1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13.

 

 

14. Osiągnięcia wybitnych niewidomych i słabowidzących

 

14.1. Nie tylko wybitni niewidomi mają osiągnięcia

 

Wytrwali, świadomi celu niewidomi zawsze, niezależnie od warunków zewnętrznych, potrafili znaleźć miejsce w społeczeństwie, wnieść wkład w rozwój nauki, literatury, kultury. Poznanie kilku przykładów najwybitniejszych niewidomych i ociemniałych ułatwi zrozumienie własnych szans. Świadczą one bowiem o możliwościach przezwyciężania trudności i ograniczeń; o możliwościach ducha i myśli ludzkiej, niezależnie od sprawności zmysłów. Każda osoba niewidoma lub słabowidząca ma również znaczne możliwości. Czy je wykorzystuje w dostatecznym stopniu?

Z pewnością prezentowane w następnych rozdziałach sukcesy osób z uszkodzonym wzrokiem są tak wielkie, że nieosiągalne dla większości ludzi bez niepełnosprawności, ludzi widzących. Trudno więc, żeby na ich podstawie większość osób z uszkodzonym wzrokiem mogła wytyczać sobie cele życiowe i rehabilitacyjne. Są one jak rekordy sportowe, które osiągają najwybitniejsi, najwytrwalsi, którzy podejmą wielki trud ćwiczeń przerastających możliwości zdecydowanej większości ludzi. Mimo to sportowcami bijącymi rekordy, zdobywającymi mistrzostwa, wygrywającymi turnieje interesują się i cieszą przeciętni ludzie, a młodzi, podejmują ćwiczenia i pragną im dorównać. I nie jest ważne, że uda się to nielicznym. Ci wybitni pokazują kierunek i możliwości człowieka.

Tak samo niewielu może dorównać bohaterom opisanym w kolejnych rozdziałach. Wszyscy jednak powinni wiedzieć, że oprócz wybitnych, są osoby przeciętne, które osiągają sukcesy w pracy zawodowej i w życiu. Przykładem przeciętnych osób z uszkodzonym wzrokiem, które udowodniły, że mogą być świetnymi, cenionymi fachowcami są niewidomi i słabowidzący masażyści. Nie są to jednostkowe przykłady. W Polsce na przestrzeni kilkudziesięciu lat zawód ten z powodzeniem wykonywało kilka tysięcy osób. Podobnie ma się sprawa z niewidomymi telefonistami, koszykarzami, szczotkarzami, dziewiarzami itp. Podkreślam, że nie były to osoby wybitne. I nie ma znaczenia, że obecnie nie wyrabiają już np. szczotek. Ważne jest, że wtedy, kiedy szczotki były ręcznie naciągane, niewidomi byli świetnymi szczotkarzami. Podobnie jest z innymi zawodami, które w przeszłości niewidomi mogli z powodzeniem wykonywać, a postęp techniczny i technologiczny możliwości tych ich pozbawił albo je poważnie ograniczył. Takim zawodem była na przykład mechaniczna obróbka metali. Teraz powtarzalne prace, które są bardzo dogodne dla niewidomych, wykonują automaty.

Z drugiej strony, to co było niewykonalne, stało się w niektórych przypadkach dostępne dla niewidomych. Takie nowe możliwości stworzyła technologia informatyczna.

Wytyczając sobie cele rehabilitacyjne i życiowe warto wiedzieć o dokonaniach wybitnych osób oraz o możliwościach osób przeciętnych. Wiedza ta zestawiona z oceną własnych możliwości intelektualnych, fizycznych, z uzdolnieniami, cechami osobowości, lokalnymi warunkami, umożliwi wytyczenie sobie realnych celów i ich osiągnięcie.

 

14.2.Niewidomi działający na rzecz niewidomych

 

14.2.1. Niewidomi poszukiwali dróg do samodzielności

 

Na przestrzeni wieków niewidomi byli przedmiotem opieki ludzi widzących, przedmiotem ich wyzysku, obiektem niewybrednych żartów i zabawy, przedmiotem litości, a niektórzy nawet przedmiotem podziwu. Tak było np. w Starożytności, kiedy niewidomych niewolników wykorzystywano do napędzania galer wiosłowych czy do wydobywania kruszczów w podziemnych, ciemnych korytarzach kopalń. Zakładano też przedsiębiorstwa żebracze i zmuszano niewidomych do żebrania dla ich właścicieli. Stosowano przy tym dotkliwe kary cielesne w przypadku, kiedy przynosili zbyt mało użebranych datków. Niewidome dziewczęta, jeżeli były dość ładne, zmuszano do uprawiania prostytucji. Niektórzy, ale to raczej bardziej uzdolnieni, cieszyli się szacunkiem i zajmowali się bardziej godnymi pracami. A nawet byli wyróżniani.

W czasach starożytnych wolni niewidomi, jeżeli posiadali odpowiednie zdolności, byli bardami, grali, śpiewali, opowiadali legendy, baśnie oraz mity i cieszyli się znacznym uznaniem. Żadna większa uroczystość publiczna czy prywatna nie odbyła się bez ich udziału. Zawód ten był wykonywany jeszcze w XVIII wieku. Stefanowicz Karaczy na podstawie opowiadań niewidomych bardów wydał zbiór baśni i legend Południowych Słowian. Niewidomi bardowie wnieśli wielki wkład w rozwój kultury swoich narodów.

W średniowieczu prawie nic się nie zmieniło pod tym względem. Zdarzali się niewidomi politycy, prawnicy, naukowcy, ale było ich niewielu i musieli pochodzić z zamożnych rodzin. Podstawowym zajęciem było żebractwo. Zakres tego zjawiska charakteryzuje arabskie powiedzenie: "Zanim wybudowali meczet, niewidomi żebracy już się pod nim ustawiali". Powstawały nawet towarzystwa żebracze o charakterze samorządnym i samopomocowym.

Sytuacja ta zaczęła ulegać pewnej poprawie w miarę rozwoju chrześcijaństwa. Zaczęły powstawać przytułki, w których zapewniano biednym ludziom, w tym niewidomym, minimum utrzymania. Głównym jednak zajęciem niewidomych było żebractwo oraz muzykowanie, śpiewanie ballad, opowiadanie baśni. Działalność ta została poważnie ograniczona po wynalezieniu druku przez Jana Gutenberga w 1525 r.bbb

Cały czas niewidomi byli traktowani gorzej niż inni ludzie. Przypisywano im cechy, których nie posiadali np. zdolność przewidywania przyszłości, w najlepszym przypadku tolerowano, a bardzo często traktowano źle, zabawiano się ich kosztem itp.

Jeszcze w XV stuleciu, w Paryżu, organizowane były "zawody" z udziałem niewidomych, którzy walczyli ze świniami, a publika miała uciechę. Zawody te polegały na ubraniu kilku niewidomych w stare, zardzewiałe zbroje, daniu im do rąk pałek i wpuszczeniu na arenę. Następnie na tę arenę wpuszczano świnię. Zadaniem niewidomych było zabić zwierzę pałką. Ten, komu sztuka ta się udała, zabierał mięso świni.

Niewidomi uganiali się za uciekającą świnią usiłując zadać jej śmiertelny cios. Okładali się przy tym nawzajem pałami ile zdołali. Zbroje oczywiście chroniły przed wzajemnym pozabijaniem się, ale bez ran tłuczonych nie obeszło się. A gawiedź? A no, miała wspaniałą zabawę.

Pierwsze prawne podstawy zmiany na lepsze pojawiły się pod koniec XVIII wieku. Była to Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela uchwalona w 1789 r. we Francji. W XIX wieku rozwija się szkolnictwo dla niewidomych. Są oni również przygotowywani do pracy zawodowej. Jest to zaledwie kilka zawodów, a wśród nich: szczotkarstwo, wikliniarstwo, strojenie instrumentów muzycznych i muzykowanie. Zatrudnienie przestaje być wyłącznie indywidualną sprawą poszczególnych osób niewidomych i ich przyjaciół. W okresie tym pojawiają się również niewidomi o wyższych kwalifikacjach, wybitni muzycy, nauczyciele itp., lecz są to raczej ich indywidualne sukcesy, a nie systemowe.

Nadmienić należy, że wszystko co robiono wówczas dla niewidomych, robili ludzie widzący. Pierwszą na świecie szkołę dla niewidomych w 1784 roku powołał widzący Valentin Haüy. Niewidomi, jeżeli sami osiągnęli wysoki status społeczny, nie podejmowali albo rzadko podejmowali działalności na rzecz niewidomych. Wyjątek stanowiły samorządne stowarzyszenia niewidomych żebraków. Sytuacja ta zaczęła ulegać korzystnym zmianom dopiero w XIX wieku, kiedy niewidomi zaczęli działać na rzecz szerszego grona niewidomych.

W tych czasach, jak w każdych innych, niewidomi mogli określać swoje cele życiowe i rehabilitacyjne w taki sposób i w takim zakresie, na jaki pozwalały im warunki ustrojowe i cywilizacyjne.

Z czasem niewidomi, głównie wychowankowie szkół dla niewidomych, zaczęli brać sprawy we własne ręce. Stopniowo przestawali być przedmiotem działalności charytatywnej ludzi widzących i stawać się osobami wykuwającymi własne losy i losy innych niewidomych.

Przedstawiam sylwetki i osiągnięcia trojga osób działających na rzecz niewidomych.

 

 

14.2.2.Ludwik Braille

 

Urodził się 4 stycznia 1809 r., zmarł w dniu 6 stycznia 1852 r.

W wieku trzech lat bawił się w warsztacie rymarskim ojca, szydłem zranił się w oko i w wieku pięciu lat stracił wzrok. Rodzice, chociaż byli ludźmi niewykształconymi, troszczyli się o wykształcenie swoich dzieci. W dziesiątym roku życia Ludwik został oddany do szkoły w Coupvray. Tu mógł uczyć się wyłącznie pamięciowo. W 1819 r. rodzice posłali go do Królewskiego Instytutu Valentin Haüy w Paryżu. Tu również nie było dobrego pisma dla niewidomych, posługiwano się książkami tłoczonymi wypukłym alfabetem łacińskim. Pismo takie dawało się czytać z wielkim trudem, pisanie natomiast nie było możliwe bez specjalnej, cężkiej maszyny drukarskiej.

W 1815 r. Charles Barbier de la Serre - kapitan artylerii, oddał Instytutowi pismo punktowe, które opracował dla wojska. Miało ono spełniać dwie funkcje, być szyfrem wojskowym i dawać się czytać bez światła. Okazało się, że dla wojska nie jest ono przydatne. Ponieważ jednak było to pismo punktowe, chociaż bardzo skomplikowane, warto było nad nim pracować.

Z pismem tym zapoznał się Ludwik Braille i dostosował go do potrzeb osób niewidomych. Opracował bardzo prosty system pisma, które niewidomi mogą czytać i mogą nim pisać przy pomocy ręcznych przyborów, tj. rysika i specjalnej tabliczki. Ludwik Braille uznał, że najlepiej wyczuwalny jest wypukły punkt. I tak z kompilacji sześciu punktów stworzył pismo, które wciąż jest używane przez niewidomych na całym świecie. Na podkreślenie zasługuje fakt, że dzieła tego dokonał mając szesnaście lat. Litery składają się z tylko z jednego, dwóch, trzech, czterech lub pięciu punktów wybranych z sześciu ułożonych w dwóch pionowych kolumnach, po trzy punkty w kolumnie. Litera tak skonstruowana doskonale mieści się pod opuszką palca i jest dobrze wyczuwana.

System opracowany w 1825 r. przez Ludwika Braille`a umożliwia:

a) czytanie i pisanie,

b) zapisywanie tekstów w różnych językach,

c) zapisywanie nut,

d) zapisywanie symboli i wzorów matematycznych, chemicznych i fizycznych.

Okazało się więc, że system ten rozwiązuje problemy czytania i pisania. Przy jego pomocy można biegle czytać i biegle pisać. Przy głośnym czytaniu dobrzy brajliści dorównują osobom widzącym. Przy cichym czytaniu nie jest to możliwe. Przy zastosowaniu skrótów i stenografii niewidomi mogą pisać bardzo szybko. Niestety, w Polsce nie dopracowaliśmy się brajlowskiej stenografii. Mamy tylko skróty brajlowskie, które są znacznie skromniejsze od stenografii.

Następnie, ale to już znacznie później, do sześciopunktu dodano po jednym punkcie w każdej kolumnie. W ten sposób możliwe jest utworzenie 255 znaków. Tak rozbudowany brajl służy niewidomym stenotypistom, osobom zajmującym się wyższą matematyką oraz programistom komputerowym.

Ludwik Braille był bardzo dobrym uczniem i wykazał się niezwykłymi zdolnościami również w innych dziedzinach. W wieku od 11 do 19 lat otrzymał wiele nagród za prace trykotarskie, za wyniki w gimnastyce, historii, geografii, arytmetyce, retoryce, kompozycji, logice, algebrze, grze na wiolonczeli i fortepianie. Nauczycielem został już w wieku osiemnastu lat. Był też organistą.

Ludwik Braille żył zaledwie 43 lata, z czego przez 19 lat borykał się z gruźlicą. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Coupvray. Po stu latach jego szczątki przeniesione zostały do Panteonu w Paryżu, gdzie spoczął obok najwybitniejszych Francuzów. Pośmiertnie został odznaczony najwyższym francuskim odznaczeniem Orderem Legii Honorowej.

 

14.2.3.Maurycy de la Sizeran

 

 Zachęcam do przeczytania "Niewidomy dobroczyńca niewidomych Maurycy de la Sizeran". Krótkie informację o nim znajdą czytelnicy poniżej.

Będą mogli Państwo przekonać się, jak mądrość rodziców w XIX wieku umożliwiła niewidomemu chłopcu rozwijać się prawidłowo. Był to chłopiec z rodziny arystokratycznej, ale nie niańki i guwernanci byli ważni w jego dzieciństwie. To, na co chcę zwrócić Państwa uwagę, to jego swobodne przebywanie w stajniach, młynie, kuźni, piekarni itp. i praktyczne poznawanie prac wykonywanych w tych miejscach. Dodam, że nie wszędzie tam było bezpiecznie, a mimo to...

Stawiam przed Państwem przykład chłopca, który wzrok stracił w wieku 9 lat, który potrafił znaleźć receptę na życie, potrafił realizować się w pracy dla innych i poważnie przyczynić się do rozwoju rehabilitacji niewidomych. Jego doświadczenia i osiągnięcia, godne są zastanowienia i wykorzystania w procesie rehabilitacji niewidomych dzieci od najwcześniejszych lat ich życia, a także dorosłych ociemniałych.

 

3gwiazdki

 

Ludwik Maurycy Monier de la Sizeranne urodził się 30 lipca 1857 r. w Tain, małym miasteczku we Francji, w arystokratycznej rodzinie. Ojciec jego był znanym malarzem. Maurycy od wczesnego dzieciństwa przejawiał zainteresowania techniczne. Lubił rozbierać maszyny, badać ich budowę, poznawać mechanizmy napędzające zabawki. Posiadał mały warsztacik stolarski, w którym lubił majsterkować. Później rozwinęło się u niego zamiłowanie do nauk ścisłych.

W wieku dziewięciu lat uległ wypadkowi - wypuścił strzałę z łuku, która zawróciła i ugodziła go w oko. Od tego stracił wzrok. Nie pomogły starania rodziców i lekarzy.

Nie zmieniło to zamiłowań chłopca. W dalszym ciągu ulubioną jego zabawką był warsztat stolarski. Teraz wszystko poznawał dotykiem i chciał różne czynności wykonywać samodzielnie, np. zaprzęgać konie. Nadal był czynny, przedsiębiorczy, odważny i wytrwały, a rodzice nie ograniczali jego aktywności. W ogrodzie miał przyrządy gimnastyczne, z których korzystał codziennie.

