S. Teresa Landy

 

Matka Elżbieta Róża Czacka założycielka Dzieła Niewidomych i Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża (*Szkic napisany w 1962 r. dla miesięcznika "Znak"; nie drukowany.)

 

Aby zrozumieć i ocenić Dzieło Matki Czackiej, trzeba choć w ogólnych zarysach przedstawić jej życie, ofiarność tego życia i owoce tej ofiarności.

Matka Elżbieta od Jezusa Ukrzyżowanego - takie imię przyjęła w Zakonie - urodziła się 22 października 1876 r, w Białej Cerkwi na Ukrainie z ojca Feliksa Czackiego i matki Zofii Ledóchowskiej. Została ochrzczona 19 listopada tegoż roku i otrzymała na chrzcie imię Róża. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła na Ukrainie, gdy dobra rodzinne Czackich na Wołyniu uległy konfiskacie po powstaniu 1863 roku. W 1882 r. rodzina zamieszkała w Warszawie,

spędzając część roku tam, a część w rodzinnych majątkach Porycku lub Koniuchach zwróconych rodzinie Czackich, tak mocno związanych tradycją z Wołyniem. Była to dobra i szlachetna tradycja pradziada Róży - Tadeusza Czackiego, jednego z wybitnych działaczy Sejmu Czteroletniego, Komisji edukacyjnej oraz założyciela Liceum Krzemienieckiego, które tak ważną rolę odegrało jako ośrodek oświaty i kultury na Wołyniu.

Tradycja kulturalna i obywatelska pradziada była z pietyzmem utrzymywana w rodzinie. Ojciec Róży, Feliks Czacki miał żywe poczucie obowiązków obywatelskich, był mądrym i szlachetnym człowiekiem, doskonałym rolnikiem, przodującym w wielu dziedzinach obywatelem. Róża od dzieciństwa chorowała na oczy i miała wzrok zagrożony, jednak dziwnym zrządzeniem Bożym nie zwracano na to dostatecznej uwagi. Nauki pobierała w domu, miała najlepszych nauczycieli, wychowywała się pod rozumnym kierunkiem nauczycielki i opiekunki francuskiej, tak że otrzymała wykształcenie gruntowne i

wszechstronne, o wiele wyższe, jak na owe czasy, niż większość jej rówieśniczek.

Ojciec, któremu towarzyszyła często w jego obchodach gospodarczych i który chętnie wtajemniczał córkę w różne dziedziny życia praktycznego i gospodarstwa wiejskiego, nadawał jej wykształceniu charakter wybitnie realny.

Właśnie to przygotowanie pozwoliło później Matce Elżbiecie tak umiejętnie i ze znajomością rzeczy zarządzać instytucją, której była założycielką i długoletnim prezesem oraz kierować Zgromadzeniem, które powołała do życia i którego Przełożoną Generalną była tak długo, jak na to pozwoliło zdrowie. U Róży Czackiej przedziwnie łączyły się cechy umysłu i charakteru rzadko będące z sobą w harmonii: umysłowość wybitna o szerokich zainteresowaniach teoretycznych, a jednocześnie gruntowna znajomość różnych działów gospodarstwa rolnego, rozumienie konieczności przyjęcia i stosowania form i przepisów prawnych we wszelkich

dziedzinach i agendach instytucji, którą założyła. Uważała, że wszystko jest interesujące, była w pełni "zaangażowana" - jak teraz się wyrażamy - w całą rzeczywistość ludzką społeczeństwa: swojej instytucji, swojego narodu i całego świata. Prawdziwie można było o niej powiedzieć, że nic ludzkiego nie było jej obce. Ta żywość zainteresowań, to "zaangażowanie" nie było czymś wymuszonym, opartym tylko na poczuciu obowiązku, było ono prawdziwe i ludzkie, płynęło z postawy afirmacji wszystkiego co jest.

