Biografia prasowa  

 

Janusz Farcinkiewicz  

 Magister rehabilitacji ruchowej  

Pracownik Instytutu przeciwgruźliczego w Warszawie  

Działacz PZN  w skali krajowej   

 

 Systematycznie dążyć do celu    

     Anna Wojciechowska-Sobczyk    

Wiele pracy i uporu kosztowało Janusza Farcinkiewicza zdobycie tytułu magistra rehabilitacji ruchowej. Zanim na drzwiach jego gabinetu zawisła tabliczka z mgr przed nazwiskiem, był technikiem fizjoterapii, a jeszcze wcześniej masażystą.

 Kiedy uczył się w liceum, chciał zdawać na biologię. Niestety, choroba oczu przekreśliła te plany. Maturę zdawał jeszcze jako widzący (co prawda - bardzo już kiepsko), a zaraz potem trafił do szpitala na długie leczenie, które nie dało rezultatów.

 Kiedy po utracie wzroku wstąpił do PZN, skierowano go do Krakowa na roczny kurs masażu. Zaczął pracę jako masażysta, ale to go nie zadowalało. Chciał robić coś więcej. Po wielu zmaganiach przyjęto go do pomaturalnej szkoły techników fizjoterapii w Warszawie. Po kilku latach Janusz Farcinkiewicz dowiedział się, że kiedy starał się o przyjęcie do studium, dyrekcja szkoły zwróciła się w tej sprawie do Ministerstwa Zdrowia. Nie widziało ono przeszkód w przyjęciu niewidomego do szkoły dla fizjoterapeutów, postawiło tylko jeden warunek - będzie traktowany jak inni słuchacze. Janusz Farcinkiewicz został przyjęty próbnie na I semestr. Zaliczył go bardzo dobrze. W ciągu dwuletniego okresu nauki był najlepszym słuchaczem. Ogromnie przydała mu się wiedza z Krakowa.

 Kiedy otrzymał dyplom technika fizjoterapii i zdobył prawo wykonywania zabiegów fizykalnych i kinezyterapeutycznych, przez dwa lata nie mógł tego wykorzystać. Nikt nie chciał niewidomego fizjoterapeuty, pracował więc jako masażysta. Wreszcie w 1966 r. przyjęto go do Stołecznej Przychodni Chorób Płuc i Gruźlicy na Pasteura w Warszawie, gdzie pracuje do dziś. Rehabilituje pacjentów po różnych schorzeniach układu oddechowego. Po kilku latach pracy pan Janusz dowiedział się, że na AWF w Warszawie utworzono zaoczne studia magisterskie dla techników fizjoterapii. Chociaż przygotował się do egzaminów, nie dopuszczono go do nich. Rektor nie chciał wziąć pod uwagę faktu, że Farcinkiewicz od kilku lat pracuje w tym zawodzie i nikt nie ma do niego zastrzeżeń. Spróbował więc szczęścia w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Katowicach. Skutek był taki sam, jak w Warszawie.

 Nie mogąc pogodzić się z odmową przyjęcia na studia, na które kierował go zakład pracy, Janusz Farcinkiewicz opowiedział o tym wszystkim Kazimierzowi Jaworkowi, nieżyjącemu już prezesowi okręgu katowickiego PZN. I chociaż dziś lepiej się tym nie chwalić, przyjęto go na studia dzięki interwencji Jaworka w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Po pierwszym semestrze został najlepszym studentem. 3_letnie studia zaoczne ukończył z wynikiem celującym. Wszystkie egzaminy starał się zdawać w terminie zerowym, miał wtedy czas, aby zdobyć i przeczytać podręczniki do następnych przedmiotów. Janusz Farcinkiewicz był zwolniony przez rektora z zajęć sprawnościowych. Poszedł jednak do niego i powiedział, że choć nie może ćwiczyć, chce uczestniczyć w tych zajęciach. I chociaż koledzy śmiali się z niego, bo dobrowolnie rezygnował z wolnego czasu, dzięki swej decyzji poznał halę sportową, przyrządy, basen, stadion.

 Pracę magisterską poświęcił rehabilitacji oddechowej, czyli dziedzinie, którą zajmował się na co dzień. Przedstawił w niej, jaki wpływ na poprawę wentylacji płuc pacjenta ma zabieg elektrostymulacji przepony, czyli mówiąc prościej - gimnastyka przepony za pomocą prądu elektrycznego. Zabieg ten polega na tym, że przykłada się elektrodę na nerw przepony i impulsy, które płyną z aparatu poprzez ten nerw powodują skurcze przepony. Rehabilitował kilkudziesięciu pacjentów, u których wykonano pomiar pojemności płuc na spirometrze przed rozpoczęciem leczenia i po jego zakończeniu. Tę metodę w Polsce pierwszy zastosował dr Jan Kochanowicz, który był jego wykładowcą w studium medycznym.

 Janusz Farcinkiewicz w 1977 roku zmodyfikował ją, przestawiając elektrodę bierną z klatki piersiowej pod ramię. Ma to duże znaczenie psychologiczne dla pacjenta. Nie widząc elektrody na klatce piersiowej, nie boi się on zabiegu i nie skarży na sensacje sercowe, których w rzeczywistości nie miał. Zabieg elektrostymulacji musi być wykonany prawidłowo technicznie. Znaleźć punkt motoryczny nerwu przeponowego na szyi nie zawsze jest łatwo. Ważna jest doskonała znajomość anatomii szyi oraz rutyna. Janusz Farcinkiewicz mówi, że nie wie, żeby w Warszawie ktoś jeszcze wykonywał te zabiegi. Parę osób było u niego na szkoleniu, przychodzili dyrektorzy przychodni chorób płuc i gruźlicy z Gdańska, Białegostoku, Łodzi. Częstymi gośćmi są też chirurdzy z Konstancina, którzy robiąc specjalizację, zapoznają się z rehabilitacją oddechową.

