Musimy łamać bariery - Andrzej Szymański

   

Mgr inż. Michał Czerniak, 77-letni warszawiak z Grochowa, (żonaty, dwoje dorosłych dzieci) został jednym z ubiegłorocznych laureatów konkursu "Człowiek bez barier" (pisaliśmy o tej uroczystości w poprzedniej "Pochodni"). Pan Michał to człowiek skromny, o wielkiej wiedzy inżynierskiej. Od 15 lat, od kiedy to całkowicie przestał widzieć, uporczywie walczy o likwidowanie barier architektonicznych, ulicznych, budowlanych, które utrudniają poruszanie się w miastach setkom tysięcy niepełnosprawnych, nie tylko tym pozbawionym wzroku. Z jego inicjatywy powołano przy warszawskim okręgu PZN grupę "Widziane z chodnika".

Z Michałem Czerniakiem, laureatem konkursu, rozmawia Andrzej Szymański.

- Jakim pozostał w pańskiej pamięci Grochów sprzed 70 lat?

- To była dzielnica peryferyjna, bez ulic i chodników. Mieszkałem przy ulicy Igańskiej i do szkoły na Kordeckiego brnąłem polną drogą w piasku.

- Jako 16-letni chłopak brał Pan udział w Powstaniu Warszawskim...

- Od września 1943 roku należałem do "Szarych Szeregów", do tzw. "Zawiszaków" - najmłodszej grupy. Najstarsi byli w grupach szturmowych, czyli w batalionach "Zośka", "Parasol", "Wigry". Moim dowódcą w Śródmieściu był podporucznik harcmistrz - Przemysław Górecki ("Kuropatwa"). W ostatnim dniu Powstania rozkazem nr 35 otrzymałem wraz z kolegami harcerzami Krzyż Walecznych od dowódcy Powstania "Montera".  

-  Przychodzi nowa władza, nowe porządki, ale uczyć się trzeba...

- Tak. Toteż ukończyłem liceum im. Powstańców Warszawy na Grochowie. W roku 1947 rozpocząłem studia na Wydziale Budownictwa Lądowego Politechniki Warszawskiej. Zostałem inżynierem. W 1952 roku nie dopuszczono mnie na studia magisterskie. Ukończyłem je dopiero po 25 latach, studiując zaocznie na Politechnice Poznańskiej. Oczywiście pracowałem zawodowo na budowach w różnych miastach, a potem w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki Polskiej Akademii Nauk.

- Po 1945 r. nie zerwał Pan z harcerstwem?

- Doświadczenia z niecałego roku konspiracyjnego harcerstwa zaowocowały na krótko po wojnie. Zorganizowałem drużynę przy gimnazjum im. Adama Mickiewicza na Saskiej Kępie, tam gdzie mieszkałem. W 1948 r. jeszcze prowadziłem zajęcia z harcerzami. Rok później zrezygnowałem. Nacisk polityczny władz komunistycznych był nie do zniesienia.

- I wtedy zabrał się Pan za czynne uprawianie lekkiej atletyki?

- Trafiłem do klubu "Spójnia" na Żoliborzu. Tam byli znakomici sportowcy: Sidło, Sosgórnik, Makomaski, Hopferowie... Biegałem 3 i 5 km, ale nie czułem się zbyt dobrze na tych dystansach. A tak naprawdę wziąłem się za sport, by podnieść tężyznę fizyczną i nie zachorować na gruźlicę, która wtedy atakowała wycieńczoną warunkami okupacji młodzież.

- Kiedy zaczęły się Pana problemy ze wzrokiem?

- Urodziłem się jako 8-miesięczny wcześniak, przebywałem pod namiotem tlenowym. Miałem zdecydowanie słabsze prawe oko i od 1941 roku chodziłem w okularach. W 1957 roku podczas podnoszenia sztangi na treningu odkleiła mi się siatkówka w jednym oku. Ponad 20 lat posługiwałem się jednym okiem. Dzisiaj praktycznie mam resztki poczucia światła.

- W 1990 roku zostaje Pan wybrany na przewodniczącego warszawskiego koła Śródmieście i pełni Pan tę funkcję przez 9 lat.

- Na początku nie wiedziałem, jak zachować się w nowym dla mnie otoczeniu. A chciałem coś zmienić, ruszyć te skostniałe struktury. Nie czekać, aż niewidomy zastuka do biura, ale wychodzić do tych starszych, często zagubionych i biednych ludzi z pomocą. Sporo nauczyła mnie pani Maria  Miłkowska, choć moje metody pracy były nieco inne. Chwalę też sobie kontakt ze Zdzisławem Sileckim. Obydwoje są już niestety  "Po Tamtej Stronie".

