Droga niewidomych do społeczeństwa  

 

Piszę do "Pochodni", do pisma, które czytają tylko niewidomi. Będę więc pisał tylko do naszego środowiska, bez obawy, że wyjdzie to poza nasz krąg. Będę więc pisał otwarcie, tak, jak te sprawy widzę i czuję. Gdy się mylę, to zawsze chętnie przyjmuję rzeczową i kierowaną dobrą wolą dyskusję. Sprawy, o których chcą tu mówić, nie są nowe. Czasem poruszamy je między sobą, czasem ktoś delikatnie napisze o nich. Zawsze jednak stawiamy je nie dość wyraźnie, jakoś wstydliwie, tak, że sens istotny ginie w słowach.  

Chodzi mi tu o stosunek ludzi widzących do niewidomych. Zwykle skłonni jesteśmy całą winę za często niewłaściwe odnoszenie się wobec nas zrzucać na widzących. Nie wchodzimy w przyczyny takiego ustosunkowania się do nas. Przyczyn jest wiele, ale chcę dziś wskazać tylko na jedną, czysto zewnętrzną, w dużym stopniu niezależną od nas. Chodzi mi o nasz wygląd zewnętrzny. Sama ślepota powoduje naszą niezręczność, niepewność ruchów i w wielu wypadkach nieporadność. Wśród ludzi prymitywnych już samo to wywołuje śmiech i drwinę. Wielu kolegów nabyło zupełnie zbędnych tików, trzęsienia głową lub rękami, kręcenia się w kółko; nie zachowujemy prostej postawy. To dalsze przyczyny odsuwania się od nas ludzi widzących. Wielu z nas ma zniekształcone oczy, bielmo, oczy wysadzone z orbit, wielu nie nosi protez, a prawie wszystkim noszącym protezy oczodoły bezustannie ropieją. Niewidomi inwalidzi wojenni, inwalidzi pracy czy niewidomi z wypadków, obok zniekształcenia oczu często mają też zniekształcone twarze. Zrozumiałym jest dla nas wszystkich, że wygląd taki nie pociąga do nas ludzi widzących.  

Na jednym zebraniu skarżyli się koledzy, że osoby widzące niechętnie odprowadzają ich do tramwaju. Była szeroka dyskusja, potępiano widzących. Po paru dniach dowiaduję się, że kolega K., który miał najwięcej pretensji, jest zawsze niesamowicie brudny, cuchnący i niechlujny. Pytam więc, czy kolega ten może mieć prawo żądania, aby normalni ludzie pragnęli z nim obcować i prezentować się na ulicy.  

Nasi muzycy napotykają na wiele trudności w znajdowaniu pracy. Pomijam tu już nasze braki repertuarowe i niedoskonałość naszej muzyki. Ale oto, co słyszałem ostatnio: "wasi muzycy wyglądają nieestetycznie, nie dbają o ubiór, nie zachowują dobrej postawy, mają zniekształcone oczy, nie noszą okularów, często są brudni. Darujcie, ale do lokalu rozrywkowego ludzie przychodzą odpocząć, zabawić się, a nie patrzeć na nieszczęśliwców, na kaleki".

W naszych zespołach artystycznych nie zwracamy uwagi i nie pracujemy nad ustawianiem głosu, często niewidomi chórzyści ust prawie nie otwierają. Przykładów takich mógłbym przytoczyć jeszcze wiele. Sądzę jednak, że i te wystarczą, aby zrozumieć, o co chodzi.  

Po co piszę o tym? Czy po to, aby sprawić przykrość temu lub owemu? Ktoś powie: przez gadanie o tym nie przestaną nam ropieć oczodoły, ani twarze nasze nie nabiorą innego wyglądu. Tak, będą mieli rację, ale tylko do pewnego stopnia. Piszę, o pragnę, żebyśmy jasno sobie te sprawy uświadamiali. Piszę, bo wydaje mi się, że wiele tych anomalii można by usunąć lub przynajmniej w dużym stopniu zniwelować. Brud, niedbałość w ubiorze, łatwo dają się usunąć. Nie żałujmy wody, mydła i pasty do butów. Nie żałujmy szczotek, grzebieni i żelazka, nici i igły. Nie lękajmy się używania dobrej wody kolońskiej czy perfum. Dbajmy o czystą chusteczkę do nosa. Ropiejące oczy trzeba pokazać lekarzowi, stosować przepisane środki i najważniejsze - przemywać. Puste oczodoły zakryć okularami, oczywiście też czystymi.  

W pracy artystycznej zwracać specjalną uwagę na wyeliminowanie niepotrzebnych i niewłaściwych ruchów i na wyrobienie właściwej postawy. Widzący instruktorzy często krępują się zwracać nam na to uwagę, bo boją się nas urazić. Trzeba jednak żądać tego od innych. W całej przyrodzie istnieje prawo kompensacji. My je dobrze znamy. Gdy nam oczu zabrakło, rozwinął się słuch, zmysł dotyku i zmysł przeszkód. Przynajmniej w części wyrównują nam one brak wzroku. To samo prawo obowiązuje w socjologii i wychowaniu. Gdy mamy pewne braki wizualne, można i trzeba zastąpić je i nadrobić sposobem naszego zachowania, uprzejmością, koleżeńskością i miłym obejściem. Te sprawy uprzejmości i dobrego tonu powinny wejść do programu naszej pracy wychowawczej. Nie bójmy się poświęcić kilku zebrań tym sprawom. Na zebraniach tych powinny być wygłoszone odpowiednie prelekcje i przeprowadzona dyskusja, jak się należy zachować w takich czy innych okolicznościach, jak się zachować wobec starszego, wobec kobiety, itp.

Wykłady takie powinny być połączone z pokazem. Jestem przekonany, że nasze miłe i kulturalne zachowanie może wybitnie przesłonić złe skutki naszego kalectwa, uczynić nas ludźmi miłymi i pożądanymi w towarzystwie, a nam da to wiele zadowolenia i zbliży nas do społeczeństwa.

Pochodnia, wrzesień 1956