Halina Kuropatnicka-Salamon  

 

Co nowego w starych bajkach  

 

PHU Impuls

Lublin 2001

 

 Śnieżka

 

 

Kiedy los pozwolił Śnieżce żyć w ciągłej radości, zapomniała, najpiękniejsza, o smutnej przeszłości. Razem z mężem panowała, na balach tańczyła, haftowała i śpiewała, wciąż dobra i miła. Aż raz kraj przebiegły wieści straszne, niespokojne, że król sąsiedniego państwa wypowiedział wojnę. I patrzyła biedna Śnieżka wzrokiem zalęknionym, jak wyruszał w bój z rycerstwem książęcy małżonek. Ach, jak ciężko było czekać w przebogatym domu! Tęsknić już od wschodu słonka, płakać po kryjomu. Och, jak nudno się zrobiło w zamkowych komnatach! Bitwa trwała nieustannie, choć przeszły dwa lata. Pomyślała Śnieżka - Trzeba, by orzekły czary, kiedy koniec walk wybiją na ziemi zegary.  

Zaraz w mroczny bór pobiegła, poszukała dróżki, która prosto prowadziła do chateczki wróżki. A ta wróżka? Jaka ładna w loków złocistości! Cóż, gdy serce miała pełne niedobrej zazdrości. Zobaczywszy Śnieżkę, była zła i zatrwożona. - Która z nas wygląda piękniej - ja czy może ona?! - Powiedz wróżko jasnowłosa, tylko powiedz szczerze, kiedy wrócą do swych domów strudzeni rycerze? - Ach, nie powiem ci otwarcie, ale dam ci ziele. Włóż je przed snem pod poduszkę, wyśni ci się wiele. - Dzięki, dzięki, moja śliczna! Przyjmij te bursztyny. Niech ci odtąd rozjaśniają szczęśliwe godziny.  

Powróciła Śnieżka z chatki znów tą samą dróżką. Prędko spać się położyła z zielem pod poduszką. Noc odeszła, nadszedł ranek, zapachniały kwiaty, lecz nikt długo nie opuszczał sypialnej komnaty. Wreszcie przyszły dworskie panny pod drzwi po cichutku - zapukały, zawołały. Niestety, bez skutku. Kiedy minął dzień i drugi, wszyscy pomyśleli, że umarła młoda pani w różowej pościeli. Z żalem dwórki ubierały ją w sukni śnieżystość, z płaczem szatę ustrajały w klejnotów srebrzystość. Jedna z dziewcząt w sploty włosów ziółko jej wplątała. - Pewnie pani je lubiła, skoro na nim spała. Ach, nieszczęsna nie odgadła w tej chwili żałosnej, że to był podarek wróżki o piękność zazdrosnej, która w sen głęboki Śnieżkę złośliwie wtrąciła, byle tylko jej urody inna nie przyćmiła. Potem włożono księżniczkę do trumienki szklanej. Zostawiono w pustej sali wśród kwietnych wiązanek. Północ blisko. W ciemnych kątach zatupały butki. To przybyły z głębi lasu wierne krasnoludki. Przyszły uratować Śnieżkę przed szumnym pogrzebem. - Lepiej będzie ci, najmilsza, pod gwieździstym niebem. Teraz cię nie opuścimy, krasnalkowe słowo! -  

Wzięły trumnę i poniosły w nockę księżycową. Szybkim marszem szły z ciężarem. Mijały godziny. Aż poczuły słoność wiatru nadmorskiej krainy. Trzecia doba upływała, świt ziemię ogarniał, gdy przed nimi pojawiło się miasto Jastarnia. Tu w ulicy, takiej zwykłej jak każda ulica, jest prawdziwy ogród bajek, co oczy zachwyca. W dole płyną srebrne strugi, w górze dzwonki dzwonią. Stary wilk złowrogo zerka i grzybki się płonią. Gdzie popatrzeć, wszędzie widzi się bajkowych gości. Przyszli tutaj, żeby dzieciom dostarczać radości. Nad tym wszystkim brzmi muzyczka albo płyta gada - znane, ukochane bajki głośno opowiada. Skrzaty nagle zobaczyły górę w słońcu lśniącą i złożyły na niej trumnę z naszą Śnieżką śpiącą. Same także przystanęły, pełnić cichą wartę. Tak czuwają do tej pory cierpliwie uparte. Dzieci co dzień tu przychodzą od poranka, wcześnie. Przyglądają się księżniczce pogrążonej we śnie. Może kiedyś czyjaś ręka rozgarnie jej włosy, wyjmie ziele i odwróci czarodziejskie losy. Zły sen pryśnie, a księżniczka znów otworzy oczy. Potem bajka, jak to bajka, dalej się potoczy.  

