Muzyczna ścieżka  

                                IWONA RÓŻEWICZ  

Irena myśli alternatywnie. - Trzeba się zdecydować - mówi - albo jest się kobietą, albo feministką. Wybrała to pierwsze. Lubi dom, uwielbia przyrządzanie posiłków i akceptuje rzymską maksymę: "Gdzie ty Kajus, tam i ja Kaja". Alternatywność myślenia Ireny jest jednak cokolwiek dyskusyjna. Masażystka z zawodu, jest również kobietą pracującą, w tej chwili jedyną w domu, gdyż mąż, Józef, też masażysta, od roku jest bezrobotny. Nie oznacza to jednak, że finansowo dom jest na barkach Ireny muzyczny "margines, ale z zaangażowaniem" jak to określa Józef - staje się ich głównym szlakiem.  

Państwo Głąbowie są niewidomi od urodzenia. Pochodzą z przeciwległych krańców Polski: on, góral z Dzianisza na Podhalu, ona ze Szczecinka. Poznali się w 1986 roku na pezetenowskim obozie wypoczynkowo-rehabilitacyjnym, gdzie Józef robił za kaowca, a Irena odbywała praktykę jako studentka pedagogiki. Pobrali się w dwa lata później, a połączyła ich nie tylko miłość wzajemna, lecz również miłość do muzyki.  

Józek, nazywany "Żmiją", ukończył masowe liceum w Nowym Targu i tam nauczył się grać na gitarze. Sam. Dopomógł mu w tym absolutny słuch, co sprawia, że słysząc melodię, od razu może "przełożyć" ją na struny i dobrać aranżację. Należał więc do cieszącego się uznaniem szkolnego zespołu "Retro", z którym sporo jeździł. Wykształcenie muzyczne zdobył w szkole muzycznej I stopnia w ośrodku szkolno-wychowawczym przy ul. Tynieckiej w Krakowie.  

Na własną ścieżkę muzyczną "Żmija" wstąpił w latach osiemdziesiątych, gdy na studiach w krakowskiej szkole masażu leczniczego poznał wrocławskiego (obecnie) barda Leszka Kopcia. Stworzyli duet, razem grali i śpiewali, bo Józek, obok gry na gitarze, dysponuje atrakcyjnym ciemnym barytonem. Wykonywali piosenki turystyczne i studenckie, przeboje z lat sześćdziesiątych. Po pięciu latach Józek zmienił Kopcia na Irenę. - Irena - jak twierdzi, nie ma głosu na występy solowe ale jest dobra jako głos wspomagający. Irena nie kończyła szkoły muzycznej, ale głosem wspomagającym może być również dlatego, że otrzymała solidne wychowanie muzyczne w specjalnym ośrodku szkolno-wychowawczym w Owińskach. Jak wspomina, miała bardzo dobrego nauczyciela, Henryka Weredę. Jest też dobra w czymś innym - w wyszukiwaniu tekstów. Aktualny repertuar małżeństwa Głąbów to ballady poetyckie, piosenka estradowa i poezja śpiewana, do której Józek sam komponuje muzykę. A bywają to teksty Staffa, Szymborskiej, Brylla, Miłosza, Stachury... Muzyczna ścieżka będzie też rozszerzona o muzykę folkową, kolędy i pastorałki góralskie, góralskie i lwowskie piosenki. Tu znów absolutny słuch jest wielkim sojusznikiem Józka. Jako rodowity góral, pięknie mówi i śpiewa góralską gwarą, ale i inne teksty, czy to gwarowe, czy obcojęzyczne, wykonuje z bardzo dobrym akcentem. Ten dobry akcent ma również w sytuacjach pozamuzycznych. - Po niemiecku mówię tak, że trudno odróżnić mnie od Niemca.  

Atrakcyjny głos sprawia, że "Żmija" sprawdza się również jako recytator. W ubiegłym roku dość niespodziewanie wziął udział w konkursie recytatorskim, organizowanym przez Krajowe Centrum Kultury Niewidomych w Kielcach, i otrzymał pierwszą nagrodę za wykonanie rumuńskiej poezji ludowej i fragmentu wiersza "Na skalnym Podhalu" Tetmajera. Kieleckie Centrum było zresztą swego czasu miejscem pierwszego sukcesu duetu Głąbów: w 1988 roku, kiedy placówka rozpoczynała swoją działalność, uczestnicząc w muzycznym festiwalu otrzymali jedną z głównych nagród była to... pralka.  

- Wiem, że nie jestem profesjonalistą, mówi Józek - ale nadrabiam to pasją i tym czymś, co nazywa się osobowością. Ponoć mam trochę charyzmy. Wykonuję piosenki typowo tekstowe, bo chcę przekazać konkretne idee. Żeby ludzie nie zamykali się w sobie, byli otwarci na świat, mieli możność czegoś się dowiedzieć, nauczyć, bo tylko w ten sposób można rozwijać własną osobowość.  

