Biografia prasowa  

 

 Józef Głąb

Muzyk  

 

       Czy niewidomy może być szczęśliwy?

            (nagroda w konkursie "Pochodni")

Kiedy przygodnie spotkani "dobrzy" i "litościwi" ludzie użalają się nad moim losem stwierdzając, iż nie widzieć to najgorsze nieszczęście - niezmiennie rzucam wtedy niedbale i od niechcenia: "znam gorsze". Pytają: jakie? Odpowiadam: głupota. Efekt jest piękny. Z rozbawieniem obserwuję konsternację, jaką wywołuje moje nieoczekiwane zachowanie się. Nieco dawniej, gdy byłem młody i gniewny, próbowałem robić rewolucję w szarych komórkach zagadującego do mnie nieboraka. Nadawałem mu: "Jeśli dla pana człowiek to tylko oczy, a szczęście znaczy tyle, ile pan nimi zdoła zobaczyć, to znaczy, że pan jest nieszczęśliwy".

W naszej cywilizacji obrazkowej wiadomo, że 90 procent informacji dociera do nas drogą wzrokową. Więc ja się pytam ludzi rozsądnych: - Jak niewidomy może osiągnąć rozwój intelektualny bez tych 90 procent? Czy zastąpią nam to jakieś techniki komputerowe i mechanizmy kompensacyjne? Bzdury! Małpa jest i będzie małpą, a niewidomy niewidomym!

Na temat szczęścia napisano tomy, ale muszę przyznać, że im więcej mam lat, tym zagadnienie wydaje mi się prostsze i rozstrzygnięcie go - bardziej oczywiste. Nie mam tych lat jeszcze tak wiele (wyglądam zresztą na dużo mniej), zauważyłem jednak, że coraz mniej osób postronnych, spotkanych na ulicy, z upływem mojego wieku użala się nad "moim nieszczęściem". Gdy miałem lat kilkanaście lub dwadzieścia kilka, zdarzało się to nagminnie. Czyżby nieszczęście kogoś starszego, czy chociażby w wieku bardziej dojrzałym uchodziło za stan bardziej naturalny, niż u człowieka młodego? A może po prostu doświadczenie i czas uczy nas pogody i dlatego zagadnienie bycia szczęśliwym, przynajmniej w warstwie rozważania teoretycznego wydaje mi się być prostszym. Według Światowej Organizacji Zdrowia: "Zdrowie, to stan równowagi między środowiskiem wewnętrznym, a zewnętrznym człowieka". Mówiąc po ludzku, zdrowie to stan, w którym nic nie dolega. W kategorii zjawiska duchowego i psychicznego, a więc ulotnego, jakim jest szczęście - większy nacisk położyłbym właśnie na stan harmonii wewnętrznej, choć inna sprawa, że na ogół bardzo trudno jest ją osiągnąć, będąc skłóconym ze światem nas otaczającym. Jesteśmy określani przez czynniki zewnętrzne nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Nie jest powiedziane, że mamy być bezwzględnie podporządkowani otoczeniu. Człowiek myślący, ma świadomość własnej wartości, której dolny pułap mniej lub mocniej, w zależności od krytycyzmu i kompleksów, sam kształtuje. Potrafi więc ocenić fałszywe pochlebstwa czy różne taryfy ulgowe. W przypadku naszego inwalidztwa bardziej niż ktokolwiek inny zmuszeni jesteśmy do dorównywania ludziom sprawnym, również w poczuciu szczęścia. Myślę więc, że zabieganie o aplauz środowiska powinniśmy traktować raczej w granicach zdroworozsądkowych, tzn. nie stwarzać konfliktów i układać nasze stosunki poprawnie. Dopiero na tej bazie można zacząć kształtować cokolwiek więcej.

Pewien mój kolega pochodzenia semickiego, do czego się zresztą chętnie przyznawał, zapytany o szczęście, odpowiadał z filozoficznym uśmiechem mędrca: "Ty mnie pytasz o szczęście? Ty chcesz być szczęśliwym? - Ty najpierw nie bądź nieszczęśliwym!"

I to jest to! Niczego mądrzejszego nie udało mi się nigdy usłyszeć. Powie ktoś - to nic nowego, to takie proste. Ale jak tu nie być nieszczęśliwym? Postaram się jak najkrócej na to odpowiedzieć. Należy usiąść i zrobić szczery rachunek sumienia czyli postarać się bez tematów tabu, wstydliwych pytań i obyczajowych zahamowań - odpowiedzieć na pytania:

"Dlaczego jestem nieszczęśliwy? Co mnie uwiera? Czego mi brakuje? Z czym mi jest źle? O czym marzę, czego pragnę i co mi przeszkadza w realizacji tych pragnień? Czego się tak naprawdę boję?" Co będzie dalej, jeśli spełnią się marzenia? Czy stać mnie będzie jeszcze na coś innego? Czy te pragnienia to tylko głód niespełnionej nigdy dotąd miłości, seksu, chęci akceptacji ze strony innych? Może tylko wolność pozwoli mi spojrzeć na moje dotychczasowe nieszczęścia z dystansem, uśmiechem i radością, że już po wszystkim. Teraz można poruszać się swobodnie, oddychać pełną piersią, coś stworzyć, dać innym siebie, bo nic nie ugniata, nie przesłania horyzontów trzeźwego widzenia.