 Elektrostymulacja przepony to tylko jeden z zabiegów, które wykonuje. Prowadzi też z pacjentami gimnastykę oddechową statyczną i dynamiczną. Przy niektórych schorzeniach trzeba robić drenaż, usuwający wydzielinę zalegającą w oskrzelach. Nie jest to czynność przyjemna, ale konieczna. Oprócz rehabilitacji oddechowej Janusz Farcinkiewicz wykonuje inne zabiegi - kwarcówkę, robi jonoforezę, to znaczy wprowadza lek za pomocą prądu elektrycznego, a za pomocą diadynamiku działa znieczulająco prądami. Jeśli trzeba, robi jonoforezy okulistyczne. Był jedynym, który wykonywał ten zabieg pacjentom po gruźlicy. Nie chciano ich przyjmować w innych przychodniach. Zabieg jest prosty, ale wymaga dużej dokładności, bo elektrody kładzie się na oczach. Jest pewien lek, który u osób leczonych na gruźlicę może prowadzić do zapalenia nerwu wzrokowego, a czasem i do ślepoty.

 Pan Janusz pracuje 6,5 godziny dziennie. Ma do swej dyspozycji niewielki gabinet. Na indywidualne zajęcia z pacjentami przeznacza po pół godziny. Twierdzi, że rezultaty jego pracy są dużo lepsze niż wtedy, gdy na sali ćwiczy kilka osób naraz. On może wychwycić każdą wadę w oddychaniu. Pacjent przychodzi z rozpoznaniem od lekarza, a on sam ustala rehabilitację - czas, ilość i rodzaj zabiegów.

 Pracuje zupełnie samodzielnie i nie zdarzyło się, żeby źle wykonał zabieg. Czasami gaśnie światło, a on nie wie, czy nie ma prądu, czy aparat się zepsuł. Teraz już znalazł na to sposób - włącza jarzeniówkę, która zapala się z szumem.

 Pacjenci na ogół nie wiedzą, że prowadzący z nimi zajęcia magister rehabilitacji jest niewidomy. Nie uprzedza ich o tym. Jeżeli przychodzi nowy chory, pan Janusz stara się wyciągnąć rękę po skierowanie, które tamten podaje. Potem rutynowa rozmowa o chorobie i polecenia wykonania ćwiczeń. Gdy przychodzi ktoś, o kim nie uprzedzał go lekarz, dzwoni do koleżanki i prosi, aby przyszła i przeczytała mu skierowanie.

 Czasem słyszy, bo portiernia blisko, jak portier mówi do pacjenta, z którego wyciskał pot na gimnastyce: "A pan wie, że ten magister to nie widzi?". Janusz Farcinkiewicz, zapytany jak radzi sobie z aparaturą, bo przecież nawet urządzenia jednego typu wyprodukowane w innych latach mają różne płyty czołowe, odpowiedział, że bardzo mu pomaga znajomość brajla. Zrobił brajlowskie rysunki oraz opis całej aparatury, którą ma w gabinecie. Jeżeli używa jakiegoś aparatu codziennie, to zapamiętanie kilkunastu pokręteł nie jest trudne. Ale gdy nie wykonuje pewnego zabiegu przez kilka miesięcy, ma prawo zapomnieć ułożenie pokręteł i klawiszy. Korzysta wtedy ze swoich rysunków.

 Również przy jonoforezie zapisał w brajlu, jaki lek podłożyć spod jakiego bieguna. W innych gabinetach widzący fizjoterapeuta może popatrzeć na tablice wiszące na ścianach. Przewody oznaczone kolorami rozpoznaje w ten sposób, że na wyjściu minus, które jest czerwone, przyczepił mały plaster. Dokumentacja pacjentów znajduje się w dużych kopertach zalegających szafę w gabinecie. Na każdej kopercie nalepił brajlowską naklejkę - imię, nazwisko pacjenta, jego numer z kartoteki. Dzięki temu samodzielnie może znaleźć dokumentację sprzed wielu lat. Numery brajlowskie uniemożliwiają też pomyłkę. Jednocześnie Janusz Farcinkiewicz prowadzi kartotekę brajlowską, gdzie zapisuje wszystkie dane pacjenta, również datę rozpoczęcia i zakończenia rehabilitacji. Pod koniec roku wkłada te brajlowskie karty do kopert pacjentów. W każdej chwili sam może sięgnąć po interesujące go dane. Badania spirometryczne może mu odczytać lektor, który prowadzi też kartotekę czarnodrukową. Dane o pacjencie pan Janusz nagrywa na magnetofon. Nie chce przy chorym pisać w brajlu. Robi to dopiero po jego wyjściu z gabinetu.

 Wprawa czyni mistrza - to pewne. Z biegiem lat Janusz Farcinkiewicz nabrał rutyny. Nie zna innego niewidomego fizjoterapeuty aktywnego zawodowo. W tym fachu trzeba być bardzo skoncentrowanym i dokładnym, bo inaczej może być nieszczęście. Zawsze po przyjściu do pracy sprawdza położenie każdego pokrętła aparatów, bo ktoś mógł je przestawić. Niewidomy musi mieć wiele samozaparcia, uczyć się i pracować więcej niż widzący, by osiągnąć ten sam efekt. On sam przez wiele lat systematycznie dążył do celu - wykonywania zawodu, który daje mu satysfakcję.   

   Pochodnia, kwiecień 1991