się.

Nie wszystko jednak jest takie piękne w tej społeczności. Przewodniczący nie jest zbyt zadowolony z zaangażowania niektórych członków zarządu. - Nasza praca nie może polegać na aktywności dwóch, trzech osób, a reszta tylko się przygląda i co rusz krytykuje. A może to moja wina, że nie potrafię ich zachęcić do pracy - mówi zgorzkniały.

I jeszcze jedno dręczy przewodniczącego - widmo samotnej starości. Nijak nie może znaleźć towarzyszki życia. Chciałem mu pomóc i zamieścić ogłoszenie w „Pochodni”. - Nie tędy droga - sprzeciwił się hardo, po góralsku.   

                       Pochodnia czerwiec 2005