Poczucie własnego "Ja“

(Rozmowa z Prezesem CZSN  płk. Marianem GOLWALĄ)

Co właściwie zmieniło to jedno słowo: Centralny - w nazwie kierowanej przez Pana organizacji? Czy w stosunku do uprzednich struktur jesteście rzeczywiście tworem nowym? A może po prostu zdecydowała ambicja "bycia centralą"...

Marian Golwala: Pozornie może to nawet tak wyglądać, że komuś chciało się być prezesem Centralnego Związku, a nie jakiegoś tam związku spółdzielni niewidomych. A przecież rzecz nie w nazewnictwie. Przez lata, nawet już po roku 1957, gdy w wyniku środowiskowej presji powstał w ramach spółdzielczości inwalidzkiej niby autonomiczny Związek Spółdzielni Niewidomych, byliśmy  delikatnie mówiąc  traktowani protekcjonalnie, bez zrozumienia naszych specyficznych potrzeb. W chwili tworzenia się lego Związku formułowane były zapewnienia o stworzeniu w ramach ZSI idyllicznych wręcz warunków działania, byle tylko Z SN nie żądał pełnej niezależności. W ogromnym kotle prawie ćwierć miliona zatrudnionych (przy czym ciężko poszkodowani inwalidzi stanowili co najwyżej 20proc. owej masy ludzi) spółdzielczość niewidomych zgubiła się. W tych wszystkich wewnętrznych sporach, chęciach, niechęciach... Nie raz, nie dwa problemy te były rozpatrywane na najwyższych szczeblach. No i od czasu do czasu były nam udzielane jakieś koncesyjki. A to, że wolno nam coś tam z robić samodzielnie, a to, że pies dla niewidomego jednak jest przewodnikiem, a magnetofon nie jest luksusem... I tak dalej, i tak dalej. Nie chciałbym, żeby zrozumiano, że to wieloletnie współżycie, ten wieloletni mariaż nie wytworzył pewnych więzi. Przyjacielskich, koleżeńskich. Do dziś w spółdzielczości inwalidzkiej mamy wielu serdecznych druhów, z którymi utrzymujemy kontakty, z którymi w określonych dziedzinach współdziałamy. Ale kierownicze ogniwa były owładnięte chęcią rządzenia. A my chcieliśmy być traktowani na zasadach równości i partnerstwa. Nic więcej. Więc uparcie dążyliśmy do bycia "na swoim". I pod koniec 1981 roku wreszcie się udało.

- Zjazd powołujący do życia CZSN zobowiązał Zarząd i Radę Związku do określonego działania według określonej uchwały programowej. Gdyby przyszło Panu zdawać dziś przed spółdzielcami sprawozdanie z tych minionych lat, czułby się Pan pewnie czy leż trochę nieswojo?

Marian GolwaIa: Najlepiej byłoby zapytać spółdzielców, co im dały te lata. Według mnie  wiele. Moralnie zyskali możliwość tak upragnionego samodzielnego działania. Bez dokuczliwego nadzoru i wścibskiego wkraczania w każdą sprawę każdego przeciętnego urzędnika. Ja sam, mimo że jestem trochę despotyczny i z natury rzeczy próbujący czasem narzucić swoje zdanie, czynię to  jak mi się wydaje  nie jak zwierzchnik lecz jak kolega. Mądrymi kontrargumentami zawsze można mnie przekonać.

Ekonomicznie zaś zyskały spółdzielnie lepsze zaopatrzenie w maszyny i urządzenia, w środki transportu, w dotacje z Centralnego Funduszu Rehabilitacji Inwalidów. Czasami mam wrażenie, że niektóre nie bardzo nawet wiedzą co mają robić z pewnymi przydziałami, choć wcale to nie znaczy, że szafujemy dobrami na wyrost. Może po prostu nie wszyscy dorośli do samodzielności...

- No to sprawdźmy to dobre samopoczucie na konkretach. Punkt pierwszy uchwały zalecał: "dostosowanie rocznych zadań do wymagań statutu i realnych potrzeb społecznych spółdzielni zrzeszonych w CZSN, a w szczególności zapewnienia zatrudnienia niewidomym oczekującym na pracę". Skądinąd wiadomo, że ok. 4 tysiące niewidomych w wieku produkcyjnym nie pracuje...

