Z historii turystyki  

     Jan Dziedzic  

 Od Redakcji: Profesor Jan Dziedzic z poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego już od 40 lat współpracuje z Polskim Związkiem Niewidomych w organizowaniu działalności turystyczno-sportowej oraz tworzeniu warunków czynnego wypoczynku. Z jego inicjatywy w minionych latach były organizowane przez Związek Spółdzielni Niewidomych obozy i turnusy rehabilitacyjno-sportowe, głównie w latach 60. i 70., na których setki, a może nawet tysiące niewidomych zdobywało zdrowie i sprawność. Wieloma turnusami profesor Jan Dziedzic kierował osobiście. Poznańska Akademia Wychowania Fizycznego przez dziesiątki lat przygotowywała kadry specjalistów, zajmujących się rehabilitacją i wychowaniem fizycznym inwalidów, w tym również niewidomych. W październiku minionego roku w poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego odbyła się konferencja naukowa, podczas której przedstawiony został referat, autorstwa prof. Jana Dziedzica, poświęcony historii sportu i turystyki niewidomych w Polsce. Poniżej przedstawiamy fragment tego referatu.Pierwsza w kraju sekcja sportowa niewidomych powstała przy poznańskim okręgu Polskiego Związku Niewidomych w 1951 roku. Zaś pierwszy spływ kajakowy niewidomych miał przede wszystkim charakter wędrownictwa. Odbywał się na trasie Poznań-Sieraków i trwał cztery dni. Wydaje się interesujące przedstawienie charakterystyki uczestników spływu, a także programu usprawniania fizycznego w sekcji sportowej oraz formy i zakres przeszkolenia. W sekcji sportowej prowadzono następujące zajęcia, które odbywały się 2_#3 razy w tygodniu. Na sali gimnastycznej odbywały się zajęcia ogólnousprawniające na przyrządach i z użyciem przyborów, także przy muzyce na boisku - biegi krótkie (60 i 100 m), skoki w dal z miejsca i z rozbiegu, rzuty piłkami - palantową i uszatą na basenie - oswajanie z wodą, pływanie i skoki do wody. Nadto wioślarstwo na czwórkach półwyścigowych, z widzącym sternikiem na rzece Warcie. Grupa stale uczestniczących w zajęciach liczyła 20 osób w wieku od 16 do 30 lat. Wykształcenie było bardzo zróżnicowane - od licealistek szkoły pedagogicznej (dwie uczennice, najmłodsze w grupie), poprzez studiujących mężczyzn i pracujące fizycznie kobiety i mężczyzn. Poza dwoma osobami niedowidzącymi, pozostali byli zupełnie niewidomi. Etiologia ślepoty też była różna. Kilka osób utraciło wzrok w wieku dorosłym, w okresie wojny lub tuż po jej zakończeniu, pozostała w okresie dzieciństwa lub od urodzenia. Kobiety stanowiły 1/3 zespołu. Ogólnie można powiedzieć, że większość sportowców to osoby ociemniałe. Nieliczni jednak spotkali się w swoim życiu ze sportem. Szczególnym wyjątkiem był niezwykle sprawny Bronisław Kruczko, który stracił wzrok w czasie wykonywania wyroku na broniącym się Niemcu w lasach kampinoskich. Grupa była bardzo ze sobą związana. Losy grupy, jak i losy spływu znalazły swe odbicie w formie literackiej, w książce Eugeniusza Paukszty "Noc jak dzień", w której autor wnikliwie przekazuje przeżycia zespołu sportowego. Zanim jednak doszło do spływu, niewidomi uczestniczyli w pierwszym turnusie rehabilitacyjno-sportowym nad jeziorem Mamry w Giżycku, zorganizowanym przez Zarząd Główny PZN w 1952 roku. Uczestnicy turnusu przechodzili głównie doskonalenie rozpoczętego w Poznaniu szkolenia na łodziach, tzw. czwórkach półwyścigowych. Program przewidywał różne formy lekkoatletyczne i gimnastyczne. Właściwe szkolenie kajakarskie nastąpiło rok później. Na kolejny turnus rehabilitacyjny wyznaczono małą miejscowość - Szarcz, nad jeziorem, przy dawnej granicy polsko-niemieckiej. Głównym zajęciem było pływanie kajakiem. Może już w trakcie turnusu, ale na pewno tuż po jego zakończeniu, zrodziła się myśl odbycia spływu kajakowego. Niewidomi gorąco popierali pomysł. Przystąpiono do spraw organizacyjnych. Po zapewnieniu sprzętu uzgodniono ze stocznią w Poznaniu przewóz załogi i sprzętu z miejsca docelowego (Sieraków) wracającą barką z jakiegoś rejsu w górę rzeki do Poznania. Następnie zapoznano uczestników z trasą, terminami odpływu i powrotu, miejscami postojów. Ustalono składy załóg, biorąc pod uwagę powiązania rodzinne czy towarzyskie niewidomych z osobami widzącymi, które współdziałały z sekcją od dłuższego czasu na zasadzie dobrowolności. Oczywiście musiały to być osoby gwarantujące doświadczeniem bezpieczeństwo towarzyszącej osobie. Załogom przydzielono namioty, koce, osobisty sprzęt ratowniczy i inne drobne wyposażenie. Znaczną część umieszczono w dziobach i tyłach kajaków. Uczestników zapoznano z regulaminem spływu, sygnalizacją dźwiękową i świetlną. Sternicy mieli sprawdzić prawidłowe umieszczenie pinezek na wiosłach niewidomych. Była to sprawa dość istotna, ponieważ wiosłujący orientowali się dzięki temu w położeniu pióra w wodzie. Bezpieczeństwo i ewentualną pomoc miały zabezpieczać dwie zwrotne łodzie wiosłowe. Wyznaczono prowadzącego i zamykającego spływ. Określono jeden dzień na wykończenie wszelkich zaległych czynności i następnego dnia rano nastąpił start. Było przy tym dużo nerwowości, ale i różnych wesołych okrzyków, wśród których górował obustronny: "ty razem ze mną". Okrzyk ten towarzyszył w ciągu całego spływu. Powiązanie w poszczególnych osadach musiało być stałe i ścisłe. Czas trwania spływu był tak obliczony, aby nie było zbędnego pośpiechu, a niewidomi mogli wsłuchiwać się w odgłosy otoczenia i wyjaśnienia sternika. Szczególnie urocze były odcinki spływu pod koniec dnia, gdy grupka kajaków była niesiona wyłącznie prądem rzeki i nic nie zagłuszało wieczornego spokoju. Do radosnych momentów zaliczyć należy biwaki. Wspólne śpiewy, przy pięknej pogodzie, towarzyszyły zespołowi w trakcie całej podróży. Szczególnie w pamięci musiał utkwić śpiew uzdolnionego muzycznie rodzeństwa - Alicji Pałczyńskiej i jej brata, który towarzyszył jako sternik swojej niewidomej siostrze. Oboje później zdobyli popularność jako artyści: ona w Poznaniu, on we Wrocławiu.   

Pochodnia  marzec 1964