Wielkość w skromności

       Józef Buczkowski

Niezmiernie trudno jest przedstawić całokształt pracy społecznej naukowej dr Włodzimierza Dolańskiego. Ograniczę się tylko do kilku wspomnień z moich osobistych z nim kontaktów.  

Pierwszy raz spotkałem się z Panem Doktorem w czerwcu 1935 roku w Laskach - w Zakładzie dla Niewidomych. Po paru tygodniach pobytu w Zakładzie postanowiłem spróbować samodzielnego poruszania się po terenie. Próba samodzielności była niefortunna. Zboczyłem trochę z prostej drogi, a szedłem szybko, więc silnie pokaleczyłem sobie czoło o parkan zakładowy. Siostra w aptece zrobiła mi opatrunek. Byłem tym wszystkim zdenerwowany. Siostra zakonna postanowiła mnie odprowadzić. Po drodze spotkałem Pana Doktora, który zauważył moje zdenerwowanie i powiedział do mnie wesołym tonem: „Niech się pan tym bardzo nie przejmuje i niech się pan pocieszy, że spotkało to pana pierwszy raz, ale nie ostatni. Moja samodzielność podobnie mnie kosztowała”.  

Uśmiechnąłem się, rozbrojony taką nieoczekiwaną pociechą. Bliższe jednak kontakty z Panem Doktorem nawiązałem dopiero podczas okupacji. Dostarczając prasę konspiracyjną, byłem wtedy bardzo częstym gościem u państwa Dolańskich. Rozmawialiśmy o trudnej sytuacji niewidomych w Polsce i o dużych osiągnięciach niewidomych w innych krajach. Pan Doktor wyjaśniał, że zagranicą niewidomi kierują swoimi sprawami, mają swoje organizacje, a u nas przed wojną nie było takiego ruchu. Wspomniał, że zaraz po wojnie całą swoją energię poświęci sprawie stworzenia prężnej organizacji niewidomych. Zawsze podkreślał, że w tej pracy muszą uczestniczyć wszyscy niewidomi.  

Nadszedł rok 1945. Państwo Dolańscy zaprosili na noworoczny obiad niewidomych nauczycieli. Był Leon Lech, Wacław Kotowicz i ja. Przy obiedzie rozmawialiśmy jak zwykle o sytuacji niewidomych w Polsce. Pan Doktor gorąco zaapelował, abyśmy się zobowiązali, że po odzyskaniu niepodległości będziemy wspólnie pracowali nad zjednoczeniem ruchu niewidomych. Byliśmy bardzo przejęci i zapewnialiśmy o swojej gotowości. Wtedy pani Dolańska podała nam małe kieliszki napełnione winem, a Doktor wzniósł toast za pomyślność wszystkich naszych poczynań.  

Zaraz po wyzwoleniu dr Dolański wielokrotnie chodził pieszo do Warszawy  i na Pragę. Nawiązał kontakt z Ministerstwem Oświaty i innymi instytucjami państwowymi, informując wszędzie o potrzebie zainteresowania się władz sytuacją niewidomych w Polsce.  

Przy końcu stycznia udałem się na trzy dni do Łodzi  i złożyłem w  inspektoracie szkolnym ankietę do pracy w szkole dla niewidomych. Pod koniec marca 1945 roku otrzymałem od siostry z Łodzi smutną wiadomość, ze inspektor szkolny nie będzie organizował szkoły dla niewidomych, ponieważ na ogłoszenie w lutowej prasie łódzkiej nikt się nie zgłosił. Bardzo przygnębiony udałem się do Pana Doktora, który pocieszał mnie, że może jakaś rada się znajdzie oraz wyjaśnił, że za kilka dni ma spotkanie z ministrem oświaty, więc porozmawia w mojej sprawie.  

W wyznaczonym dniu była okropna pogoda. Wiał silny wiatr i zacinał śnieg z deszczem. Straciłem zupełnie nadzieję, bo nie przypuszczałem,  aby na taką złą pogodę państwo Dolańscy wybrali się do ministerstwa. Pod wieczór otrzymałem wiadomość, abym przyszedł. Poszedłem z niepokojem w sercu. Pan Doktor powitał mnie z uśmiechem, mówiąc, że ma dla mnie pomyślną wiadomość. Otrzymał od pana ministra oświaty - Stanisława Skrzeszewskiego list polecający do kuratora okręgu szkolnego w Łodzi - ob. Steligi, aby inspektorat szkolny zaangażował mnie i powierzył zorganizowanie szkoły dla niewidomych. Wiadomość była oszałamiająca, ale prawdziwa.  

20 kwietnia 1945 roku otrzymałem nominację na nauczyciela i organizatora szkoły dla niewidomych w Łodzi.  

