Według danych działu tyflologicznego Zarządu Głównego PZN, w naszej organizacji zarejestrowanych jest około 900 głuchoniewidomych. Niektórzy to ludzie odizolowani, mający trudności w kontakcie z otoczeniem, osamotnieni, często zdani wyłącznie na pomoc rodziny. Czy wszystko, co jest możliwe,  

zostało dla nich zrobione? Nad tymi problemami zastanawiają się często działacze i pracownicy działu tyflologicznego, kierowanego przez Elżbietę Oleksiak. Ona też była kierowniczką turnusu rehabilitacyjnego dla głuchoniewidomych, zorganizowanego w dniach 23 XI - 7 XII ub. r. w Bydgoszczy. - Który to już Pani turnus? - pytam Elżbietę Oleksiak. - Dziesiąty. - Co Związek może zaoferować inwalidom głuchoniewidomym? - Poza organizowaniem turnusów staramy się bardziej zainteresować ich losem i potrzebami ich macierzyste okręgi. W tym celu przeprowadzam indywidualne rozmowy, aby ustalić po- trzeby, w zaspokojeniu których będziemy mogli pomóc. Codziennie odbywają się posiedzenia zespołu rehabilitacyjno-nauczającego, na których m.in. opracowywane są zalecenia dotyczące dalszej rehabilitacji i poprawy warunków socjalno-bytowych, tam gdzie jest to konieczne. Te zalecenia przekazuję później okręgom. Zaopatrujemy uczestników we wkładki do uszu do aparatów słuchowych, wykonane dla każdego indywidualnie. Wypożyczamy też na określony czas aparaty słuchowe. Aktualnie PZN ma aparaty pudełkowe angielskie ''Medresco'' i duńskie zaczepy firmy ''Oticon''. Na turnusie uczę języka miganego, sama jestem po kursie tego języka. - Jakie problemy najczęściej występują na turnusach dla głuchoniewidomych? - Wiele osób posiada aparaty, ale nie umie prawidłowo z nich korzystać. Sprzęt niewłaściwie użytkowany nie spełnia swego zadania. Występują też niekiedy problemy z przestrzeganiem zasad higieny osobistej, a to związane jest z nawykami wyniesionymi z rodzinnego domu. Jest to zresztą delikatna sprawa, którą z dorosłymi trudno omawiać. Turnusy trwają dwa tygodnie. Ten odbywa się w Ośrodku Rehabilitacji i Szkolenia PZN w Bydgoszczy. Ośrodek bydgoski jeszcze za dyrekcji Józefa Buczkowskiego (w dawnej siedzibie przy ul. Bernardyńskiej) był prekursorem kształcenia dorosłych głuchoniewidomych. Specjalizowali się w tym inż. Jerzy Słowiński i psycholog, dr Sylwester Nowak. W Ośrodku Szkolno- Wychowawczym w Bydgoszczy uczą się dzieci głuche z resztkami wzroku. Aktualnie jest to jedyna placówka tego typu w Polsce. Na bydgoskim turnusie przebywało 18 uczestników z województw: białostockiego, warszawskiego, radomskiego, płockiego, częstochowskiego, katowickiego, krośnieńskiego, łódzkiego, sieradzkiego, olsztyńskiego, lubelskiego. Byli mieszkańcy wsi, małych miasteczek i dużych aglomeracji, takich, jak: Warszawa i Łódź. Najmłodszy uczestnik turnusu miał 17 lat, najstarszy - 62. Bardzo zróżnicowani pod względem słuchu, wzroku i mowy. Wszyscy zostali przebadani okulistycznie i laryngologicznie. Mogli na miejscu korzystać z leczenia stomatologicznego. Celem pobytu na turnusie było poinformowanie o możliwości nabycia poszczególnych umiejętności i przekazanie rzetelnych informacji z różnych dziedzin. Niektórzy w związku z tym narzekali, że zajęć było zbyt dużo i że zabrakło czasu na utrwalenie nabytych umiejętności. W przyszłości będziemy kontynuować organizowanie turnusów ogólnorehabilitacyjnych, ale będą też turnusy monotematyczne. Na przykład zamierzamy kontynuować plenery rzeźbiarskie, podobne do tego w Orońsku, spopularyzowane przez film telewizyjny. Chcemy też jeden z turnusów poświęcić wyłącznie nauce języka miganego. - Proszę scharakteryzować współpracującą z Panią kadrę i prowadzone zajęcia. - Cieszę się, że udało mi się zgromadzić doświadczony zespół pedagogiczny. Przyjemnie się nam współpracuje. Po raz pierwszy jest z nami na takim turnusie Magdalena Kubaszewska, która od wielu lat uczy niewidomych czynności dnia, pomaga w samodzielnym funkcjonowaniu w domu. Zofia Krzemkowska uczy brajla - jednego ze sposobów porozumiewania się. Tłumaczem języka nia się. Tłumaczem