Wywiad,rozwój spółdzielni "Gryf"  

"Fragment  książki : "W stronę światła"  autorstwa  Iwony Śledzińskiej Katarasińskiej

 

  Henoch Drat, wówczas 14-letni, stracił wzrok w 1931 roku. Dwa lata później trafił do bydgoskiego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla niewidomych, mieszczącego się na ul. Krasińskiego. Już w młodości był "niespokojnym duchem" - w ośrodku założył koło zainteresowań z sekcjami - literacką, historyczną, muzyczną. Ten organizatorski chrzest pewno mu się przydał kilkanaście lal później, gdy jak pisze w swoich wspomnieniach: "Już w 1949 roku kilku entuzjastów spośród niewidomych w Bydgoszczy zaczęło myśleć o pracy zespołowej, aby poprawić los niewidomych województwa bydgoskiego". Ci entuzjaści to poza nim: Adam Chełminiak, Henryk Cywiński, Bolesław Łajdych, Hieronim Kwiatkowski. "Na zebraniach, które odbywaliśmy w prywatnych mieszkaniach, radzono jak zacząć, do kogo się; udać po pomoc, bo przecież nie mieliśmy żadnego doświadczenia, nie znaliśmy przepisów w tym zakresie - wiedzieliśmy jednak, że spółdzielnia powstać musi bez względu na trudności i przeszkody".

    Tych ostatnich nie brakowało. Henoch Drat i Henryk Cywiński pojechali więc po nauki do Warszawy, gdzie przy ul. Widok działała już podobna spółdzielnia kierowana przez Michała Lisowskiego i gdzie mogli się spotkać z dr. Wlodzimierzem Dolańskim. Warszawskie rozmowy co prawda nieco rozczarowały wysłanników, ale nie ostudziły ich zapału. Z konkretnym projektem założenia spółdzielni udano się do wydziału pracy i opieki społecznej WRN, Inspektoratu Pracy, Związków Zawodowych, wojewódzkiej ekspozytury CSI w Bydgoszczy.

Podczas jednej z tych wizyt zapytano Henocha Drata - a kto będzie prezesem?

- Ja - odpowiedział zgodnie z wcześniejszymi dyskusjami w gronie kolegów.

- Pan! Też coś, przecież Pan nie widzi! - wytoczono zasadniczy argument na "nie".

"Szukaliśmy dalej ludzi, którzy chcieliby nam pomóc i zrozumieć nasze intencje. Wydelegowani do komitetu miejskiego PZPR kol. kol. Drat i Cywiński przedstawili swój plan zorganizowania spółdzielni kierownikowi wydziału ekonomicznego tow. Idzikiewiczowi".

I od tej chwili wszystko się zmieniło, odnośne czynniki przestały się dziwić. 2 marca 1950 roku mogło się odbyć Walne Zgromadzenie Założycielskie Spółdzielni Inwalidów Ociemniałych "Gryf " w Bydgoszczy, na którym w obecności 14 gości i obserwatorów 22 członków założycieli podpisało Statut, a prezesem Spółdzielni został rzeczywiście Henoch Drat. Dzień później na pierwszym konstytucyjnym posiedzeniu Rady Nadzorczej funkcję przewodniczącego powierzono Henrykowi Cywińskiemu.

"Czynniki" przestały się dziwić, lecz nie przestały przeszkadzać.

Przedmiotem sporu była już nie spółdzielnia jako taka, lecz lokal dla niej. Władze administracyjne próbowały ją umieścić w suterenach czynszowej kamienicy przy ul. Konarskiego. Zarząd Spółdzielni upierał się przy pomieszczeniach w budynku byłego schroniska, a wówczas już Internatu dla Niewidomych przy ul. Kołłątaja, w którym mieszkała część członków założycieli.

- W końcu marca a może na początku kwietnia - wspomina prezes Drat - zwołano w Internacie zebranie mieszkańców i oznajmiono, że osoby powyżej 40 roku życia zostaną przewiezione natychmiast do Domu Opieki w Piechcinie, co zapewni im spokój i byt do końca życia. Spółdzielni i tak nie będzie, więc lepiej nie zawracać sobie nią głowy. A ja powiedziałem - będzie i nikogo wbrew jego woli nigdzie nie wywieziecie. Miałem rację. Spółdzielnia  

ruszyła 16 maja 1950 roku. Zostaliśmy na Kołłątaja, zajmując natychmiast każdy zwolniony metr powierzchni, aż wreszcie ustąpili i powiedzieli - no to już bierzcie tę całą chałupę. To było w 1953 roku, a póki co gnieździliśmy się, zdobywając skąd się dało i jak się dało pieniądze, narzędzia; szukając zbytu na nasze szczotki, nosząc je dosłownie na własnych plecach od sklepu do sklepu. Nic więc dziwnego, że gdy w roku 1953 czy może 1954 wypracowaliśmy dziewięćdziesiąt parę tysięcy złotych nadwyżki, to wszyscy jak jeden mąż zrzekli się swojego udziału i zdecydowali - teraz kupimy samochód, a potem jak będzie z czego - to spółdzielnia nam pieniądze odda. No i oddala, bo nigdy nie byliśmy "pod bilansem", a "Forda" mieliśmy jako pierwsi w branży.