Marian GolwaIa: Ale i też wiadomo, że w ciągu pierwszych 5 lat działalności Związku powstało 5 nowych spółdzielni i 15 zakładów filialnych dających zatrudnienie ponad 2 tysiącom osób. Natomiast uchwała, u której rozmawiamy mu wieczną, jeśli tak wolno

powiedzieć, aktualność. To jest niemożliwe, by pewnego dnia dało się powiedzieć  wyszliśmy na zero, wszyscy zdolni do pracy niewidomi pracują. Teoretycznie może i tak  ostatecznie dopóki jeszcze nie zagrały mechanizmy reformy, gospodarka narzeka na brak rąk do pracy, a część niewidomych mogłaby pracować i w naturalnych warunkach. Tyle, że nie kwapią się do wejścia w naturalne warunki, bo po prostu zarobiliby łam mniej niż u nas. My natomiast rzeczywiście cierpimy na niedobór produkcji odpowiedniej dla niewidomych, zwłaszcza zatrudnionych w systemie chałupniczym. Poza tym bardzo często  i to doprawdy nie są incydentalne przypadki  deklaruje się chęć podjęcia pracy, ale jak przyjdzie co do czego, to znajduje się tysiące przeszkód i powodów do odmowy. Jest bowiem i taka kategoria niewidomych, która szuka czegoś szczególnego a póki co woli przyjmować zapomogi. Nawet o to nie mam pretensji, choć pamiętam lata, kiedy niewidomi chłonęli pracę. Każdą, nawet najgorszą  byle ją mieć. Widzący nie zrozumie nigdy tak odczuwanego smaku pracy. Ci zaś, o których mówię, to już jakaś nowa generacja. Ludzie raczej słabowidzący niż niewidomi, którzy chcieliby ze wzroku korzystać i dobrze zarabiać i nie narobić się.

Nie oni jedni.

Marian Golwala: Prawda. Tylko pamiętajmy też, że zatrudnienie jednego niewidomego wymaga zabiegów równych przygotowaniu pracy dla pięciu osób widzących. Tu musi być wszystko specjalne  urządzenia, technologia, oprzyrządowanie, organizacja produkcji i organizacja stanowisk pracy. A poza tym tych pięciu widzących często i po pięciu dniach można postawić przy maszynie, a tego jednego niewidomego po kilku miesiącach specjalnego szkolenia.

Więc reasumując  gdy mowa o kolejce oczekujących na pracę, to mimo wszystko trzeba widzieć dwie kolejki. Tych, którzy rzeczywiście czekają i tych którzy niby czekają.

Czy jednak planujecie zawiązanie nowych spółdzielni?

Marian Golwala: I tak i nie. Bo konkretnie myślimy o kilku "białych plamach" na naszej spółdzielczej mapie  w Końskich, w Wałbrzychu. Ale równocześnie nie chcemy tworzyć niczego nowego "na łeb na szyję". Powołać samorząd i ustanowić administrację najłatwiej. A tu trzeba odwrotnie. Znaleźć ludzi, który będą pracować, znaleźć produkcję, którą będą mogli wykonywać no i pomyśleć o bazie technicznej.

- A właśnie. Kolejny wymóg uchwały, z realizacji której fana przepytują, dotyczył: "zapewnienia gwarancji trwałości produkcji wytwarzanej na zasadzie wyłączności lub głównego producenta wraz z rozszerzeniem gamy wyrobów".

Marian Golwala: No to ja chyba zdrzemnąłem się, gdy ten punkt był dyskutowany. Gwarancję trwałości to może dać ten, który produkcję zamawia, czyli zleceniodawca. Handel bądź przemysł z którym jesteśmy w układach kooperacyjnych. My możemy działać w kierunku organizowania potrzebnej produkcji - zgoda. I to czynimy. Wprowadziliśmy wiele nowych i "mądrych" asortymentów. Zwłaszcza w branży elektrotechnicznej. Wiązki przewodów do automatów pralniczych i przyczep campingowych, podzespoły elektroniki motoryzacyjnej, iskrowniki i prądnice do pojazdów jednośladowych, przyciski, przełączniki i lampki sygnalizacyjne pulpitów sterowniczych... Ale zapewnić trwałość? No nie.

