Biografia prasowa  

 helena Urbaniak  

 Muzyk wokalistka

Nauczycielka w szkole integracyjnej e   

 

                    Piękniejszy świat    

                                      Józef Szczurek  

 

Jeśli ludziom daje się trochę serca i obdarza ciepłem - to zawsze ma się wokół siebie przyjaciół.  

   

  Z panią Heleną Urbaniak z Gdyni po raz pierwszy zetknąłem się w połowie lat 70. i to nie osobiście, lecz poprzez korespondencję nadesłaną do redakcji "Pochodni". Już wówczas zorientowałem się, że jest to osobowość niezwykła, otwarta na ludzi, ciekawa świata.    jeśli podejmuje jakieś zadanie, to angażuje się w nie całkowicie. Późniejsze spotkania, już bezpośrednie, potwierdziły słuszność tego przekonania.  

                           *    

   Poza pracą  w charakterze masażystki w szpitalu, pasjonowała się wówczas  śpiewaniem w chórze. Występowała jako solistka. Zespół pod nazwą: Symfonia", z wielkimi tradycjami, działał przy parafii, ale miał charakter świecki. Wyjeżdżał na koncerty do Niemiec, Włoch, Francji i innych krajów. Uczestnictwo w jego działalności, poza przeżyciami artystycznymi, otwierało okno na świat, dawało możliwość poznania innych krajów, kultur i ludzi oraz dopingowało do doskonalenia swoich umiejętności. Z tamtych czasów do dziś zostało jej wielu serdecznych przyjaciół. Potem porwały ją inne nurty. Zanim jednak  dowiemy się jakie, niech sama  opowie nam  o swej dzisiejszej pracy zawodowej.   

                        Nauczycielka    

 - Już czwarty rok pracuję jako nauczycielka brajla w integracyjnej szkole społecznej w Gdyni. Mam  sześcioro niewidomych i słabo widzących  dzieci od pierwszej klasy szkoły  podstawowej do trzeciej gimnazjalnej. W naszej szkole każdy   uczeń z dysfunkcją wzroku  musi znać brajla. Obowiązek ten dotyczy również nauczycieli, gdyż niewidomi uczniowie wszystkie notatki i zadania klasowe i domowe wykonują w brajlu, a więc pisma punktowego uczę także pedagogów. Dzieci, które uczą się muzyki, zapoznaję z brajlowskimi nutami.    

   Jestem zatrudniona na umowę o dzieło. Moja płaca wynosi 600 złotych  miesięcznie /netto/. Wynagrodzenie otrzymuję także za miesiące wakacyjne. Mam dwanaście godzin lekcyjnych tygodniowo rozłożonych na trzy dni. Dzieci niepełnosprawne nie są traktowane ulgowo. Staramy się pomagać im maksymalnie, ale muszą sprostać  wymaganiom stawianym uczniom pełnosprawnym. W szkole mamy  komputery z syntezatorami mowy, linijki brajlowskie, powiększalniki i inne urządzenia ułatwiające naukę. Ubolewam, że nie mam własnego komputera, mogę się w nim posługiwać jedynie w szkole. Nie stać mnie na zakup tak kosztownego urządzenia z własnych dochodów, a PFRON odmówił mi pożyczki, gdyż przekroczyłam regulaminowy  wiek osób, którym udziela się pomocy. Z tego też względu naukę obsługi komputera także opłacam z własnych pieniędzy. W mojej szkole dzieci niepełnosprawne nie płacą czesnego, obowiązek ten wziął na siebie urząd miasta.   

   Bardzo dobrze układa mi się współpraca z nauczycielami.  

Najczęściej nie mają oni zbyt dużej wprawy w posługiwaniu się brajlem, więc pomagam im sprawdzać klasówki. Lubię swoją pracę. Kontakt z dziećmi, świadomość, że otwieram przed nimi nowe horyzonty, że jestem w szkole niezbędna - daje mi dużo zadowolenia i satysfakcji.     