"Chałupa" jak to nazywa prezes Drat, to cała nieruchomość o powierzchni tysiąca metrów kwadratowych. Ale w latach 1956-57, gdy

przybyło i ludzi i nowych rodzajów produkcji, trudno było się tam pomieścić. W "Gryfie" zaczęto dyskutować o konieczności budowy nowego obiektu. Właśnie w ramach CSI usamodzielniał się Związek Spółdzielni Niewidomych, ale pechowo nie mógł bydgoskim spółdzielcom zapewnić limitów inwestycyjnych ani też nawet obietnicy włączenia do planów rozbudowy na najbliższe lata. Więc pozostali przy "hojniejszym" mecenasie, czyli Wojewódzkim Związku Spółdzielni Pracy, który na zasadzie: "mamy w województwie tylko jedną taką spółdzielnię, więc niech się buduje na zdrowie", obiecał 5 milionów złotych i doprowadził do wejścia przedsiębiorstwa wykonawczego na plac przy ul. Fordońskiej.

Kończono inwestycję już pod skrzydłami CSI i ZSN. 12 listopada 1962 roku odebrano do eksploatacji budynek produkcyjny, wkrótce po tym, dzięki pomocy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, otrzymano po Miejskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego sąsiedni budynek administracyjno-hotelowy. Odtąd rozpoczął się nieustanny rozrost spółdzielni w kierunku wschodnim. Wykupowano sąsiednie działki, przejmowano od miasta tereny stanowiące własność państwa. I budowano, budowano.

W 1964 roku - garaże i portiernię, w 1969 - magazyn z rampą, w 1975 - małą wiatę, w 1979 - budynek rehabilitacyjno-socjalny, łącznik i wiatę, magazyn, w 1980 - drugą wiatę, w roku 1985 - nadbudowano budynek holelowo-administracyjny, tworząc tym samym hotel dla niewidomych małżeństw. I wreszcie w roku 1987 - bazę pracy nakładczej i lakiernię. To tyle w samej Bydgoszczy przy ulicy Fordońskiej. Działaniami inwestycyjnymi i modernizacyjnymi objęte były także filie spółdzielni we Włocławku i Toruniu (pozostałe - w Chełmży i Grudziądzu działają w lokalach dzierżawionych) oraz własny ośrodek wypoczynkowy w Tleniu.

Tak, zaczynani rozumieć, czemu przekraczając dwa dni temu bramę portierni, pomyślałam - ale tu ciasno! Po prostu przez te dwadzieścia pięć lat dzielące ich od przeprowadzki przeskoczyli w inną epokę i stali się wielowydziałową fabryką produkującą w dalszym ciągu szczotki (w tym coraz więcej szczotek technicznych), pędzle i wycieraczki, ale przede wszystkim sznury przyłączeniowe,  

przedłużacze, złącza konektorowe. Fabryką współpracującą z Zakładami Rowerowymi "Romet" (kooperacyjny montaż pedału), z Zakładami Elektrotechniki Motoryzacyjnej, Zakładami "Mera" w Błoniu, z bydgoskim "Elektromontażem". W porównaniu z tymi ostatnimi zadaniami, stosunkowo prostą wydaje się produkcja klamerek do bielizny, wieszaków do ubrań i spodni, ale z kolei znaczna część tych wyrobów przeznaczona jest na eksport, co w naszych odczuciach i zwyczajach produkcyjnych oznacza wyższe wymagania i większą odpowiedzialność.

- Pyta Pani o ludzi, z którymi tworzyłem i budowałem tę spółdzielnię - prezes Drat powraca do przerwanego wątku naszej rozmowy. - Ile musiałbym wymienić nazwisk? Kilkadziesiąt, sto, dwieście... Większości nie ma już wśród nas. Może znajdzie Pani kilka osób, które przyszły tu na początku lat 50-tych. O nich i o tych wszystkich pozostałych mogę powiedzieć jedno - pracowali, aż się kurzyło. Przez prawie 40 lal niewiele ponad 20 osób przewinęło się przez skład kolejnych zarządów. To też chyba dobrze świadczy o atmosferze w spółdzielni. Sam odszedłem w roku 1980, po 30 latach pracy. Z reguły przez kilka kadencji pełnili swe funkcje przewodniczący naszej Rady Nadzorczej. Byli nimi kolejno - Henryk Cywiński, Adam Chełminiak, Klemens Graja, Ryszard Donderowicz, Tadeusz Błażejewski, Waldemar Wawrzyniak, Marian Olszowski, a obecnie - znów Waldemar Wawrzyniak. Mieliśmy znakomitych animatorów życia kulturalnego, sportowego. Na początku sam wstąpiłem do zespołu muzycznego. Gdy prezes w coś się angażuje - to i inni większej chęci nabierają. A warto było mieć taką chęć. Zespoły pod kierownictwem mgr. Henryka Mikołajczaka zbierały dyplomy, nagrody, puchary na ogólnopolskich konkursach i przeglądach. Medali sportowych nie zliczę. Mamy w "Gryfie"     olimpijczyków, kadrowiczów...

 

W stronę światła  

 Wydanie  - rok 1989