- Czyli z wyłącznością kiepsko, konkurencja szaleje, a Związek umywa ręce i pozostawia spółdzielnie samym sobie?

Marian Golwala: Związek rąk nie umywa. Proszę przejrzeć pisma wysłane do wszystkich wojewodów i spływające na nie odpowiedzi. Podjęliśmy walkę właśnie na szczeblach wojewódzkich. Bo wyłączność to pojęcie bardzo dziś zdradliwe. Po pierwsze każde przedsiębiorstwo czy to produkcyjne czy to handlowe jest samodzielne i może sobie szukać dostawcy, gdzie chce. Nawet trudno przeciwko temu oponować, choć naszych interesów broni stosowne rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów. Tyle, że bez rozporządzeń wykonawczych, co praktycznie niweluje jego skuteczność. Ale gdy otrzymujemy informację, że gdzieś tam magazyny zapchane są wyrobami szczotkarskimi od prywatnych wytwórców, brzydkimi i drogimi, a nasze spółdzielnie nie znajdują zbytu na takie same wyroby, tyle

,s 61

że lepsze i tańsze, to rzecz jasna usiłujemy tę "samodzielność" ukrócić. Ja nie chcę rzucać żadnych oskarżeń, nie wiem dlaczego akurat handlowcy wyżej solne cenią rzemieślnicze dostawy... Może po prostu zabrakło w ich programie szkolnym wykładów z towaroznawstwa? A poza tym nie bądźmy tacy święci. Spółdzielnie, które wykazują większą operatywność akwizycyjną nie mają większych kłopotów ze sprzedażą. Dla przeciwwagi dodam jeszcze, że np. w produkcji sznurów przyłączeniowych zabezpieczamy aż 90proc. potrzeb krajowych. Czyli w pewnych dziedzinach jest całkiem dobrze.

No właśnie. Czyli wypadałoby pomyśleć o aktywności na szczeblu programowania produkcji. Jest za dużo szczotek, no to produkujmy guziki.

Marian Golwala: Guzików też jest podobno za dużo, ale rozumiem, że tym razem chodzi o problem a nie o konkret. Oczywiście. Produkcji trzeba szukać. Trzeba ją wymyślać. Trzeba za nią chodzić. Tym bardziej, że nasi "wielcy" zleceniodawcy nie tak chętnie się nią dzielą. Mają swoje własne kłopoty zaopatrzeniowe czyli własne luki w wykorzystaniu mocy produkcyjnych. No i własną rzeszę rencistów, inwalidów, kuzynów, żon, którym też można dać zarobić. Przede wszystkim dbają o interesy własnych załóg, co jest zrozumiale przy postępującej pauperyzacji społeczeństwa. A nas nie karmią ptasim mlekiem. Bardzo często zlecają produkcję uciążliwą, niewygodną. Może to nie jest zasada, bo otrzymujemy zamówienia bardzo interesujące, jako że niewidomi wyrobili sobie opinię solidnych producentów, ale jest to fakt, z którym trzeba się liczyć.

Próbujemy uprzedzać i wyprzedzać zamówienia. Szukamy luk na rynku. I tak w programie nowych uruchomień przewidujemy wdrożenia do produkcji m. in. zmodernizowanej kasety do filmów małoobrazkowych, wyłączników sterujących krzywkowych, wyłączników krańcowych z przesuwanym układem styków, pokojowych nawilżaczy powietrza, żelazek elektrycznych, małogabarytowych pralek turystycznych, kuchenek turystycznych na gaz do butli, kuchenek elektrycznych, palników gazowych do pieców łazienkowych i tak dalej i tak dalej.

- No więc coś zależy od Związku, bo rozumiem, że część propozycji to z Waszej podpowiedzi.

