Melania Rzysko Wójcik

działaczka Polskiego Związku Niewidomych  

 

 

 w gąszczu ludzkich spraw  

Melania Rzysko

   ( przewodnicząca Koła PZN w Czarnkowie, województwo poznańskie)

 

Przed trzema laty w powiecie czarnkowskim została utworzona grupa Polskiego Związku Niewidomych, która liczyła dwudziestu jeden członków.  

Na pierwszym zebraniu, w  drodze  głosowania, zostałam wybrana na  przewodniczącą grupy. Funkcję tę przyjęłam raczej z konieczności niż z własnej chęci, ponieważ w naszej grupie byli prawie sami starsi ludzie, nie czujący się na siłach, aby pracować   społecznie. Prócz mnie były tylko dwie młodsze osoby, które z braku czasu nie mogły przyjąć tej funkcji. Przyznam się , że kiedy rozpoczynałam swą pracę, miałam tysiące obaw i wątpliwości. Zdawałam sobie w pełni sprawę, że działalność społeczna nie jest łatwa. Przedstawiciele Okręgu pocieszali mnie, że na pewno dam sobie radę, ponieważ grupa nie jest duża. Zapewniali, że nie zostawią mnie samej. Będą interesowali się moją pracą i zawsze mogę liczyć na pomoc. Największym z nurtujących mnie problemów było znalezienie wspólnego języka ze wszystkimi członkami, wzajemne zrozumienie i zaufanie. W chwili, gdy przyjmowałam funkcję przewodniczącej, miałam dwadzieścia lat, a większość mych członków była w podeszłym wieku. Ludzie ci przeżyli spory kawał czasu, mają wiele różnych doświadczeń i własnych poglądów na świat i życie. Doskonale pamiętam pierwsze dni i miesiące mej pracy. Były to dni bardzo trudne i często przykre dla mnie. Moi podopieczni niejednokrotnie okazywali mi niezadowolenie, brak zaufania, czasem lekceważyli mnie, a nawet ubliżali.  

Pamiętam okres, w którym sporządzałam ewidencję członków PZN. Wszyscy przekazywali mi dane o sobie drogą korespondencyjną. Niektóre informacje były niepełne lub zupełnie nieprawdziwe. Od początku starałam się jak najdokładniej poznać swych członków i zrozumieć ich. W miarę upływu czasu coraz bardziej wierzyłam, że uda nam się zlikwidować istniejący między nami mur. Odwiedzałam wszystkich po kolei, sprawdzałam ich warunki materialne i mieszkaniowe, a także rozmawiałam o różnych sprawach: przede wszystkim o tych, które mogłam załatwić. Odwiedziny niewidomych dały mi bardzo dużo.  

Kiedyś byłam zupełnie przekonana, że urodziłam się pod nieszczęśliwą gwiazdą, ponieważ ciągle prześladuje mnie zły los, a tylu trudności, kłopotów i przykrości, co ja, nie ma żaden człowiek na świecie. Zmieniłam zdanie dopiero wówczas, gdy zobaczyłam, jak żyją moi podopieczni, gdy poznałam ich kłopoty. Moje problemy w porównaniu z tamtymi wydały mi się mało istotne. Wtedy zmieniło się coś we mnie. Przestałam myśleć o sobie - interesowały mnie tylko sprawy innych. Zrozumiałam, że za wszelką cenę muszę pomóc moim podopiecznym. To jest mój obowiązek, po to powierzono mi tę funkcję. Moja praca społeczna w dużym stopniu różni się od pracy przewodniczących innych kół terenowych PZN. Ich praca jest na pewno ciekawsza i żywsza. Moja ogranicza się  do prowadzenia kancelarii, wymiany korespondencji i załatwiania często bardzo trudnych i ważnych spraw moich członków. Nigdy przedtem nie myślałam, że  ludzie w dzisiejszych czasach mogą żyć w tak trudnych warunkach.  

Pracy miałam pełne ręce. Jednym trzeba było znaleźć inne mieszkanie, ponieważ to, które zajmowali dotychczas było do tego stopnia zniszczone, że groziło niebezpieczeństwem. Ludziom samotnym, nie mającym żadnych rent, należało wystarać się  o stałe zapomogi. Trzeba było zorganizować naukę brajla, ponieważ na dwadzieścia jeden osób tylko trzy znały to pismo. Nie była to wcale łatwa sprawa, ponieważ większość nie chciała się uczyć. Uważali, że na starość jest to niepotrzebne. Byli przekonani, że nie nauczą się czytać i pisać. Długo musiałam tłumaczyć, że na naukę nigdy nie jest za późno. Objaśniałam, jaką ma wartość dla niewidomego umiejętność czytania i pisania. Jednak nie wszystkich udało mi się przekonać, ale ci, którzy już opanowali brajla, są bardzo zadowoleni.  

