Po swojemu... - Beata Rędziak

    - Muzyka to moja pasja, nie ma rzeczy, która sprawiałaby mi większą przyjemność - mówi Paweł Ejzenberg, muzyk, radny w Olsztynie, finalista III edycji programu "Mam Talent",zw zwycięzca tegorocznej edycji konkursu "Człowiek bez barier", od półtora roku szczęśliwy mąż.Odpowiedź Pawła na pytanie, dlaczego śpiewa, jest prosta: - Bo lubię. Choć samo śpiewanie przyszło trochę później, jak sam mówi "nie miał kto tego robić". Zanim zaczął śpiewać był klawiszowcem. Wszystko zaczęło się od zespołu założonego z kolegą jeszcze w liceum, "The Masterplan". Potem były inne zespoły i projekty muzyczne, a od marca tego roku jest frontmanem zespołu Showtime. Tak naprawdę zaczęło się dużo wcześniej, gdy mającemu wówczas pięć lat Pawłowi, rodzice kupili pierwsze pianino. - Jestem samoukiem. Co prawda, zaczynałem różne szkoły muzyczne, ale żadnej nie skończyłem. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy, na pewno mam techniczne braki w graniu na klawiszach, ale zawsze chciałem to robić po swojemu - mówi Paweł.Podstawówkę skończył w Laskach, ale do liceum ogólnokształcącego wrócił do rodzinnego Olsztyna. Paweł nie widzi od urodzenia z powodu zaniku nerwu wzrokowego. - Na pewno na początku nie było mu łatwo, bo wtedy posługiwał się jeszcze maszyną brajlowską, a niektórym nauczycielom przeszkadzał jej stukot. Potem korzystał z komputera, był wtedy jedynym niewidomym uczniem na 1000 osób w szkole. Całe środowisko było mu bardzo przychylne i wspierające - mówi ks. Paweł Smaglijenko, szkolny kolega Pawła, który wziął na siebie odpowiedzialność za pomoc Pawłowi w przechodzeniu z sali do sali, choć przyznaje, że nieraz się buntował i nie zawsze chciał to robić. - Paweł był lubiany, robiliśmy sobie nieraz w klasie koncert życzeń, nie było piosenki, której by nie umiał zagrać - wspomina ks. Paweł. Miłe wspomnienia wiążą się też ze wspólnymi zabawami sylwestrowymi w domu Pawła, na których goście obdarzani byli dużym zaufaniem rodziców zostawiających im dom do dyspozycji. - Wtedy dopiero pojawiały się takie maszyny, jak skaner, więc próbowaliśmy jak to działa, włącznie z próbą skanowania twarzy - śmieje się szkolny kumpel Pawła. Opowiada, że Paweł nie boi się nowych doświadczeń, razem jeździli do Francji, chodzili po górach. Wspomina, że nie bał się takich przygód, jak wyjazdy za granicę i śpiewanie na ulicy na tzw. żebraka. - Jest otwarty, życzliwy, bardzo stonowany, wyważony w opiniach, dyplomatyczny - lista ks. Pawła jest długa. - Na pewno daleko mu do skrajności, jest tolerancyjny. Był też zwyczajnie pomocnym kolegą, którego budziłem rano telefonem, żeby przyszedł wcześniej do szkoły i pomógł mi w angielskim. Paweł miał jechać na obóz językowy z opiekunem - ja nie mogłem, bo trzeba było mieć przynajmniej czwórkę z tego przedmiotu, ale postarałem się - kosztowało mnie to niezłą harówkę i pojechaliśmy - dodaje. Znajomość przetrwała lata, a dziś Paweł w szkole, w której uczy jego kolega - ksiądz, opowiada młodzieży o niepełnosprawności, o tym, jak wygląda codzienne życie z nią.Zwyczajne życie z równymi szansamiA dla Pawła Ejzenberga wygląda dość zwyczajnie. - Najtrudniejsze są te bariery, które mamy w sobie. Osoby z niepełnosprawnością muszą wziąć los w swoje ręce, nie są skazane na porażkę - od nich zależy dużo więcej niż wydaje się im samym, choć oczywiście, ważne jest także ich otoczenie - mówi.W pracy radnego, którym został w Olsztynie w 2010 r., towarzyszy mu właśnie takie przekonanie. Podkreśla, że najważniejsze jest wyrównywanie szans. - Jeśli stworzone zostały równe szanse dla osób z niepełnosprawnością, nie można oczekiwać od nich mniej. Jeśli spełnione jest kryterium równych szans, a osoby z niepełnosprawnością domagają się czegoś więcej, to już może być postawa roszczeniowa. Bardzo dobrze, że niepełnosprawni są coraz bardziej świadomi swoich praw. Sam także staram się wpływać na tę świadomość - opowiada.Paweł zdaje sobie sprawę, że spoczywa na nim duża odpowiedzialność za działania dotyczące niepełnosprawności, choć stara się nie ograniczać tylko do tej tematyki. Sam mówi, że w swojej społecznej działalności nadal czuje się jak nowicjusz i wciąż się uczy. - Skończyłem politologię i chciałem tę wiedzę wdrożyć i sprawdzić w praktyce, a pojawiła się taka możliwość, gdy wyborcy obdarzyli mnie zaufaniem. To bardzo pouczające doświadczenie, staram się robić to jak najlepiej. Za najważniejsze uważam działanie w imieniu mieszkańców - mówi. Widzi, jak wiele jest do zrobienia, szczególnie jeśli chodzi o rynek pracy osób z niepełnosprawnością, ale też dostrzega wiele pozytywnych zmian, jak chociażby ta, że dostosowania architektoniczne nie są już traktowane jak fanaberia, ale stają się standardem.Więcej