Marian Golwala: Oczywiście, że zależy. Tylko to nie jest Związek, który daje dyrektywy i zarządzenia. Może zalecić, wspomóc, wesprzeć, bronić interesów. Jak trzeba to żadna funkcja, żaden tytuł mnie nie zdetonuje. Wygarnę aż milo. Muszę być stróżem wielu spraw. Ale nic nie zdziałam dla spółdzielni słabej, nieporadnej, bo za nią nie zdziałam. Mogę co najwyżej potrząsnąć przy jakiejś okazji samorządem  po coś on przecież jest. Na szczęście tej nieporadności coraz mniej. Ale przykład z ostatnich dni. Mam spotkanie z głównymi ekonomistami. I muszę im, jak się okazuje, przypominać, że są nie tylko do konstruowania planów i wypisywania wskaźników, ale przede wszystkim do stania na straży kosztów. Od wpływania na potanienie produkcji, od nauczenia swych spółdzielni prawdziwie ekonomicznego myślenia. A tego nam w ogóle nie dostaje. Nam wszystkim, całej gospodarce. Coraz więcej marnotrawstwa, a coraz mniej aktywności społecznej.

Nie, nie odchodzę od tematu. Po prostu o tym właśnie najczęściej mówię swoim współpracownikom. Bo kiedyś, jak mi się wydaje, mieliśmy w społeczeństwie więcej takich jakby przywódców, ludzi z temperamentem. Ale że Polska Ludowa każdemu chciała wszystko dać  żłobek, wczasy, mieszkanie, pochówek  to i mamy efekty. Jest to niestety nasz najpoważniejszy błąd systemowy. A dać człowiekowi pieniądze i niech sobie on sam te wczasy robi. Jak go stać, to niech jedzie nawet na Capri, a jak go nie stać to niech jedzie do domu wczasowego, tylko takiego, który, gdy zacznie wczasowicza kantować, to zbankrutuje.

Jak na prezesa Związku Spółdzielni Niewidomych wyznaje Pan dość ostre reguły gry społecznej.

Marian Golwala: Ja w ogóle jestem bardzo ostry w widzeniu wielu spraw i staram się szczerze rozmawiać. Dlatego na przykład powiem, wracając na własne podwórko, że choć uważam przyjęte przez nas rozwiązania, cały ten ruch spółdzielczy, za kolosalne osiągnięcie, to przydałoby się to robić lepiej, kulturalniej, skuteczniej.

 Kolosalne osiągnięcia? Czy w porównaniu z innymi krajami także?

Marian Golwala: Także. Są na zachodzie różne znakomite formy opieki nad inwalidami, są znakomite urządzenia ułatwiające im życie. Ale nie ma tak powszechnego uczestnictwa w procesie pracy. Po prostu rynek kapitalistyczny, konkurencja kapitalistyczna, nie zniosłyby istnienia takich zakładów spółdzielczych jak nasze.

A moim zdaniem właśnie spółdzielczość dala polskim niewidomym poczucie własnej wartości, własnego "ja", możliwość awansu społecznego i kulturalnego, nic wspominając już o naturalnym zapewnieniu zupełnie niezłej egzystencji. Myśmy w Polsce pokazali, że niewidomy też jest człowiekiem i coś potrafi. Ludzie poczuli się ludźmi i mają perspektywę.

 Sam Pan jednak niegdyś na łamach "Niewidomego Spółdzielcy" przyznał, że tzw. rehabilitacja przez pracę nie jest polskim wymysłem, a gdy spojrzeć wstecz co na łamach lego opracowania właśnie czynimy  to jasnym się stanie, że najpierw niewidomi podejmowali pracą z konieczności, a dopiero polem opakowano to w zgrabne teorie rehabilitacyjne. Innymi słowy, nie umniejszając w niczym zbawiennego wpływu pracy na rozwój społeczny i osobowy niewidomego, pomówmy jeszcze. i, o tym, czy nasze spółdzielnie rzeczywiście
i w pełni mogą sprostać wymogom rehabilitacji z prawdziwego zdarzenia. Osobiście mam co do tego pewne wątpliwości. Praca na akord często na zasadzie "automatów", bywa, że w ciasnocie, przy przestarzałym parku maszynowym  a wszystko to razem jakby w normalnych fabrykach, tylko nieco gorszych od tych kluczowych, sztandarowych.