 

 

Kopciuszek

 

 

Pamiętacie śliczną bajkę o Kopciuszku? Ależ pracowita była z niej dziewczyna! Nic dziwnego, że w pałacu, bez roboty, każdy dzionek wnet jej dłużyć się zaczynał. Nie cieszyły polowania ani bale, ani sukien najpiękniejszych przymierzanie. Nudna była paplanina na biesiadach, a po wschodzie słonka długie jeszcze spanie. Młodą księżnę coraz częściej trapił smutek. Otworzywszy rankiem oczy, już wzdychała. - Jakże dłużej żyć bez celu i zajęcia? - Wreszcie kiedyś do małżonka powiedziała: - Tak mi tęskno do pieczenia słodkich placków, tak bym chciała swoją własną myć podłogę, tak mnie nęci prasowanie twoich koszul, lecz niestety, tu nie wolno, tu nie mogę! Dobrze byłoby sień samej pozamiatać, w skrzynkach jabłka z rumieńcami poukładać, ugotować kaszę z mlekiem na śniadanie, ale tutaj nie ma mowy! Nie wypada!  

Dobry książę nie chciał martwić ślicznej żony.  

Pojął, choć sam nigdy w życiu nie pracował. - Powędrujmy, moja miła, w świat nieznany, żeby w jakimś ładnym miejscu dom zbudować. No i poszli. wziąwszy tylko garstkę złota. Bez pośpiechu różne drogi przemierzali. Siadywali pod drzewami przydrożnymi, dla ochłody ręce w rzekach zanurzali. Poznawali nowe miasta, nowe wioski i patrzyli od poranków, zachwyceni, na urodę naszej ziemi, tryskającą kolorami letnich kwiatów i zieleni. Raz im upał bardzo dopiekł przed południem - był zwyczajny dzień powszedni, chyba środa - gdy dotarli wolnym krokiem do Wielunia i tam trochę zatrzymali się na lodach. Przed wieczorem byli już w pobliskim Mokrsku. Spodobała się wieś wędrującej parze. - Tu, mój drogi - rzekła księżna - dom budujmy. Książę na to z galanterią: - Jak rozkażesz.  

Bez zwlekania zaraz wzięli się do pracy. Dobrzy ludzie pomagali, pouczali. Książę przy nich tak poduczył się rzemiosła, że niejeden wkrótce szczerze go pochwalił. Stanął domek jak zabawka wielobarwna: mały komin, małe okna, drzwi nieduże. Potem płotek go opasał dookoła i przybyli niezwyczajni zgoła stróże. Dwa krasnale przywabione nową bajką przyszły tutaj szukać czarów i przygody. Przystanęły blisko progu zawadiacko, żeby chatki dniem i nocą strzec od szkody. Ptaki też nie chciały się okazać gorsze, więc wysłały spośród siebie cudo-pawia. Spaceruje z pyszną miną po obejściu i na podziw ludzkich oczu się wystawia. Para książąt zapomniała o pałacu. W domku życie płynie pasmem zwykłych zdarzeń. Wieczorami, po skończonych wszystkich pracach, zasiadają w gronie gości gospodarze. Zwłaszcza dzieci tu przychodzą bardzo chętnie, bo prześliczna księżna dla nich właśnie o tych dziwach oglądanych kiedyś w drodze dziś układa najprawdziwsze w świecie baśnie. Potem każdą tak ciekawie opowiada, że kto słucha, ten bez przerwy się zachwyca i dlatego całkowicie zrozumiałe, iż bajarką tak się szczyci okolica. Postarajcie się odwiedzić domek w Mokrsku, - może nawet przy sobocie lub niedzieli - gdzie się bajka wciąż przeplata co dzień z życiem - i nikt nigdy ich od siebie nie oddzieli.  