Zatrzymajmy się na chwilę i odpowiedzmy sobie na pytania, szczególnie, jeśli jesteśmy młodzi - Ja kiedyś zrobiłem to samo. Odpowiedziałem sam sobie na te pytania. A realizacja? - No cóż, nikt tego za nikogo nie zrobi. Bo gdyby dobra wróżka podała na talerzu nasze rozwiązane problemy - czy bylibyśmy szczęśliwsi? Nie mielibyśmy dla siebie za grosz szacunku.

I jeszcze jedno. Wielu "nieszczęśliwych" stara się pomagać innym. Usiłują w ten sposób znaleźć pomysł na własne szczęście, nie zdając sobie sprawy, że sami siebie oszukują. Oni po prostu w sprytny sposób wyciągają rękę, żeby ktoś ich samych uszczęśliwił, łudzą się podświadomie, że w cudzym nieszczęściu znajdą własne szczęście. Nie można jednak dać komuś szczęścia będąc samemu nieszczęśliwym. Życie to nie matematyczne działanie i dwa minusy nie tworzą plusa. Szczęścia będziemy mieli tylko tyle, ile zdołamy go wytworzyć, i odnaleźć w sobie.

Konkursowe pytanie wydaje mi się dość niedorzeczne: - Czy niewidomy może być szczęśliwy? Od razu pytam: - A czy niewidomy to człowiek z jakiejś innej gliny?  

Kiedy byłem małym chłopcem, śmiałem się z łez rodziców i opiekunów, wylewanych nad moim nieszczęściem. Biegałem razem z rówieśnikami, chodziłem po płotach, interesowało mnie wiele rzeczy. Miałem troskliwych rodziców, kochających wujków, ciotki, babcię, fajnych kuzynów. Włóczyli mnie wszędzie ze sobą - za rękę, na plecach, w taczkach, na furze i motorze. A że czasem popłakali przed ludźmi - "Taki zdolny chłopiec, tylko biedny, nie widzi" - Co z tego? Krzywdy mi tym wielkiej nie robili. Nawet trochę rozpieszczali. Dzieciństwo miałem szczęśliwe. Do szkoły poszedłem jako prawidłowo rozwinięte dziecko. Kiedy w pełni wszedłem w tak zwane życie dorosłe, zaczęło być z tą szczęśliwością różnie. Najgorzej w okresie młodości. Niejedno wtedy chciałoby się zrobić, osiągnąć, Bóg wie, czego dokonać - "gdzieś pożeglować i zostawić za pośladkiem cały świat".

Jeden płacze - bo ze względu na brak wzroku trudno mu gdzieś pojechać, a jeśli się na to zdecyduje to musi przeżywać poniżającą pomoc kogoś, do kogo normalnie nie chciałoby się nawet odezwać. Drugi biadoli, bo przydałby się lepszy samochód, a jego nie stać.  

Czy to są nieszczęścia? - Daj mi Boże, tylko takie! Nie jestem hurra-optymistą i sam narzekam, psioczę i klnę, na czym świat stoi. Widocznie taka moja góralska natura. Komu się nie podoba, niech się ze mną nie zadaje. Ponarzekam więc, ale daleko mi do nieszczęśliwości. Znam wielu niewidomych ludzi, którzy doszli do wielu sukcesów i ułożyli sobie całkiem niezłe życie. Ja też mam pracę i stać mnie na utrzymanie podstawowego standardu życia. Kiedy mam ochotę na jakąś zachciankę, nie obliczam, nie przeliczam, tylko idę do sklepu i kupuję córce lub żonie. Co mam? Cudowną, kochającą żonę, ładnie, gustownie urządzone mieszkanko i świadomość, że byle zdrowie dopisało, to dam sobie radę. Ilu pełnosprawnych boryka się z bezrobociem, alkoholem, własną bezczynnością, morząc głodem siebie i włąsną rodzinę?

Panowie-filozofowie i dyskutanci od szczęścia i nieszczęścia niewidomych! Jeśli i was szczęście ma swą siedzibę tylko w oczach, to mi Was serdecznie żal. Zamiast dywagować nad cudzym szczęściem, pozostawcie to każdemu z nas. Niech sam rozstrzyga, do czego ma prawo - a do czego nie!

                                              Józef Głąb