Na religijność Róży w dzieciństwie wielki wpływ wywarła jej babka ze strony Ojca, Sapieżanka. Wszczepiła wnuczce pobożność głęboką, konsekwentną, wyrażającą się nie w formach zewnętrznych tylko, lecz w zrozumieniu religii, która polega na pełnieniu Bożych przykazań, a zwłaszcza przykazania miłości, na życiu wewnętrznym z Bogiem, na prawdziwym życiu modlitwy. Babka poznała tym widzeniem, które daje człowiekowi miłość, niezwykłe dary wnuczki, skoro podarowała jej książkę "O naśladowaniu Chrystusa" zalecała dziewczynce czytać z niej co dzień wyjątek. Zapewne też miłość do wnuczki pozwoliła jej dojrzeć to, na co nikt w otoczeniu nie zwrócił uwagi, że mianowicie dziewczynce grozi ślepota. Ona to powiedziała wnuczce: "pamiętaj, byś tak się modliła i miała tak głębokie życie wewnętrzne, abyś mogła, jeśli będzie trzeba, znieść ślepotę".

Matka Czacka opowiadała nam to później, wspominając z wdzięcznością tę mądrą i kochaną babkę. Na ogół w rodzinie długo nie chciano pogodzić się z faktem utraty wzroku i mówiono, że Róża źle widzi. Prowadzono ją również na bale, jak było w zwyczaju, choć już nic prawie nie widziała i choć w ogóle nie lubiła tego rodzaju rozrywek.

Bardzo już zły stan wzroku pogorszył jeszcze dwukrotny upadek z konia (tę rozrywkę i sport Matka lubiła bardzo), zresztą wszystko jakby prowadziło do utraty wzroku: wrodzona krótkowzroczność, jaskra ... i pomyłka w diagnozie słynnego lekarza, którego nazwiska, przez miłość bliźniego, Matka Czacka nikomu z nas nie wyjawiła.

Nareszcie w 1898 r. stało się jasne dla wszystkich, że stan wzroku Róży Czackiej jest beznadziejny, że musi ona sobie organizować życie jako niewidoma. I tak jak przez delikatność Matka zataiła nazwisko lekarza, który pomylił się w diagnozie, tak samo wdzięczność dla doktora Gepnera, który jej powiedział prawdę i zachęcił do zajęcia się

niewidomymi, Matka okazywała często, nazywając doktora prawdziwym "założycielem" Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Oczywiście nie można zgodzić się z tą opinią Matki, jednak trudno zaprzeczyć, że doktor Bolesław Gepner okazał wielką znajomość ludzi, gdy poznał się na męstwie, ofiarności, mądrości młodej pacjentki i gdy miał odwagę jej powiedzieć: "niech pani nie pozwoli wozić się od jednej sławy zagranicznej do drugiej, tu nie ma nic do zrobienia, stan wzroku jest beznadziejny. Niech pani zajmie się niewidomymi, którymi w Polsce nikt się nie zajmuje". Matka powtarzała z wdzięcznością te słowa, które ukazały cel jej życia.

Jak heroiczną była postawa Róży Czackiej i co stanowiło jej siłę widzimy z tych słów Dyrektorium, skierowanych do sióstr, gdzie pisze o cierpieniu: "Bywają w życiu niektórych ludzi wielkie katastrofy, które druzgocą, łamią, rwą i przewracają wszystko. Nic nie pozostaje z tego co wiązało z życiem. Uderzenie jest tak mocne, że za jednym zamachem ogałaca człowieka ze wszystkiego. Prócz miażdżącego bólu, zdaje się, że już nic nie pozostaje. Bóg jest wtedy najbliżej. Szczęśliwy człowiek, który wśród bólu, wyzwolony ze wszystkiego, tylko Boga szuka i Jego znajduje. Wtedy pozostaje tylko dusza i Bóg, Bóg i dusza. Wtedy wśród cierpienia i bólu zaczyna człowiek nowe życie, życie pełne radości i szczęścia wśród cierpień, bólu i łez."

Te słowa, z których bije prawda życia własnego, ukazują w pełni postawę nie stoicką, lecz głęboko chrześcijańską.

Ta, która tak przyjęła swoje cierpienie, była powołana do tego, by pomagać cierpiącym i nadać sens i wartość ich cierpieniu. Nie wystarcza jej pogodzenie się z losem, który ją dotknął. Widzi w nim swoje powołanie do służenia tym, którzy dotknięci tym samym kalectwem nie mają danych materialnych, by dźwignąć się ze swego nieszczęścia.