Wychowywał się w rozległym majątku, w którym były: kaplica, młyn, piekarnia, stolarnia, kuźnia, hodowla jedwabników, winnice i kadzie do fermentacji wina, psiarnie i specjalne przestrzenie do hodowania zwierzyny.

Maurycy poruszał się swobodnie po majątku, wypytywał robotników co i jak robią, poznawał pracę każdego urządzenia, którym dysponował majątek. Nauczył się posługiwać piłą, heblem, młotkiem, dłutem. Wszystko to bardzo mu się przydało w pracy nauczyciela niewidomych.

Proszę zwrócić uwagę, że Maurycy wychowywał się w bardzo bogatej rodzinie. Nie musiał nic robić, bo mógł korzystać z pracy służby. Jego rodzice okazali się jednak mądrymi ludźmi i nie przeszkadzali w zajmowaniu się pracami niegodnymi "Panicza" i, jak wówczas uważano, przerastającymi możliwości niewidomego dziecka. Dzięki temu Maurycy osiągnął wielką wprawę i zręczność w posługiwaniu się różnymi narzędziami oraz rozwinął zdolności techniczne.

Rodzice postanowili też, że najlepsze będzie dla ich syna, umieszczenie w szkole dla niewidomych. Maurycy zaakceptował tę decyzję, z resztą sam tego chciał. Przez rok uczył się w szkole w Arras, prowadzonej przez zakonnice, a następnie w Institution Nationale w Paryżu, pierwszej na świecie i najsłynniejszej szkole dla niewidomych.

Tu uczył się pisma wynalezionego przez Ludwika Braille'a, którym pisał wszystkie swoje prace - najpierw szkolne, a następnie publicystyczne, programy działania itd. Uczył się też gry na fortepianie, organach, harmonium i na flecie. Maurycy z zamiłowaniem oddawał się pracy umysłowej, uczęszczał na wykłady do Sorbony i College de France. Interesował się też muzyką.

Podjął pracę jako nauczyciel muzyki (fletu i fortepianu) w paryskim instytucie dla niewidomych.

Maurycy de la Sizeranne opracowywał nowe metody pracy z niewidomymi, propagował w społeczeństwie idee pomocy niewidomym, domagał się dla nich praw i pracy. Utworzył stowarzyszenie, którego celem było udzielanie wszechstronnej pomocy dzieciom i dorosłym niewidomym. Rozpoczął wydawanie czasopisma dla niewidomych. Opracował nową technologię brajlowskiego druku. Został wielkim działaczem ruchu niewidomych na skalę światową, który przyczynił się do postępu w wielu dziedzinach życia niewidomych.

Ludwik Maurycy Monier de la Sizeranne zmarł 24 stycznia 1924 r. na zapalenie płuc.

 

3gwiazdki

 

 Tak wyglądało dalsze życie arystokratycznego chłopca, który w wieku dziewięciu lat stracił wzrok. Oczywiście, było ono bogatsze, niż nakreśliłem je w kilkunastu zdaniach. Nie jest to publikacja biograficzna. Chciałem tylko pokazać, że możliwy jest prawidłowy rozwój dziecka, jeżeli rodzice nie popełnią kardynalnych błędów wychowawczych i rehabilitacyjnych, jeżeli nie odrzucą dziecka, a znacznie częściej, jeżeli nie otoczą go nadmierną troską i opieką, która zdławi jego aktywność, samodzielność, przedsiębiorczość, dążenie do samodzielności.

Oczywiście, nie każde dziecko może osiągnąć aż tyle, ile osiągnął Maurycy de la Sizeranne, ale przecież i nie każde widzące dziecko zostaje Henrykiem Sienkiewiczem, Józefem Piłsudskim, Adamem Małyszem czy Krzysztofem Pendereckim. Każdemu dziecku jednak można pomóc mądrym postępowaniem albo zaszkodzić postępowaniem błędnym. Proszę się nad tym zastanowić.

Warto też poczytać nieco więcej o Maurycym de la Sizeranne. Publikację jemu poświęconą można znaleźć w "Wypisach tyflologicznych" część I. Są to fragmenty przetłumaczone z francuskiego przez Wandę Zaleską-Kurnatowską. Wypisy opracowała s. Cecylia Gawrysiak Można też zajrzeć do "Przewodnika po problematyce osób niewidomych i słabowidzących" mojego autorstwa. Czytelnicy znajdą tam skróconą wersję tej informacji.

 

 

Nie wszystkie niewidome dzieci są tak zdolne, jak Ludwik Braille, Maurycy de la Sizeranne, Stevie Wonder, Mieczysław Kosz czy Lew Pontriagin. Trzeba jednak wiedzieć, że zdecydowana większość dzieci dysponujących doskonały wzrokiem, bez żadnych defektów fizycznych ani psychicznych nigdy nie osiągnie takich sukcesów, jak wyżej wymienieni, ani takich, jak osoby opisane w rozdziale bbb. Zdecydowana większość ludzi, to osoby przeciętne, które wykonują różne prace i nie osiągają sukcesów liczących się w naucze, twórczości literackiej, muzyce czy polityce.

Niewidomi nie różnią się pod tym względem od większości ludzi, tyle że im wszystko przychodzi trudniej. Mimo to, różnorodność prac i zawodów przez nich wykonywana jest imponująca. Podane przykłady wybitnych niewidomych oraz zawody wykonywane przez tych, których nie zaliczamy do szczególnie uzdolnionych, pomogą zrozumieć, że brak wzroku nie przekreśla wszystkich możliwości osób niewidomych. Myślę, że może to napawać otuchą rodziców niewidomych i słabowidzących dzieci.

 

 

14.2.4. Róża Czacka (matka Elżbieta)

 

Róża Czacka urodziła się 22 października 1876 roku w Białej Cerkwi na Ukrainie. Pochodziła z arystokratycznej rodziny o patriotycznych i społecznikowskich tradycjach. Od urodzenia miała słaby wzrok - wrodzoną krótkowzroczność. Stan jej wzroku ulegał stałemu pogarszaniu. Ostatecznie utraciła go po upadku z konia, kiedy miała 22 lata. Uczyła się w domu i zdobyła lepsze wykształcenie od większości swoich rówieśniczek, również tykch z rodzin arystokratycznych. Jej wykształcenie nie ograniczało się do przedmiotów teoretycznych. Dzięki mądrości swego ojca poznała również praktyczną wiedzę o życiu, w tym zasady gospodarowania. Wiedza ta bardzo się jej przydała w późniejszej działalności.

Kiedy definitywnie okazało się, że widzieć już nie będzie, rozpoczęła systematyczne poznawanie problematyki niewidomych. Opanowała pismo punktowe, 10 lat podróżowała po Europie i zapoznawała się z działalnością na rzecz niewidomych oraz funkcjonowaniem szkolnictwa i innych placówek dla niewidomych. W ten sposób przygotowywała się do zajęcia się niewidomymi w Polsce. Została tyflologiem o bardzo otwartym umyśle. Wprowadzała nowoczesne metody nauczania niewidomych. Jako Pierwsza na ziemiach polskich sprawy wychowania, szkolenia i opieki nad niewidomymi zaczęła rozwiązywać w sposób naukowy.

Do jej wielkich osiągnięć zaliczyć należy przede wszystkim założenie w 1910 roku Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, które zarejestrowane zostało w 1911 r. Towarzystwo podjęło wiele nowatorskich działań na rzecz niewidomych, powołało wiele instytucji i w dalszym ciągu rozwija się wspaniale. Prowadzi placówki dla niewidomych w Polsce i w kilku innych krajach.

Towarzystwo już przed pierwszą wojną światową oraz w okresie międzywojennym prowadziło placówki opiekuńcze i wychowawcze (dom opieki, ochronkę dla dzieci, warsztaty, szkołę dla niewidomych). W 1913 r. założyła pierwszą w Polsce bibliotekę dla niewidomych.

W 1918 r. założyła Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, którego zadaniem jest praca wśród .niewidomych. Zgromadzenie pracuje na rzecz niewidomych w dalszym ciągu i wspiera działalność Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Polsce i w kilku innych krajach.

W 1922 roku zorganizowała zakład w Laskach, do którego przeniosła szkołę z Warszawy.

W 1925 zainicjowała pierwszą w Polsce powszechną rejestrację niewidomych.

Dostosowała system pisma punktowego do języka polskiego i opracowała system polskich skrótów ortograficznych. W 1934 r. doprowadziła do zatwierdzenia systemu i skrótów przez władze oświatowe.

W Roku 1945 podjęła odbudowę zakładu w Laskach, który został zniszczony w czasie działań wojennych..

W 1950 r. w związku ze złym stanem zdrowia zrezygnowała z kierowania powołanymi dziełami.

Zmarła w Laskach w dniu 15 maja 1961 r. Trwa jej proces kanonizacyjny

 

 

.Róża Czacka matka Elżbieta napisała w 1935 r.:

"Jako wzór najracjonalniej rozwiązujący sprawę niewidomych i najodpowiedniejszy dla naszych stosunków, wybrałam Scciation Walentin Haiiy, którego twórcą był wybitny niewidomy Maurycy de la Sizeranne, świetny organizator i autor wielu cennych dzieł tyflofogicznych i gorący katolik.(...) . W okresie przygotowawczym nawiązałam z nim kontakt, najpierw przez korespondencję , potem osobiście. jemu zawdzięczam w pierwszej bierze kierunek fachowy instytucji".

Jak słuszne założenia przyjęła Róża Czacka, jak ważne i trwałe dzieła powołała, niech świadczy działalność Zakładu w Laskach i obecna działalność Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi.

Nie ma możliwości bardzo szczegółowego omówienia wszystkich form działalności sióstr. ośrodka i Towarzystwa. Musiałaby powstać odrębna książka. Dlatego omówię tylko najważniejsze z nich.

 

3gwiazdki

 

Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci Niewidomych im. Róży Czackiej

Laski, ul. Brzozowa 75, 05-080 Izabelin,

tel. (22) 752-30-00,

tel. (22) 752-31-00 - biuro szkolne,

e-mail: laski@laski.ids.edu.pl,

www.laski.edu.pl

 

Ośrodek oferuje możliwości edukacji w następujących placówkach:

1. Wczesne Wspomaganie Rozwoju Dziecka Niewidomego

W rozbudowanej części przedszkola znajdują się gabinety do pracy z dzieckiem oraz część mieszkalna dla rodziców przyjeżdżających z dziećmi na kilkudniowe wizyty. Formy pracy zespołu to: wizyty domowe obejmujące pracę z dzieckiem i rodzicami, konsultacje w Ośrodku, dwudniowe i tygodniowe pobyty dziecka z rodzicami w Ośrodku, spotkania grupowe rodziców i dzieci połączone z obserwacją i uczestnictwem w pracy z dzieckiem.

Kontakt:

Przedszkole dla Niewidomych,

tel. (22) 752-31-03 w. 107,

(22) 752-30-09,

e-mail: s.ida@laski.edu.pl

2. Przedszkole dla dzieci niewidomych oraz dzieci niewidomych upośledzonych umysłowo w stopniu lekkim.

3. Szkoła Podstawowa dla Dzieci Niewidomych w normie intelektualnej.

4. Szkoła Podstawowa (specjalna) - dla dzieci upośledzonych umysłowo w stopniu lekkim

- Filia w Rabce.

5. Gimnazjum dla dzieci Niewidomych w normie intelektualnej.

6. Gimnazjum (specjalne) - dla dzieci upośledzonych umysłowo w stopniu lekkim.

7. Zasadnicza Szkoła Zawodowa (3-letnia).

Kandydat może wybrać zgodnie z predyspozycjami, zainteresowaniami i planami życiowymi, jeden z następujących kierunków: rękodzielnik wyrobów włókienniczych, ślusarz, introligator, szczotkarz, koszykarz, plecionkarz, ogrodnik.

8. Zasadnicza Szkoła Zawodowa (specjalna, 3-letnia).

9. Technikum Masażu (4 lata nauki).

10. Technikum dla Niewidomych (4 lata nauki).

11. Liceum Ogólnokształcące (3 lata nauki).

12. Szkoła Muzyczna I Stopnia.

13. Szkoła Policealna ( 4 semestry).

14. Dział Głuchoniewidomych.

15. Centrum Rehabilitacji zawodowej. bbb sprawdzić, czy nie powtarza się w rozdziale o szkołach.

Ośrodek w Laskach prowadzony jest przez Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi i posiada uprawnienia szkół publicznych. Do placówek Ośrodka przyjmowane są dzieci i młodzież ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności z tytułu utraty wzroku.

Jak widzimy, samo wymienienie szkół i innych placówek prowadzonych przez laskowski ośrodek zajmuje sporo miejsca. Opis działalności rehabilitacyjnej, edukacyjnej, wychowawczej, religijnej i opiekuńczej wymagałby obszernej książki, a nie fragmentu jednego rozdziału. Dlatego poprzestaję na bardzo skróconym wymienieniu form jego działalności.

 

 

Jeszcze krótki opis działalności Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach, a raczej fragmentów tej działalności. Towarzystwo prowadzi Ośrodek Szkolno-Wychowawczy w Laskach, a to dzieło, jak mogliśmy się przekonać z wymienienia jego placówek, jest imponujące. Nie wyczerpuje jednak całokształtu działalności Towarzystwa.

Oprócz działalności na rzecz niewidomych dzieci i młodzieży, Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi udziela pomocy w różnych formach dorosłym osobom z uszkodzonym wzrokiem.

dział Niewidomych Dorosłych prowadzony w ścisłej współpracy ze Zgromadzeniem Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża współpracuje z Krajowym i Diecezjalnym Duszpasterstwem Niewidomych, podejmuje działania na rzecz środowiska niewidomych: absolwentów Lasek i innych ośrodków, innych osób niewidomych oraz osób nowo ociemniałych. Dział ten prowadzi działalność charytatywną na rzecz środowiska niewidomych i świadczy różnego typu pomoc doraźną - zakupy, sprzątanie, sprawy lekarskie, urzędowe itp. Na terenie Warszawy np. prowadzi stołówkę, z której korzystają mieszkanki domu przy ul. Piwnej, osoby przychodzące z miasta oraz osoby, którym posiłki dostarczane są do domu. Pomocą objęte są osoby starsze, chore, samotne oraz niektóre rodziny wielodzietne.

Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi prowadzi też następujące placówki:

a) Zakład Opiekuńczo-Rehabilitacyjny dla Niewidomych Kobiet w Żułowie, który ma status domu pomocy społecznej oraz Warsztaty Terapii Zajęciowej funkcjonujące przy tym zakładzie,

b) Dom dla Niewidomych Mężczyzn w Niepołomicach,

c) Ośrodek Rehabilitacyjno-Wypoczynkowy w Sobieszewie dysponujący 102 miejscami, w którym organizowane są turnusy rehabilitacyjne i wypoczynek.

Zgromadzenie udziela też pomocy niewidomym w innych krajach. Wymieniam zagraniczne placówki, w działalność których angażują się Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża: we Włoszech (Asyż), w Indiach (Bangalore i Kotagiri), na Ukrainie (Stary Skałat, Charków, Żytomierz), w RPA (Siloe) oraz w Rwandzie (Kibeho).

 

14.3.Niewidomi literaci

 

14.3.1. Pierwszym był Homer

 

Od czasów najdawniejszych niewidomi wnoszą wielki wkład w rozwój literatury. Na przestrzeni wieków było wielu niewidomych twórców, a jeszcze więcej niewidomych bardów.

