Autoportret z dwoma kluczami

Tadeusz Golachowski

 

Wyraz „klucz” w tytule należy rozumieć dosłownie. Pierwszy z kluczy - wiolinowy - to znak graficzny, stylizowana litera G, a drugi to narzędzie ze stali i drewna, służące do strojenia fortepianów. Oba te klucze stanowią nieodłączny element mojego życia zawodowego.  

Zacznę od kilku dat ze swego życiorysu. Urodziłem się w 1954 roku, w 1962 utraciłem wzrok, w roku 1968 ukończyłem szkołę podstawową i rozpocząłem naukę w technikum. W 1973 r. uzyskałem maturę i w tymże roku zacząłem uczęszczać do szkoły muzycznej II stopnia. Po jej ukończeniu 1977 roku dostałem się na studia muzyczne, które trwały do roku 1981. Od tego czasu występuję jako koncertujący instrumentalista, a także zajmuję się zawodowo strojeniem fortepianów. Tak wyglądają fakty, a teraz szczegóły.  

Od dziecka wykazywałem pewnie skłonności do muzyki, ale kilkakrotnie podejmowane próby samodzielnej nauki gry na fortepianie nie zaprowadziły mnie daleko. Inaczej było z instrumentami  dętymi. Pierwszym z nich był klarnet, z którym zetknąłem się jeszcze w szkole podstawowej. Wówczas jeszcze grę na tym instrumencie traktowałem wyłącznie jako rozrywkę i nie wiązałem z nią poważniejszych planów. Toteż kiedy dowiedziałem się o istnieniu Technikum Budowy Fortepianów w Kaliszu, uznałem, że zawód stroiciela instrumentów będzie dla mnie bardziej odpowiedni niż zawód muzyka.  

Po ukończeniu szkoły podstawowej zostałem uczniem tego technikum i na pięć  lat opuściłem rodzinny Wrocław. W szkole kaliskiej wszedłem w skład jednego z działających tam zespołów muzycznych. Wkrótce klarnet zamieniłem na saksofon i to było to. Gra na saksofonie zaczęła mnie wciągać i fascynować. Miała ona wówczas charakter czysto amatorski, jednak pomimo dalekiego od doskonałości poziomu mojego wykonawstwa, satysfakcja, jaką czerpałem, była duża. W latach 1971 - 1973 grałem w kilku zespołach młodzieżowych w Kaliszu i na paru przeglądach ruchu amatorskiego zdobyliśmy nagrody i wyróżnienia.

Moje muzyczne zainteresowania z czasem zaczęły się pogłębiać i krystalizować i zwróciłem się wówczas w kierunku muzyki bardziej wyrafinowanej, jaką jest jazz. Zdawałem sobie sprawę, że moje umiejętności instrumentalne były zbyt małe, by grać tę muzykę i wtedy zacząłem myśleć poważnie o kształceniu się w szkole muzycznej. I tak w roku 1973, mając 19 lat i będąc po maturze, znalazłem się ponownie we Wrocławiu, gdzie rozpocząłem naukę gry na saksofonie pod kierunkiem Mieczysława Stachury w państwowej Szkole Muzycznej II stopnia.  

Od tego czasu po dziś dzień zaczęły w moim życiu dominować te dwa wymienione na wstępie klucze: ten stroicielski, jako, że byłem już dyplomowanym stroicielem, oraz wiolinowy, a raczej jego brajlowski odpowiednik w nutach. Korzystanie z zapisu nutowego, zwłaszcza w początkowym okresie mojej nauki, było mocno utrudnione. Saksofon w tym czasie był właśnie wprowadzany do szkolnictwa muzycznego w Polsce. Na rynku brakowało - i właściwie do dziś nic się nie zmieniło pod tym względem - literatury saksofonowej. Do dyspozycji miałem zaledwie kilka zbiorów nutowych dla widzących i jeden wydany brajlem. Każdy zadany mi utwór musiałem przepisywać brajlem pod dyktando.  

Tak się pomyślnie złożyło, że moja mama zna nuty i w razie potrzeby zawsze korzystałem i do dziś korzystam z jej pomocy. Trzeba wyznać, że z czasem nabraliśmy dużej wprawy w tym przepisywaniu.  

Ćwiczeniu na saksofonie poświęcałem dużo czasu - po kilka godzin dziennie i zaczynałem grać coraz lepiej. Przedmioty teoretyczne nie nastręczały mi poważniejszych kłopotów. Sześcioletni program szkoły muzycznej udało mi się zrealizować  w ciągu czterech lat. Ogromnie przyczynił się do tego prof. Mieczysław Stachura swoją pomocą i życzliwością oraz nieprawdopodobnym wręcz talentem pedagogicznym.  