Odtąd Róża Czacka zaczyna przygotowywać się do realizacji projektu instytucji, mającej na celu kształcenie, zatrudnienie i wszechstronną pomoc niewidomym. Przede wszystkim opanowała system Braille'a. Wkrótce doszła do wniosku, że powinna poznać jak w innych krajach rozwiązuje się zagadnienie pomocy niewidomym.

Prenumeruje więc pisma tyflologiczne wydawane czarnym drukiem lub też brajlem, sprowadza z zagranicy książki brajlowskie i tyflologiczne w różnych językach, których znajomość jest jej w tym momencie szczególnie pożyteczna. Nie ograniczając się tylko do lektury, wybiera się w podróż ze swoją lektorką i przewodniczką, by zetknąć się osobiście z najwybitniejszymi znawcami sprawy niewidomych za granicą i poznać istniejące tam

instytucje. Zwiedza zakłady w Szwajcarii, w Austrii, a przede wszystkim we Francji, jako ojczyźnie Valentina Hauy, który pierwszy rzucił hasło kształcenia niewidomych i założył pierwszą dla nich szkołę, oraz Ludwika Braille'a, niewidomego twórcy pisma dla niewidomych.

W tym czasie Francja podtrzymywała wiernie swoją tradycję kolebki sprawy niewidomych i zajmowała jeszcze czołowe miejsce w dziedzinie tyflologii. Tam też Róża Czacka poznała wybitnego działacza sprawy niewidomych, również niewidomego, Maurice'a de la Sizeranne, który dalej rozwija dzieło swoich poprzedników. Rzucił on mianowicie hasło: "L'aveugle utile" - niewidomy jako pożyteczny członek społeczeństwa - i zrealizował je w instytucji Associstion Valentin Hauy pour le bien des aveugles.

W czasie podróży, a zwłaszcza przez zetknięcie się z Mauricem de la Sizeranne, w duszy Róży Czackiej zrodził się projekt założenia instytucji, która pomagałaby niewidomym, przygotowując ich do pożytecznej pracy zawodowej, bądź w warsztatach specjalnych, bądź też chałupniczej. Zawodami szczególnie uprawianymi wówczas we Francji było szczotkarstwo i koszykarstwo. Kobiety chałupniczo uprawiały również trykotarstwo ręczne. Dla niezdolnych do wyżej wymienionych rzemiosł pracą zarobkową najdostępniejszą było klejenie torebek papierowych, których używano do zakupów. To była praca najłatwiejsza, dająca pewien niewielki zarobek, lecz przede wszystkim broniąca przed bezczynnością i żebractwem.

Wzbogacona wiedzą zaczerpniętą z książek, z poznanych za granicą instytucji oraz z rad najwybitniejszych tyflologów, Róża Czacka przystępuje do realizacji swoich zamiarów. Zaczyna nawiązywać kontakty prywatne z pojedynczymi niewidomymi, których odwiedza w ich rodzinach, uczy indywidualnie brajla, czasem robót ręcznych, ubogich wspomaga materialnie. Jednak nie ta doraźna tylko pomoc przez jałmużnę jednorazową lub nawet stałą,

według recepty rozpowszechnionej w owym czasie filantropii, była założeniem i celem działalności Róży Czackiej.

Pragnęła ona stworzyć instytucję podobną do tych, które poznała za granicą, instytucję dającą niewidomym wykształcenie ogólne i zawodowe w dostępnych dla nich zajęciach, umożliwiając im w ten sposób pracę zarobkową, samodzielną zapewniającą pracownikowi niewidomemu życie w pełni lub częściowo samowystarczalne, godne, pożyteczne.

Jeśli wnikniemy w kolejne etapy działalności Róży Czackiej, zobaczymy jak nacechowane są one spokojem, rozwagą i dalekowzrocznością. Jako początek działalności przyjmuje rok 1908.