Bardowie zajmowali się opowiadaniem legend, mitów i prawdziwych historii. Wnieśli oni liczący się wkład w rozwój kultury europejskiej.

Jak głosi legenda, niewidomym był największy pisarz Starożytności - Homer. Nie ma jednak co do tego pewności. Natomiast bez wątpienia niewidomi udowodnili, że jeżeli zostali obdarzeni talentem literackim, mogą w tej dziedzinie osiągać wielkie sukcesy. Dobrze jest znać legendy, lecz ważniejsze są historyczne postacie.

Na przestrzeni wieków było wielu niewidomych pisarzy i poetów. Z polskich niewidomych literatów, jako przykłady, można wymienić, m.in.: Andrzeja Bartyńskiego, Jana Grabowskiego, Michała Kaziowa, Piotra Stanisława Króla, Eugeniusza Kurczaba, Stanisława Machowiaka, Jadwigę Stańczak, Jerzego Szczygła.vSą to przykłady, bo było i jest znacznie więcej niewidomych, ociemniałych i słabowidzących, którzy piszą poezję i prozę literacką.

W kolejnych rozdziałach przybliżam czytelnikom dorobek literacki: Jadwigi Stańczak, Andrzeja Bartyńskiego i Jerzego Szczygła.

O Michale Kaziowie, który napisał kilka książek informacje znaleźć można w rozdziale  poświęconym osiągnięciom niewidomych ze złożoną niepełnosprawnością, a Michał Kaziów był ociemniały i nie miał rąk.

O Taha  Husainie natomiast informacje można przeczytać w rozdziale poświęconym niewidomym i ociemniałym politykom, a Taha był wybitnym pisarzem, ale też wybitnym politykiem egipskim.

 

 

14.3.2.Jadwiga Stańczak

 

Była poetką, pisarką i dziennikarką. W latach 1953 - 1958 była redaktorem naczelnym "Pochodni", organu Polskiego Związku Niewidomych.

Jadwiga Stańczakowa (z domu Strancman) urodziła się w zamożnej rodzinie żydowskiej w 1919 r. w Warszawie. Jej przyszły mąż Zdzisław Stańczak wyprowadził ją z getta. Przez całą okupację musiała ukrywać swoją tożsamość.

Jej działalność dziennikarską i literacką zwięźle podsumowała Zofia Krzemkowska w artykule "Nadzieja - motorem działania" opublikowanym w "Głosie Kobiety" w styczniu 1997 r.

A oto fakty z jej życia zebrane przez Zofię Krzemkowską.

"Jadwiga Stańczak urodziła się w 1919 roku w Warszawie. Tu kończyła gimnazjum. Do wybuchu II wojny światowej była studentką Akademii Nauk Politycznych. Okres okupacji spędziła w stolicy. Była prześladowana i ukrywała się.

Pracę dziennikarską rozpoczęła w 1944 roku w Lublinie w redakcji „Głosu Ludu”. Od maja 1945 roku pracowała w Gdańsku w Polskim Radiu jako kierownik działu programowego.

Następnym etapem w życiu Jadwigi Stańczak była praca redaktorki w „Głosie Wybrzeża”. Pracę tę wykonywała jako osoba o szczątkowym wzroku. W 1951 r. została członkiem Polskiego Związku Niewidomych. Rok później przeniosła się do Warszawy, gdzie do 1958 roku pełniła funkcję redaktora naczelnego „Pochodni”.

Za swoją pracę literacką otrzymała wiele nagród i wyróżnień: Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także Nagrodę Stołecznej Rady Narodowej. W roku 1989 otrzymała nagrodę im. kpt. Jana Silhana za propagowanie spraw osób niewidomych w swojej twórczości.

Jako literatka, Jadwiga Stańczak zadebiutowała w 1956 roku opowiadaniami czytanymi w Polskim Radiu i wierszami publikowanymi na łamach "Nowej Kultury". Intensywną działalność literacką rozpoczęła na początku lat 70. Jej efektem są tomiki poezji: „Niewidoma” (tomik ten został nagrany na jednej kasecie w interpretacji Zofii Kucówny), „Depresje i wróżby”, „Magia niewidzenia”, „Na żywo” oraz dwa tomy opowiadań: „Ślepak” i „Przejścia” (obydwa tomy są nagrane na kasetach w interpretacji Antoniny Gordon-Góreckiej). Zarówno jej proza, jak i poezja, z znacznej mierze jest poświęcona człowiekowi niewidomemu - jego doznaniom, odczuciom, wrażeniom i przemyśleniom. Pisarka nie podkreśla wyjątkowości takiego losu. Opowiada o nim w sposób zwyczajny, po prostu. Utrzymywała ścisły kontakt ze środowiskiem literackim, a jednocześnie żywą więź z niewidomymi. Jej utwory drukowane były na łamach prasy ogólnopolskiej, literackiej i w radiu. Zachęcamy do bezpośredniego zapoznania się z twórczością Jadwigi Stańczakowej".

 

 

Warto przeczytać tekst Jadwigi Stańczak pt. "Do niewidomych przyjaciół" zamieszczony w "Pochodni" ze stycznia 1953 r. Można z niego dowiedzieć się sporo o pisarce, ale również o czasach, w których pracowała jako dziennikarka. Czytamy:

 

" Drodzy przyjaciele!

Pisałam już w "Pochodni" sporo reportaży, artykułów i felietonów. Nigdy jednak nie pisałam o sobie. Nie było to potrzebne ani mnie, ani Wam. A teraz pragnę porozmawiać z Wami osobiście, tak, jak byście znajdowali się w tej chwili tuż obok mnie, tu, w naszej redakcji.

Dziewięć lat temu, w roku 1944 w Lublinie, zostałam dziennikarzem. Wśród niemilknącego huku armat, żołnierz polski ramię w ramię z żołnierzem radzieckim zapisywał pierwsze, piękne karty historii naszej Ludowej Ojczyzny.

Wówczas gorąco pokochałam swoją pracę. Trzeba było natychmiast, na żywo przenosić na skrawek papieru wszystko nowe, co potężną falą narastało dookoła.

Siedemnastego stycznia 1945 roku o wyzwoleniu Warszawy przez Armię Czerwoną i wojsko polskie pisałam w „Głosie Ludu” w artykule pod tytułem „Warszawo...”: „tego się nie pisze piórem, to się pisze sercem”. I to była prawda. Pisałam w ciemnym kącie biblioteki redakcyjnej, a na podarty, niezręcznie wyrwany z notatnika skrawek papieru gęsto kapały nieproszone łzy.

W ciągu kilku następnych lat pracowałam jako dziennikarz w „Sztandarze Ludu” w Lublinie, w Polskim Radiu i w „Głosie Wybrzeża”. Im głębiej poznawałam swój zawód, tym lepiej rozumiałam, że dziennikarstwo w Polsce Ludowej jest służbą społeczną, że służy człowiekowi pracy i jego szczęściu.

Tymczasem choroba moja rozwijała się. Zaczęłam tracić wzrok. Coraz trudniej było mi pracować. Wreszcie musiałam porzucić swój zawód. Ciężko mi było wówczas, przyjaciele, bardzo ciężko. Zdawało mi się, że jestem nikomu niepotrzebna, że między mną a innymi ludźmi wyrasta jakaś niewidzialna zapora.

Ale ten stan minął szybko. Zrozumiałam, że jako niewidoma mogę pracować i być pożyteczną. Byłam zdecydowana nauczyć się jednego z dostępnych dla niewidomych zawodów.

W tym czasie przeniosłam się do Warszawy i znalazłam się w szeregach PZN. I tu spotkała mnie ogromna radość- okazało się bowiem, że nie tylko znalazłam się w gronie bliskich, serdecznych ludzi, lecz że zwrócono mi mój ukochany zawód.

Okazało się, że w sposób bardzo prosty, przy pomocy pary zdrowych, życzliwych oczu lektora, mogę doskonale wykonywać swą pracę, mogę służyć Wam, drodzy przyjaciele. Chcę Wam powiedzieć jeszcze, że jesteście mi bardzo bliscy, że "Pochodni" nie będziemy pisali piórem, że będziemy ją wspólnie pisali sercem".

 

Józef Szczurek w artykule "Mogę mówić o szczęściu" ("pochodnia" wrzesień 1995) zamieścił obszerną wypowiedź poetki o jej pracy i stosunku do ludzi. Przytaczam tę wypowiedź, gdyż dotyczy ona zainteresowań i pracy osoby całkowicie ociemniałej. Jak mogliśmy się przekonać z jej pierwszej wypowiedzi " Do niewidomych przyjaciół" była dziennikarką o poglądach prosocjalistycznych, proradzieckich, proustrojowych. Teraz, kiedy wypowiada się mając ponad 70 lat nie mówi o zaangażowaniu politycznym. Wypowiedź pisarki poprzedza krótka informacja redaktora Szczurka.

"Po odejściu z redakcji w 1958 roku, oddała się pracy literackiej i na tym polu do dziś osiąga wspaniałe rezultaty.

Od czasu, kiedy o Jadwidze Stańczakowej pisaliśmy w "Pochodni", upłynęło już kilka lat. W tym okresie sporo się zmieniło. Chcąc podać najświeższe fakty z jej życia, w gorący, czerwcowy dzień udałem się na ulicę Hożą, gdzie poetka mieszka od 40 lat. Na ścianie blisko drzwi zawieszone są dwa dyplomy rodem ze światowego Centrum Biograficznego z Cambridge, w którym pani Stańczakowa w 1991 została kobietą roku, a w rok później - intelektualistką roku.

Pani Jadwiga ciągle jest bardzo czynna. Dużo pisze, wydaje, utrzymuje liczne kontakty z twórcami kultury w kraju i zagranicą ma dużo przyjaciół, pracuje społecznie, a ponadto prowadzi własne gospodarstwo domowe. Każdy dzień jest wypełniony po brzegi, bo przecież czas upływa, a do zrobienia jest jeszcze tak wiele. Będzie jednak najlepiej, jeśli pani Jadwiga Stańczakowa, spełniając moją prośbę, sama opowie o swej twórczej działalności.

***

Przed kilkoma tygodniami oddałam do czasopisma niepełnosprawnych „Cienie i światła” artykuł zatytułowany „Niepełnosprawni mogą być szczęśliwi” . Jestem o tym głęboko przekonana. Uważam, że szczęście w dużej mierze zależy od naszej aktywności i postawy wobec życia. Wokół nas jest dużo dobrych ludzi, trzeba jednak nauczyć się do nich trafiać i życzliwość odwzajemniać życzliwością.

Jeśli chodzi o moją działalność twórczą, to mam dobrą passę. Materialnie układa mi się różnie, jak większości, ale jakoś sobie radzę i nie narzekam. Uważam, że spotkało mnie wielkie szczęście, gdyż od paru lat mam mecenasa. Jest nim pan Piotr Kołodziejczak - mój serdeczny przyjaciel i wydawca wszystkich moich książek. Nie otrzymuję za nie honorarium, ale nie ponoszę też żadnych kosztów. Moje książki są wysyłane do bibliotek, szkół i innych instytucji kulturalnych w kraju, a także zagranicą. Można je też kupić w Warszawie w księgarni „Liber” na Krakowskim Przedmieściu, naprzeciwko uniwersytetu.

Piotr Kołodziejczak jest właścicielem wydawnictwa „Borgis”. Wziął na siebie nie tylko wydawanie moich książek, ale i ich promocję i rozpowszechnianie. Jest to człowiek, który pragnie coś zrobić dla kultury. Z jego zakładu wychodzi także czasopismo "Ojczyzna Polszczyzna", przeznaczone dla nauczycieli i wiele innych dzieł, które nie zawsze przynoszą dochody.

Moją miłością są wiersze haiku. Jest to poezja japońska. Ostatnio wydałam już drugi tomik haiku. Nazywa się "Odwieczne drzewo". Mam przyjaciółkę Japonkę - Miki Tsukada, która tłumaczy moje wiersze na japoński i w Japonii są one najpierw publikowane w rozmaitych czasopismach, książkach i antologiach. Potem dopiero wychodzą w Polsce. Miki Tsukada studiowała w Warszawie polonistykę. Jest zakochana w polskiej literaturze. Moje haiku tłumaczy bezinteresownie, a pomaga jej w tym sława japońskiej filologii- profesor Yamada, z którą także utrzymuję przyjacielskie kontakty. Pani Tsukada - wielbicielka polskiej kultury - zamieściła w japońskich czasopismach już kilka artykułów, w których przedstawiła między innymi moje życie i działalność literacką.

Największą moją chlubą są haiku dla dzieci. To ja pierwsza wpadłam na ten pomysł. Japończykom się to podoba i prawdopodobnie tam znajdę naśladowców. Mam już zebrany tomik zatytułowany „Żółty motylek”.

Oddałam do druku swoją kolejną książkę "Tropem pisarzy". Zawiera relacje, w formie krótkich opowiadań, ze spotkań z pisarzami, moimi znajomymi i przyjaciółmi - z Władysławem Broniewskim, Marią i Jerzym Kuncewiczami, Janiną Brzostowską, Januszem Rychlewskim i wieloma innymi. Oczywiście pierwsze skrzypce gra Miron Białoszewski. Ciekawostką tej książki jest opowiadanie „Wydłużona ręka”, poświęcone niewidomym - wspólnego autorstwa Białoszewskiego i mojego. Mam nadzieję, że po ukazaniu się w druku, książka będzie nagrana na kasetach.

Napisałam też książeczkę „Kochany Finnpap”, przetłumaczoną na angielski. W latach powojennych mój ojciec wprowadził na rynek polski firmę fińską pod nazwą „Finnpap”. Niedawno odwiedził mnie jej dyrektor. Opowiadałam mu o sprawach firmy, związanej z Polską przed wojną i w latach powojennych. Mój rozmówca tak się tym zainteresował, że poprosił mnie, żebym napisała na ten temat broszurę. Ja jednak jestem pisarką i zamiast broszury, powstała książka. Oddaję też do druku inną książkę: „Wiersze dla mojej córki”.

Takie mam najbliższe plany wydawnicze. Chciałabym też wspomnieć o innym nurcie mojej działalności. W moim mieszkaniu na Hożej mieści się Izba Pamięci Mirona Białoszewskiego, która jest uznana za małą filię Muzeum Literatury w Warszawie. W Izbie Pamięci jest wszystko tak, jak za życia Mirona. Pozostałymi po nim pamiątkami podzieliłam się z Muzeum Literatury i tam też teraz jest „stanowisko” Białoszewskiego.

Współpracuję z Muzeum Literatury, a także z Biblioteką Narodową. Kilka lat temu napisałam dziennik wspomnień o Mironie. Nie jest on przeznaczony do druku, natomiast korzystają z niego historycy literatury, studenci i inni ludzie, zainteresowani Mironem. Dziennik ten znajduje się w Bibliotece Narodowej, w Muzeum Literatury i u mnie, w Izbie Pamięci. Starałam się w nim ukazać osobowość Białoszewskiego, a jednocześnie, jakby na drugim planie, to co się dzieje aktualnie z jego spuścizną.

Miron Białoszewski umarł dwanaście lat temu. Nie miał nagrobka. Skromna mogiła zaczęła się już rozsypywać. Opiekowała się nią wraz ze mną moja rodzina. Przez całe lata zabiegałam w Ministerstwie Kultury o postawienie nagrobka, ale bez skutku. Wpadłam wreszcie na pomysł założenia Fundacji Mirona Białoszewskiego. Zwróciłam się do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich z prośbą o pomoc. I to się powiodło. Fundacja imienia Mirona Białoszewskiego istnieje ponad rok. Jej przewodniczącą jest Wanda Chotomska. Dzięki fundacji udało się zebrać potrzebną sumę. Ministerstwo Kultury i Sztuki dołożyło trzydzieści milionów. Dużą też kwotę przekazała wspomniana już wcześniej firma "Finnpap". Sporo pieniędzy dali przyjaciele i sympatycy pisarza.