                        Nieco biografii    

  Dla pani Heleny Urbaniak Gdynia jest najwspanialszym miastem, najdroższą małą ojczyzną. Gdzie indziej, jak sama mówi, nie wyobraża sobie życia. Tu się urodziła w  936 r. Była siedmiomiesięcznym wcześniakiem, stąd jej problemy ze wzrokiem.   Ojciec zmarł jeszcze w czasie okupacji. Gdy miała sześć lat, zgodnie z niemieckimi przepisami, musiała pojechać do szkoły dla niewidomych w  Królewcu. Czuła się tam jednak bardzo źle, więc po pierwszych wakacjach do Królewca nie wróciła. Dopiero po wojnie, w 1948 roku dała się namówić na Laski. Bała się, że tam, jak w szkole niemieckiej, będą bić, ale wkrótce okazało się, że zakład w Laskach to zupełnie inny, dobry i przyjazny świat. Tu skończyła szkołę podstawową i zawodową. Przedmioty zawodowe ją nie interesowały, chłonęła natomiast przedmioty ogólnokształcące, które stały na wysokim poziomie. Zainteresował ją masaż. Po ukończeniu rocznego kursu powróciła do Gdyni i rozpoczęła pracę w szpitalu. Podjęła również naukę śpiewu na pięcioletnim kursie muzycznym. Wtedy właśnie rozpoczęła się jej przygoda z chórem "Symfonia", która trwała piętnaście lat.    

  W 1973 r. zachorowała na trzustkę i zakończyła pracę w szpitalu. Wkrótce zatrudniła ją spółdzielnia niewidomych "Sinema" w Gdyni. Montowała detale elektrotechniczne. Było to dość monotonne zajęcie, ale liczyły się pieniądze i przywileje, jakie wynikały ze statusu spółdzielczyni. Jednak w 1983  r. rozstała się z "Sinemą" i odtąd była na rencie. Nie spodziewała się, że po kilkunastu latach przerwy w pracy wezwie ją szkoła, będzie uczyła innych, miała codzienne obowiązki i nowe ciekawe więzi z ludźmi.     

   W połowie lat 80. zmarła jej mama, a niedługo potem - jedyny brat, który przez ponad czterdzieści lat pływał po morzu. Z całej rodziny została sama.    

                   Świat ponad granicami    

   Druga wielka pasja - krótkofalarstwo -  przyszła w 1987 r. Pani Helena zdobyła w tej dziedzinie najwyższe kwalifikacje.  Fascynowało ją, że mogła się łączyć z całym światem, wymieniać myśli i poglądy. W najdalszym połączeniu zawędrowała do Sydney. Tam odebrał ją polski misjonarz, który równie jak ona był wzruszony łącznością ponad bezmiarem oceanów i to w polskim języku.   

    Przez długi czas uczestniczyła w tak zwanych dyżurach nasłuchowych. Polegały one na tym, że gdy się coś niedobrego  działo, na przykład na trasach, jakieś groźne wypadki, przekazywała wiadomość posterunkom policyjnym. W ten sposób udało się uratować niejedno ludzkie życie.    

                   Spełnione marzenie    

Krótkofalarstwo skończyło się, gdy weszły w życie telefony komórkowe i internet. Jednak na następną fascynację nie trzeba było długo czekać. Przed dwoma laty pani Helena kupiła sobie elektroniczne organy: "PSR 2000 Jamaha". To po prostu cudowny instrument. Można z niego wyczarować wszystko, co się chce -    małą orkiestrę, zespół chóralny, przepiękne melodie. Można komponować, osiągać różne efekty i rozwiązania aranżacyjne i harmoniczne, nagrywać na taśmę magnetofonową. Gdy się śpiewa solo  do mikrofonu, procesor dobiera odpowiednie głosy i powstaje cały zespół. Jamaha współpracuje z komputerem. Drukuje wówczas nuty i teksty oraz wykonuje mnóstwo innych funkcji.      