Zaraz po wyzwoleniu Pan Doktor rozpoczął szeroką akcję popularyzatorską spraw niewidomych w różnych ministerstwach i urzędach państwowych. Opracował małą broszurkę pt. „Pobieżny szkic o sprawie niewidomych w Polsce”, który jego żona kilkakrotnie przepisywała i rozprowadzono ją w dwudziestu paru egzemplarzach. W szesnastu rozdziałach zawarte były najważniejsze informacje o niewidomych. Podam tylko kilka tytułów: „Ślepota, jej przyczyny i profilaktyka”, „Cel nauczania niewidomych”, „Reedukacja inwalidów ociemniałych”, „Wypukłe pismo kropkowe dla niewidomych”, „Jakich zawodów uczą nas w naszych zakładach?”, „Zawody uprawiane przez niewidomych zagranicą”, „Ujemne strony naszych szkół dla niewidomych”, „Wnioski ogólne”, „Konieczne reformy”. We wspomnianej broszurce dr Dolański umieścił swoje słynne już hasło: „Nic o nas bez nas” (gdzie decydują się losy niewidomych, powinni zabierać głos niewidomi).  

Następnie dr Dolański uzyskał w Ministerstwie Oświaty płatny urlop do pracy społecznej, zapisał się do Związku Zawodowego Pracowników  Niewidomych w Warszawie i został członkiem zarządu.  

Przez cały rok 1945 trwały rozmowy na temat utworzenia wspólnego związku. Doktora martwiła nieufność, a nawet niechęć niektórych działaczy terenowych w Łodzi i Chorzowie. Związek warszawski narzucał wszystkim swoją nazwę i oświadczał zawsze,  że nie przystąpi do żadnej organizacji, która będzie się inaczej nazywała. W styczniu 1946 roku dr Dolański przyjechał do Łodzi i na zebraniu zarządu Związku Niewidomych, w prywatnym mieszkaniu pani Sabiny Kalińskiej, przekonał większość jego członków, że nie jest ważna sama nazwa, ale idea połączenia się.  

Pierwszy krok został zrobiony. Dwa Związki wyraziły zgodę na połączenie pozostało jeszcze przekonać Stowarzyszenie Niewidomych województwa Śląsko - Dąbrowskiego w Chorzowie i Związek Cywilnych Niewidomych w Bydgoszczy. Do Chorzowa  pojechał Pan Doktor, a mnie polecił, abym udał się do Bydgoszczy.  

W dniach 4 i 5 października 1946 roku odbył się pierwszy zjazd niewidomych w Chorzowie. Obrady przebiegały w sposób burzliwy. Delegaci z Warszawy dowodzili stanowczo, że nazwa organizacji musi być taka, jak w Warszawie, czyli „Związek Zawodowy Pracowników Niewidomych”, że przewodniczącym Zarządu Głównego może być tylko pan Michał Lisowski. Zagrozili, że w wypadku nieprzyjęcia ich postanowień wycofają się z ogólnego związku. Po dłuższej dyskusji zebrani poszli na ustępstwa, gdy chodziło o nazwę, ale wszyscy byli nieugięci, gdy chodziło o kandydata na pierwszego prezesa Zarządu Głównego. Wołali, że znają dr Dolańskiego jako prawego człowieka i tylko do niego mają zaufanie, bo dobrze i uczciwie poprowadzi sprawy niewidomych. Stanowcza postawa zebranych zwyciężyła i delegaci z Warszawy ustąpili. Przy ogromnym entuzjazmie wszystkich zebranych Pan Doktor został wybrany na  prezesa Zarządu Głównego, a pan Lisowski zgodził się przyjąć stanowisko skarbnika w Zarządzie Głównym.  

Dla Doktora i jego żony zaczął się bardzo trudny okres pracy społecznej. Była to działalność bez środków finansowych, bez wyposażenia i - problem najtrudniejszy - bez lokalu na biuro. Ale naszego prezesa nie załamały żadne trudności. Najpierw urzędował w Laskach i parę razy w tygodniu chodził pieszo do Warszawy. Na początku roku 1947 uzyskał u krewnych mały pokój przy ulicy Grottgera tam było mieszkanie państwa Dolańskich i przez parę lat siedziba Zarządu Głównego. Ślązacy pierwsi docenili znaczenie powstałej organizacji i pospieszyli Panu Doktorowi z pomocą. Prezes Paweł Niedurny przeprowadził uchwałę przekazywania Zarządowi Głównemu średnio co miesiąc dziesięciu tysięcy złotych na potrzeby administracyjne i opłacanie stałej sekretarki.   

Rozpoczął się ciężki okres organizacyjny - zakładanie nowych oddziałów w Poznaniu, Lublinie, Wrocławiu i innych miastach wojewódzkich. Prezes był do tej pory niezmordowany, a jego żona ofiarnie mu pomagała. Miał też wielki dar wyszukiwania w terenie niewidomych działaczy, których umiał zapalić do pracy społecznej.  

Uczestniczyłem we wszystkich posiedzeniach Zarządu Głównego od 1946 roku do 19 marca 1950 roku. Zawsze panowała jedność, Zarząd był zwartym kolektywem. Doktor uważnie wysłuchiwał wypowiedzi, a następnie,  opierając się na   dyskusji,  podejmował decyzję, którą tak uzasadniał, że wszyscy zgadzali się z jego argumentacją, ponieważ zawsze na pierwszy plan wysuwał ogólne sprawy niewidomych. Uznawaliśmy jego autorytet oraz darzyliśmy go szacunkiem i zaufaniem. Taka życzliwa postawa członków Zarządu dodawała Doktorowi sił i energii.  