 

 

Śpiąca Królewna

 

 

Odkąd sen odleciał na skrzydłach fiołkowych, dwór królewski, obudzony pocałunku czarem, dźwięczał śmiechem i śpiewaniem, huczał głośnym gwarem, urządzano tańce, świetne uczty, łowy. Każdy chciał każdemu radości użyczać, toteż w maju, w środku wiosny, w słoneczną niedzielę, król wyprawił drogiej córce prześliczne wesele. Poślubiła zbawcę swego, królewicza. Ileż było życzeń! Ileż pięknych kwiatów! Kłaniali się liczni goście w uroczystych strojach. Zapalono wszystkie lampy w zamkowych pokojach, a szyby dzwoniły od częstych wiwatów. Przez siedem dni trwała świąteczna zabawa. Podawano smakołyki, muzykanci grali, aż zmęczeni biesiadnicy w końcu odjechali i trochę przycichła niecodzienna wrzawa. Oczywiście, nadal było tam pogodnie, lecz wesołość wkrótce zgasła przymglona strapieniem - to królewna popadała w smutne zamyślenie. Nic jej nie cieszyło przez długie tygodnie. Stroskany królewicz załamywał ręce. Spacerował z nią po parku, korale kupował. Wnet apetyt ze zmartwienia straciła królowa. Królewna wzdychała żałośnie - nic więcej. Wreszcie król poprawił koronę nerwowo, stuknął berłem o posadzkę i zapytał krótko: - Co tak dręczy twoje serce, moja niezabudko? Natychmiast mi wyznaj, szczerze i rzeczowo. - Wina to miesięcy dawnego uśpienia. Miałam wtedy sny urocze, jak dzieje bajkowe. Śniły mi się jakieś miasta cudnie kolorowe. Wołają mnie teraz głosami wspomnienia. Tęskno mi do dziwów widzianych w marzeniu. Zdaje mi się, królu ojcze, żyłabym inaczej, gdybym mogła tamto wszystko jeszcze raz zobaczyć, potem myśleć o tym w ogrodowym cieniu.  

Król pokiwał głową i rzekł z niepokojem: - Musi to być bardzo przykra, poważna choroba. Tyle rzeczy dookoła może się podobać, a ty chcesz widziadeł, biedne dziecko moje. Wezwano pośpiesznie nadwornych lekarzy. Przyjeżdżały z zagranicy sławy medycyny. Nie pomogły gorzkie proszki ani słodkie płyny, nie pomogły zioła miejscowych zielarzy. Królewna przybladła. Czas darmo umykał. Powiedziała więc królowa: - Trzeba złu zaradzić. Pomyślałam sobie, mężu, że też nie zawadzi przywołać czym prędzej z lasu czarownika.  

Przyszedł siwy starzec wieczorną godziną. Spojrzał chorej prosto w oczy z rzetelną powagą, dłoń obejrzał, bicia serca posłuchał z uwagą i siadł zadumany z niewesołą miną. Miedziany pierścionek na palcu przekręcił. Na arkuszu ponakreślał tajemnicze znaki.  

Coś rozważał, nim oświadczył: - Te senne majaki może tylko prawda osłabić w pamięci. Królewna powinna zaraz w podróż ruszyć. Musi wdziękiem naszej ziemi z bliska się nasycić. Jeśli jakie napotkane piękno ją zachwyci, nie będą tęsknoty spokoju jej głuszyć.  

Powstał ruch w pałacu, biegano, wołano, pakowano strojne szaty, cukierki, orzechy, by nie zbrakło młodej parze po drodze uciechy. Królewna z małżonkiem wyjechali rano. W okienkach karety stale coś nowego. Oglądali wsie zielone i wspaniałe miasta. Jednak, choć wciąż inny widok przed nimi wyrastał, królewna mówiła: - To nic niezwykłego.  