W dwunastą rocznicę śmierci Mirona Białoszewskiego 17 czerwca bieżącego roku odbyło się odsłonięcie pomnika, projektu sławnej rzeźbiarki Barbary Zbrożyny. Jest to niezwykle interesująca kompozycja. W czasie odsłonięcia pani Chotomska podziękowała wszystkim, którzy przyczynili się do zbudowania pomnika.

Mam swoje magistrantki - Katarzyna Kosecka - nauczycielka i Małgorzata Walkiewicz - studentka Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej piszą o mojej twórczości. Małgorzata Walkiewicz jest ponadto moją społeczną lektorką. Zaprzyjaźniłyśmy się. Moją przyjaciółką i współpracownikiem jest także redaktor Marianna Sokołowska, która od lat przygotowuje do druku wszystkie dzieła Mirona Białoszewskiego w Państwowym Instytucie Wydawniczym. Do przyjaciół i współpracowników zaliczam również mojego wydawcę - Piotra Kołodziejczaka i tłumaczkę Joannę Podkańską. Moimi przyjaciółmi są również lekarze - Marian Chrzanowski i Marian Majnert.

Mam bardzo dobrą rodzinę, która dużo mi na co dzień pomaga. Córka, Anna - pracownik naukowy w Instytucie Badań Literackich, zięć - Tadeusz Sobolewski, krytyk filmowy i wnuczka Justyna - studentka polonistyki w Uniwersytecie Warszawskim. Na nich zawsze mogę polegać. Trudno byłoby mi także pracować, gdybym nie miała pomocy lektorskiej dwu wspaniałych studentek z Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej.

Mogę mówić o szczęściu, bo otacza mnie tak wiele życzliwych, serdecznych i bezinteresownych ludzi. Moim pragnieniem jest, abym do końca życia była sprawna".

 

Jeszcze kilka faktów z życia pisarki zamieszczonych po jej śmierci przez redaktora Józefa szczurka w rubryce "Z żałobnej karty" ("Pochodnia" sierpień 1996 r.).

"Po wyzwoleniu pierwszego skrawka naszej ziemi włączyła się z entuzjazmem do pracy dziennikarskiej. Widzimy Ją w dzienniku „Rzeczpospolita” wydawanym w Lublinie.

W 1945 roku przeniosła się wraz z mężem do Gdańska. Tu także podjęła pracę w tamtejszej prasie - „Dzienniku Bałtyckim”. Zamieszczała artykuły głównie z dziedziny kultury i życia codziennego.

W 1948 roku, po urodzeniu dziecka, utraciła wzrok. Wtedy przeniosła się do Warszawy, gdzie mieszkali Jej rodzice. Była bardzo załamana, zwłaszcza tym, że już nigdy nie będzie mogła pracować w swym ukochanym zawodzie - dziennikarstwie. Stało się jednak inaczej.

W 1951 roku poznała Stanisława Madeja - członka Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych . On to właśnie wprowadził Ją do Związku. Zapoznał z problematyką niewidomych, otworzył drogę do ulubionej pracy.

W 1952 roku powierzono Jej funkcję redaktora naczelnego „Pochodni”. W niełatwych ówczesnych warunkach rozwijała to czasopismo, eliminowała przedruki i wprowadzała coraz więcej materiałów dotyczących działalności niewidomych. Spotykała się z czytelnikami, wyjeżdżała w teren, organizowała korespondentów.

W 1958 roku odeszła z redakcji „Pochodni” na rentę, chcąc się poświęcić twórczości literackiej i to jej się w pełni udało. Wkrótce zaczęły się ukazywać w druku Jej książki, a niedługo potem zbiorki poezji. Fascynowały Ją małe formy, zawierające jedną myśl lub obraz czyli haiku, które narodziły się w Japonii.

Twórczość Jadwigi Stańczakowej rozwinęła się szczególnie mocno na początku lat siedemdziesiątych, a więc wtedy, gdy poznała Mirona Białoszewskiego Od tego czasu aż do śmierci poety w 1983 roku spędzali razem wiele czasu, wspólnie tworzyli. W Jej mieszkaniu znajdowała się izba pamięci Białoszewskiego.

Po odejściu z „Pochodni” nie zerwała kontaktu z redakcją. Nadal przez wiele lat pisała artykuły, dzieliła się z czytelnikami swoim doświadczeniami zdobytymi we współpracy z różnymi ludźmi i swymi przemyśleniami w sprawach kulturalnych i społecznych.

Dzięki swej twórczości i aktywności społecznej, Jadwiga Stańczakowa na stałe zapisała się na kartach kultury polskiej oraz w historii ruchu niewidomych w naszym kraju".

 

Dodajmy, że Jadwiga Stańczak żyła 77 lat i nie były to łatwe lata. Okupacja, utrata statusu zamożnej rodziny żydowskiej, utrata wzroku, trudne powojenne lata, rozpad małżeństwa - wszystko to mogło załamać człowieka mniej odpornego. Jadwigi Stańczak nie załamało. Nie każdy ma talent poetycki, nie każdy potrafi pisać teksty literackie prozo i nie każdy musi to potrafić. Każdy, zwłaszcza osoba niewidoma, musi walczyć z przeciwnościami o miejsce w społeczeństwie, o godne życie. Doświadczenia Jadwigi Stańczak mogą wzmocnić wolę tej walki.

 

 

14.3.3.Andrzej Bartyński

 literat, poeta i pieśniarz

 

Andrzej Bartyński jest znanym i cenionym poetą współczesnym. Jest też pieśniarzem i działaczem społecznym. Na jubileusz jego siedemdziesiątych piątych urodzin o jego dorobku szkic pt. "Dobry, przychylny prorok" napisał Ireneusz Morawski. Szkic ten został opublikowany w "Pochodni" we wrześniu 2009 r. Zamieszczam go w całości, gdyż umożliwi to poznanie poety.

 

"Miał Andrzej lat może 14, gdy poczuł powołanie do stanu poetów. Działo się to ponad 60 lat temu i z drogi tej nigdy nie zawrócił, a został nie tylko poetą, ale także pieśniarzem i animatorem kultury. Andrzej Bartyński, gdyż to o nim mowa, obchodzi w tym roku 75. urodziny; fakt ten jest ważny dla bardzo wielu osób i środowisk.

Patronat nad obchodami 75-lecia życia Andrzeja podjęła Rada Wrocławskiego Sejmiku Osób Niepełnosprawnych. Mnie poproszono o okazjonalny szkic o Andrzeju, ograniczając równocześnie moją wylewność do 6500 znaków, więc o jubilacie trzeba po prostu prawie hasłowo.

Urodził się w roku 1934, w rodzinie prof. Władysława Bartyńskiego we Lwowie. Mając lat 9, w więzieniu, w czasie przesłuchania przez gestapo, stracił wzrok, potem dwa lata szkoły dla niewidomych we Lwowie, następnie repatriacja do Wrocławia i w 1946 roku dalsza nauka w szkole podstawowej w zakładzie dla niewidomych (tak to wtedy nazywano) w Laskach koło Warszawy.

Tam opowiada się po stronie poezji. Układa wiersze, bo ich nie pisze. Andrzej wszystkie swoje wiersze najpierw nawet na długo zostawiał jedynie w pamięci, a pamięć zawsze miał fantastyczną. Zdarzyło się w Laskach, że wierszami Andrzeja zainteresował się Mikołaj Roztworowski - młody poeta i dziennikarz, który w kolejne niedziele przyjeżdżał z Warszawy specjalnie do Andrzeja, żeby czytać mu współczesnych poetów: Miłosza, Jastruna, Przybosia, Gałczyńskiego i innych. I uświadomił sobie Andrzej, że liryka odchodzi od rymowanej narracji, że nowa poezja to maksimum znaczeń przy minimum słów. I to były początki poety. Dalszy ciąg to skończenie w Laskach podstawówki - notabene z odznaczeniem, same bardzo dobre - i powrót do Wrocławia, gdzie podejmuje naukę w I LO przy ul. Poniatowskiego. Jest rok 1950 i w tym roku nawiązuje kontakt z Kołem Młodych Pisarzy przy ZLP, oddział we Wrocławiu. Powoływano kiedyś takie koła, które były szkołą tworzenia radosnego socrealizmu. Andrzej nie poddaje się tej tendencji. W kwietniu roku 1951 ma w tym kole swój występ i wzbudza zachwyt, choć jest też i dezaprobata ze strony kilku socrealistów. Ale o interesującym poecie dowiaduje się Jerzy Putrament - wówczas ktoś bardzo ważny w literaturze i Związku Literatów i jest nawet tak, że towarzysz Jerzy pewnego dnia, z samego rana, odwiedza Andrzeja w jego mieszkaniu. To było więcej niż niesamowite!

Wkrótce też Andrzej zostaje przedstawiony samemu Konstantemu Gałczyńskiemu, po jego wspaniałym występie na tzw. "Czwartku Literackim" we Wrocławiu.

Następny ważny etap w życiu Andrzeja to studia na polonistyce, to odwilż października roku 1956, to głośne odrzucenie socrealistycznej twórczości, to przypływ tłumaczeń światowej literatury z zachodu, to biblioteki, kawiarnie, niekończące się dyskusje o poezji, to grzane wino z goździkami, to powstanie artystycznej grupy "Dlaczego Nie", której ideą przewodnią było "dlaczego nie czynić tego, na co się teraz ma chęć", której przywódcą staje się Andrzej niejako automatycznie, to wreszcie przepływający ciągle przez jego mieszkanie tłumek młodych artystów i wielka tolerancja mamy Antoniny, mamy Andrzeja, która z oddaniem tolerowała wnoszone na artystowskich butach błoto. Wówczas na występy, na wieczory autorskie członków grupy przychodziło i po 300 osób. Andrzej święcił triumfy, bo jego pełne wewnętrznej dynamiki wiersze były przez niego przekonująco recytowane. W tych wierszach jest ciągły ruch, przepływ kolorów, rzeczy, faktów i zdarzeń, a z obrazów codzienności wynika w końcu filozoficzne uogólnienie. Takie one są, te wiersze Andrzeja. Oczywiście do tego kręgu przystało wiele dziewczyn, ale dla opowieści o dziewczynach nie zabezpieczono tu miejsca.

Andrzej staje się znanym i rozpoznawalnym wrocławianinem, ale sądzę, że gdyby mieszkał w Warszawie, byłby jednym z najbardziej cenionych poetów swojego pokolenia.

W roku 1957 wychodzi jego pierwszy tomik pt. "Dalekopisy", w 1960 tom następny i w roku 1961 Andrzej zostaje przyjęty do Związku Literatów Polskich. Od lat jest już prezesem tego Związku na Dolnym Śląsku i ciągle działa organizacyjnie. Kilka razy w roku organizuje "Czytanie Wierszy", które w tytule ma uzupełnienie zależne od pory roku - np. wiosenne, zimowe, a nade wszystko w Polanicy organizuje doroczne festiwale "Poeci bez Granic", gdzie spotykają się poeci polscy z ukraińskimi, czeskimi, niemieckimi i innymi, jeśli inni zapragną wziąć udział w tych spotkaniach. Dodajmy, że festiwale odbywają się w listopadzie, a już od stycznia Andrzej wraz z małżonką Krystyną podejmują działania organizacyjne, a zwłaszcza zdobywanie pieniędzy na ten cel. W spotkaniach biorą także udział poeci niepełnosprawni - w tym niewidomi. Kiedy trwał Europejski Rok Niepełnosprawnych, dofinansowanie przyszło też i z PFRON-u. Niestety "Rok" minął, niepełnosprawni dalej uczestniczą, lecz fundusz już ze wsparcia się wycofał.

Krystynę i Andrzeja Bartyńskich Polanica wyróżniła honorowym obywatelstwem. Można zauważyć, że Festiwale Polanickie są nawiązaniem do niegdysiejszych "Wiosen Kłodzkich", gdzie Andrzej był nagradzany pierwszymi nagrodami - w tym także przez jury pod przewodnictwem Juliana Przybosia, którego założenia i dokonania poetyckie znajdowały się na antypodach dokonań poezji Andrzeja.

Do roku 2008 wydano 8 poetyckich tomów Andrzeja, a w roku 2001 trzytomowy zbiór jego wierszy pod wspólnym tytułem: "Taki Świat". Za wkład w rozwój kultury polskiej otrzymał Andrzej wiele nagród regionalnych, państwowych - w tym dwie nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za "nieoceniony wkład w kulturę polską i europejską", wiele odznaczeń, a nade wszystko Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Jubileusz 75-lecia niczego nie zamyka i nie kończy. Andrzej tworzy dalej i przygotowuje do wydania następny tom.

Andrzej jest też pieśniarzem. Śpiewu zaczął się uczyć jeszcze w Laskach, potem naukę kontynuował we Wrocławiu, a potem występował w kraju i za granicą. Zwiedził spory kawałek Europy - Anglia, Niemcy, Szwecja, Czechy, Włochy, Związek Radziecki, Bułgaria, Rumunia i inne. Wiele razy po Polsce i za granicą wędrował z zespołem "Poeci na Estradzie" występując z programem artystycznym, z poezją i pieśnią.

Kto by chciał wiedzieć więcej o ocenach poetyckich dokonań Andrzeja Bartyńskiego, niech zajrzy do wstępu Jacka Kajtocha w tomie wierszy "Piętnaście dni w Dusznikach a Nasz Dom w Polanicy". Zauważmy, że za ten tom otrzymał Andrzej nagrodę im. ks. Twardowskiego z zaznaczeniem "za najciekawszy tom wierszy roku 2008". Przeczytajmy też esej Piotra Kuncewicza w trylogii "Taki Świat". Swoją wypowiedź Kuncewicz kończy krótką i znakomitą charakterystyką Andrzeja artysty i człowieka: "Wielki dorobek lwowsko-wrocławskiego poety, akceptującego świat, będący dla niego dogodnym miejscem i do flirtu, i do wypitki, skłania i do podziwu, i do zadumy: Bartyński jest w każdym calu pełnym człowiekiem, zawadiackim mężczyzną, dobrym, przychylnym każdemu

prorokiem i śpiewającym poetą".

 

Zwróćmy uwagę na fakt, że brak wzroku nie odgrywa żadnej roli w ocenie jego dokonań. Jest świetnym poetą i świetnym śpiewakiem i tylko to się liczy. Brak wzroku to jego kłopot, a jego poezja to wielki wkład w dorobek kultury polskiej.

Ireneusz Morawski zwraca uwagę na "zaszczytne" spotkania z Jerzym Putramentem i Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim. Dodam do tego jegą kantatę śpiewaną w 1997 r. we Wrocławiu Janowi Pawłowi II. Pisze o tym Henryk Szczepański w artykule "Idzie pasterz" ("Pochodnia" lipiec 1997 r. Czytamy:

" Po zakończeniu uroczystej mszy świętej, zamykającej wrocławski Kongres Eucharystyczny ponad ćwierć miliona słuchaczy usłyszało prawykonanie kantaty powitalnej zatytułowanej "Idzie Pasterz". Ojciec Święty wysłuchał jej w skupieniu. Nawiązując do końcowych strof wyśpiewanego tekstu , powiedział: - Bóg zapłać za to dopowiedzenie do celebry eucharystycznej, za kantatę.