Marian Golwala: Jestem przekonany, że wyrażona przez Panią ocena jest ogólnie rzecz biorąc błędna. Zdarzają się co prawda jeszcze oddziały produkcyjne nie odpowiadające klasycznym wymogom rehabilitacji. Są to jednak przypadki incydentalne; w miarę czasu i wysiłków eliminowane. Ogromne środki techniczne i materialne niesłychanie zmieniły w ostatnich latach warunki pracy, dopomogły rozwojowi opieki socjalnej, medycznej i wszelkich usług rehabilitacyjnych, V -ce prezesi d/s rehabilitacji, zaangażowani pracownicy odpowiednich pionów z ogromnym wysiłkiem i dobrą znajomością przedmiotu czynnie wpływają na rozwój kultury pracy, różnymi formami oddziaływania niewątpliwie wzbogacają życie tysięcy inwalidów, ich byt zarówno w zakładzie, w czasie pracy jak i po pracy.

Godzi się podkreślić fakt przygotowywania rokrocznie przez Centrum Kształcenia Niewidomych w Bydgoszczy nowych grup zaadaptowanych do pracy i aktywnej działalności spółdzielczej "zrehabilitowanych" niewidomych, którzy zasilają szeregi pracowników wnosząc zapal i aktywność na forum spółdzielczych samorządów i do sal produkcyjnych. Można by wymienić wielu znakomitych ludzi. Szeregowych pracowników uczuciowo zaangażowanych w sprawy spółdzielczości niewidomych i aktywistów z. kierowniczych gremiów. Byłby to jednak materiał nie na jedną, a na co najmniej kilkanaście rozmów. Godzi się jednak przynajmniej oddać im wszystkim hold, wyrazić wdzięczność koleżankom i kolegom, współdziałającym z nami widzącym przyjaciołom, bez udziału i zaangażowania których nie moglibyśmy święcić tylu poważnych i niezaprzeczalnych osiągnięć.

-Panie Prezesie, momentami odwołujemy się do przeszłości, nie rozmawiamy w zasadzie o 6 latach CZSN. Tymczasem dla Pana to nie jest 6 lat, a prawie 30. Rozpoczynał Pan, od pracy w jednej ze spółdzielń, lecz już od kwietnia 1961 roku stanął Pan na czele ZSN i tak to zostało do dziś. Czyli jest pan człowiekiem sukcesu, który zrobił karierą, a poza tym wygląda na to, że Pan w jakimś sensie tę spółdzielczość zbudował.

Marian Golwala: Dość kokieteryjne jest to stwierdzenie: „Pan ją zbudował”. Ja nie jestem skromniutkim człowiekiem, ale muszę sprostować:  zbudowaliśmy. Zbudowały załogi. Swoją pracą, postawą, determinacją. Przewodząc wykorzystałem po prostu to zaangażowanie, nadałem pewien rytm działaniom. To już brzmi jak samochwalstwo, ale rzeczywiście  to stało się jakby moim drugim życiem. Powiedziała Pani, że jestem człowiekiem sukcesu. Ja nie mam tego uczucia aczkolwiek na przebytej drodze notowałem sporo sukcesów

 zespołowych, środowiskowych, osobistych. Niemniej ciągle mam niedosyt. Można by zrobić dużo więcej, gdyby nie przeszkadzano. Prawda jednak, że stworzony został dobry klimat dla spółdzielczości niewidomych wśród wielu ludzi. I tu znów muszę sobie przypisać z pewną zarozumiałością moją osobistą umiejętność zjednywania sobie ludzi dla dobrych celów, wykorzystywania wszystkich dających się wykorzystać sprężyn dla dobra sprawy. A spoglądając na te blisko trzydzieści lat mojej pracy widzę po prostu ogromny awans naszego środowiska. Pod każdym względem  także przywilejów i przepisów tworzonych dla jego dobra. Przepisów mających ogromne znaczenie moralne ale i finansowe. Dochodziło się do lego drogą dość trudnych uporczywych zderzeń z wieloma ogniwami biurokracji centralnej i tej pośredniej. Spotykaliśmy się z niezrozumieniem, zawiścią, złośliwością. A nawet z pogardą. Nie mówię lego na wyrost. Tak, nawet i dzisiaj w świadomości ludzi pełnosprawnych obok lęku przed inwalidą kryje się leż odrobina pogardy. No, ale właśnie to wspólne działanie powodowało obalanie kolejnych barier, obalanie kolejnych trudności i teraz jesteśmy znaczącym partnerem, z którym trzeba i należy się liczyć.