Od definitywnej utraty wzroku minęło 10 lat okresu przygotowawczego, który ma dać solidne podstawy Dziełu Niewidomych. Już sam fakt, że Róża Czacka tak powoli i solidnie zakłada podwaliny rzetelnej wiedzy, doświadczenia i wiary pod Dzieło Niewidomych jest świadectwem jej mądrości ludzkiej prześwietlonej światłem Bożym. W całej jej działalności okazuje się przedziwnie natura bogata, obdarowana przez Boga rzadkimi cechami

przyrodzonymi oraz wyjątkowymi łaskami nadprzyrodzonymi. Spokój pozbawiony pośpiechu i gorączkowości w realizowaniu zamierzeń był wynikiem wiary i zrozumienia, że rzeczy trudne, jeśli mają trwać, muszą mieć mocną podstawę.

Zadziwia ten realizm, który był u niej cechą wrodzoną, prawdopodobnie rodzinną, odziedziczoną po przodkach: ojcu, dziadku, pradziadku. Umocniona głęboką wiarą, nieustannym obcowaniem z Bogiem, opiera wszelkie poczynania na Jego pomocy. Wszystkie ważne kroki w jej życiu były rozważane i ustalane w świetle Bożym.

Czekała na to światło, które miała czasem bezpośrednio od Boga, a które niekiedy odczytywała w okolicznościach zewnętrznych, będących dla jej wiary zawsze oznaką woli Bożej.

U Róży Czackiej wyczucie rzeczywistości ludzkiej, oparte na znajomości spraw ludzkich, możliwości i potrzeb człowieka łączyło się w jedną całość ze znajomością rzeczywistości Bożej, płynącą z wiary, nadziei, miłości.

Do systematycznej realizacji Dzieła Niewidomych, które nie ma być tylko doraźną pomocą, przeważnie pojedynczym niewidomym, lub rodzinom niewidomych, lecz instytucją dającą im możność samodzielnego bytowania, przystępuje już ze znajomością zdobytą w latach ubiegłych. Orientuje się, że praca ta nie może opierać się na jednym człowieku i decyduje się zwerbować grupkę ludzi, w tej liczbie niewidomego mecenasa Stanisława Bukowieckiego, okulistów: dr Gepnera i dr Kępińskiego, kilku przyjaciół i krewnych, jako początek Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi.

Pierwsze posiedzenie Towarzystwa, jeszcze nie zatwierdzonego przez władze państwowe, odbywa się w 1910 roku.

W 1911 r. Róża Czacka osiąga oficjalne zatwierdzenie instytucji pod nazwą Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi oraz jego statutu. Celem Towarzystwa jest wszechstronna pomoc niewidomym wszelkich kategorii. Ta pomoc, którą dotąd praktykowała sama bez określonej siedziby, bez ustalonych form, w 1910 r. ma już pierwszą placówkę - ognisko dla dziewcząt niewidomych przy ul. Dzielnej. Róża Czacka sama uczy niewidome wychowanki

brajla, dorywczo trykotarstwa, zakłada warsztaty koszykarskie oraz wyplatania krzeseł dla przychodzących mężczyzn. Dwóch zdolnych do muzyki skierowuje na kursy dla organistów. Sama mieszka jeszcze z rodziną, którą wciąga w te prace, jakie można pełnić dorywczo, jak odwiedzanie chorych, przepisywanie książek alfabetem Braille'a. Kochana przez wszystkich, szanowana i czczona za swoją dzielną i wspaniałą postawę, znajduje wśród znajomych i przyjaciół wielu chętnych do pracy.

Przed wybuchem I wojny światowej powstaje i jest już czynna większość podstawowych działów Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi: przedszkole, nazywane wówczas ochronką, wprawdzie nieliczne, lecz rozwijające się pomyślnie, kilka klas szkoły podstawowej, biblioteka i patronat nad niewidomymi na mieście.

W 1915 r. Róża Czacka znalazła się u rodziny na Wołyniu. Kiedy działania wojenne nie pozwalające na powrót do Warszawy zmuszają do opuszczenia Porycka, cała rodzina decyduje się na wyjazd do Borszcz, majątku w okolicy Odessy. Wtedy Róża odłącza się od rodziny i z panną Heleną, krawcową i towarzyszką, pozostaje w Żytomierzu,

obawiając się, że w Borszczach będzie miała utrudniony dostęp do kościoła. Dla osoby niewidomej, mającej za towarzyszkę osobę starszą, bardzo oddaną, ale mogącą służyć jedynie swoim przywiązaniem i pomocą w niektórych tylko sprawach, był to krok bardzo odważny, świadczący o wielkiej samodzielności, męstwie i pewności swego powołania. W tym bowiem okresie trzech lat wojennych, spędzonych w Żytomierzu, zarysowało się, pogłębiło i

zrealizowało powołanie Róży Czackiej.

