W setną rocznicę urodzin i piątą śmierci księdza Tadeusza Fedorowicza  

- pierwszego krajowego duszpasterza niewidomych i duchowego opiekuna Lasek wspomina jego uczennica i wychowanka - Anna Kaźmierczak  

Do Lasek przybyłam na początku września 1950 roku i już wtedy uczestniczyłam w codziennej porannej Mszy świętej, odprawianej dla młodzieży przez ks. Tadeusza  

Fedorowicza. Były to Msze recytowane uczniowie dobrze znali na pamięć łacińskie teksty. Mówiło się powszechnie, że Ksiądz odprawia Msze krótko, a kropidłem  

macha tak sprężyście, jakby wywijał szablą na koniu.  

Ks. Tadeusz lubił śpiew i często prosił nas o piosenkę. Kochał też przyrodę i nieraz wiosną wczesnym rankiem szedł z młodzieżą słuchać ptaków, na których  

śpiewie świetnie się znał.  

Z jednej strony odpowiadała mi powaga i refleksyjność ks. Tadeusza, z drugiej zaś - poczucie humoru. Te dwie pozornie sprzeczne cechy harmonijnie łączyły  

się w Księdzu. Kiedyś opowiadał nam, jak to pewien penitent skarżył się spowiednikowi, że jest już na najwyższym stopniu doskonałości i nie wie, co ma  

dalej robić. Na to spowiednik: "To po coś się tam, mój kochany, pchał?"  

Nigdy nie zgłaszałam się do Księdza na rozmowy indywidualne. Starałam się natomiast - zachowując względem Niego samego pewien osobisty dystans - pilnie  

słuchać tego, co mówił i uczestniczyć w tym, co działo się w grupie za sprawą Księdza. Ks. Tadeusz Fedorowicz uczył mnie religii dopiero przez pięć ostatnich  

lat mojego ośmioletniego pobytu w Laskach.  

W listopadzie 1951 roku zachorowałam i przebywałam w infirmerii do końca roku szkolnego. Ks. Tadeusz przez swój wewnętrzny spokój był wtedy wielką ostoją  

dla mnie. Nie pamiętam, żeby mówił mi jakieś wielkie rzeczy. Po prostu był przy mnie i to wystarczało.  

Kiedyś podczas niedzielnego kazania powiedział, że w przeprowadzonych badaniach nie udało się znaleźć dwóch jednakowych płatków śniegu. "Pomyślcie, płatków  

śniegu! Taką różnorodność Pan Bóg stworzył na świecie!" Pamiętam, że bardzo mnie ten przykład śniegu poruszył.  

Ksiądz starał się przygotować nas do zdarzających się okresów pustki duchowej. Mówił, że zawsze należy usiłować przyjmować ją spokojnie, jako próbę zesłaną  

przez Boga.  

Zapamiętałam kazanie Księdza ze Święta Niewidomych: "Pan Bóg pisze ludzkie życie tak, jak się pisze brajla na tabliczce. Żeby tekst odczytać, trzeba go  z tabliczki wyjąć i odwrócić. Tak jest i z nami. Na razie sens Bożego pisma często nie jest dla nas zrozumiały, ale kiedyś pojmiemy wszystko".  

Przy różnych okazjach Ksiądz mówił nam, że pokora to nie spuszczanie oczu, ale spojrzenie na siebie w prawdzie wobec Boga. Podkreślał zawsze, że dobra jest  na świecie więcej niż zła, ale zło jest bardziej krzykliwe. Jeśli w dobrze zagranym utworze uderzy się jeden fałszywy dźwięk, cały utwór wydaje się zły,  choć to przecież tylko jeden dźwięk jest fałszywy. Mówił nie o tym, jak odpychająca jest brzydota, ale o tym, jak nieodparcie pociąga piękno nie o tym, jaką grozę budzi piekło, ale o nieskończonym szczęściu i radości w Niebie to wszystko budziło we mnie nie tyle strach przed Bogiem, ile raczej chęć dążenia  ku Niemu.  

Z nauk ks. Fedorowicza zapadło we mnie jeszcze takie oto zdanie: "Jednym jest to, <czego ja chcę>, a zupełnie czym innym to, <czego mnie się chce>. Uczmy  się, jak najczęściej wybierać to pierwsze, co wcale nie przychodzi łatwo". Często też podkreślał, że czymś innym jest "kochanie się w kimś" od "kochania  kogoś".  

Zawsze uważałam, że ks. Tadeusz to człowiek o głęboko ukrytej skromności. Gdy po latach odwiedzałam w Laskach Dom Rekolekcyjny, budowało mnie zachowanie  Księdza. Będąc już człowiekiem w podeszłym wieku wstawał szybko od stołu po spożytym posiłku, zbierał swoje naczynia i szedł sam myć je zawsze po zakończonej  rozmowie pytał też, gdzie mieszkam i czy trafię do pokoju, a jeśli potrzebowałam pomocy, brał mnie za rękę i odprowadzał.  

  "promocja" lipiec  2007

   *   *   *