Przeszło dni niemało pośród przyjemności, nim przed nimi się otwarły uroki Wrocławia. Tu królewna zaskoczona przestała rozmawiać, patrząc na ulice w nagłej ciekawości. Dotarli do Rynku z dostojnym Ratuszem, z gołębiami krążącymi w furkocie skrzydlatym nad domami, wzniesionymi przed dawnymi laty. Królewna krzyknęła: - Stójcie! Wysiąść muszę!  

Chodziła wolniutko, co chwilę stawała, przyglądała się wzruszona budynkom jak cacka. Wtem przed jedną z kamieniczek, olśniona znienacka, z prawdziwym zachwytem aż się zatrzymała. Stoi mur falisty niebiesko-zielony, tygrys w rzeźbie się przyczaił, ptaki przystanęły, okna z rzędów wyskoczyły i pod dach umknęły, w szybki słońce zerka z uśmiechem złoconym. Patrzyła królewna, głęboko dumała. Odezwała się na koniec z wielką siłą głosu: - Tu jest miejsce, królewiczu, dla naszego losu. Tu będę wraz z tobą dom szczęśliwy miała.  

Jak mądrze postąpić, czasem serce każe. Gdzie okienko lśni najwyższe, mieszkają książęta. Kim są oni, dzisiaj prawie nikt już nie pamięta. Ludzie wiedzą tylko, że to są malarze. Chodzą między nami, znani mało komu. Zaklinają na obrazach przepiękne dzielnice, parki, skwery, place, gmachy i nasze ulice, by radość wprowadzać do każdego domu.  

 

 

Jaś i Małgosia

 

 

Porzuciwszy dnia pewnego zmyśloną krainę, Jaś z Małgosią napotkali w drodze Ciechocinek. Otworzyli z zadziwienia i buzie, i oczy, bo to miasto tworzy widok rzadki i uroczy. Jakie drzewa w parkach stoją, szumiąc na zielono! Pod tężniami pachnie ślicznie, wilgotno i słono. A te kwiaty rozmaite, jak zaklęte czarem, tu się w dywan ułożyły, tam znów są zegarem. Wśród tych dziwów paw wspaniały, z barwistym ogonem, chodzi sobie pokrzykując metalicznym tonem. Grzyb ogromny, co wyskoczył któregoś poranka, już przemienił się w wodotrysk - taka niespodzianka! Wokół grzyba siedzą chorzy, powietrze wdychają i powoli - czy wierzycie?! - do zdrowia wracają. Ale cóż tak różowieje, spokoju nie daje? Pyszne lody, ciastka, kremy, ciekawsze od bajek. Jaś z Małgosią też przysiedli w słodkiej cukierence - zjedli tylko cztery torty, bo nie mogli więcej. Potem poszli na spacerek pomiędzy drzewami, aż tu deszczyk zaczął sypać drobnymi łezkami. Przystanęli i parasol rozpięli pospiesznie, a parasol trysnął z czubka kroplami pociesznie. Stoją dzieci pod fontanną, zaskoczone szczerze. Czy to bajka, czy to prawda? Nie wiedzą, w co wierzyć. Może zawsze ich zobaczyć chłopiec lub dziewczynka, gdy przyjedzie na wakacje tu, do Ciechocinka. Starsi też się zatrzymują, patrzą z rozrzewnieniem, wspominają starą bajkę z serdecznym wzruszeniem. Potem każdy bardzo chętnie, kiedy dziecko prosi, opowiada historyjkę Jasia i Małgosi.  

 

 

Czerwony Kapturek

 

 

Choć przygoda z wilkiem dobrze się skończyła, mama była ogromnie ostrożna. - Czerwony Kapturku, pamiętaj - mówiła - nfigdzie ci się oddalać nie można.  