języka miganego jest Irena Grabarz z Bydgoszczy. Maszynopisania uczy Janina Szef z Zabrza, orientacji przestrzennej absolwentka pedagogiki specjalnej Małgorzata Capała. Zajęcia z wychowania fizycznego prowadzi dyrektor szkoły sportowej w Gdyni Maria Pankiewicz. Ćwiczenia są różnorodne, dla sprawniejszych trudniejsze. Szczególnym powodzeniem cieszy się zabawa z piłką i praca na siłowni. Niektórzy uczestnicy mają bardzo mało ruchu na co dzień. Są w związku z tym otyli. Otrzymają specjalny zestaw ćwiczeń, które będą mogli wykonywać w domu. Renata Niemczuk uczy, jak wykorzystywać posiadane resztki wzroku. Zapoznaje z pomocami optycznymi ułatwiającymi widzenie. Niektóre z nich uczestnicy mogą kupić. Szczególnie doświadczonym pracownikiem jest logopeda, niewidoma Lucyna Kremer, pracownica Poradni Wychowawczo-Zawodowej w Sopocie. Już po raz ósmy uczestniczyła w turnusie dla głuchoniewidomych. Pracowała nad artykulacją, nad właściwym oddechem. Jej gabinet jest szczególnie bogato wyposażony w specjalistyczny sprzęt. Dużą rolę do spełnienia na turnusie mieli panowie Kozłowscy: Czesław (ojciec) i Grzegorz (syn) - głuchoniewidomy. Pan Grzegorz uczył na turnusie alfabetu punktowego do dłoni, który został przystosowany przez s. Emanuelę Jezierską dla potrzeb polskich, a Grzegorz Kozłowski pracował dwa lata, aby doprowadzić go do obecnej wersji. Celem jego pracy było umożliwienie porozumienia się głuchoniewidomego z przypadkowym przechodniem, np. w sklepie, na dworcu. Służy do tego biała rękawiczka, na której flamastrami zaznaczone są litery. Dopasowana do dłoni użytkownika, ułatwia mu porozumiewanie się. Na turnusie był też artysta rzeźbiarz R. Stryjewski. Uczestnicy mogli wypróbować swoje możliwości w lepieniu z gliny. Może w przyszłości ''załapią się'' na plener rzeźbiarski. Dla wielu z nich taki wyjazd to jedyna możliwość oderwania się od niełatwej codzienności. Z zainteresowaniem oglądamy wykonane rzeźby. Za najzdolniejszego w rzeźbieniu uznany został Damian Kołodziejczyk z Katowickiego. Większość uczestników turnusu uczyła się w szkołach dla głuchych. Wady wzroku i słuchu mają od dzieciństwa. Ich ojcowie i rodzeństwo obarczone jest często podobnym inwalidztwem. Nie znają więc przeżyć związanych z pełną sprawnością słuchową i wzrokową. Inna jest sytuacja 50-letniego Jerzego K. z Białegostoku. Ma żonę Krystynę, nauczycielkę i dwoje dzieci w wieku szkolnym. Choroba rozpoczęła się trzy lata temu i zakończyła całkowitą utratą wzroku i znacznym ubytkiem słuchu. Oto co powiedział: ''Obecnie korzystam z dwóch aparatów, ale są one wysoce niedoskonałe. Drażni mnie hałas. W miejscach publicznych, na przyjęciach towarzyskich, w kościele przeżywam katusze. Słyszę tylko szum. Nie mogę włączyć się do rozmowy, bo nie wiem, czego ona dotyczy. Z programów radiowo-telewizyjnych mogę korzystać tylko z dziennika radiowego. Innych programów po prostu nie słyszę. Jedyną moją ostoją jest żona. Jest wrażliwa, głęboko religijna. Nigdy nie odmówiła mi pomocy. Na żonę spada utrzymanie rodziny, bo zarabia trzy razy tyle, ile wynosi moja renta. Ona musi wychować nasze dzieci, zadbać o dom. Ja niestety niewiele mogę w tym pomóc. Cenię bardzo jej postawę''. Pytam Jerzego K. o ocenę turnusu. ''Bardzo o nas dba kierowniczka - Elżbieta Oleksiak. Nie szczędzi serca, czasu, wysiłku, by nam pomóc. Zainteresowała mnie nauka brajla. Ponieważ wyczynowo zajmowałem się wędkarstwem, chciałbym przy pomocy tego pisma opracowywać materiały instruktażowe z myślą o niewidomych wędkarzach. Nie chciałem się uczyć maszynopisania, a teraz zmieniłem zdanie: po przyjeździe do domu kupię maszynę. Miałem też wiele oporów przed gimnastyką. Ćwiczyłem po raz pierwszy po trzech latach. Miałem z tym trudności, ale nareszcie nie bolał mnie kręgosłup, nareszcie - po gimnastyce - przespałem całą noc bez leków, a bezsenność to moja dolegliwość. Chciałbym ćwiczyć w miejscu zamieszkania, bo obok mego domu jest szkoła z salą gimnastyczną''. Czy trzeba innej oceny?

   Pochodnia luty 1991