Najgorzej jednak przedstawiały się i nadal przedstawiają sprawy, których ja sama, bez pomocy, nie jestem w stanie załatwić. Ich rozwiązanie zależy od prezydium WRN lub rad gromadzkich. Takich spraw jest bardzo dużo i często czekają na rozstrzygnięcie długie miesiące, a nawet lata. Członkowie koła denerwują się i nie chcą uwierzyć, że tak niedbale pracują urzędy. Chyba nie ma w Polsce człowieka, który by nie zetknął się z biurokracją. Może dla przykładu przedstawię tu parę spraw, które zdaniem urzędników są nie do załatwienia.  

Cztery lata temu jedna z członkiń, młoda dziewczyna, wyszła za mąż za widzącego mężczyznę. Niestety - niedługo cieszyli się szczęściem, ponieważ po kilku tygodniach wspólnego życia mąż zmienił się. Początkowo o byle głupstwo robił jej awantury, pił alkohol ponad miarę, nie oddawał pensji, a potem bił ją do nieprzytomności. Z tego powodu nieszczęsna kobieta kilka razy przebywała w szpitalu, a lekarze fakt ten zgłaszali milicji. Małżeństwo to było znane w całym mieście, a potem w całym powiecie. O tej sprawie dowiedziałam się od zupełnie obcych ludzi, którzy opowiadali różne, trudne do uwierzenia rzeczy. Bardzo się tym przejęłam i następnego dnia pojechałam do mieszkania mej członkini. Składało się ono z jednego dużego pokoju z małym, zabitym do połowy deską oknem. Były w nich także duże, dziurawe drzwi, prowadzące na balkon. Dawniej w tym pokoju był warsztat stolarski. Stało tam kilka porozbijanych mebli, nie nadających się do użytku. Kobieta nie pracowała, razem z mężem i dzieckiem utrzymywała się z jej ośmiusetzłotowej renty . Mąż nie miał żadnego zajęcia, ponieważ uważał, że nie jest stworzony do pracy. Wykradał lub zabierał żonie wszystkie pieniądze i przepijał je wraz z kolegami w gospodzie. Kiedy pieniądze się kończyły, wracał po kilkudniowej nieobecności do domu do żony. Robił takie awantury, że słyszała go cała ulica. Kobieta była drobna i podobna raczej do szkieletu. Mówiła, że pragnie za wszelką cenę uwolnić siebie i dzieci, lecz sama nie wie, jak to uczynić, a inni wraz z Wydziałem Zdrowia i Opieki Społecznej w Czarnkowie odmawiają jej pomocy.

Trudno mi było w to uwierzyć, więc zaraz po wyjściu z mieszkania nieszczęśliwej kobiety udałam się do Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej, w  którym  znano  sprawy lepiej niż ja. Gorąco poprosiłam o pomoc w rozwiązaniu tej jakże nieprzyjemnej sprawy, ale pani Czesława Sobottowa - kobieta zajmująca się tego rodzaju zagadnieniami, nie wysłuchawszy mnie nawet do końca, podniesionym głosem oznajmiła, iż niewidoma nie otrzyma żadnej pomocy. Motywowała swą odmowę tym, że do małżeństw pracownicy rad narodowych nie mogą się wtrącać. Poza tym uważała, iż ta kobieta jest sama winna swoim nieszczęściom, ponieważ wpuszcza do mieszkania pijanego męża i daje mu pieniądze na wódkę. Podobno często także przepijał pieniądze społeczne, które dawała opieka na życie jego rodzinie. Tłumaczyłam, że żona zamyka przed nim drzwi, ale on i tak potrafi znaleźć drogę do pokoju, gdyż ma kilka innych możliwości, wchodzi przez balkon lub przez okno. Osobiście uważam, że zamykanie mieszkania to wcale nie jest najlepsze rozwiązanie sprawy.  