Nudno było ciągle bawić się lalkami i oglądać obrazki w książeczkach. Spostrzegłszy to tatuś, powiedział do mamy: - Popatrz, duża już nasza córeczka. Nie powinna dłużej, jak polny wiaterek, bez codziennej nauki podrastać. Przygotuj walizy, babciny kuferek, wyjeżdżamy na stałe do miasta.  

Popłakała troszkę Kapturek - Danusia, gdy żegnała się z lasem kochanym. Nagle jakiś młody wilczek przy niej usiadł i po ludzku zaszeptał zdyszany: - Mój starszy braciszek źle postąpił z tobą, jeszcze dzisiaj się za to rumienię, a ja chcę mieć odtąd opiekę nad tobą, toteż zaraz w wilczura się zmienię. W każdej chwili znajdziesz we mnie przyjaciela. Możesz zwierzać mi wszystkie kłopoty. Będę cię ochraniał, w smutku rozweselał, wiecznie chciwy gonitwy i psoty.  

Ledwo to obiecał, drzewa zaszumiały, suche liście furknęły wokoło. Przed małym Kapturkiem stał wilczur wspaniały i ogonem wywijał wesoło. W domu trwała wrzawa, rwetes, bieganina. Brakło czasu, by o psie rozmawiać. Zebrano bagaże i wraz z psem rodzina wyruszyła do miasta, Wrocławia. Ach, jaki tam hałas! Tłoki na ulicach! Zaś na przejściach uważać się musi. Pod mostami Odra błękitem zachwyca, niebieściutka jak oczka Danusi. Samochody jakby grały w gonionego, wydzwaniają ochoczo tramwaje. Gołębie stadkami lecą do każdego, kto im smaczne okruchy rozdaje. Są dzielnice cichsze, pachnące lipami. Właśnie w takiej dziś mieszka Kapturek. Na dziesiątym piętrze ma kąt z zabawkami, bliziuteńko jaskółek i chmurek. Dziewczynka zna mnóstwo dzieci na podwórku. Różne wspólne sekrety już mają. Biega wśród nich w ładnym, czerwonym kapturku, nim do domu jej nie zawołają. Wierne psisko razem z panią swą harcuje, wciąż chce w nosek polizać z czułością. Wszystkich jej przyjaciół w zabawie pilnuje i na wszystkich spogląda z miłością. Rano Danka wkłada czapeczkę pąsową, chwyta torbę i wychodzi z bloku. Śpieszy na ulicę - jaką? Akacjową! - z pięknym swoim wilczurem u boku. Stoi tu budynek śliczny jak baśniowy. Wchodzić trzeba małymi schodkami. Nad każdym okienkiem łuk czekoladowy, za to w oknach buziaki z piegami. Przed domem dwie piłki barwnie uśmiechnięte - rzadko takie zobaczyć się zdarzy - olbrzymie, pocieszne, zabawnie nadęte, siadły sobie spokojnie na straży. Jedna trzyma w brzuchu bajki bardzo długie, jakie ktoś opowiada w niedzielę. Króciutkie i śmieszne siedzą w tamtej drugiej, aby zawsze wam było weselej. Danka wita swoje przedszkole uśmiechem, macha rączką do grupki na schodkach, odprawia wilczura i biegnie z pośpiechem, żeby prędzej z gromadką się spotkać. Z głośnym pozdrowieniem między dzieci wchodzi. Czasem ciastka od babci im niesie. Nikt się nie domyśla, że z bajki przychodzi, która kiedyś zrodziła się w lesie.  

 

 

Pierniki Baby Jagi

 

 

Kto przyjeżdża kiedykolwiek do Torunia nad Wisłą, nadziwić się nie może pachnącym piernikom. Kupuje smakowite, słodkie wspaniałości, zazdroszcząc takiej sztuki miejskim cukiernikom. Dzieci lubią lukrowane tancereczki i serca. Dorośli wolą cacka, które ściany zdobią. Z uznaniem oglądają kolorowe ciasta i mruczą zachwyceni: - Jak oni je robią?!  