Ponad ćwierć miliona słuchaczy oklaskiwało prawykonanie pieśni. Kantatę skomponował Leszek Wisłocki do słów niewidomego poety i pieśniarza Andrzeja Bartyńskiego. Śpiewał ją ponad tysiącosobowy chór wraz z Wielką Orkiestrą Filharmonii Wrocławskiej pod batutą Marka Pijarowskiego. W potężnym zespole wokalistów wystąpiły niemal wszystkie chóry nadodrzańskiej metropolii, wzmocnione przez Poznańskie Słowiki Stefana Stuligrosza.

- Słuchając tej muzyki - mówi Andrzej Bartyński - Ojciec Święty miał przed oczyma własny portret - w świadomości tysięcy ludzi namalowany słowem i dźwiękiem. Kroczył jako pasterz, ale wraz z nim szły góry i lasy. Mocny góralski krok słychać w każdym takcie. Gdybym był kompozytorem, nie napisałbym muzyki innej niż ta, którą wybrał mój przyjaciel.

Pomysł uhonorowania Ojca Świętego niespodzianką w postaci utworu muzycznego zrodził się we wrocławskiej kurii metropolitalnej. Jego skomponowanie zaproponowano Leszkowi Wisłockiemu, który bez wahania uznał, że jedyną osobą umiejącą napisać właściwy tekst będzie Andrzej Bartyński. Jego "muzykalne" pióro poznał bliżej w czasie współpracy nad "Pieśnią sprawiedliwości" - symfonią poświęconą pamięci ofiar stalinizmu.

- Gdy czytam jego teksty - mówi kompozytor - to mam wrażenie, że muzyka pisze się sama".

Proszę nie mówić, a nawet nie myśleć, że to wyróżnienie spowodowane było niepełnosprawnością Andrzeja Bartyńskiego. Moim zdaniem był to hołd dla jego talentu i twórczości.

tów Polskich. Wydał: Dalekopisy (1957), Dojrzewające słowa” - współautor almanachu - 1958, Zielone wzgórza (1960), Komu rośnie las (1965), Ku chwale słońca (1974), Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie bar Cin-Cin (1977), Wojna, wyspa, skarabeusz (1982), Wróć, bo czereśnie (1997), Te są ojczyzny moje (1999), Taki świat - trylogia poetycka: I poranek, II Południe, III Oderwanie (2001).

Wcale piękny dorobek twórczy, a jak słusznie zauważył Ireneusz Morawski "Jubileusz 75-lecia niczego nie zamyka i nie kończy".

 

Kilka wypowiedzi artysty o jego twórczości i działalności

 

W rozmowie z Grażyną Wojtkiewicz zatytułowanej "Moje miejsce na ziemi " opublikowanej w "Pochodni" Lipiec 1977 r.) czytamy m.in.:

"„… Przywiązuję ogromną wagę do spotkań z odbiorcami moich wierszy, kiedy to słuchacz może zadawać pytania, dlaczego pan to tak napisał, po co to pan napisał, itp. Takich spotkań miałem wiele. Duże znaczenie ma dla mnie sposób recytowania i rola żywego słowa. Jestem zwolennikiem poezji, która ma swój sens (oczywiście biorąc pod uwagę logikę artystyczną, którą się posługuje twórca), poezji, która bierze pod uwagę czytelnika. Aby sztuka była szanowana, winna szanować czytelnika. To nie znaczy, że nie może ona sobie pozwolić na łamanie kostycznych poglądów, ale mnie się wydaje, że czytelnik, jaki by on nie był, jest życzliwy dla przyjmowania sztuki, ten odbiorca myślący zawsze wyczuje w twórcy fałsz i ja się takiego fałszu wystrzegam - sztuka powinna być możliwie prosta, czysta, otwarta… Głównym tonem mojej poezji jest postawa walcząca, optymistyczna wobec świata, który albo jest nam powolny, albo częściej pojawia się przed nami jako bariera, barykada. Ciągle musimy ją zdobywać, ponieważ ciągle o coś walczymy - o określone idee, przyjaźń, miłość, prawdę, sprawiedliwość, o to, co jest szczęściem naszego bytowania...".

I dalej

"„…Śpiewam właściwie od dzieciństwa. Gdy straciłem wzrok, byłem uczniem szkoły podstawowej we Lwowie. Tam występowałem w szkolnych koncertach. Później uczyłem się muzyki w szkole dla niewidomych w Laskach, a jeszcze później, gdy przeniosłem się do Wrocławia, przed wstąpieniem na uniwersytet studiowałem śpiew pod kierunkiem prof. Dunki Śleczkowskiej, byłej primadonny Opery Lwowskiej i Wrocławskiej. Wtedy to odbyłem gruntowne studia wokalne, ukoronowane dyplomem artysty estradowego, pieśniarza, przyznanym przez ministra kultury i sztuki w 1964 roku. Ale moja działalność estradowa w sensie zawodowym rozpoczęła się w 1959 roku, od recitalu z Danutą Paziukówną, solistką Opery Wrocławskiej. Od tego czasu występuję również jako pieśniarz. Na spotkaniach autorskich zacząłem łączyć poezję z pieśnią, komponowałem też muzykę do swych tekstów i sam nie wiem, skąd wytworzyła się taka forma poetycko - pieśniarska. Nawiązałem współpracę z różnymi towarzystwami muzycznymi (między innymi z Dolnośląskim Towarzystwem Muzycznym), zacząłem włączać do swoich programów innych artystów - wokalistów, instrumentalistów, aktorów. Chodziło o to, aby te programy nie były przypadkowe, a miały określoną koncepcję.

W roku 1968 wraz z Henrykiem Gałą stworzyliśmy zespół pod nazwą „Poeci na estradzie”. Chciałbym tu wspomnieć o jednym z naszych programów, który do dziś cieszy się powodzeniem, a zatytułowany był „W odzyskanym domu”. Był to program poświęcony Ziemiom Odzyskanym, był jak gdyby podsumowaniem historii tych naszych polskich, piastowskich ziem…".

Grażyna Wojtkiewicz tak podsumowuje jego dorobek jako śpiewaka:

"Jako śpiewak, odbył Bartyński liczne podróże zagraniczne, między innymi do Czechosłowacji, ZSRR, Rumunii, na Węgry i do Wielkiej Brytanii. Najbardziej płodny był ostatni wyjazd, w czasie którego artysta brał udział w trzydziestu koncertach w różnych miastach Anglii i Szkocji. Jako ciekawostkę z tej podróży warto wspomnieć, iż podczas koncertu, odbywającego się w jednej z angielskich szkół, Bartyński poznał osobiście córkę królowej Elżbiety - księżniczkę Annę, która tam wówczas pobierała nauki. Pamiątką tej znajomości jest dedykacja księżniczki w dzienniku z podróży artysty. Ciekawy był również koncert w starej posiadłości Stuartów, gdzie słuchaczami byli wyłącznie potomkowie arystokratycznych rodów".

lll

W rozmowie z Andrzejem Szymańskim ("Pochodnia" Czerwiec 1989 r. można przeczytać:

"Przedtem napisałem kilka tomików dziecięcych, a estrada wojskowa wystawiła dwa moje spektakle. Jeden z nich nawet zdobył nagrodę ministra MSW, za podjęcie odważnych tematów, czyli jak ja to nazywam, „nagrodę złotej pałki”. Wystawił to teatr poetycki Wojsk Obrony Powietrznej Kraju. Przy okazji nagrodzono mnie medalem „Za zasługi dla obronności kraju”. Jak już mam się chwalić, to w 1984 roku zostałem laureatem nagrody miasta Wrocławia w dziedzinie literatury, a w 1985 odznaczono mnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski".

W rozmowie z Andrzejem Szymańskim zatytułowanej "Bard ze Lwowa" ("Pochodnia" sierpień 2004 r.) czytamy:

"- Mam za sobą prywatne studia śpiewu odbyte pod kierunkiem sióstr Kozłowskich Zofii i Marii w Laskach, a we Wrocławiu pod kierunkiem znakomitej primadonny opery lwowskiej i wrocławskiej Dunki Śleczkowskiej. Uprawnienia zawodowe otrzymałem od ministra kultury i sztuki na podstawie moich licznych publicznych występów. Był czas, że jeździłem po kraju i zagranicy z zespołem zwanym „Poeci na estradzie”. To był jakby powrót do korzeni poezji, bowiem kiedyś była ona nie do czytania, a do koncertowania, do mówienia. Poeta recytował na magnackim czy królewskim dworze, obok ktoś akompaniował na cytrze lub mandolinie, a ludzie słuchali i przeżywali. Dziś poezja utraciła coś ze swej urody. Stała się pięknością do czytania.

i Następna wypowiedź poety:

"- Nigdy nie wstydziłem się swego pierwszego wiersza, bo jak można się wstydzić czegoś, do czego jest się powołanym. Urodziłem się poetą i piszę to, co myślę, i robię to, co myślę, a to nie wszystkich zjednywa i przyjaciół jakby trochę mniej. Jako prezes ZLP mam takie credo: koleżeństwo, lojalność, przyjaźń. Moje środowisko traktuję nie tylko jako elitę społeczną, ale uczulam ich na wzajemną pomoc, odrzucenie zawiści. Człowiek, by się dobrze czuł, musi istnieć w grupie wsparcia. To ułatwia życie".

Na pytanie Andrzeja Szymańskiego: "Kim więc Pan jest" odpowiada: ?

"- Poetą, pieśniarzem, myślicielem, społecznikiem. Niewielu jednak wie, że zdobyłem trzy stopnie Silwy (samokontrola umysłu), że jestem radiestetą, zdałem też egzamin bioenergoterapeuty. Miałem nawet propozycję pracy w tym zawodzie".

 

Na tym można zakończyć prezentację dorobku Andrzeja Bartyńskiego. Jest to tak wspaniały dorobek, że trzeba by jego talentu, żeby go ująć we właściwe słowa.

 

 

14.3.4.Jerzy Szczygieł

 

Był pisarzem, dziennikarzem i działaczem społecznym. Był żonaty i miał troje dzieci. Urodził się 14 marca 1932 r., zmarł 21 sierpnia 1983 r.

W listopadzie 1945 r., wskutek wybuchu miny, utracił wzrok i lewą nogę. Po zakończeniu leczenia szpitalnego W roku 1946 został przyjęty do Zakładu w Laskach. Przebywał tam do 1950 r. Następnie Do szkoły średniej uczęszczał w Warszawie i jako pacjent przez półtora roku w sanatorium przeciwgruźliczym w Otwocku. Maturę uzyskał w

1953 r. W latach 1953-1957 studiował na wydziale filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

Już w szpitalu zadecydował, że będzie pisarzem O okolicznościach podjęcia tej decyzji pisze Danuta Tomerska w artykule " "Jeszcze drżą fale..." - ("Nasz Świat" wrzesień 2000)

"Był rok 1945. Jerzy przebywał w szpitalu w Puławach, gdzie przywieziono ciężko rannego chłopca nie mającego szans przeżycia. Usiadł kiedyś przy jego łóżku i zaczął improwizować wiersze. Chłopiec przestał jęczeć, zasłuchał się i na chwilę zapomniał o cierpieniu. - "Wtedy zrozumiałem - wspominał Jerzy po latach - że słowo, literatura, może pomóc człowiekowi w najtrudniejszych chwilach i pomyślałem po raz pierwszy, że pisanie będzie moją drogą życiową" Pisanie było nie tylko jego drogą życiową, ale i największym hobby. Pracował nad swymi książkami intensywnie, systematycznie, po kilka, a czasem kilkanaście godzin dziennie. Najchętniej pisał wieczorami. W ciszy, przy szczelnie zamkniętych drzwiach i oknach dyktował tekst powieści swojej żonie, Lucynie. Pracował wyłącznie z żoną, ona więc była pierwszym odbiorcą i w pewnym sensie współtwórcą tej literatury. Ulubionymi bohaterami Jerzego Szczygła były dzieci, choć pisał też powieści dla dorosłych czytelników.

Przemożny wpływ na jego twórczość wywarło dzieciństwo. Sieroce, smutne, przypadające na "czasy pogardy" -  okupację hitlerowską. Ojca stracił wcześnie, starszy brat za udział w konspiracji został wywieziony do obozu zagłady. Już w wieku 11 lat musiał Jurek zdać egzamin samodzielności, opiekując się ciężko chorą matką i walcząc o byt własny i młodszego brata .Jerzy Szczygieł pochodził z Puław, tam się urodził w 1932 roku, tam spędził dzieciństwo, tam przeżył tragiczny wypadek z niewypałem, utratę wzroku i nigdy na

dobre nie rozstał się z tym miastem. Tam rozgrywa się akcja większości jego utworów, choć autor świadomie nie wymienia nazwy".

Tak więc zrealizował młodzieńcze postanowienie i został pisarzem. Już od 1953 r. należał do Koła Młodych Związku Literatów Polskich.

W 1954 r opublikował opowiadanie "Karta z dziennika". Od tej pory do śmierci, oprócz wielu opowiadań, napisał książki:

"Tarnina", "Milczenie", "Drogi rezygnacji", "Dopalające się drzewa", "Sen o brzozowych

bucikach", "Ziemia bez słońca", "Szare rękawiczki", "Powódź", "Nigdy cię nie opuszczę",

"Jak trudno kochać", "Po kocich łbach", "Poczekaj błyśnie, poczekaj otworzy się".

Jest to imponujący dorobek literacki. Nie przyszedł on łatwo. Oprócz zdolności, konieczna była intensywna praca po kilka, a nawet po kilkanaście godzin dziennie.

Jerzy Szczygieł w swej twórczości poruszał trudne problemy moralne, ale wiara w człowieka i optymizm są zawsze dominujące. Zyskał wielu czytelników w Polsce i w niektórych innych krajach.

Pisarz był również dziennikarzem redaktorem naczelnym brajlowskiego czasopisma "Nasz Świat" wydawanego przez Polski Związek Niewidomych oraz redaktorem naczelnym "niewidomego Spółdzielcy" organu prasowego najpierw Związku Spółdzielni Niewidomych, który następnie został przekształcony w Centralny Związek Spółdzielni Niewidomych.

W pracy dziennikarskiej charakteryzowała go wielka wrażliwość na krzywdę i bezkompromisowość. Pisze o tym Danuta Tomerska w cytowanym już artykule "Jeszcze drżą fale". Czytamy:

"" Kiedy go poznałam, od początku było w nim coś, co jest cechą ludzi o uzdolnieniach literackich. Był niesamowicie dociekliwy i posiadał umiejętność opowiadania. Mówiąc, starał się zarazić słuchacza własnym widzeniem świata i ludzi. Był człowiekiem o dużej indywidualności, pełnym fantazji i gestu. Natura wyposażyła go w określone aspiracje i marzenia. Mimo słabego zdrowia, miał ogromną siłę wewnętrzną. Był ambitny, wytrwały i uparty w swoich dążeniach. Znał swoją wartość i chciał być doceniany. Nie ulegał wpływom, lubił raczej narzucać swoją wolę.

Był kontrowersyjny, a więc różnie przyjmowany przez otoczenie. Jego chłodny często sposób bycia onieśmielał niektórych ludzi i zniechęcał, a jednocześnie wielu go podziwiało. Wydaje mi się, że ten chłód i pewność siebie to były pozory, a może jakaś warstwa ochronna? Bo w gruncie rzeczy Jerzy był osobą wrażliwą, uczuciową i oczekującą uczucia - przyjaźni, solidarności.

Tę solidarność wykazał sam w trudnym czasie stanu wojennego, kiedy ludzie, określani jako wrogowie ustroju, wyrzuceni z pracy, znajdowali miejsce w redakcji kierowanej przez Szczygła. Kiedy słowa miały swoją wartość, to właśnie w "Niewidomym Spółdzielcy" pisano o sprawach ważnych, o których wysokonakładowa prasa w Polsce milczała. Była w tym geście i odwaga, i głębia buntu, a także odpowiedzialność dziennikarza wobec siebie i społeczeństwa.