  Zakup organów - jak stwierdza Pani Helena - był marzeniem jej życia. Mogło się ono ziścić dzięki pracy w szkole, gdyż inaczej nie byłoby jej stać na spłatę zaciągniętego kredytu. Teraz cały wolny czas poświęca muzyce.     

   Zdarza się, że któreś z dzieci musi kupić nowe okulary, powiększalnik komputerowy lub inne urządzenie, które jest zbyt kosztowne na możliwości finansowe rodziców. Wtedy pani Helena, dzięki swoim organom, organizuje w szkole koncert. Bilety są niedrogie, ale zawsze udaje się zebrać potrzebne pieniądze i dziecko otrzymuje niezbędny sprzęt.   

                  Przyjaźnie   

  Nasuwa się pytanie, jak bohaterka naszego reportażu radzi sobie w życiu na co dzień. Na pewno sama opowie o tym najbardziej  ciekawie i przekonująco.   

  - Wszystkie prace domowe wykonuję samodzielnie i nie mam z tym większych problemów. Mam odpowiedni sprzęt ułatwiający domowe czynności. Moje mieszkanie jest niewielkie - 26 metrów, z dużym,  słonecznym balkonem. Spędzam na nim sporo czasu. Mam trzy wolontariuszki, licealistki, te same od trzech lat. Bardzo się   Lubimy. Czytają mi potrzebne materiały, a ponadto pomagają w załatwianiu spraw wymagających chodzenia po różnych instytucjach.  Często razem wyjeżdżamy na wakacje. Chętnie czytam książki na kasetach magnetofonowych. Słuchając ich, mogę jednocześnie robić na drutach lub sprzątać. Mam też małego  pieska i darzymy się wzajemnym przywiązaniem. Dzięki niemu muszę przynajmniej cztery razy dziennie wyjść na zewnątrz, pospacerować, zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdybym go nie miała, prawdopodobnie nie wychodziłabym z domu, gdyż nie miałabym motywacji, dlatego, dopóki zdrowie pozwoli, piesek będzie w moim domu.   

    Na większe święta prawie zawsze wyjeżdżam do Lasek. Panuje tam ciepła, rodzinna atmosfera. Jednocześnie można spotkać  znajomych z całego kraju, powspominać, podzielić się swymi przeżyciami.   

  Mam własne grono przyjaciół. Są to ludzie jeszcze z chóru, oraz spośród krótkofalowców. Moje przyjaźnie trwają przez długie lata. Spotykamy się, aby pobyć ze sobą, wzajemnie sobie pomagamy. Wśród nich są również niewidomi, na przykład pani Halinka Kuropatnicka. Od czasu do czasu jadę do niej do Wrocławia albo ona do mnie nad morze.   

   Nigdy nie czuję się samotna. Uważam, że jeśli się jest otwartym i życzliwym wobec ludzi, daje im się choć trochę serca i obdarza ciepłem - to zawsze ma się wokół siebie przyjaciół, a wtedy świat staje się piękniejszy i o wiele łatwiej żyć.      

   Dobrze byłoby, aby ostatnie zdanie zapadło w pamięć i stało się kanonem postępowania jak największej liczby Czytelników. Dodajmy jeszcze na koniec, że w Trójmieście oprócz Pani Heleny Urbaniak, w masowych szkołach integracyjnych pracują trzy niewidome nauczycielki. Gdyby tę praktykę z Wybrzeża udało się przeszczepić do innych regionów - byłoby wspaniale. Kilkadziesiąt osób niewidomych i słabo widzących miałoby ciekawą pracę, a niepełnosprawne dzieci - odpowiednią pomoc w nauce, co owocuje  mniejszą ilością stresów i zawodów.     

Pochodnia,  listopad 2003