Dawniej w mieście nie bywało piernikowych pyszności. Jeździli torunianie w obce miejsca po nie. Aż kiedyś niespodzianie trafiły i do nich, smaczniejsze aniżeli w każdej innej stronie. Nim to jednak nastąpiło, było letnie południe, gdy chłopak zawadiacki z uśmiechem beztroskim, z piosenką pożyczoną od wesołych kosów, rad z siebie i ze świata, szedł przez las do wioski. Wtem usłyszał rześki strumyk, wędrujący szmerliwie, więc skręcił na polanę, gdzie woda błyskała. Zatrzymał się zdumiony niezwykłym widokiem malutkiej chatyneczki, co nad strugą stała. Żółciły się w słonku ściany, zieleniły się drzwiczki, okienka wyglądały z ram czekoladowych, czerwienią połyskiwał daszek na chałupce,  

a siwy dym uchodził kominkiem różowym.  

Ogarnięty ciekawością, medytował przez chwilę. Do drzwi z cukrową klamką zastukał leciutko. Skoro nikt nie zapraszał, wyjął swe organki i siadłszy nieopodal, przygrywał cichutko. Nagle czyjeś twarde dłonie spadły mu na ramiona. Zobaczył starowinkę z chytrymi oczkami - Wiedziałam - wyszeptała - że los mi nadeśle dzielnego pomocnika z mocnymi rękami. Chłopiec ufnie poszedł za nią do niziutkiej izdebki, babulka zaś pospiesznie drzwi na klucz zamknęła, wrzuciła drew do ognia, dała chłopcu fartuch, a sama wnet stolnicę z kąta wyciągnęła. - Przydasz mi się, kawalerze. W dobrą porę przybywasz. Zaczniemy dziś od razu naprawianie chaty. Toż przyzba nadłamana, prożek wydeptany. W podłodze jakie szpary? Jaki dach szczerbaty? Trzeba napiec też pierników na spotkanie czarownic, Część rozdam leśnym skrzatom i wróżki obdzielę, Część podam swoim gościom w bliskie urodziny, a okruchami wszystkie wróble rozweselę. Dosyć stania i patrzenia. Podciągnijże rękawy. W tej skrzyni znajdziesz mąkę, na półce goździki. W szufladzie jest cynamon. Biegnij do spiżarni! Przynieś mi stamtąd szybko z miodem dwa słoiki.  

Domyślił się łatwo młodzik, dokąd zbłądził przypadkiem. Któż nie zna z dawnych bajek domku Baby Jagi? Ciągnęło go do przygód, nie bał się roboty, Nie stracił więc humoru ni szczerej odwagi. Ramię w ramię z Babą Jagą od poranków pracował. Na wszystko pilnie zważał, spisywał nocami. Po krótkim czasie poznał tak nowe rzemiosło, że umiał już sam sobie radzić z wypiekami. Gdy staruszka raz usnęła koło pieca na stołku, wysunął się okienkiem i znaną ścieżyną Powrócił do Torunia, tam otwarł cukiernię i wkrótce w okolicy mistrzostwem zasłynął. Radowali się mieszczanie cudeńkami z pierników. Ze smakiem zajadali gwiazdki, wozy, koniki. Szeptali między sobą o różnych przepisach skądś z lasu przyniesionych na te smakołyki. Młody mistrz miał dobre serce, nie żywił w nim zawiści. Dlatego nie chciał skrywać swojej tajemnicy. Niedużo przeszło czasu, a wonne pierniki w Toruniu wypiekali wszyscy cukiernicy. Z czasem fabryka pierników w całym kraju dziś głośna powstała, aby ludziom nie zbrakło słodkości. Mówią, że Baba Jaga koso na nią patrzy i że jej znakomitych wyrobów zazdrości.  

