Biografia prasowa  

 

Dariusz Fikus  

Dziennikarz  

 Współpracownik redakcji "Niewidomy Spółdzielca"  

 

Non omnis moriar                

     Anna Amanowicz

 

W sobotę w nocy, 2 marca, zmarł nagle w wieku 63 lat Dariusz Fikus - redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita". Podczas pobytu w Kazimierzu nad Wisłą niespodziewanie zasłabł. Przybyły z Puław lekarz pogotowia ratunkowego stwierdził zgon.

Poniedziałkowa prasa żegnała w osobie zmarłego redaktora naczelnego najpoważniejszej gazety w kraju jednego z twórców niezależnej prasy w Polsce, wybitnego publicystę, cieszącego się ogromnym autorytetem w środowisku dziennikarskim. Tylko niektóre tytuły, tak trochę jakby na marginesie, odnotowały, że w stanie wojennym pracował On jako sekretarz redakcji w miesięczniku "Niewidomy Spółdzielca". Mało kto dziś pamięta, że ze środowiskiem niewidomych związał się Darek dużo wcześniej, jeszcze przed 1982 rokiem. Na prośbę Jerzego Szczygła, Darek, wtedy jeszcze sekretarz prominentnej "Polityki", zaangażował się w pracę kolegium redakcyjnego "Niewidomego Spółdzielcy". Cenne uwagi zawodowca najwyższego wtajemniczenia pomogły wspiąć się skromnemu miesięcznikowi na wyższy szczebel drabiny dziennikarskiej. To, że po odmowie pracy w "Polityce", wraz z nastaniem stanu wojennego, związał się na dobre ze środowiskiem niewidomych, nie było zatem przypadkiem. Darek znał je już bardzo dobrze - cenił i podziwiał niewidomych. Dumny był, że w "czasach pogardy" mógł używać swojego pióra do nagłośniania problemów ludzi ciężko poszkodowanych przez los. Ten znamienity dziennikarz skupił wokół miesięcznika kwiat ówczesnego dziennikarstwa. Historię spółdzielczości przybliżał czytelnikom w stanie wojennym Stefan Bratkowski, zagadnienia ekonomiczne - Aleksander Paszyński, egzotyczne kraje opisywał Jacek Kalabiński, zaś sylwetki najznakomitszych polskich niewidomych pięknie i wzruszająco przedstawiała Wiesia Grochola. Nakład "Niewidomego Spółdzielcy" za czasów Darkowego sekretarzowania potroił się, a na czarnym rynku za jeden egzemplarz czasopisma płacono dziesięciokrotną cenę.

Myślę, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak ogromne to miało znaczenie dla środowiska niewidomych. Choć oczywiste jest, że miesięcznik zyskał tak wielką popularność przede wszystkim ze względu na "wielkie nazwiska" autorów artykułów, nie można nie docenić faktu, że wiele osób widzących dowiedziało się wtedy po raz pierwszy o niewidomych i ich problemach - o piśmie Braille'a, o Polskim Związku Niewidomych, o tym, że niewidomi uczą się, pracują w różnych zawodach, zakładają rodziny i chcą żyć w integracji ze społecznością ludzi zdrowych. Wszak w PRL temat niepełnosprawnych w środkach masowego przekazu był tematem tabu. Pamiętam doskonale, jak Irena Dziedzic odmówiła Jerzemu Szczygłowi, niewidomemu pisarzowi i publicyście, członkowi PEN Clubu, wystąpienia w swoim prestiżowym programie tylko dlatego, iż zniekształcona twarz Jerzego mogłaby jakoby sfrustrować telewidzów! Polska była wtedy krajem sukcesu i ludzi zdrowych, osoby niepełnosprawne mogły ten wizerunek zburzyć.

Darek Fikus i Jerzy Szczygieł to był tandem nie do pokonania, nawet przez żelazną w stanie wojennym cenzurę - obaj bronili niezależności czasopisma, nie bacząc na cenę, jaką mogli za to zapłacić. Dzięki ich niezłomnej postawie "Niewidomy Spółdzielca" utrzymał prawo zaznaczania ingerencji cenzury - mało takich czasopism było wtedy w kraju. Do dziś wielu dziennikarzy kojarzy ten tytuł z bezkompromisową postawą redakcji i niewidomych. "To twardzi ludzie" - mówią.

Kiedy w 1989 roku nadarzyła się okazja powrotu do wielkiego dziennikarstwa, Darek nie mógł z niej nie skorzystać. Pod jego kierownictwem martwy dziennik rządowy "Rzeczpospolita" zamienił się w gazetę wzorcową - "statek flagowy" prasy polskiej - rzetelną wobec czytelników i niezależną wobec najsympatyczniejszych nawet polityków. Redaktor naczelny najpoważniejszego dziennika w Polsce i prezes wielkiego wydawnictwa nie zerwał jednak kontaktów ze swoimi niewidomymi czytelnikami. Nadal w comiesięcznych felietonach "Między wierszami" dzielił się z nimi, teraz już na łamach "Naszej Szansy" (kontynuatorki "Niewidomego Spółdzielcy"), spostrzeżeniami z życia wziętymi, opowiadał o swoich podróżach po świecie, wprowadzał w świat wielkiej polityki. Czytelnicy bardzo cenili sobie tę rubrykę. Dawali temu wyraz w listach, adresowanych do niego imiennie. Do końca też "Nasza Szansa" zatrzymała, dla ozdoby i prestiżu, jego nazwisko w stopce redakcyjnej.

W redakcji kochaliśmy Darka - ciepłego, pogodnego człowieka, otwartego i bardzo bezpośredniego, lojalnego nawet wobec tych, których nie darzył sympatią. Był to ktoś, kto lubił robić psikusy, lubił się śmiać i żartować. Ale też, jak nikt, potrafił cierpliwie wysłuchać smutków, utulić i pocieszyć. Kochał życie, to udzielało się innym, dlatego tak dobrze było być blisko niego. "Nie bardzo wierzył - napisał Stefan Bratkowski - że śmierć go dopadnie: nie traktował swego chorego serca zbyt serio. Nawet pod namiotem tlenowym interesował się przede wszystkim gazetą - swoją największą życiową przygodą. Umiał tę przygodę przeżyć. Martwił się jedynie   tym, by go ona przeżyła...

Pochodnia czerwiec 1996