niż 300 tys.Do programu "Mam Talent" zgłosiła go kuzynka, podszedł więc do tego, jako do faktu dokonanego. - Tak się stało, więc postanowiłem to wykorzystać - żałować można tylko tego, czego się nie zrobiło, a nie tego, co się zrobiło - podsumowuje. - Chciałem zmierzyć się z obiektywnym osądem, zweryfikować to, co robię. To przeszło moje najśmielsze oczekiwania - wspomina występ w programie w 2010 r. Weryfikacja rzeczywiście wypadła bardzo pomyślnie, bo już podczas castingów publiczność entuzjastycznie przyjęła występ Pawła, a Agnieszka Chylińska, piosenkarka zasiadająca w jury, podsumowała go krótko - "fantastyczny głos wrażliwego faceta, zatkało mnie, mistrzostwo świata". Paweł kolejne etapy programu, czyli występ w półfinale i finale traktował jak swój sukces. Najważniejsze dla niego były głosy publiczności, które stały się przepustką do finału. - Nie liczyłem na to, że wygram, sam udział w finale to już było dla mnie zwycięstwo - wspomina. Publiczność doceniła, że w Pawle "śpiewa cała dusza", jak podsumowała jego występ w finale Małgorzata Foremniak, aktorka zasiadająca w jury. A jemu samemu dało to większą pewność i utwierdziło w przekonaniu, że dobrze robi, zajmując się muzyką. - Co prawda, wiązałem swoją przyszłość z muzyką, ale udział w programie zweryfikował i potwierdził mi fakt, że robię dobrze - mówi.Z perspektywy czasu okazało się, że udział w programie "Mam Talent" przyniósł mu być może największą nagrodę, choć nie był to czek na 300 tys. Po jego występie odezwała się do niego na Facebooku Joanna, wyrażając swoje uznanie dla jego występu. - Bardzo ujął mnie jego występ od samego początku i pomyślałam, że chciałabym go poznać i że byłby świetnym kumplem. Nie było w tym żadnych innych podtekstów - wspomina Asia. Szybko, bo już po czterech dniach, okazało się, że dzielące ich 500 km pomiędzy Olsztynem i Wrocławiem nie jest aż taką przeszkodą w rozwijaniu znajomości. Po trzech miesiącach Asia przeprowadziła się do Olsztyna, a po roku odbył się ślub. - Gdyby to mnie nie dotyczyła ta historia, nie uwierzyłabym w nią - śmieje się Asia. Paweł wspomina, że Asi tak spodobał się jego występ, że aż kupiła sobie klawisze, żeby nauczyć się na nich grać. Na razie się nie udało, ale instrument jest miłym wspomnieniem dobrych początków niespodziewanej znajomości, która przerodziła się w miłość. - Nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego napisałam pierwszego maila. Po prostu w Pawle od początku spodobało mi się jego zachowanie, sposób bycia i poczucie humoru. Szybko okazało się, że coś nas łączy, a wiedziałam, że związek na odległość jest trudny. Ponieważ mnie wiązało mniej spraw we Wrocławiu przeprowadziłam się do Pawła - opowiada Joanna. Dziś Paweł to najlepszy kumpel i przyjaciel, jak sama mówi - gość z klasą. - Nie jesteśmy idealni, zdarzają się kłótnie, ale udało nam się wypracować fajny model powrotów z tych kłótni. Trzeba rozmawiać. Nie dla nas są "ciche dni". Stoimy za sobą murem, gramy do jednej bramki - podsumowuje.Być człowiekiemWcześniej Asia nie miała kontaktu z niepełnosprawnością. Gdy pisali ze sobą maile, początkowo myślała, że za Pawłem stoi ktoś, kto pomaga mu czytać wiadomości i odpowiadać na nie. - Środowisko niewidomych jest dość hermetyczne. Gdybym zaczęła się nad tym zastanawiać, pewnie bym się nie zdecydowała na taki krok, ale nie mam takich "rozkminek". Gdyby Paweł nie miał ręki czy nogi, też bym z nim była. Mamy normalne życie - mówi Joanna. Nie czuje się bohaterką, nie rozumie, gdy ktoś podziwia ją za taki krok, dla niej to proste i oczywiste.W naturalny sposób staje się managerem zespołu, w którym również śpiewa. Jest też domowym kronikarzem, dba o zdjęcia, wyszukuje ciekawe informacje. - Kolekcjonuję wspomnienia. Nasze życie jest tak barwne i ciekawe, że nie chcę, by cokolwiek nam ulatywało w zapomnienie - mówi. To Joanna zgłosiła Pawła do tegorocznej edycji konkursu Integracji "Człowiek bez barier", który przyniósł mu zwycięstwo. - Dla mnie to olbrzymia satysfakcja i radość, traktuję to wyróżnienie jako nagrodę za to, jaki jestem i potwierdzenie, że warto takim być. Najważniejsze, by pokonywać bariery, które są w nas samych i żyć po swojemu, czasami na przekór i wbrew otoczeniu - mówi Paweł. Stara się za dużo nie planować, bo, jak cytuje: "gdy chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach". Stara się być realistą, najważniejsze dla niego w kontaktach z ludźmi to po prostu "być człowiekiem". - Na pewno nie ucieknę od tematu przyszłorocznych wyborów samorządowych, gdybym tak zrobił, sam uznałbym to właśnie za ucieczkę. Chcę rozwijać zespół Showtime i oczywiście dom, żona - to najważniejsze dla mnie sprawy - reasumuje Paweł Ejzenberg.

 

Pochodnia listopad grudzień 2013