I to zasługuje na szacunek".

 

O postawach pisarza i dziennikarza w artykule "Pamięci Jerzego Szczygła" ("Wiedza i Myśl" marzec 2012) pisze AMA.

 "Jak dla każdego pisarza, praca dziennikarska (piastował stanowisko naczelnego miesięczników "Niewidomego Spółdzielcy" i "Naszego Świata", czasopism dla osób z dysfunkcją wzroku) była dla Jerzego Szczygła zajęciem drugorzędnym, częściowo źródłem utrzymania. I - co istotne - ujściem dla ogromnej życiowej energii. Dawała możliwość zabierania głosu w sprawach bieżących, istotnych dla środowiska".

I jeszcze jeden fragment z tego artykułu:

" Po 13 grudnia 1980 r. (stan wojenny) Jerzy Szczygieł stanął murem po stronie zwalnianych z pracy dziennikarzy, którzy odmówili współpracy z reżimem komunistycznym. Po odwieszeniu, na początku stycznia 1981 r., tytułów prasowych, redakcja "Niewidomego Spółdzielcy" stała się dla nich oazą. Stefan Bratkowski - prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Dariusz Fikus - sekretarz redakcji tygodnika "Polityka" i wielu innych znakomitych dziennikarzy, m.in. Jacek Maziarski, Jacek Kalabiński, Danuta Zagrodzka, Ewa Szemplińska, Bożena Wawrzewska dostali od Jerzego propozycję stałej współpracy. Fikus został zatrudniony na etacie (sekretarza redakcji), inni mieli możliwość zamieszczania w czasopiśmie artykułów. Na łamach miesięcznika zaczęły pojawiać się dziennikarskie perełki. Skromny środowiskowy periodyk "Niewidomy Spółdzielca" stał się czasopismem z "wyższej półki", jednym z najbardziej poszukiwanych tytułów na rynku. Egzemplarze miesięcznika osiągały na bazarach horrendalne ceny. Mimo szykan ze strony ówczesnych mocodawców prasy, Jerzy nie uległ naciskom, by "rozgonić" towarzystwo. Odwrotnie. Coraz więcej bezrobotnych dziennikarzy mogło w redakcji wypić herbatę lub kawę, ogrzać się w jej cieple, przedstawić swoje problemy, otrzymać słowa otuchy i wsparcie. Jerzy w walce o prestiż czasopisma był nieugięty. Wywalczył dla "Niewidomego Spółdzielcy" prawo zaznaczania ingerencji cenzury, co było ewenementem w skali kraju - niewiele renomowanych tytułów dostąpiło tego "zaszczytu". A kiedy przyszedł taki moment, gdy cenzura zabroniła zamieszczać na łamach miesięcznika nazwisk autorów tekstów (Bratkowskiego i Kalabińskiego), Jerzy (w uzgodnieniu z prawnikami) wystosował pozew przeciw cenzurze do Sądu Administracyjnego. Na ówczesne czasy to był wyczyn bohaterski. W organach władzy zawrzało! Trzeba było Szczygła złamać. Tylko jak? Prawo prasowe, nawet ówczesne, ułomne, ewidentnie stało po stronie redakcji. Ale Komitet Centralny PZPR miał swoje sposoby, by złamać niepokornych. Użycie politycznego szantażu - albo redakcja wycofa pozew, albo zostanie zamknięta, a Szczygieł wyciszony - było chwytem tyleż diabelskim, co skutecznym. Nie mogliśmy decydować o "być albo nie być" tytułu, jakby był naszą własnością. "Niewidomy Spółdzielca", jak sama nazwa wskazuje, był własnością niewidomych spółdzielców, dla tego środowiska został powołany. I pozew wycofaliśmy. Pamiętam z tego czasu takie wydarzenie, i to nie jest anegdota. Jurka wezwał towarzysz Golwala - ówczesny prezes Centralnego Związku Spółdzielni Niewidomych - na dywanik, by przekonać go o wycofaniu pozwu. Słowa pełne frazesów bardzo zdenerwowały Jurka. Wzburzył się niepomiernie. On zawsze chodził z laską, taką grubą, drewnianą. Kiedy dość już nasłuchał się mowy-trawy, trzasnął lachą o stół i powiedział: - "Mam was wszystkich w dupie". I wyszedł z uszkodzoną podporą. W redakcji powiedział do nas: - "Pakujemy się. Już po nas!" Ale nazajutrz wezwano go do KC PZPR i postawiono wspomniane ultimatum.

Stan wojenny to był czas przełomowy dla Jerzego Szczygła, cezura w jego życiu. Nie licząc się z konsekwencjami, oddał legitymację członka PZPR i bez reszty zaangażował się w ruch solidarnościowy. Jego aktywność była niesamowita. Koniecznie chciał uczestniczyć w każdym ważnym wydarzeniu, które rozgrywało się na terenie Warszawy. Był pod sądem, gdy toczyła się tam sprawa o odwieszenie NSZZ "Solidarność", pod krzyżem nieopodal Kościoła św. Anny, gdzie kwiaty składali opozycjoniści, na Placu Zamkowym, gdy milicja była w akcji. Czuł głęboką więź z tymi, którzy narażali swoje życie dla wolności - w najważniejszych momentach chciał być wśród nich. Bardzo emocjonalnie przeżył wizytę Ojca Świętego w stolicy na ówczesnym Stadionie Dziesięciolecia. Po raz pierwszy zdradził się przede mną, jak dotkliwie zabolało, że nie mógł Go zobaczyć. Tak bardzo chciał w tych burzliwych czasach być "widomym" świadkiem wydarzeń".

 

Jerzy Szczygieł był społecznikiem. O jego zaangażowaniu społecznym czytamy w publikacji "Jerzy Szczygieł nie żyje" ("Pochodnia" lipiec - sierpień 1983)

"Był także dużej klasy działaczem społecznym. Walczył razem z innymi spółdzielcami o powołanie Centralnego Związku Spółdzielni Niewidomych w miejsce Związku Spółdzielni Niewidomych. Zabierał głos w wielu sprawach doniosłych dla całego środowiska. Trybuną dla głoszenia własnych poglądów uczynił zamieszczany w "Niewidomym Spółdzielcy" - "Felieton aktualny" i w "Naszym Świecie" - "Od kuchni".

Otrzymał wiele odznaczeń za swą twórczość literacką, pracę dziennikarską i działalność społeczną oraz polityczną. Już w 1970 r. został za zasługi dla kultury polskiej odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W dniu 13 grudnia 2012 r. żona literata Lucyna

z rąk prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego odebrała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. To wysokie odznaczenie przyznane zostało pośmiertnie za wybitne zasługi we wspieraniu przemian demokratycznych w Polsce.

 

Praca twórcza, praca zawodowa, zaangażowanie społeczne i zaangażowanie polityczne to cechy ociemniałego pisarza i dziennikarza. W każdej z tych dziedzin Jerzy Szczygieł miał osiągnięcia, które pozytywnie wyróżniają go z pośród ludzi i to nie tylko niewidomych. Niewiele osób bez żadnej niepełnosprawności może osiągnąć aż tyle. A Jerzy Szczygieł był całkowicie ociemniały i nie miał jednej nogi. To bardzo optymistyczne, że człowieka stać aż na tak wiele.

 

14.4.Niewidomi muzycy

 

14.4.1. Niewidomi tworzą i odtwarzają muzykę

 

Bez wątpienia niewidomi muzycy odnosili w przeszłości wielkie sukcesy i odnoszą je nadal. Są to bezsporne fakty. Prezentując dorobek niektórych z nich, należy też zaznaczyć, że nie jest prawdą iż niewidomi mają ponadprzeciętne uzdolnienia muzyczne i absolutny słuch. Oczywiście, niektórzy dysponują takimi uzdolnieniami i takim słuchem, ale statystycznie nie częściej niż pozostali ludzie. Można nawet powiedzieć, że wybitne zdolności muzyczne i apsolutny słuch muzyczny występuje u nich rzadziej niż u innych ludzi. Wynika to stąd, że niektóre czynniki uszkadzające wzrok uszkadzają również inne zmysły. np. słuch, a także wpływają na obniżenie sprawności intelektualnej i fizycznej. Z tych względów wśród niewidomych jest może więcej osób z upośledzeniami umysłowymi i fizycznymi, a to nie sprzyja osiąganiu wybitnych sukcesów muzycznych. Szczególne uzgodnienia muzyczne niewidomych są z całą pewnością mitem.

Wiedza ta jest niezbędna przy wytyczaniu celów rehabilitacyjnych. Wytyczanie i realizacja celów musi bowiem opierać się na realnych uzdolnieniach, realnych możliwościach, a nie na mitach, błędnych poglądach i wyobrażeniach.

Po tym zastrzeżeniu zapoznajmy się z dorobkiem kilku wybitnych niewidomych muzyków. Zamieszczam trzy krótkie notki dotyczące niewidomych muzyków światowej sławy a następnie w trzech kolejnych rozdziałach prezentuję sylwetki polskich, nieżyjących już wybitnych niewidomych muzyków.

 

14.4.2. Trzy krótkie notki dotyczące niewidomych muzyków światowej sławy

 

Włoch Andrea Bocelli, ur. 1958 r,. niewidomy od urodzenia, uprawia muzykę operową i pop. Dysponuje wspaniałym tenorem.

 

Jeff Healey - urodził się w 1966, zmarł w 2008) był jednym z najwybitniejszych gitarzystów w skali światowej. Żył zaledwie 41 lat. Wzrok stracił na skutek nowotworu oczu. Na gitarze zaczął grać, gdy miał trzy lata. Komponował głównie utwory bluesowo-rockowe. Był twórcą trio Jeff Healey Band.

 

Amerykanin Stevie Wonder - Urodził się w 1950 r. jako wcześniak. Wzrok zniszczył mu nadmiar tlenu w inkubatorze. Jest jednym z najbardziej znanych i cenionych muzyków w Ameryce i poza jej granicami.

Wypracował eklektyczny styl uprawiania muzyki. Styl ten zawiera elementy muzyki funk, soul, R&B, jazzu, bluesa, rock and rolla, i progresywnego rocka.

Stevie Wonder osiągnął tak wielki poziom kunsztu muzycznego, że niewielu muzyków tego gatunku może mu dorównać. Brak wzroku od urodzenia mu w tym nie przeszkodził.

 

14.4.3. Mieczysław Kosz

 

Urodził się 10 lutego 1944 r. w Antonówce koło Tomaszowa Lubelskiego. W domu panowała bieda i niechęć ojca do syna. Niechęć ta pogłębiła się, kiedy Mietek w wieku kilku lat zaczął tracić wzrok.

O tym okresie jego życia pisze Edwin Kowalik w artykule "Musimy go upamiętnić" opublikowanym w "Pochodni" z listopada 2003 r. Czytamy:

"Mieczysław Kosz był wielkim artystycznym objawieniem lat sześćdziesiątych. Urodził się 10 lutego 1944 r. we wsi Antoniówka koło Tomaszowa Lubelskiego w ubogiej chłopskiej rodzinie. Mały, delikatny, słaby fizycznie chłopiec był przedmiotem matczynej troski. Wcześnie zauważyła u niego chorobę oczu, ale nie miała ani dość czasu, ani pieniędzy, żeby odpowiednio go leczyć. Ojciec nie otaczał syna serdecznością, wręcz przeciwnie. Nieżyczliwy stosunek ojca do syna stał się, prawdopodobnie, przyczyną rozejścia się rodziców. Później starszy przyrodni brat Mietka zaopiekował się nim i zatroszczył o jego zdrowie, ale wzrok chłopca ciągle się pogarszał i w wieku 14 lat Mietek nic już nie widział"

O nieludzkim epizodzie z dzieciństwa Mieczysława Kosza i być może jego konsekwencjach pisze Jerzy Ogonowski w "Biuletynie Informacyjnym Trakt" z listopada 2008 r. w artykule pt.: "Smutne refleksje nad filmem o Mieczysławie Koszu". A oto fragment tego artykułu:

"Nie należy przy tym zapominać, że ludzie wybitni, artyści w szczególności, bywają charakterologicznie trudni. Myślę też, że na artystycznym smutku, którym jest przepojona - jak twierdzili rozmówcy w filmie - jego muzyka, zaciążyło i to, że ojciec zaniósł go do stajni, licząc na zadeptanie przez konie, gdy zorientował się, że ze wzrokiem coś u jego syna nie tak. Matka uratowała dziecko, ale kolega ze sfer artystycznych, który widział, jak Mietek porusza się po gzymsie okiennym, już nie zdążył, chociaż robił, co mógł".

Nie wiemy, czy stosunek ojca do słabowidzącego synka był główną przyczyną niedostosowania społecznego i psychicznego. Czy doszłoby do tragedii, gdyby ojciec nie odrzucił Mietka, gdyby obdarzył go miłością, ojcowską opieką, przejawiał dumę z posiadania wybitnie uzdolnionego syna. Możemy jednak przyjąć, że postępowanie ojca wywarło negatywny wpływ na psychikę dziecka.

W 1949 r. Mietek został przyjęty do przedszkola w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach. Okazało się, że ma dobry słuch i uzdolnienia muzyczne. Został więc zakwalifikowany do szkoły muzycznej, a następnie przeniesiony do szkoły muzycznej dla niewidomych w Krakowie, gdzie uczył się w klasie fortepianu. Muzyczną szkołę średnią ukończył również w Krakowie z wyróżnieniem.

Jazzem zainteresował się pod koniec lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku.

Wzrok utracił całkowicie około roku 1958 i nigdy nie pogodził się z tym faktem. Nie był samodzielny. Pisze o tym Danuta Tomerska w artykule "Liryk polskiego jazzu" opublikowanym w "Pochodni " z listopada 2003 r. Czytamy:

"W opinii kolegów i znajomych Kosz jawi się jako człowiek miły, delikatny, skromny, ale zamknięty w sobie, niezaradny i niepraktyczny, żyjący jakby w zawieszeniu ponad codziennością. Był uzależniony od innych ludzi, nie potrafił samodzielnie się poruszać. Nie wyszedł z domu nawet na obiad jeśli nikt po niego nie przyszedł. Mówiono, że miał taką blokadę psychiczną. Nie chodził sam, bo nie chciał demonstrować swego kalectwa. Nie używał nigdy białej laski, nie umiał i nie chciał chodzić z psem przewodnikiem, a ciemne okulary założył dopiero wtedy, gdy był już sławny i występował publicznie".

Studiów muzycznych nie podjął, gdyż musiał pracować na swoje utrzymanie. Grał w lokalach gastronomicznych Krakowa i Zakopanego.

Następnie przeniósł się do Warszawy. Jesienią 1967 r. zadebiutował na Festiwalu Jazz Jamboree. Od razu odniósł wielki sukces, który otworzył przed nim sceny całej Europy. Koncertował w kraju i w Europie, brał udział w festiwalach jazzowych.

Występował w klubie "Cameleon" w Paryżu, Miał dwie "ramówki" w pierwszym i drugim Programie Polskiego Radia. Brał udział również w audycjach radiowych: "Gwiazda siedmiu wieczorów", "Reminiscencje Mieczysława Kosza", "Team w jednej osobie" i "Kosz przed mikrofonem". Nazywano go "poetą fortepianu".

Bardzo dużo komponował. Mimo wielkiego powodzenia wydał tylko jedną płytę autorską "Reminiscence", którą nagrał wspólnie z Bronisławem Suchankiem - kontrabas i Januszem Stefańskim - perkusja.