Odmówiono mi także załatwienia innych trudnych spraw, z którymi sama nie mogłam sobie poradzić. Pani Sobottowa oświadczyła, że wszystkie sprawy dotyczące niewidomych, należą tylko i wyłącznie do mnie i sama muszę je rozwiązywać. Nazwała mnie: „wielką  wygodnisią', która nic nie chce robić i żąda, żeby inni za nią pracowali. Referat opieki społecznej - zdaniem owej pani - powinien zajmować się tylko ludźmi niezrzeszonymi w żadnej organizacji, starszymi, samotnymi, żyjącymi w trudnych warunkach materialnych i mieszkaniowych. My, niewidomi, powinniśmy zwracać się o pomoc do władz naszej organizacji. Pani Sobottowa twierdzi, że jestem za bardo przewrażliwiona, za bardzo przejmuję się ludzkimi sprawami, i że owa wrażliwość bardzo mi przeszkadza w pracy społecznej.  

Kategorycznie zaprzeczyłam tej teorii. Wiadomo przecież, że nigdy nie będzie dobrym działaczem społecznym ta osoba, która jest nieczuła na ludzki ból, cierpienie i tragedie.

Urodziłam się po wojnie i pochodzę z dość licznej i trochę pechowej rodziny, ponieważ było nas ośmioro. Ojciec, będąc inwalidą wojennym, nie pracował na utrzymanie, a zarabiała tylko matka. Było nam czasem bardzo ciężko. Jedno z naszej ósemki - najsłabsze - zmarło, a troje - dwaj młodsi bracia i ja - z braku niedostatecznego odżywiania -  straciło wzrok. Matka przeżywała wiele ciężkich chwil, ale była dzielna i nie załamywała się nigdy. Bezinteresownie pomagała innym rodzinom, które żyły w podobnych warunkach. Prawie dwadzieścia pięć lat pracowała społecznie, za co wyróżniano ją często, a także dano trzy odznaczenia państwowe. Mama i mnie pomagała , ale niestety, w tej sprawie nic nie mogła zrobić, ponieważ pani Sobottowa w ogóle nie chciała z nią na ten temat rozmawiać.  

Nawiązałam kontakt z innymi przedstawicielami władz miejskich, ale nikt nie chciał przyjść z pomocą niewidomej, terroryzowanej przez męża. Ktoś szepnął mi na ucho, że nikt z Czarnkowa nie załatwi tej sprawy, ponieważ mąż owej nieszczęśliwej kobiety pochodzi z rodziny, która w mieście ma wiele do powiedzenia. Jeden z jej członków jest prawnikiem, inny pracuje w milicji, a jeszcze inny jest prezesem Gminnej Spółdzielni. Trudno mi powiedzieć, czy to prawda i czy jest to prawdziwy powód, że każdy umywa ręce.  

Odbyło się kilka spraw sądowych. W pewnym momencie nerwy kobiety nie wytrzymały i zabrano ją na trzy miesiące do szpitala psychiatrycznego. Tymczasem mąż gdzieś zniknął i dopiero po kilku miesiącach dowiedzieliśmy się, że mieszka w Poznaniu i pracuje w jednym z przedsiębiorstw budowlanych.  

Kiedy moja podopieczna opuściła szpital, przeprowadziła się wraz z dzieckiejm do nowego, bez porównania lepszego mieszkania, o które wystarałam się dla niej. Na razie ona i jej dziecko majął  spokój, ponieważ mąż do nich nie zagląda. Uważam, że sprawa ta nie jest jeszcze zakończona. A nuż mąż z pracy zrezygnuje, powróci do rodziny i będzie postępował tak, jak kiedyś? Trzeba mu odebrać to prawo.  

Nie brak też i innych problemów. W ostatnich kilku latach w  całem kraju odczuwał się brak węgla. Ludzie zdobywali opał różnymi drogami. Kilku członków naszego Koła, którym nie udało się kupić węgla, przeleżało szereg dni zimowych w łóżkach, ponieważ w ich mieszkaniach było tak zimno, jak na dworze. Pewien stary mężczyzna, mieszkający w bardzo złych warunkach, złożył za moją namową wniosek do Gminnej Rady Narodowej o zapomogę pieniężną na kupno opału. Wniosek załatwiono pozytywnie i ów pan otrzymał pismo, że w takim a takim czasie może odebrać tonę węgla, której koszty pokryje GRN. Mijały dni i tygodnie, a węgla wciąż nie było w całym powiecie. Jeden z jego sąsiadów chciał pójść do lasu i ściąć za zgodą leśniczego większą ilość drewna i przewieźć własnym wozem do domu. Nie zrobił jednak tego, gdyż ów niewidomy nie miał pieniędzy na zapłacenie za drewno. Prosiłam GRN, by pieniądze przeznaczone na węgiel zostały zużyte dla tego człowieka na opłacenie drewna. Na to jednak nie wyrażono zgody, ponieważ uważano, że taka zamiana sprawiłaby wiele trudności. Pracownicy GRN pocieszali, że węgiel dla naszego powiatu lada dzień nadejdzie.  