Dzięki uprzejmości znajomych otrzymałem z zagranicy kilka oryginalnych utworów na saksofon. W ten sposób zacząłem poznawać literaturę saksofonową. Z czasem wykonywanie muzyki poważnej pisanej specjalnie na saksofon stało się moim głównym celem i pasją, pozostawiając na dalszym planie jazz.  

Jako uczeń średniej szkoły muzycznej w roku 1975 wziąłem udział w konkursie ogólnopolskim dla uczniów szkół muzycznych II stopnia, który odbył się w Łodzi.  

 W roku 1977 ukończyłem szkołę muzyczną z wyróżnieniem. Wtedy pojawił się problem związany z podjęciem dalszej nauki na studiach. Najbliższa uczelnia muzyczna z klasą saksofonu znajdowała się w Katowicach. Lecz władze wrocławskiej PWS okazały się dla mnie tak życzliwe, że wyraziły zgodę na studia na miejscu pod kierunkiem profesora Stachury.  

Studia dały mi ogromnie dużo, nie tylko w zakresie rozwijania techniki instrumentalnej, ale także w kształtowaniu się mego smaku artystycznego. Poznałem twórczość najwybitniejszych kompozytorów od średniowiecza do współczesności. Nauczyłem się doceniać znaczenie wszystkich elementów, które w sumie składają się na interpretację. Na studiach często nagradzano mnie za dobre wyniki, a w 1979 roku otrzymałem nagrodę Ministerstwa Kultury i Sztuki. Poprzez praktykę starałem się również cały czas rozwijać swoje fachowe umiejętności stroiciela fortepianów. Miałem ku temu szczególną okazję w czasie przeszło półrocznego pobytu w RFN, gdzie wraz z przyjacielem pracowaliśmy jako stroiciele w fabryce pianin Carl Pfeiffer w Stuttgarcie, a następnie w firmie Lang we Frankfurcie nad Menem. Ten zagraniczny wyjazd pozwolił mi znakomicie zaopatrzyć się w tak potrzebne, a niedostępne w Polsce materiały nutowe, płyty, sprzęt muzyczny i akcesoria saksofonowe.  

Nieobecność w kraju spowodowała oczywiście przerwę w studiach, którą jednak zdołałem nadrobić. Dzięki zgromadzonej literaturze saksofonowej zyskałem duże możliwości w doborze repertuaru. W recitalach dyplomowych mogłem przedstawić urozmaicony program, obejmujący między innymi występ ze szkolną orkiestrą kameralną, z której towarzyszeniem wykonałem koncert na saksofon i smyczki Erlanda von Kocha. W roku 1981 uwieńczyłem studia uzyskaniem dyplomu w wyróżnieniem.  

Od tego momentu zaczął się dla mnie nowy rozdział - działalność koncertowej . Nie jest rzeczą łatwą zostać koncertującym absolwentem. Aby takie przedsięwzięcie powiodło się, należy wykazać, oprócz umiejętności muzycznych, dużo inicjatywy i wytrwałości. Bez przesady mogę powiedzieć, że liczba listów z ofertami koncertowymi, wysłanych do wszelkich możliwych i niemożliwych instytucji muzycznych idzie już co najmniej w setki, jednak te wysiłki prędzej czy później procentują. I tak mam już za sobą koncerty z orkiestrami Filharmonii Opolskiej, Wałbrzyskiej czy Wrocławskiej. Ponadto brałem udział w cyklach koncertów szkolnych, jak również dałem recitale w kilku miastach.  Ostatnio nawiązałem współpracę z Krajowym Biurem Koncertowym w Warszawie i mam już za sobą serię imprez zorganizowanych przez tę instytucję.  

Plany na najbliższą przyszłość obejmują wykonanie recitali w województwach legnickim i gorzowskim, mam też w perspektywie dalsze występy w innych miastach w nowym sezonie koncertowym.  

I w ten sposób dochodzę do końca relacji o mej życiowej przygodzie z muzyką. Koleje losu tak się potoczyły, że w rezultacie zdobyłem specjalność unikalną - saksofonista uprawiający muzykę poważną był dotąd w Polsce zjawiskiem nieznanym. Jestem świadom, że oznacza to dla mnie z jednej strony trudności, a z drugiej szansę. Dlatego tez ustawicznie poszerzam i doskonalę repertuar, by szansy tej nie zaprzepaścić.  

Magazyn Muzyczny nr 5/1983