Muzyczna ścieżka Józka i Ireny wymaga nie tylko atrakcyjnego repertuaru. Również dobrej obudowy technicznej. Trzeba tylko zamontować przystawkę do gitary, mały mikser, kamerę pogłosową, porządne mikrofony. A to są już zainwestowane pieniądze. I muszą się zwrócić. Dają koncerty w ośrodkach wczasowych, w domach pomocy społecznej. - Jak będzie trzeba - mówią państwo Głąbowie - to latem będziemy śpiewać i na ulicy w jakimś kurorcie. Żaden wstyd, takie samo dobre miejsce jak inne. Ważne jest to, aby mieć słuchaczy, by zechcieli przyjąć to, co przez muzykę mamy do przekazania. Józek śpiewał już zresztą na deptakach - w Łebie, w Krynicy. A ludzie zatrzymywali się i słuchali.   

Muzyka muzyką, lecz pan Głąb bywa i bardziej przyziemny. Właśnie wybiera się na trzytygodniowy kurs komputerowy do Bydgoszczy. Wszystko w życiu może się przydać, a informatyka niewidomemu w szczególności.   

- Przyzwyczailiśmy się już do pewnego standardu materialnego i nie chcielibyśmy z niego schodzić - mówi Irena. - Bieda poniża i uniemożliwia rozwój.  

Państwo Głąbowie ciężko na ten standard pracowali. Po ślubie, po kilku latach tułaczki mieszkaniowej w asystenckich hotelach rotacyjnych, otrzymali w Krakowie malutkie kwaterunkowe mieszkanko w stanie nie nadającym się do zamieszkania. Wyremontowali je własnym sumptem, wykupili, zaciągniętą pożyczkę długo jeszcze będą spłacać. Za to mieszkanko w Krakowie zapłacili też nieprzeliczalną na pieniądze cenę. Ich córeczka nie znosiła zanieczyszczonego, krakowskiego powietrza, zachorowała na alergię. Rodzice musieli umieścić ją u dziadków w Złotowie. Odwiedzają ją tak często, jak to jest możliwe.  

Krakowskie mieszkanko Józka i Ireny jest czyściutkie, funkcjonalnie, ładnie choć skromnie urządzone. Niejedna widząca gospodyni mogłaby wziąć z Ireny przykład. I pełno tu wszelakiego "ustrojstwa". Irena, która lubi prace domowe, ma nowoczesny sprzęt gospodarstwa domowego, a Józek - dużo elektroniki. Bo właśnie w tej dziedzinie ma swoje hobby, jak je określa "koty". Na przykład, będąc w podróży, chce móc odbierać stacje radiowe na wszystkich możliwych częstotliwościach, a do tego potrzebny jest wysokiej klasy radiomagnetofon. Na elektronice zna się też i od strony technicznej. W szkole lubił fizykę, a absolutny słuch pozwala mu zorientować się po brzmieniu aparatury, czy jest w niej wszystko w porządku i co ewentualnie należałoby naprawić. Koledzy często w takich sytuacjach biorą go na konsultanta.  

Innym "kotem" Józka są brajlowskie mapy komunikacyjne. Podróżuje, więc są mu potrzebne, i denerwuje się, że nie wszystkie węzły komunikacyjne są na nich zaznaczone. Podróże lubi nie tylko jako trasy koncertowe. Chodzi po górach i uczestniczy w spływach kajakowych. "Kotów" ma więc sporo. Żałuje też, że jako niewidomy nie może sam wykonywać prac remontowych w domu, ale zawsze wie, czego oczekuje od wykonawcy. A tak w ogóle, mówi - co ze mnie byłby za chłop, gdybym swojej kobiecie nie potrafił zapewnić tego, czego ona potrzebuje i co jej do szczęścia potrzebne. Do tej konkluzji można też dodać, że jaki to z Józka byłby góral, gdyby dudków liczyć nie umiał.  

A jednak Józek, tak otwarty na ludzi, ma swój intymny, romantyczny sekret. Obok Ireny jest w jego życiu inna kobieta, Ewa. Właściwie powinna nazywać się Beatrycze, wedle Dantego. Józek pisze wiersze, erotyki. Na razie jest to jego dziennik osobisty, nigdzie tych wierszy nie recytował ani nie publikował, nawet w ramach festiwalu poezji erotycznej w tak fortunnym dla niego kieleckim Centrum. Może później, mówi. Ale zgadza się, aby ta nie istniejąca realnie Ewa zadebiutowała w "Pochodni".  

Do Ewy  

Moje słowa, szeptane Tobie natrętnie do ucha  

mają w sobie wartkość górskich strumyków,  

łagodność wiosennego przedwieczerza,  

intensywność zaklęć wypędzonych szamanów,  

żar modlitwy o zbawienie,  

rozpacz nadziei, która zgasła, nim zdążyła błysnąć,  

tęsknotę niezamieszkanych gwiazd,  

dumę podniebnych zbójników,  

odwagę przedwiecznych zdobywców.  

Nie mają tylko mocy  

zgięcia zmarzniętej łodygi Twego ciała,  

byś położyła głowę na moim ramieniu.  

                              Józef Głąb     

Pochodnia  maj 2001