- A skąd się wziął pomysł na powołanie w 1991 roku przy okręgu grupy "Widziane z chodnika"?

- Może spowodowała tę decyzję moja wiedza techniczna, a może doświadczenia z pierwszych dwóch lat po utracie wzroku poruszania się bez laski? A to wpadłem w jakiś wykop, zderzyłem się ze znakiem drogowym, staranowałem samochód nieprawidłowo zaparkowany na chodniku. Początkowo szukałem różnych prostych rozwiązań, jak choćby uruchamianie sygnalizacji dźwiękowej. Ówczesny burmistrz Śródmieścia wysupłał trochę pieniędzy. Zacząłem szukać akustyków, by ustalili odpowiedni poziom decybeli, nie przeszkadzający mieszkańcom. Wtedy to nie wyszło, już nie pamiętam z jakich powodów. Dopiero dziś widzimy te efekty - coraz więcej oznakowanych głosem świateł.

- Trudne było to przekonywanie urzędników?

- Pukaliśmy do różnych instytucji: do policji drogowej, dyrekcji MZK, Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa. Dyrektor z MZK nie był zachwycony powiększeniem numerów bocznych na tramwajach i autobusach. - To kosztuje - powtarzał uparcie. A przecież w innych miastach, jak choćby w Poznaniu w 1990 roku, załatwiono tę sprawę bezproblemowo. Te powiększone tablice wprowadzono w stolicy dopiero w ubiegłym roku, dzięki uporowi naszego kolegi z grupy - Janusza Buschka. Rozpoczęliśmy cykl spotkań z przedstawicielami urzędów dzielnicowych, by im uzmysłowić nasze problemy. Ciągle jednak mam wrażenie, że środowisko drogowców nie za bardzo chce uporządkowania bałaganu i niefrasobliwości przestrzennej naszych miast. Nie rozumie tej potrzeby.

- Jakie są więc przeszkody najbardziej uciążliwe dla inwalidów wzroku na chodnikach?

- Miałem swego czasu referat na ten temat. Jakie przeszkody? Z całej gamy wymienię kilka: stojące na chodnikach skrzynie, donice, ławki, słupki, ogrodzenia z łańcuchami, stojaki reklamowe usytuowane powyżej obszaru kontrolowanego białą laską, rusztowania bez zabezpieczeń, wykopy, odsłonięte studzienki, zwisające gałęzie drzew, stan schodów, jeżdżące po chodnikach samochody i rowery, nie uprzątany z chodników śnieg i liście... Mało?

- Panie Michale, uda się kiedyś te sprawy w Polsce jako tako uporządkować?

- Na to trzeba całego pokolenia, by przestawić myślenie. Stąd nasze dążenie do organizowania jak największej ilości szkoleń. Prowadzimy je od 1999 roku nie tylko w Warszawie, ale też w Szczecinie, Bydgoszczy, Poznaniu, Kielcach. W stolicy  przeszkolono stu pracowników Zarządu Dróg Miejskich. Prowadziliśmy zajęcia dla policjantów z drogówki, strażników miejskich, kierowców autobusów. W 2003 roku grupa "Widziane z chodnika" spotkała się z pracownikami Biura Polityki Społecznej UM, co doprowadziło do cyklu 11 prelekcji dla samorządowców miejskich. Mamy kartotekę i dokumentację fotograficzną (ponad 1000 zdjęć) miejsc szczególnie niebezpiecznych dla niepełnosprawnych.

- Kto działa w tej nieformalnej grupie?

- Skład się zmienia, ale mogę wymienić inżyniera Tadeusza Wnukowskiego, Janusza Buschkę, inż. arch. Małgorzatę Kukowską, inż. Marka Więckowskiego, inż. Krzysztofa Kasperczaka (sekretarz grupy), inż. Krzysztofa Grzegorzewicza z Instytutu Badawczego Dróg i Mostów.

- Na koniec zacytuję Panu opinię tego ostatniego: - Pan Michał Czerniak to człowiek niezwykle aktywny, przyciągający do siebie innych, nawet dużo młodszych. A jako osoba niewidoma dostrzega     wiele więcej przeszkód, niż choćby ja, pełnosprawny.

Pochodnia styczeń 2006