Te lata spędzone w zupełnej prawie samotności, w nieustannej modlitwie były jakby okresem długich rekolekcji, w których Bóg dał jej łaskę zrealizowania drugiej gałęzi Dzieła powierzonego jej z góry, powołania do życia Zgromadzenia Sióstr, których zadaniem byłaby służba niewidomym. Motywacja tego kroku była podwójna: opierała się z jednaj strony na doświadczeniu, że służbie niewidomym mogą sprostać ci tylko, którzy całe swoje bycie jej

oddadzą. To był owoc doświadczenia kilku lat, ofiarnej pracy samej założycielki, a także pewnych trudności w dobraniu personelu odpowiadającego jej życzeniom i wymaganiom w dziedzinie wychowania niewidomych. Choć osoby pomagające w tej pracy Róży Czackiej były niewątpliwie dobrej woli, nie można było jednak wymagać od nich przekreślenia swoich aspiracji życiowych w tym stopniu, w jakim czyniła to założycielka.

Również poglądy na sprawy wychowawcze nie zawsze dawały się pogodzić. Najgłębszą wszakże różnicę stanowiła trudność pełnego zrozumienia niewidomych przez tych, którzy widzą, ale nie mają takiej intuicji i miłości, która pozwoliłaby im wejść w potrzeby, ciężary i cierpienia niewidomych tak, by ich w pełni zrozumieć. Jednak motywacja istotna i decydująca miała źródło głębsze: powołanie nadprzyrodzone Matki płynące ze źródła życia

wewnętrznego, wymagało pełnej ofiary z siebie. Nie są to sprawy, które dadzą się wytłumaczyć jakimiś racjami przyrodzonymi. U niej ponadto było to dopełnieniem tego, czego Bóg od niej zażądał odbierając jej wzrok, choć również używałaby go z pewnością w sposób nie tylko godziwy, ale najlepszy. A ofiara wzroku była czymś bardzo bolesnym dla tej, która w kilkadziesiąt lat po jego utracie pamiętała jeszcze, że Fałat miał naprawdę rację malując śniegi fioletowe i że impresjoniści widzieli świat barw w sposób prawdziwy. Pytała się już jako osoba od dawna niewidoma o wygląd osób i o barwę ich ubrania. Komuś, kto nie umiał na to odpowiedzieć, bo nie miał takiej wrażliwości na piękno dostępne wzrokowi, powiedziała żartobliwie: "to po co masz oczy?"

Cytujemy te drobne szczegóły, aby wykazać, że Róża Czacka była już pod znakiem jednej ofiary - ofiary wzroku, gdy Bóg zażądał od niej drugiej: oddania całej siebie, wszystkich swoich zamiłowań i upodobań, pięknych i szlachetnych, całego swego życia, tak bogatego mimo braku wzroku, na całkowitą nieodwołalną służbę Bogu i niewidomym. Rozumiała też, że te powołania Bóg kieruje do wielu osób, które pójdą za nią jako założycielką

zgromadzenia zakonnego. Zaczęła realizować ten program życiowy początkowo sama w Żytomierzu prowadząc życie ubogie, twarde, pełne niewygód dobrowolnie przyjętych.

Gdy dowiedziała się, że pod zaborem rosyjskim zniesiono zakaz noszenia habitów, zwróciła się do biskupa łucko-żytomierskiego o pozwolenie na przywdzianie habitu i odbycia nowicjatu pod kierownictwem swego spowiednika księdza Władysława Krawieckiego, profesora seminarium duchownego w Żytomierzu. Gdy otrzymała to pozwolenie, przywdziała habit 19 listopada 1919 r. Stała się w ten sposób założycielką oraz pierwszą i na razie

jedyną profeską Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Habit, w który została obleczona, był skrojony ze starej burki wuja, wyszarzały i ciężki. Matka Elżbieta z eleganckiej hrabianki Czackiej przeobraziła się w ubogą franciszkankę służebnicę Krzyża. Wybór nie tylko reguły, ale ducha franciszkańskiego świadczył, że Matka Elżbieta wybrała ubóstwo i wyrzeczenie. Oto jakie wymagania stawia siostrom i jak rozumie pełnione przez nie miłosierdzie:

"Chrzest nakłada na każdego chrześcijanina obowiązek pełnienia uczynków miłosiernych co do duszy i co do ciała. Toteż siostry powinny korzystać z najmniejszej nawet sposobności, by pełnić w stosunku do niewidomych te uczynki miłosierdzia, których oni codziennie w rozmaitej formie potrzebują. Jest to wielka łaska Boża, za którą siostry powinny Bogu gorąco dziękować, że niemal co chwila służyć mogą Panu Jezusowi w bliźnich swoich. Ile dobrego mogą siostry wkoło siebie zrobić nie tylko słowami i czynami, ale często po prostu dobrym, łagodnym, serdecznym obejściem. Gdy siostry będą miały w sercu prawdziwą miłość i miłość tę przelewać będą na wszystkich swoich bliźnich, wtedy miłość taka wynajdzie tysiączne okazje do pełnienia względem bliźnich uczynków miłosiernych. Miłość znajdzie sposób, by te uczynki nie ciążyły tym, wobec których są pełnione, bo miłość jest przemyślna i unika wszystkiego co mogłoby sprawić bliźniemu przykrość."

Ta delikatność Matki w stosunku do niewidomych przejawiała się i w tym, że Matka bardzo dbała o to, by dzieci niewidome i dorośli wychowankowie mieli odzież porządną, a nawet o ile to możliwe własną, aby nie zwracać na siebie uwagi, nie budzić politowania i nie różnić się od innych. Matka pamiętała z czasów,, gdy miała wzrok, jak smutne wrażenie robiły na niej dzieci z ochronek i sierocińców ubrane bez troski o stronę estetyczną.

Gdy Matka wróciła w habicie do Warszawy w 1918 r., wzbudziło to zdumienie i niezadowolenie pozostałych członków Zarządu. Były to początki państwowości polskiej, niektórzy obawiali się, że habit Matki zaszkodzi instytucji w opinii kół rządowych i że zahamuje to rozwój Towarzystwa i jego działalności. Matka mocno trwała na stanowisku jawnego okazania postawy i kierunku instytucji, zdecydowana, że jeśli jej postawa nie będzie uznana przez innych członków Zarządu, usunie się pozostawiając im placówki przez siebie utworzone i sama zacznie budować nową instytucję. Do tego oczywiście nie doszło, gdyż wszyscy rozumieli, że Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi jest Dziełem Matki, a ci, którzy nie chcieli współpracować z instytucją prowadzoną w tym duchu, usunęli się z Zarządu dobrowolnie uznając prawo Matki do nadawania kierunku Dziełu, które stworzyła. Ich horoskopy i przewidywania nie spełniły się, bo mimo że w ówczesnym rządzie przeważały żywioły nieprzychylnie usposobione do instytucji katolickich, a tym bardziej zakonnych, Matka zdobyła taki autorytet i szacunek swoją energią, bezinteresownością bezgraniczną, że nigdy nie doznała żadnych szykan ani trudności od władz państwowych. Przemawiała za nią i za instytucją przez nią prowadzoną jej służba niewidomym, jej kompetencja doskonałego znawcy sprawy, powaga jej wiedzy w tej dziedzinie i szerokość horyzontów, która broniła zasad, nie sądząc i nie dyskryminując ludzi innych niż ona przekonań.