Wróćmy raz jeszcze do tej jakby przeszłości. Gdy Pan robi obrachunki takie jak teraz, to co Pan widzi jako największe osiągnięcie. Ale już tak konkretnie, materialnie.

Marian GoIwala: Konkretnie? Konkretnie był młotek i mały śrubokręt. Prymityw. Zawilgocone lokale w suterenach. A dzisiaj! Sama Pani widziała. Wyposażenie w maszyny  daj Boże zdrowie! Samochody. Kiedyś byle furgonetka to było objawienie. Teraz, pozwoli Pani, że nawet nie wymienię stanu naszego parku samochodowego.

  Odezwaliby się zawistni?

Marian Golwala: Oj, odzywają się, odzywają. Mówią tak sobie, niby żartem  ten taki owaki Marian Golwala to wszystko ma, Wszystko załatwi. Średnia płaca  najwyższa w drobnej wytwórczości, surowce  najmniej kłopotów z dostawami, transport

 najwięcej. Wszystkiego najwięcej i sam źle nie wygląda. Widzi Pani nawet to moje wygolone oblicze jest rzekomo reklamą spółdzielczości niewidomych. Ale serio  rzeczywiście zaczęło nam się powodzić nieźle. Bogactwo na kontach, miliardowe inwestycje, mieszkania, bogata nadbudowa socjalno-rehabilitacyjna.

A pamięta Pan, jakim sukcesem było w latach 60-tych nieznaczne zwolnienie z podatku dochodowego?

Marian Golwala: Czy pamiętam? No toż przecież chodziłem, załatwiałem, molestowałem. I te pół tysiąca mieszkań uzyskanych w latach 70-tych w ciągu 34 lat wydeptałem i te 200 złotych dodatku dla psa  przewodnika i te magnetofony... To niby są nieporównywalne sprawy, ale w danej chwili były również ważne i równie trudne do zrozumienia przez tych, którzy nie potrafili pojąć potrzeb niewidomego człowieka.

Co jeszcze widzę, gdy patrzę wstecz? Ogromne zmiany w sferze obyczajów, w sferze kultury. Pamiętam, przychodziłem na zebranie, a tu na stole trzy litrówki stoją. Popijali wtedy nie tylko niewidomi, ale mówimy o niewidomych. Więc nie raz, nie dwa trzeba było zrobić awanturę na "cztery fajerki". Trzeba było nie przebierać W środkach i słownictwie niestety. Tak, żeby trafiło do pijanej mózgownicy. Ale to już naprawdę przeszłość. Dziś w zamian np. mamy ogromny rozwój czytelnictwa. Duża w tym zasługa m. in. "Niewidomego Spółdzielcy". Ogromne zainteresowanie książką mówioną. Ogromne...

ech, długo by tak można wyliczać. Toteż dziś u schyłku kariery  bo ile jeszcze mogę popracować, 20 lat?

-?

Marian Golwala: Poważnie mówię. Na emeryturę się nie wybieram, chyba, że mnie wyrzucą. A na to się jakoś nie zanosi. Może i niektórzy zgrzytają na mnie zębami ale summa summarum wolą pracować ze znaną firmą niż bez niej.

Nie może Pan iść na emeryturę, bo ma Pan jeszcze przynajmniej dwie ważne sprawy do załatwienia: umocnienie produkcyjnych specjalizacji spółdzielni niewidomych i "wpasowanie" ich w tryby II etapu reformy gospodarczej.

Marian Golwala: Z całą pewnością. Spędza mi to sen z oczu, ale jestem pewien, że poradzimy sobie. I zanim odejdę pewnego dnia i roku  mam nadzieję, że będzie to rzeczywiście w XXI wieku  takie przynajmniej jest moje pragnienie, choć wola będzie cudza  więc zanim kiedyś tam odejdę, wiele jeszcze spraw będzie po drodze do załatwienia. Jestem pełen ufności, że władza i życie dostarczą nam zawsze tyle barier, kłopotów i trudności, że trzeba będzie ciągle walczyć nie tylko o te dwie sprawy, o których była Pani łaskawa wspomnieć.

Na przełomie roku 1987/88 rozmawiała: Iwona Śledzińska-Katarasińska