Przepustka do elity   

 

Małgorzata Czerwińska jest naszą koleżanką po fachu. Od 5 lat jest redaktorem naczelnym "Terapii Fizykalnej" (dawniejszy "Niewidomy Masażysta"). W czerwcu br. obroniła pracę doktorską. Po dwóch miesiącach od tego wydarzenia rozmawiam z nią na Rynku zielonogórskim, u stóp Ratusza.

- Jak się czuje nowo upieczona Pani doktor?

- Najpierw do głosu dochodzi zmęczenie, bo końcówka była bardzo emocjonująca. A obrona? Niektórzy uważają, że to formalność, ale na sali nerwy są napięte do ostatniego momentu. Jeszcze nie dotarło do mnie, że jakiś etap życia jest zakończony, tym bardziej, że nie dane mi było odpocząć. Zmiana mieszkania i związana z tym bieganina dodatkowo mnie wykończyły.

- Jaki był temat doktoratu i jak długo Pani pracowała?

- Temat był następujący: "Pismo i książka w systemie Braille'a w Polsce - historia i funkcje rewalidacyjne". Materiały zbierałam od 10 lat, ale od otwarcia przewodu doktorskiego upłynęło 5 lat. Materiały źródłowe były rozproszone po całym kraju, trudne do zdobycia. Na początku traktowałam to zajęcie jako hobby. Im bardziej jednak zagłębiałam się w problematyce, tym cięższa okazywała się praca.

- Kto oceniał Pani pracę i jaka to była ocena?

- Nie chcę się chwalić, ale otrzymałam ocenę bardzo dobrą od recenzentów, a we wniosku komisji zaproponowano nagrodzenie mojej pracy. Recenzentami byłi: prof. Zbigniew Żmigrodzki z Uniwersytetu Śląskiego i doc. Maria Pidłypczak-Majerowicz. I najważniejsza osoba, promotor: prof. Zofia Gaca-Dąbrowska z Instytutu Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego.

- Co zmieni tytuł naukowy w Pani życiu?

- Myślę, że to pierwszy krok do pracy naukowej. Chciałabym zrobić habilitację i związać się z jakąś uczelnią. Może z WSP, albo Uniwersytetem Wrocławskim?

- Ludzi mających stopnie doktorskie jest w środowisku niewidomych niewielu - około dwudziestu. Znalazła się pani w elicie. Proszę  kilka słów o sobie.

- Pochodzę z Krosna Odrzańskiego. Od urodzenia miałam kłopoty ze wzrokiem. Urodziłam się z zaćmą, szczęśliwie zoperowaną przez profesora Krwawicza w Lublinie. W Zielonej Górze odbywałam edukację w masowych szkołach - podstawowej i średniej. Chciałam podkreślić, że mimo kłopotów ze wzrokiem, nie miałam żadnej taryfy ulgowej. Traktowano mnie jak innych uczniów. Jedyny przedmiot, z którego byłam zwolniona, to wf. i byłam z tego powodu nieszczęśliwa. Ukończyłam studia bibliotekoznawcze W Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze ze specjalnością - informacja naukowa. Do momentu ukończenia studiów jeszcze na tyle widziałam i czytałam, że dawałam sobie radę bez żadnej pomocy. Po ukończeniu studiów zaczęłam pracować w bibliotece wojewódzkiej i po paru miesiącach zupełnie zaniewidziałam. W 1985 roku poszłam na rentę. To był okres pustki, załamania. Z nudów zaczęłam uczyć się brajla i opanowałam go bardzo dobrze.

- Czytelnicy znają Panią z publikacji w "Pochodni", a specjaliści głównie z redagowania "Niewidomego Masażysty" (teraz "Terapia Fizykalna").

- Moim poprzednikiem w tym kwartalniku był dr Michał Kaziów. Propozycja jego redagowania wyszła od samych masażystów. Napisałam wcześniej jeden czy dwa teksty o ich problemach. Gdy Michał Kaziów odszedł na emeryturę, zaproponowano mi prowadzenie tego czasopisma. Nie była to łatwa decyzja, gdyż była to dziedzina, której musiałam się uczyć. Trudno obsługiwać tę grupę zawodową, nie mając podstaw z medycyny czy rehabilitacji medycznej. Na przygotowanie dano mi trzy miesiące, a tak prawdę mówiąc zostałam rzucona na głęboką wodę. Uratowało mnie między innymi to, że w czasie studiów miałam zajęcia z prasoznawstwa i zaczęłam przypominać sobie ten temat i uczyć się dziennikarstwa. Gdy "Niewidomy Masażysta" zaczął ukazywać się w czarnym druku (oprócz brajla) i wyszedł poza środowisko - do lekarzy, rehabilitantów, miałam dreszczyk emocji. Nie trafił się jednak ani jeden krytyczny głos pod moim adresem - przeciwnie same słowa pochwały. To był nie tylko ukłon w moją stronę, ale przede wszystkim całej grupy redagującej czasopismo - autorów, rady programowej, komitetu naukowego.

- Polubiła Pani ten zawód?

- Widzi pan, choć jestem osobą samotną, to mam niewiele wolnego czasu. Aby ten kwartalnik mógł opuścić drukarnię, muszę wcześniej odbyć wiele spotkań, telefonów, konferencji specjalistycznych, przeczytać sporo listów. Pisuję również do innych czasopism, nie tylko środowiskowych. W artykułachporuszam problematykę dotyczącą osób niepełnosprawnych.

- Czy jest Pani na tyle zrehabilitowana, że porusza się samodzielnie?

- Mam z tym problemy. Posiadam dobrą orientację w moim mieście oraz w Warszawie, w której bywam często. Nie mam jednak odwagi, by poruszać się zupełnie sama. Jest jeszcze inna blokada - od kilku lat nie jest szczególnie bezpiecznie w moim mieście.

- Jak środowisko niewidomych, oficjalna organizacja, przyjęła Pani osiągnięcie naukowe?

- Pan Michał Kaziów, gdyby nie kłopoty ze zdrowiem kibicowałby mojej obronie. Mieli przyjechać Sylwester Peryt i Adolf Szyszko, ale coś im przeszkodziło. Dyrektor ZNiW Jan Rodański pogratulował mi osobiście udanej obrony. Nie było natomiast żadnej reakcji ze strony władz PZN, zarówno okręgowych, jak i centralnych, mimo że zawiadamiałam te urzędy o terminie obrony pracy doktorskiej. A przecież temat pracy dotyczył ściśle niewidomych. Przybyło mnóstwo moich znajomych, przyjaciół, rodzina, a ja się trochę niezręcznie czułam wobec władz uczelni, tym bardziej, że w luźnej rozmowie wyrażali zdziwienie brakiem przedstawicieli tej organizacji. A przecież Polski Związek Niewidomych od początku bardzo mi pomagał, zorganizował płatną naukową praktykę, za co zresztą jestem bardzo wdzięczna.

- Redakcja "Pochodni" gratuluje koleżance po piórze sukcesu naukowego i mamy nadzieję, że będziemy dalej współpracować. Łamy "Pochodni" są dla przyszłego docenta otwarte.

Rozmawiał Andrzej Szymański

Pochodnia październik 1997