Przedstawiliśmy poprzednio zasady Matki Czackiej jeśli chodzi o ogólną linię działalności Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Trzeba teraz wskazać na zasady, którymi kierowała się w wychowaniu dzieci i młodzieży, gdyż w tym czasie zagadnienia szkoły i internatów wysuwały się na plan pierwszy. Zaczęło się systematyczne rozbudowywanie przedszkola, szkoły podstawowej, a jednocześnie od 1919/20 r. kształcenie w szkołach i seminariach dla widzących tych spośród wychowanków, którzy wykazywali wybitne zdolności i z których mieli się potem rekrutować niewidomi nauczyciele niewidomych. Szkoły średnie prywatne i państwowe poszły w tym na rękę Matce Czackiej i z jej zakładów wyszły pierwsze kadry niewidomych nauczycieli. Niektórzy zdobyli później nawet dyplomy uniwersyteckie. W tym pragnieniu rozwinięcia wszelkich zdolności, w dbałości o wykształcenie pożytecznych pracowników można poznać prawdziwą z ducha wnuczkę Tadeusza Czackiego. Wykształcenie to miało być jednak praktyczne i dać przygotowanie do życia i do zawodu.

Instytucja nie ma wystarczających kadr nauczycielskich. W tym czasie Matka poznaje tego, który po śmierci ks. Krawieckiego został jej kierownikiem duchowym, a z czasem kierownikiem Dzieła, które rozwinęło się we wspólne Dzieło Matki Czackiej i księdza Korniłowicza. Spośród grupy studentów, którzy byli w kręgu jego apostolstwa,

przychodzą młodzi, głównie z tzw. Kółka, jako nowy ochotniczy element pracowników, bądź to by pomóc doraźnie jako nauczyciele, wychowawcy w godzinach wolnych od studiów bądź jako pracownicy okresowi, bądź też jako znajdujący tam swoje powołanie: a czasem niektórzy jako członkowie Zarządu, jako siostry.

Dzieło Matki i Ojca (tak nazywali wszyscy bliscy ks. Korniłowicza) stało się nie tylko instytucją pomocy niewidomym, ale ośrodkiem promieniowania przyciągającym tych, którzy szukają Boga i w jakiś nieprzewidziany i niezaplanowany przez nikogo sposób znajdują Go za pośrednictwem Dzieła Matki.

W kręgu promieniowania Lasek, które od 1920 r. stały się jakby centrum Dzieła, wytwarza się środowisko ludzi, którzy odnaleźli swoją drogę do prawdy i którzy tej prawdzie zaczęli tam właśnie służyć. Ale serca Matki i Ojca były otwarte dla wszystkich, bez narzucania nikomu swojej prawdy, pełne szacunku dla człowieka, jego wolności, przekonań i prawdy wewnętrznej. Nic nie narzucają, lecz promieniowaniem swoim, dobrocią i modlitwą pociągają

do Tego, który jest światłością oświecającą każdego człowieka na ten świat przychodzącego. Wiele powrotów do Boga, wiele nawróceń z niewiary lub z innych wyznań dokonało się w Laskach przez samą ich atmosferę ewangeliczną, przez miłość Matki i Ojca dla każdego człowieka bez względu na jego wyznanie, poglądy polityczne, przynależność klasową, wyznawany światopogląd, rasę, narodowość.

Ksiądz Korniłowicz pochodził ze środowiska inteligencji o poglądach radykalnych. Matka Czacka z arystokracji, ale jak we wszystkich innych sprawach dotyczących Dzieła, które stało się im wspólne, zgadzali się i w tym, że w każdym człowieku widzieli przede wszystkim oblicze Boże, bliźniego, który jest kandydatem do nieba. Dlatego ta miłość, która wychodziła na spotkanie człowieka, była zdobywcza, a swoboda, którą zostawiała ludziom, nie wywierając na ich sumienia lub przekonania żadnego nacisku sprawiała, że nawracali się, gdy przychodziła godzina poznania prawdy w atmosferze bezinteresownej miłości Matki i Ojca. Taka postawa nie była manewrem apostolskim, była spojrzeniem całkowicie nadprzyrodzonym na działanie Boga w duszach. Wśród tych przychodzących z zewnątrz byli tacy, którzy związali się z Dziełem Niewidomych na całe życie. I to także było novum - tym razem w życiu zakonów w Polsce - że wytworzyła się współpraca na stopniu równości między zakonem Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża a pracownikami ideowymi, którzy oddawali się całkowicie Dziełu nie wstępując do Zgromadzenia i nie składając ślubów, lecz pracując z równą ofiarnością i przekreśleniem niejako swego osobistego życia. Podobnie jak wielu z członków Towarzystwa oddało się ideowo całkowicie tej prasy w charakterze członków Zarządu, nauczycieli, wychowawców według wskazań i życzeń Matki Czackiej, w duchu jej pragnień i ideałów.