Nie uznał faktu, że jest osobą niewidomą i nie chciał poddać się rehabilitacji. Zaczął pić i pił coraz więcej.

31 maja 1973 r. pianista wypadł z okna wynajmowanego pokoju przy ulicy Pięknej w Warszawie.

Nie ma pewności czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy samobójstwo. O tym wydarzeniu w artykule "Wspomnienie o Mieczysławie Koszu" opublikowanym w "Nowym Magazynie Muzycznym" 29-2009 pisze Józef Szczurek. Czytamy:

""Jeden z sąsiadów niewidomego artysty opowiada, że widział ostatnią chwilę jego życia. Gdy poza parapet okna na drugim piętrze przy ulicy Pięknej 10 w Warszawie wysunęła się jedna noga, zaczął krzyczeć, aby się nie ruszał, że zaraz tam będzie. Niestety, Kosz nie zareagował. Może był w stanie depresji połączonej z działaniem alkoholu. Zaraz też ukazała się druga noga. Nastąpił ostatni krok ... w nicość".

Mieczysław Kosz uważany był za wielkiego muzyka i nadal uważany jest za mistrza jazzu. Nadal w Kaliszu odbywa się Międzynarodowy Festiwal Pianistów Jazzowych im. Mieczysława Kosza. W 1982 r. powstał w Zamościu klub jazzowy jego imienia. W 1975 r. klub płytowy Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego wydał dwupłytową antologię nagrań pianisty.

O jego życiu ukazała się też książka pióra Krzysztofa Karpińskiego - "Tylko smutek jest piękny". W 2007 r. nakręcony został film dokumentalny "Esencja nastroju" w reżyserii Roberta Kaczmarka.

O swojej pracy mówi Mieczysław Kosz:

"„Daje mi ona dużo satysfakcji i zadowolenia, ale jest szalenie trudna. Poza uzdolnieniami wymaga samozaparcia i wiary we własne siły. Najwięcej radości dają mi nowe osiągnięcia, które są wynikiem przede wszystkim żmudnej, wytrwałej pracy. Muzyk nawet najlepiej przygotowany do występu, nigdy nie jest pewny, jak zareaguje publiczność i zawsze musi się liczyć z tym, że krytyka może być różna. Ten, kto chciałby wybrać zawód muzyka jazzowego, powinien się poważnie przedtem zastanowić, ponieważ niewidomy ma tu o wiele więcej trudności, niż widzący. Nie może posługiwać się nutami i musi polegać na słuchu oraz pamięci muzycznej. Poza tym dotychczas nie ma podręczników, które mogłyby mu pomóc w zdobyciu tego zawodu".

("Pochodnia" Listopad 1971)

 

W Encyklopedii Muzycznej czytamy m.in..

"Kosz był jednym z najciekawszych talentów w polskiej pianistyce jazzowej jego muzyka wskazuje zarówno na wpływy tradycji wielkich romantyków, jak i wybitnych pianistów jazzu. Styl gry Kosza - w parafrazach tematów zaczerpniętych z muzyki poważnej i rozrywkowej oraz kompozycjach własnych - cechuje swoisty liryzm (Kosza nazywano lirykiem polskiego jazzu), dążenie do klarowności formy, silne wyczucie walorów kolorystycznych."

 

 Podsumowanie życia i działalności muzycznej Mieczysława Kosza znajdujemy w artykule Edwina Kowalika "Musimy go upamiętnić" opublikowanym w "Pochodni" datowanej lipiec - sierpień 1973 r.

Czytamy:

Życie ludzkie bywa fascynującą historią - niestety, jakże często bolesną, tragiczną w swym przebiegu. Rozbłyśnie niekiedy wspaniałym blaskiem i gaśnie niespodziewanie jak płomień paschału zgaszonego nagłym podmuchem. Tak właśnie zakończyło się krótkie, lecz jakże bogate życie naszego kolegi, niewidomego artysty - jazzmana - Mieczysława Kosza.

W dniu 31 maja na skutek nieszczęśliwego upadku z drugiego piętra zginął śmiercią, która wzbudziła wstrząs, lęk i żal…

Był to człowiek, który w swym krótkim, bo zaledwie dwudziestodziewięcioletnim życiu przeszedł i doznał wszystkich wrażeń - prymitywu i nędzy wsi, trudnej nauki i pracy nad zdobyciem wiedzy muzycznej, próby zdobycia samodzielności, a wreszcie, krok za krokiem, dzień po dniu, żmudnego dążenia ku sławie i jej osiągnięcia.

Urodził się 10 maja 1944 roku w Antoniówce koło Tomaszowa Lubelskiego. Uczył się w szkole dla niewidomych w Krakowie, a potem podjął dalszy ciąg nauki pianistycznej w średniej szkole muzycznej. Widziałem go wtedy, będąc w delegacyjnej podróży. Rozmawialiśmy długo i grał na zorganizowanym koncercie w szkole - był nieśmiały, skromny, może nawet niezbyt zaradny i zapobiegliwy o swoje sprawy. Nasz Związek, pomagając mu w miarę swych sił, nie mógł jednak zapewnić młodemu pianiście pracy i bytu. Życie zmusiło Mieczysława Kosza do podjęcia pracy „klezmera” w jednym z zakopiańskich lokali. I tam właśnie odkryła go Polska Federacja Jazzowa. Jej to przedstawiciele sprowadzili Kosza do Warszawy, zorganizowali mu pracę w kawiarni „Nowy Świat”, a kiedy jego muzyka (już wtedy charakteryzująca się specyficznym indywidualizmem) nie przypadła gustom lokalowej „publiczki”, porzucił to zajęcie. Stowarzyszenie Jazzowe pokierowało jego losami zgodnie z wielkim talentem improwizacyjnym, który w uprawianiu jazzu stanowi zasadniczy element tworzywa artystycznego i powodzenia wśród znawców tego gatunku.

Kosz miał dar tworzenia. Każdą niemal tematykę bez trudu brał na improwizacyjny warsztat - harmonizacja, rytmika, kolorystyczne, błyskotliwe tyrady biegników, metamorfozy stylów w różnorodnych jego kompozycjach, pozorna szorstkość brzmienia, przeradzająca się nagle w bogactwo rozwiązań tonacyjnych - oto, co charakteryzowało ten niebywały, jedyny w swoim rodzaju talent. Nic też dziwnego, że sukcesy „szły” jedne po drugich.

Rok 1967 - pierwszy występ na Festiwalu Jazz Jamboree, rok 1967 - 69 - pierwsze miejsce w Wiedniu jako solowy pianista jazzowy i pierwsze miejsce w kategorii zespołów (trio), W Monachium drugie miejsce w kategorii jazzu pianistycznego, wreszcie trzecie miejsce w Montreux (Szwajcaria) na Festiwalu Radiowym i zdobycie tu laurowego pucharu.

Wszędzie spotykał się z entuzjazmem publiczności, z oszałamiającymi brawami, z wyrazami uznania, artykułami pełnymi pochwał i podziwu. Grał wiele, bardzo wiele. Brał udział w koncertach znanych pt. „Jazz w Filharmonii”, występował w klubach i salach całego kraju. Występował stale z basistą - Bronisławem Suchankiem, z Januszem Stefańskim i z wokalistką Marianną Wróblewską. Jego trio i jego solo słyszane było w licznych audycjach radiowych, rzec by można, nagrania te stały się nieodłącznym wkładem w program Radia Polskiego. Przytoczmy choćby niektóre: „Gwiazda siedmiu wieczorów”, „Reminiscencje Mieczysława Kosza”, „Kosz przed mikrofonem”, „Team w jednej osobie”. Wydana została również płyta z jego kompozycjami i w jego wykonaniu (SXL 0744), o które pisano: „Jest to żywioł, ale żywioł pełen głębi i nowatorskich pomysłów. Kosz daje więcej niż tylko improwizację, niż styl klasycyzującego jazzu - jest to muzyka olśniewająca swoistym, porywającym słuchacza „nerwem”, chciałoby się powiedzieć - Kosz wpada w narkotyczny trans i w trans ten „wmanewrowuje” każdego słuchacza".

 

Tragiczne życie i tragiczna śmierć Mieczysława Kosza pokazuje nam, że jeżeli ktoś jest wybitnie uzdolniony, to brak wzroku nie przekreśli jego możliwości realizowania się w działalności artystycznej, twórczej czy innej. Pokazuje nam również, że człowiek jest istotą delikatną, subtelną, na losach której mogą zaważyć różne zdarzenia i różne osoby, w tym najbliższe. Wpływ tych wydarzeń i tych osób może być pozytywny, ale może też być negatywny. Warto to wiedzieć i o tym pamiętać.

Być może, że podobne doświadczenie z ojcem dziecka mniej wrażliwego nie wywarłoby tak silnego wpływu na jego życie. Wpływ ten jednak zawsze istnieje i oddziałuje silniej lub słabiej, ale zawsze, a jego skutków nie da się dokładnie przewidzieć. Dlatego każde dziecko, w tym niewidome, musi mieć poczucie, że jest kochane, że dla rodziców jest ważne w takim samym stopniu jak jego rodzeństwo, albo jak inne dzieci.

 

14.4.4. Ryszard Gruszczyński

 

Urodził się w 1912 r. zmarł w 7 października 1981 r.

Jego dziadek i ojciec byli kolejarzami. We wczesnym dzieciństwie stracił rodziców, dlatego już jako trzynastoletni chłopiec musiał podjąć pracę zarobkową. Początkowo pracował w fabryce cukierków. Tu wykazał się zdolnościami plastycznymi i dostał się do szkoły zdobniczej. Szkoły tej jednak nie ukończył. Wyjechał na Śląsk i pracował w kopalni Modrzejów a następnie w warsztatach mechanicznych w Dąbrowie Górniczej.

Jednocześnie uczył się w szkole podstawowej. Po jej ukończeniu na kursach wieczorowych zdobył średnie wykształcenie. W dziewiętnastym roku życia utracił wzrok i w Laskach k. Warszawy przystosowywał się do życia. Po kilku miesiącach opuścił ten zakład i przeniósł się do schroniska dla niewidomych "Latarnia" w Warszawie.

Ryszard Gruszczyński dysponował pięknym głosem. Uczył się śpiewu u profesor Marii Kozłowskiej w Warszawie. Koncertować zaczął w 1936 r. w Warszawie oraz w radiostacjach lokalnych - Radio Katowice, Radio Kraków, Łódź i wreszcie w rozgłośni warszawskiej. Koncertował w Polsce i Czechosłowacji.

W czasie okupacji organizował tajne życie muzyczne w Warszawie. Śpiewał też dla partyzantów Armii Ludowej.

Po wyzwoleniu najpierw koncertował w kraju, a W roku 1946 wyjechał z koncertami do Szwecji i później do USA, gdzie śpiewał m.in. na festiwalu w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Nie chciał zostać w tym kraju i powrócił do Polski. Był gorącym patriotą.

Mówił m.in.: : "Moje spacery po Warszawie zimą 1945 roku należą do najsmutniejszych podróży po kraju rodzinnym.

Stawałem w odkrywanych, znajomych miejscach i kazałem sobie opowiadać szczęśliwie spotkanym przechodniom, co w rzeczywistości zostało z tego, co miałem jeszcze w swojej pamięci sprzed lat wojny. Z każdym dniem rosło wyobrażenie o tych wypalonych ulicach i rósł zarazem podziw dla decyzji przywrócenia Warszawie życia, jej pięknych zabytków, jej godności stołecznego miasta.

I mimo, że straciłem mieszkanie, zostałem w Warszawie. Było mi obojętne, gdzie będę spał, chciałem być pierwszym, który da tym ludziom pieśń radosną o nowym dniu, dniu nowych ludzi. Spotykałem wówczas ludzi różnych zawodów, radujących się pracą i zadaniami, jakie brali na siebie. Ileż koncertów, dobrej muzyki i pieśni zorganizowano w tych miesiącach chłodnych i głodnych, i jak one były przyjmowane".

(Pochodnia lipiec 1954)

Z okazji jubileuszu artysty w artykule "Pół wieku śpiewania" opublikowanym w

"Pochodni" z Czerwca 1983 r., Elżbieta Makowska tak pisze o dokonaniach niewidomego śpiewaka:

"Minęło 50 lat od pierwszego publicznego występu znakomitego niewidomego śpiewaka (barytona) - Ryszarda Gruszczyńskiego. Zadebiutował on w koncercie Polskiego Radia w Krakowie. Od tamtej pory jego życie potoczyło się jak w niezwykłej opowieści. Choć musiał pokonywać niezliczone przeszkody stawiane przez los, zdołał dzięki swemu talentowi, ukochaniu sztuki wokalnej, ogromnej pracowitości i niespożytej energii osiągnąć sukcesy dostępne niewielu artystom - znalazł się na szczytach sławy, wśród najwyższej klasy śpiewaków. Jego głos znany jest nie tylko w Polsce, ale także daleko poza jej granicami. Amerykańska wytwórnia „Paramount” nakręciła film, oparty na biografii niewidomego śpiewaka, z jego udziałem, pokazujący, w jaki sposób ukształtował sobie życie w taki sposób, w jaki pragnął".

W "Pochodni z grudnia

2001 r. w związku ze śmiercią artysty czytamy m.in: "" Niewielu wybitnym artystom było dane obchodzić jubileusz 50-lecia pracy artystycznej w tak znakomitej kondycji. Jego głos ma nadal niezwykłą siłę i czyste brzmienie, co podkreślają wszyscy recenzenci. Jest to prawdziwy i rzadko spotykany fenomen.

 Ryszard Gruszczyński jest człowiekiem ociemniałym. Praca artystyczna stała się całym Jego życiem. Wkłada w nią wszystkie siły, cały swój niezwykły talent. Każdą Wolną chwilę przeznacza na próby, by każdy koncert był dopracowany w najdrobniejszym szczególe. Mimo nieszczęścia, jakie go spotkało, nie popadł w depresję, wziął się mocno za bary z losem i osiągnął wyżyny mistrzostwa. Natura zrekompensowała brak wzroku, dając mu znakomity i wydawałoby się niezniszczalny instrument głosowy.

Niewielu artystów miało tak dużo dowodów uznania , jak Ryszard Gruszczyński. Cenili go muzycy, śpiewacy, ludzie kultury. Wielu poetów napisało o nim wiersze, z których moźna stworzyć spory tomik. Otrzymał wiele wysokich odznaczeń".

 Uzupełniając tę informację, dodajmy, że w 1983 r. dostał Nagrodę Miasta Warszawy za zasługi dla kultury. Przez dwadzieścia lat należał do solistów Filharmonii Narodowej w  Warszawie.

W "Biuletynie Informacyjnym z listopada 2001 r. czytamy:

" W dniu 7 października br., w wieku 85 lat, zmarł niewidomy śpiewak (baryton) Ryszard Gruszczyński. Był wybitnym wykonawcą polskich pieśni ludowych i patriotycznych, arii operowych i operetkowych, muzyki poważnej i lekkiej, laureatem Nagrody im. kpt. Jana Silhana.

W 1930 r. stracił wzrok. Był gorącym patriotą, niewidomym żołnierzem Polski podziemnej. Podczas okupacji niemieckiej dał kilkadziesiąt koncertów "Polska muzyka w polskich domach". Śpiewał w kościołach i w leśnych obozach partyzanckich, w czasie powstania warszawskiego - w miejscowościach podwarszawskich. Po wojnie śpiewał m.in. dla Polonii amerykańskiej, szwedzkiej, austriackiej. Z koncertem pieśni polskich w 1947 r. wystąpił dla delegatów ONZ i czterdziestu tysięcy słuchaczy. W okresie stanu wojennego występował w kościołach dając koncerty pieśni patriotycznych.