 

 

Domowe skrzaty

 

 

Co tak szemrze późną nocą niziutko przy ziemi? Co szelestem budzi w gniazdach uśpione pisklęta? Las już takich niespokojnych godzin nie pamięta od lat wielu. Z różnych stron nadchodzą tłumy maluteńkich ludzi. Z nowym pozdrowieniem każda nadciąga gromada. Cała ciemność cichym szeptem faluje i gada. Coś się dzieje. To krasnale porzuciły kolorowe domki, bo ich król zarządził nagle niezwykłe zebranie. Koło brzozy staruszeczki, na wielkiej polanie, będą radzić. Wybierają sobie miejsca na pachnącej trawie. Zasiadają według wieku i według znaczenia. Wszyscy znają się wzajemnie z pracy i z imienia od stuleci. Milcząc oczekują władcy karzełkowych rodów. Wreszcie kroczy z dostojeństwem w swoich dworzan gronie. Księżyc bawi się blaskami na jego koronie szczerozłotej. Król powoli i z powagą leśny tron zajmuje po mistrzowsku z najpiękniejszej kory uczyniony, wonnym mchem wysłany miękko, ziołami zdobiony przez poddanych. Uroczysty głos monarchy otwiera spotkanie: - Przywołaliśmy was, bracia, z bliska i z daleka, żeby wspólnie się namyśleć nad losem człowieka niedużego. Serce nasze jest od dawna wielce zatroskane. W miastach i wsiach pełno dzieci jak na łąkach kwiatów, ale przy nich - doloż nasza - nie ma żadnych skrzatów do pomocy. Odkąd poszliśmy od ludzi w odległe ustronia, żadne dziecko nie ma odtąd bajki swej na własność i dobre zwyczaje stare w ludzkich domach gasną z każdym rokiem. Nikt wieczorem się nie skrada do dziecięcych łóżek, nikt nie siada po cichutku na rogach poduszek, by koszałki i opałki wszeptywać do uszek sennym dzieciom. W snach bałagan niestosowny, nawet wstyd wspominać. Nikt do rana nie wypełnia, o czym dzieci marzą - to śni im się podczas nocy, co przypadki zdarzą. Nie do wiary! W dzień nie lepiej też się dzieje, poświadczamy słowem. Nikt nie ćwiczy tych człowieczków w sztuce figlowania. Nikt czarami im nauki do głów nie nagania. Czyż tak można?! A poza tym tyle innych niemiłych wypadków - gdy rodzice jeszcze w pracy i zgubią się klucze, spodnie same się rozedrą, kolano się stłucze... któż pocieszy? Zawezwaliśmy was po to, ukochani bracia, aby razem nad tym smutkiem dziś się zastanowić. Jak najprędzej trzeba mądrze wreszcie postanowić coś w tej sprawie. Skończył król poważną mowę i głowę opuścił. Nad polaną przewiewają żałosne westchnienia. Ktoś zaszlochał, ktoś pokiwał głową ze strapienia w rozżaleniu. Wstaje karzeł siwowłosy z brodą po kolana: - Ta okropność niesłychana dłużej trwać nie może. Któż, biedactwom, prócz krasnali, prawdziwie pomoże? Czas do ludzi! Powracajmy choćby zaraz pod człowiecze dachy i niech każde dziecko odtąd ma własnego skrzata. Gdy wyrośnie, to innemu odda go po latach, jak bywało.  

Na te słowa krasnoludki powstają gromadnie. Przyrzekają księżycowi, co nad lasem świeci, nigdy więcej nie pozbawiać swej opieki dzieci. Król przyzwala. No i wszystko się zmieniło, jak to w bajce bywa. Każde dziecko ma już odtąd swojego karzełka. Jeden wlazł za starą szafę, inny do pudełka po cukierkach. Maliniaczek ma mieszkanko w piórniku Paulinki, zaś Jaskierek obrał sobie tornister Arturka. Przez nikogo nie widziane, siedzą w różnych dziurkach pochowane. Czasem cichcem dokazują z wielkiej wesołości, przedrzeźniają skrzyń trzeszczenie, droczą się z kotami, wydłubują z ciast rodzynki, chrobocą nocami w ciemnych kątach. Nigdy przy tym nie ustają w czuwaniu nad dziećmi, no bo kto je rozwesela? Kto rozwiewa smutki? Kto życzenia wszystkie spełnia? Właśnie, krasnoludki naszych domów.