Wiele innych spraw załatwiano podobnie. W takich wypadkach sama załatwiałam niektóre z nich. Przyznam , że to nie było łatwe.  

Członkowie naszego Koła, przeważnie w starszym wieku, są porozrzucani po różnych zakątkach powiatu, tak, że trudno mi jest zorganizować zebranie. Wolą zamiast spotkań porozumiewać się drogą korespondencyjną, podróże sprawiają im wiele trudności. Ja osobiście wolałabym zebrania, ponieważ nie wszystko da się załatwić korespondencyjnie. Nie mamy własnej sali - chcąc zorganizować zebrania, muszę najpierw uzgodnić z władzami, w jaki dzień pomieszczenie będzie wolne.  

Ogromną trudność sprawiają mi różne wyjazdy grupowe. W wielu wypadkach potrzebna mi jest pomoc osoby widzącej. Czasem są poważne problemy ze znalezieniem przewodnika. Najgorzej jest z tym w miesiącach letnich, kiedy cała ludność jest zajęta pracami w polu.  

Mimo wielu różnych trudności bardzo polubiłam swoją pracę. Daje mi ona dużo zadowolenia i pewną satysfakcję. Cieszę się, że udało mi się pokonać trudności z pierwszych miesięcy mojej działalności. Znalazłam wspólny język z niewidomymi, zrozumieliśmy się wzajemnie i darzymy się zaufaniem. Jest to niemałe osiągnięcie.  

Nasze Koło nawiązało miłe kontakty z kilkoma zakładami pracy i organizacjami społecznymi, które w dużym stopniu nam pomagają.  

Myślę, że przedstawiciele zarządów okręgów PZN całego kraju powinni częściej odwiedzać koła PZN i dokładniej sprawdzać pracę przewodniczących. Chodzi tu przede wszystkim o odwiedzanie najbardziej oddalonych grup niewidomych, gdyż tam najczęściej gromadzą się trudności i sprawy niezałatwione.  

Najtrudniejszym okresem w życiu człowieka jest starość. Wówczas potrzebuje się, bardziej niż kiedykolwiek, pomocy od innych ludzi, a najbardziej przykre jest uczucie samotności. Staram się zrozumieć  ludzi w tym wieku, chcę ulżyć ich cierpieniom.  

Jedna z moich podopiecznych przebywa w Zakładzie dla Dorosłych w Wieleniu. We wczesnym dzieciństwie straciła rodziców, wychowywała się w Domu Dziecka, a potem zaopiekował się nią Zakład Specjalny dla Dorosłych w Wieleniu. Prosiła mnie kiedyś bardzo, abym postarała się o małe radio tranzystorowe. W ich w pokoju jest głośnik, ale zawsze wyłączony, gdyż gra jego denerwuje inne współmieszkanki. Mając radio, nie czułaby się tak samotnie, jak obecnie. Zwróciłam się z tą sprawą do zarządu Okręgu w Poznaniu, który oznajmił mi, że radia nie może kupić, gdyż Zakład Specjalny jest zradiofonizowany. Z wielką przykrością informowałam tę starszą kobietę, iż nie otrzyma radia, którego tak bardzo pragnęła.  

Praca społeczna dała mi bardzo wiele. Dzięki niej inaczej patrzę na życie. Nie żałuję, iż trzy lata temu na pierwszym zebraniu przedstawiciel naszego Okręgu prawie zmusił mnie do podjęcia funkcji przewodniczącej grupy PZN w Czarnkowie. Jestem zadowolona ze swej pracy, chociaż na razie mam więcej trudności niż sukcesów.  

 

 

Od redakcji:  

Po zapoznaniu się z niniejszą pracą Zarząd Główny PZN ze swych funduszów zakupił i przesłał kol. Melanii Rzysko aparat tranzystorowy, w celu przekazania go mieszkance Domu Opieki. Tak więc i tę sprawę udało się załatwić pozytywnie.  

Pochodnia Sierpień 1972