Ta współpraca między ludźmi świeckimi a Zakonem, współpraca, która nie miała form określonych, lecz była umiłowaniem tych samych ideałów i działalnością charytatywną w tym samym duchu, wielu ludziom nasuwała myśl o pierwotnych gminach chrześcijańskich, których treść wypracowywała formy, a nie formy zacieśniały treść. Wielki duch mądrości, wiary, miłości Boga i człowieka, niezłomność zasad wraz ze zrozumieniem zmienności form życia,

które nie stoi na miejscu, ale ulega ciągłym przemianom zachowując to, co istotne, nadały trwałości i giętkości temu Dziełu. Jego osiągnięcia nie tylko wytworzyły pewne kanony już obowiązujące dla sprawy niewidomych w Polsce, ale postawiły swoim istnieniem pewne wymagania innym zakładom i instytucjom dla niewidomych.

Promieniowanie Dzieła duchem Ewangelii bez kompromisu, ale też bez żadnej ciasnoty, jest tajemnicą tej życzliwości, którą darzą je ludzie nawet przekonań odmiennych, którzy umieją ocenić i uszanować wszelkie poczynania służące dobru ogólnemu. Gdy przypominamy sobie, że to Dzieło wyrosło z bezinteresownej miłości i całkowitej ofiary mądrej, mężnej i miłującej niewidomej, zrozumiemy też dlaczego rozwija się ono, przetrwawszy biedę, brak ludzi. I wojnę światową z nudzą i głodem, gdy kawałek suchego chleba był upragnionym przysmakiem wychowanków. Zrozumiemy, że wszystkie trudności organizowania poszczególnych działów, brak ludzi przygotowanych do pracy w początkowych okresach działalności Zakładu, że nawet ruiny II wojny światowej, w których Matka pod gruzami domu warszawskiego zostaje ciężko ranna, ruiny Lasek po walkach na ich terenie; że wszystko to wbrew ludzkim przewidywaniom umacniało i konsolidowało całość. Ta nadzieja Matki nigdy dotąd nie zawiodła. Z ruin podniosły się domy piękniejsze niż dawne.

Trudności materialne nigdy nie powstrzymywały rozwoju Dzieła. Brak dostatecznej liczby pracowników wynagradzała ich ofiarność. Życzliwość ludzka często bywała tarczą w niebezpieczeństwie. Prostota rozbrajała nieżyczliwych, a miłość nieprzyjaciół wytrącała im z ręki oręż.

Wielka wiara Matki przenosiła góry trudności; ta niewidoma, widząca jasno wartości duchowe, to słaba i chora niewiasta realizująca siłami duchowymi rzeczy trudne, zdawałoby się czasem niemożliwe - nie jest postacią ze złotej legendy.

Zmarła 15 maja 1961 roku. Jej budowanie trwa. Nie jest wspomnieniem, pamiątką - jest rzeczywistością. Małe dzieci niewidome biegają po korytarzach i alejach Lasek bawiąc się wesoło, poznając świat rączkami wyuczonymi w przedszkolu rozpoznawania wszystkiego co je otacza. Starsze dzieci w szkole przechodzą ten sam program nauki, co dzieci widzące, czytając te same książki, bawią się, oddając się tym samym zajęciom, sportom, zabawom, żywe, czasem rozhukane, jak ich rówieśnicy widzący. W szkole zawodowej młodzież niewidoma pracuje przy warsztatach i maszynach, które pomysłowość i miłość ludzka dostosowała nawet do możliwości amputantów bezrękich. W szkołach średnich ogólnokształcących i na uniwersytetach niewidomi zdobywają dyplomy. Hasło: "niewidomy -

użyteczny" realizuje się w Polsce w pewnej mierze szerzej i pełniej, niż w ojczyźnie tego, kto je pierwszy rzucił we Francji. Założenia humanitarne tego hasła zapuściły głęboko korzenie w glebie miłości chrześcijańskiej i ofiary Matki Elżbiety Czackiej Franciszkanki Służebnicy Krzyża.