Budowniczy znad Brdy  

 Józef Szczurek  

 Takie określenie dla postawy Henocha  

Drata z pewnością nie jest przesadne, bowiem wszystko, co działo się w Bydgoszczy i nawet jej dalekich okolicach, naznaczone było Jego twórczym piętnem. Począwszy od 1950 roku, przez ponad trzydzieści lat prawie nic tam nie działo się bez Jego inicjatywy, przyzwolenia i wsparcia. Był przecież prezesem spółdzielni i Związku. Szczególnie dużo serca dawał spółdzielni "Gryf". Budował ją, w sensie przenośnym i dosłownym, od początku, od fundamentów. To dzięki Niemu powstały tam piękne obiekty produkcyjne, socjalne i kulturalne, a wśród nich nowoczesna sala konferencyjno-widowiskowa na dwieście miejsc, wykorzystywana do rozmaitych imprez artystycznych. I również dzięki Niemu setki niewidomych miało pracę, chleb, mogło wyżywać się kulturalnie i społecznie. Dziś w Polsce dokonuje się gwałtowna przebudowa ekonomiczna. Towarzyszą jej daleko idące przewartościowania społeczne. To wszystko, co było tak niezmiernie ważne i oczywiste w niedalekiej jeszcze przeszłości, jakby straciło na znaczeniu, przygasło, ale to nieprawda, że przestało być ważne; to tylko chwilowe pozory, wynikające z zagubienia, nieumiejętności odnalezienia się w rodzącej się rzeczywistości. Mam nadzieję i wierzę, że może już niedługo to wszystko, co zbudował nad Brdą Henoch Drat, na nowo zacznie być ważne i potrzebne, że nie będzie zmarnowane i zaprzepaszczone, że będzie nadal służyło niewidomym, a w ten sposób pożytek odniesie całe społeczeństwo. Edward Nowak - długoletni pracownik spółdzielni "Gryf" - wspomina, że Henoch Drat dużo czytał. To prawda. Książka w jego życiu odgrywała niezmiernie ważną rolę, zwłaszcza kiedy zaczęto ją nagrywać na taśmie magnetofonowej. Mimo, że miał tak wiele różnorodnych obowiązków, na książkę znajdował czas prawie codziennie. Bez niej, jak mówił, "nie mógłby zasnąć". Znał prawie wszystkie tytuły, które zostały nagrane w PZN. Bez książek nie wyobrażał sobie życia. Potrafił je streszczać, opowiadać całymi godzinami, nawet te, które przeczytał już wiele lat temu. Nie dziw więc, że bardzo dbał o to, aby spółdzielcza biblioteka była dobrze zaopatrzona. Przez wiele lat bydgoskie zespoły muzyczno-wokalne należały do najlepszych w kraju. Zdobywały pierwsze miejsca na konkursach i festiwalach. Prezes stwarzał im bardzo dobre warunki pracy i rozwoju. Ze środków spółdzielczych kupował dobre instrumenty i stroje i szczycił się nimi przy każdej okazji. Oczywiście. chyba nie trzeba dodawać, że dzięki temu dziesiątki, a może i setki ludzi mogły się wyżywać artystycznie, wzbogacać wewnętrznie przez twórczy udział w muzyce, śpiewie i recytacji. Zresztą on sam, kiedy miał wolną chwilę, na przykład na wczasach, brał akordeon i grał całymi godzinami. Heńka Drata (bo tak Go wszyscy nazywali na co dzień) poznałem na początku lat sześćdziesiątych. Potem spędziliśmy razem wiele czasu. Garnął się do ludzi, nie znosił samotności. Był bardzo dowcipny i miał duże poczucie humoru. Już sam sposób Jego mówienia, formułowania zdań, specyficzne wyrażenia i określenia, których często używał, w naturalny sposób budziły komizm i dobry nastrój w otoczeniu. Nie znaczy to oczywiście, że ktokolwiek ośmieliłby się traktować Go niepoważnie, bowiem Henoch Drat był jednocześnie człowiekiem bardzo stanowczym. W pracy zawodowej i społecznej wyznawał zasadę dyscypliny, powagi i dobrej roboty. Bardzo lubił dzieci. Rozpromieniał się zawsze, kiedy mówił, o swoich wnuczkach. Skądkolwiek wracał, przywoził im upominki, bo przecież "one tak na mnie czekają". Wspomnienie o dzieciach rozpraszało Jego najbardziej nawet ponury nastrój. Wraz z odejściem Henocha Drata środowisko niewidomych w Polsce utraciło człowieka, który przez kilkadziesiąt lat służył mu z oddaniem całym sercem i umysłem. Oddajmy cześć Jego pamięci.

Pochodnia sierpień 1991