Biografia prasowa  

 

Grzegorz Kozłowski

informatyk

przewodniczący  zarządu  

 Towarzystwa Pomocy  Głuchoniewidomym  

 

 

Świadomi swych potrzeb  

     Małgorzata Czerwińska  

"Sprawa kształtowania świadomości problemów ludzi głuchoniewidomych w społeczeństwie jest sprawą pierwszorzędnej wagi. Musimy stale pamiętać o tym, że populacja głuchoniewidomych jest nieliczna, że ze względu na trudności w porozumiewaniu się ludziom tym trudno jest osobiście bronić swych indywidualnych i grupowych interesów. Konieczna jest odpowiednia pomoc i zrozumienie ze strony społeczeństwa." - mówił Grzegorz Kozłowski w swoim wystąpieniu podczas spotkania przedstawicieli krajów Europy  Środkowej i Wschodniej, poświęconego problematyce głuchoślepoty (Bydgoszcz, sierpień 1992 r.). Wsłuchuję się w to przemówienie ze szczególnym zainteresowaniem. Rzeczowa relacja z dokonań i zamierzeń, przepojona głęboką troską o los tych, którzy w ciszy i ciemności sami nie dadzą sobie rady. Ważne sformułowania zza prezydialnego stołu. Pytania z sali. Dyskusja. Międzynarodowy gwar. I nagła myśl - jak dochodzi się do autorytetu w gronie spcjalistów, do merytorycznie istotnych wystąpień na międzynarodowych konferencjach, gdy pod ręką zawsze muszą być silne pomoce optyczne i mocno wzmacniający aparat słuchowy? Jak można z tym żyć, zdobywać wykształcenie, pracować, działać społecznie? W przerwie obrad, w kuluarowym zaciszu skłaniam nieśmało Pana Grzegorza do kilku chwil wspomnień, usiłując odszukać w nich odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Zaczęło się we wczesnym dzieciństwie - wrodzona katarakta, operacje, powikłania... Szczegóły nie są już dziś ważne. Istotne jest to, że rodzice nie poddali się dramatowi. Ojciec sadzał na kolanach i głośno do ucha opowiadał o wszystkim, co widać i słychać wokół. Kupował klocki, układanki, gry, rozwijające intelekt. Zabierał wraz z rodzeństwem na rowerowe wycieczki po Polsce. 10 lat w Laskach - szkoła podstawowa i zawodowa. Potem warszawskie liceum, razem z pełnosprawnymi rówieśnikami. Jakie były te edukacyjne lata? Niełatwe. Nauka przy niedostatkach wzroku i słuchu zajmowała znacznie więcej czasu, niż zdrowym rówieśnikom. Tak więc trudne stało się nawiązanie ściślejszych przyjacielskich kontaktów, ale  na koleżeńską pomoc zawsze można było liczyć. Pociągała matematyka i fizyka. Interesowała historia. Marzyła się astronomia. Co wybrać, co uczynić zawodem? Do komputerów zainspirował dr Andrzej Adamczyk. Uniwersytet Warszawski - informatyka. Studia bez komputera, gdyż wtedy, w latach 1975_#1980, urządzenie to nie było jeszcze tak powszechne w Polsce. "Matematyka czysto teoretyczna wydawała mi się zbyt abstrakcyjna - zwierza się Pan Grzegorz. - Teoretycznych twierdzeń nie można od razu zweryfikować. W informatyce trzeba skonstruować jakąś całość, mając do dyspozycji określone dane. Aby to uczynić, należy znać matematykę, jej metody, mieć zamiłowania do logicznego myślenia. Informatyka to dla mnie również okazja do poznawania innych problemów, trzeba je choć trochę poznać." Informatyka - pasja i profesja. Jedenaście lat pracy w ośrodku obliczeniowym warszawskich Zakładów Kasprzaka. Godziny nad komputerową klawiaturą, w domu, do późnej nocy. Na ulubioną lekturę historyczną, na piesze lub rowerowe wędrowanie po turystycznych szlakach, na brydża w rodzinnym gronie coraz częściej nie starczało czasu. Dzisiaj jest go chyba jeszcze mniej. "Kasprzaka" nie ominęła trudna gospodarcza rzeczywistość. Pan Grzegorz otrzymał etat w dziale tyflologicznym Z$g P$z$n, z którym od lat współpracował. Tu oprócz informatyki zajmuje się równie pasjonującą dziedziną - głuchoślepotą. Na konferencjach, spotkaniach, kursach, szkoleniach, w organizowaniu których aktywnie pomaga, jest najlepszym dowodem na to, że dzięki prawidłowej  rehabilitacji, życie głuchoniewidomego przestaje być wegetacją, a staje się godne i wartościowe. Od października 1991 r. swoje nadzieje na przyszły kształt systemu świadczeń na rzecz głuchoniewidomych w Polsce Pan Grzegorz wiąże z Towarzystwem Pomocy Głuchoniewidomym, którego jest wiceprzewodniczącym. "Członkami Towarzystwa - wyjaśnia Pan Grzegorz - są pracownicy Polskiego Związku Niewidomych i Polskiego Związku Głuchych, ludzie nauki, oraz głuchoniewidomi - najlepiej zrehabilitowani, wykształceni, świadomi swych potrzeb. Chcemy zająć się specyficzną problematyką tej nielicznej grupy ludzi." Pan Grzegorz mówi o zamierzeniach Towarzystwa - rehabilitacja dzieci i dorosłych, pomoc rodzinie, szkolenie kadr, gromadzenie fachowej literatury, prawna ochrona osób głuchoniewidomych. Czy wypada jeszcze zapytać o ciche marzenia, prywatne plany? Nie myliłam się przypuszczając, że są one ściśle związane z pracą zawodową i społeczną. Doznawszy wiele ludzkiej życzliwości, Pan Grzegorz pragnie dzielić się z innymi tym, co osiągnął. "Być może gdzieś wśród nas żyje głuchoniewidomy na miarę Heleny Keller, a my o tym nie wiemy, ze szkodą dla nas, dla społeczeństwa - snuje rozważania mój rozmówca. - Trzeba dołożyć wszelkich starań, by głuchoniewidomi nie pozostawali sami, by otrzymywali od życia nie tylko wegetację, lecz również doznania, wrażenia, przeżycia, emocje, by mieli pełną świadomość tego, że żyją, a ich życie było bogate i interesujące".

   Pochodnia, styczeń 1993