Przez władze państwowe ceniony był za swoją prawość i uczciwość. W urzędach przyjmowano go życzliwie i z szacunkiem. W obejściu był skromny, ale bezkompromisowy gdy chodziło o sprawy niewidomych. Potrafił też wywalczyć wiele.  

Doprowadził z kolegą Władysławem Winnickim do reaktywowania szkoły dla niewidomych w Bydgoszczy. Pomógł Zakładowi w Laskach pokryć drogi twardą nawierzchnią, aby niewidomi mogli samodzielnie chodzić, pomógł również wybudować basen dla dzieci. Współorganizował pierwsze kursy masażu dla niewidomych w Warszawie. W 1947 roku zorganizował biuro przepisywania książek i podręczników dla niewidomych we Wrzeszczu (przed uruchomieniem drukarni brajlowskiej). Sprowadził też elektryczną maszynę drukarską i kilka ton papieru. Żywo interesował się reedukacją (rehabilitacją) dorosłych niewidomych w Państwowym Zakładzie Szkolenia Inwalidów Wojennych Głuchowie i Jarogniewicach. Starał się o dobre zaopatrzenie w surowce szczotkarskie. Wyjednał w banku trzydzieści milionów na zakup z importu surowca szczotkarskiego i telefonicznie polecił mi wyjechać z Łodzi do Poznania, abym w imieniu Zarządu Głównego zabezpieczył dziesięć ton włosia końskiego na wyroby szczotkarskie.  

Współpracował ściśle z Zygmuntem Lancmańskim - dyrektorem Głównego Urzędu Inwalidzkiego Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej oraz z Henrykiem Ruszczycem w sprawach szkolenia, przygotowania niewidomych do pracy w przemyśle oraz zatrudnienia. Po wyzwoleniu były duże trudności z zaopatrzeniem ludności w żywność i artykuły przemysłowe, więc zostały wprowadzone kartki żywnościowe różnej kategorii  według grup zatrudnienia. Pan Doktor wspólnie z innymi niewidomymi działaczami zabiegał w Ministerstwie Aprowizacji o przyznanie niewidomym oraz ich przewodnikom ekwiwalentu pieniężnego. Ministerstwo zgodziło się wypłacić ekwiwalent pieniężny tylko niewidomym, a zakwestionowało ich prawo do przewodnika. Nasz prezes doprowadził wówczas do zwołania specjalnej, międzyministerialnej komisji, która uznała bezsporne prawo niewidomych do posiadania przewodnika. Ministerstwo Finansów przyjęło orzeczenie komisji jako obowiązujące i poleciło wypłacić wszystkim niepracującym niewidomym ekwiwalent pieniężny w podwójnej wysokości. Spowodowało to duży napływ nowych członków do Związku. Wtedy Doktor ponownie wystąpił do Ministerstwa Finansów o wypłacenie ekwiwalentu nowym członkom.  

Wystarał się też o zwolnienie od dodatkowej opłaty za przejazd wszystkich cywilnych niewidomych - najpierw na kolei, a następnie i w autobusach w komunikacji międzymiastowej oraz w komunikacji miejskiej.  

W 1948 roku uruchomił drukarnię brajlowską we Wrzeszczu, po wyremontowaniu znalezionej w Gdańsku nożnej maszyny drukarskiej. Można było rozpocząć drukowanie podręczników i książek brajlowskich oraz organu związkowego „Pochodnia”, którą Doktor już wydawał przez dwa lata przed wojną - własnym nakładem sił i środków finansowych. W 1947 zorganizował wydawanie „Przyjaciela Niewidomych” (czarnodrukowe czasopismo, popularyzujące sprawy niewidomych w społeczeństwie widzących).  

Organizował koncerty niewidomych artystów. Zbierał fundusze na budowę domu w Warszawie, w którym miała być siedziba Zarządu Głównego, drukarnia, centralna biblioteka niewidomych i nowoczesna szkoła zawodowa.  

W naszym środowisku jest wielu wybitnych działaczy, którzy położyli ogromne zasługi dla sprawy niewidomych w Polsce, lecz Doktor Dolański zajmuje wśród nich szczególne miejsce. Wszystkie imponujące osiągnięcia niewidomych po wojnie dokonane zostały dzięki jego bezpośredniej działalności bądź pośredniemu oddziaływaniu na bieg sprawy. Obecną ustabilizowaną sytuacje materialną niewidomi zawdzięczają w wielkiej mierze bezprzykładnej, ofiarnej pracy człowieka, który w trudnych, powojennych warunkach kładł podwaliny pod gmach naszego dobrobytu. Światowa Federacja uczciła jego zasługi, więc i my powinniśmy uczcić jego pamięć.  

       Pochodnia  Wrzesień, październik 1973