Pochowany został na Cmentarzu Komunalnym na Powązkach w Warszawie".

 

14.4.5. Edwin Mieczysław Kowalik

 

Niewidomy pianista polski, żył w latach 1928 - 1997. Wzrok zaczął tracić we wczesnym dzieciństwie. Miał słuch absolutny. Dużo koncertował w kraju i poza granicami. W 1955 r. wystąpił w finale V Konkursu Chopinowskiego i został laureatem. W konkursie w Bukareszcie zdobył trzecią nagrodę i tytuł laureata, w konkursie w Rio de Janeiro w Brazylii zajął szóste miejsce z tytułem laureata.

Był kompozytorem utworów fortepianowych, piosenek i pieśni. Na konkursie kompozytorskim w Pradze za "Tryptyk" na fortepian otrzymał III nagrodę.

Od 1959 r. do 1994 r. był redaktorem naczelnym czasopisma dla niewidomych "Magazyn Muzyczny".

Opracował i wydał w brajlu "Dzieła wszystkie F. Chopina" i "Dzieła wybrane K. Szymanowskiego". Wydał też podręczniki do nauki gry, zbiory sonat, etiud, utwory muzyki poważnej i rozrywkowej dla zespołów osób niewidomych.

Opublikował wiele artykułów w czasopismach dla niewidomych.

Edwin Kowalik był żonaty i wychował dwoje dzieci oraz doczekał się czworga wnucząt .

Tak w skrócie wyglądało życie i dokonania Edwina Kowalika. Na podstawie tych kilku zdań można dojść do wniosku, że nie było zbyt trudne, ale przy bliższym zapoznaniu się sprawa wygląda inaczej.

W "Informacji prasowej" opublikowanej w "Nowym Magazynie Muzycznym" Nr 19-2006 czytamy:

"Mały Edwin widział coraz słabiej, tracił wzrok. Początkowo było to trudne do zauważenia. Dość długo nikt nie potrafił postawić diagnozy, a miejscowy felczer uważał, że prawdopodobnie dziecko z tego wyrośnie. Dopiero kiedy chłopiec miał około pięciu lat i aby podnieść upuszczoną łyżeczkę, musiał ją wymacać rączką na podłodze, rodzice wpadli w panikę. Próbowali wszystkiego - szukali lekarzy, za radą znachorki karmili dziecko parzonymi kurzymi wątróbkami i poili ziołami.

Znaleźli okulistę, ten skierował ich do szpitala, stamtąd trafili do kliniki okulistycznej w Krakowie, gdzie tracący wzrok pięciolatek został sam w zupełnie obcym otoczeniu. Po serii skomplikowanych badań opuścił klinikę z werdyktem nie dającym nadziei. Przyczyną nieodwracalnej utraty wzroku okazał się uraz okołoporodowy. (Po latach diagnozę tę potwierdzili okuliści w Sao Paulo. Po konkursie w Rio de Janeiro i świetnym tournee po Brazylii lekarze, oczarowani i wzruszeni grą Edwina, zaprosili go do swej najnowocześniejszej wówczas kliniki, oferując wszelkie dostępne medycynie środki i techniki leczenia. Niestety, nie mogli mu pomóc.) Wzrok stracił prawie całkowicie.

Rodzice rozpaczliwie szukali szkoły, w której mógłby się wychowywać i uczyć ich uzdolniony muzycznie syn. Dowiedzieli się o istnieniu zakładu dla niewidomych dzieci w Laskach i czynili starania o umieszczenie tam dziecka. Barierą nie do pokonania dla tej licznej i niezamożnej rodziny stała się konieczność wnoszenia comiesięcznej opłaty za pobyt w zakładzie. Nie rezygnowali. Pisali podania i prośby o pomoc do najróżniejszych instytucji i organizacji, dotarli nawet do biura samego Piłsudskiego. I wreszcie dzięki interwencji Marszałka częstochowski magistrat znalazł potrzebne środki".

W maju 1935 r. rozpoczął naukę w Laskach. O jego drodze do kariery muzycznej pisze Danuta Kowalik w artykule "I co dalej?" opublikowanym w "Nowym Magazynie Muzycznym" Nr 14-2005 r.

"Na początku 1945 r. po zakończeniu działań wojennych na terenie centralnej Polski Edwin Kowalik musiał zdecydować, jak ukierunkować swoją przyszłość. Miał już nieco ponad 16 lat, ukończoną w Laskach szkołę podstawową, dwie klasy zawodowej szkoły szczotkarskiej, ale pasją jego życia była muzyka. Od chwili przyjazdu do Lasek uczył się gry na fortepianie pod kierunkiem profesora Włodzimierza Dolańskiego i Włodzimierza Bielajewa, a w ostatnich miesiącach wojny pracował z prywatnym nauczycielem w Częstochowie. Nigdy jednak nie uczył się w szkole muzycznej. Mimo uznania dla jego osiągnięć artystycznych wszyscy życzliwi mu ludzie mieli poważne wątpliwości, czy marzenie chłopca o zostaniu estradowym pianistą ma jakiekolwiek szanse spełnienia. Co robić dalej? Odpowiedź na to pytanie musiał znaleźć sam.

Czasy były trudne: Warszawa kompletnie zniszczona, a w rodzinnej Częstochowie nie było szkoły muzycznej. W domu panowała bieda, nieznany był los ojca wywiezionego na roboty do Niemiec. W tych pierwszych dniach wolności wiele związanych z nauką i sztuką instytucji, a przede wszystkim ludzi, którzy przeżyli koszmar wojny, osiedliło się w Łodzi. Powstało tu skupisko intelektualistów, które stworzyło niepowtarzalną atmosferę i twórczy klimat. Reaktywowano dawne i powoływano do życia nowe szkoły i uczelnie.

Edwin dowiedział się o możliwości zdawania egzaminu do Konserwatorium w Łodzi i udało mu się przekonać matkę, że warto zaryzykować. Wysupłali pieniądze na bilet i wyruszyli. Nawet nie znali dokładnie adresu uczelni. W drodze z dworca pomógł im milicjant, wskazując przystanek i numer tramwaju jadącego w kierunku ulicy Gdańskiej, gdzie w dawnym pałacu Poznańskich mieściło się Konserwatorium.

Ta podróż, poszukiwanie gmachu, wejście po imponujących schodach, masywne, rzeźbione drzwi, a przede wszystkim zwątpienia i nadzieje związane z mającym się odbyć egzaminem pozostały w duszy i pamięci Edwina do końca życia. Nie było wówczas żadnego obowiązującego program egzaminacyjnego. Komisja prosiła kandydata, aby zagrał kilka dowolnych utworów. Edwin rozpoczął swój występ od Sonaty Patetycznej Beethovena. Po kilkudziesięciu taktach przerwano mu i poproszono, aby poczekał na wynik. Po godzinie jego nazwisko zostało wyczytane jako pierwsze.

- Jest pan naszym uczniem - brzmiał werdykt.

"Uznano mnie za dorosłego, powiedziano do mnie "pan". Czułem się jak kandydat na kapłana, którego uznano za godnego dopuszczenia do kręgu najwyższego wtajemniczenia" - wspominał po latach.

Tak rozpoczął się w życiu Edwina nowy, łódzki etap życia. Został uczniem Konserwatorium na poziomie średnim, a jego pierwszym profesorem był Władysław Kędra. Lekcje odbywały się w podziemiach Konserwatorium, gdzie w suterenie mieszkał profesor. Regulaminowo powinny trwać 3 kwadranse, ale często przeciągały się do trzech godzin. Profesor stał przy fortepianie, to znowu biegał po pokoju żarliwie przekonując ucznia do takiej czy innej interpretacji. Bywało, że podnosił głos, to znów tupał przy akcentowanych nutach. Siadał nagle przy drugim fortepianie i pokazywał, jak należy grać. Chwytał swego ucznia za dłonie i przykładał je do własnych rąk, aby pokazać, jak powinny pracować palce, nadgarstki, jaki ma być układ ramienia. Naśladował interpretacje różnych znanych wykonawców, omawiał je, by w końcu zaprezentować, jak według niego należy zagrać dany fragment. Poświęcał Edwinowi wiele godzin, nie żałując czasu"

I jeszcze jeden fragment tego artykułu:

"Profesor Władysław Kędra zapalił w Edwinie intensywny i nigdy niegasnący płomień miłości do muzyki, wlał w jego duszę żar, który nie pozwalał, by artysta był w swej grze obojętny, sztywny, wyrafinowany.

Oczywiście życie nie ograniczało się wyłącznie do muzyki i wzniosłych przeżyć. Była nauka w średniej szkole ogólnokształcącej, w której uczyli doskonali, ale wymagający nauczyciele. Miarą wysiłku Edwina może być zdana przez niego w maju 1948 roku matura ze średnią 4,5 oraz biegłe opanowanie w ciągu trzech lat języka francuskiego". .

Warto wiedzieć, w jakich warunkach Edwin Kowalik zdobywał wykształcenie ogólne i muzyczne.

Pisze o tym Danuta Kowalik w cytowanym artykule.

"Oprócz muzyki i nauki było zwykłe, codzienne życie. Początkowo Edwin zamieszkał w internacie dla uczniów szkół artystycznych, siedmioosobowym pokoju.

Warunki były spartańskie. Każdy dysponował łóżkiem, na którego poręczach wieszano odzież, a także krzesłem, na którym stawiano przybory toaletowe i naczynia.

Reszta dobytku w walizkach lub pudłach upychana była pod łóżkami. Zza ścian i przepierzeń płynęły dźwięki fortepianu, fletów, skrzypiec, dochodziły przenikliwe ćwiczenia wokalistów i terkotliwe sylaby powtarzane przez przyszłych aktorów doskonalących dykcję. Wieczorami toczyły się dyskusje na wszelkie możliwe tematy, opowiadano sobie dykteryjki i dowcipy. Życie towarzyskie rozkwitało bujnie.

Edwin z wrodzoną sobie energią i przedsiębiorczością rozpoczął starania o mieszkanie. Po pewnym czasie wraz z kilkoma niewidomymi kolegami otrzymał upragniony przydział. Mieszkanie okazało się fragmentem wydzielonym z większej całości, mieściło się w oficynie i prowadziły do niego zniszczone drewniane schody.

Wodę trzeba było przynosić z ulicznych hydrantów, węgiel zaś przechowywać we wnęce nieużywanych drzwi. Mieszkanie ogrzewane było przenośnym, żelaznym piecykiem, a posiłki można było przygotowywać tylko na niewielkiej przystawce do gotowania. Mimo tylu mankamentów mieszkanie miało również zalety. Przede wszystkim istniało, a ponadto mieściło się przy ulicy Gdańskiej, w pobliżu Konserwatorium. No i wreszcie własne mieszkanie to też jakiś ważny etap w życiu, prawdziwa samodzielność i dojrzałość".

Na talencie Edwina poznali się nauczyciele muzyki w Laskach. To tam zaczął się uczyć gry na fortepianie.

O laskowskiej szkole Edwin Kowalik pisze w publikacji " Człowiek z charakterem" zamieszczonej w "Pochodni" z maja 2002 r.

"Nie wchodząc w szczegóły, podaję wypowiedź prof. Lidii Kozubek, która opowiedziała charakterystyczne zdarzenie: „Na jednym z symfonicznych koncertów, w którym brał udział jako solista Edwin Kowalik, dyrygent zatrzymując grającą orkiestrę, wyjaśnił to słowami: „A cóż Wy sobie myślicie, że tu przyjechał na koncert Horowitz?”. A na to zareagował Kowalik: „I że przy pulpicie dyryguje Toscanini?”. W tej samej audycji, zapytany przez dziennikarza, co myśli o zakładzie w Laskach, Edwin odpowiedział: „Laski to jest dom, to jest instytucja, to jest druga matka, druga szkoła, w której wszystkie żywotne soki pobrałem. Nauczyłem się tam wszystkiego - od wiary w Boga, poprzez muzykę, wiedzę ogólną, czytanie brajla - byłoby mi nawet trudno wszystko wymienić. Bo to jest właściwie wszystko. I dzięki Laskom poszedłem samodzielnie w świat. Stałem się tym, kim się w ogóle stałem. Mogłem pracować, jak to się mówi, na własną odpowiedzialność, własnymi siłami się kierować. Wszystko to uzyskałem z Lasek".

Piękna ocena instytucji, nauczycieli i działalności laskowskiego ośrodka dla niewidomych. Piękna też cecha charakteru artysty, który potrafił docenić dobro, z jakim się spotkał w Laskach. No i refleks, kiedy odpalił dyrygentowi, który nietaktownie wypowiedział się o pianiście.

 

 Edward Ogórek w artykule "Chodzi o piękną grę" )"Pochodnia" grudzień 1954) powiedział:

"Piękne powiedzenie Lessinga, że Rafael byłby i tak malarzem, nawet gdyby urodził się bez rąk, powtórzyłbym, zmieniając odpowiednio w odniesieniu do Edwina Kowalika.

Gra Kowalika przekonuje nas bowiem do jego niezawodnej muzykalności, tak często zresztą spotykanej wśród niewidomych. Drugą ważną zaletą tego pianisty jest wyraźnie widoczna pracowitość. Cechy te zaobserwowałem, śledząc jego grę na różnych etapach przygotowań do V Międzynarodowego Konkursu imienia Fryderyka Chopina. Obecnie piszę pod wrażeniem ostatniego etapu eliminacji krajowych, w których Kowalik dzięki silnej konkurencji wspaniałych wirtuozów pokazać mógł dobrą formę artystyczną i nieprzeciętną biegłość techniczną, nieustępującą w niczym współzawodnikom widzącym".

Edward Ogórek wyraził tu, nie tylko opinię o talencie Edwina Kowalika, ale również odnoszącą się do uzdolnień muzycznych niewidomych.

Na ten temat wypowiedział się również Edwin Kowalik w artykule "Muzyka a niewidomi" ("Pochodnia czerwiec 1956) Czytamy:

"Istnieje wśród widzących pogląd, że niewidomi mają szczególne uzdolnienia do muzyki. Polemizowanie na ten temat nie jest tematem tego artykułu, wydaje się natomiast nieodzowne zdecydowane wypowiedzenie się przeciwko temu poglądowi. Nie ma bowiem dla muzykalności czy stopnia jej nasilenia żadnych praw ani żadnych kryteriów. Jeżeli udałoby się porównać procent ludzi muzycznie uzdolnionych wśród niewidomych z procentem utalentowanych w tym samym kierunku wśród widzących, niewątpliwie porównanie takie nie wypadłoby na naszą korzyść. Jedno jest pewne - muzyka powinna stać się codzienną towarzyszką naszego życia. Upośledzenie nasze nie ogranicza zdolności zrozumienia i zgłębienia jej, ale umożliwia bezpośrednie dogłębnie estetyczne oddziaływanie na nas dźwięków, a to dzięki temu, że sztuka ta całkowicie pozbawiona jest efektów wzrokowych".

Każdy niewidomy lub słabowidzący, rodzice dzieci z uszkodzonym wzrokiem, kiedy będą zastanawiali się nad celami życiowymi powinni uwzględnić opinię Edwina Kowalika. On wiedział, co mówi. Należy oceniać swoje lub swoich dzieci faktyczne możliwości, a nie kierować się stereotypami, mitami ani poglądami, które z nich wypływają.

O trudnościach zajmowania się zawodową muzyką mówi żona Edwina Kowalika Danuta w rozmowie ze Stanisławem Kotowskim zatytułowanej " Edwin Kowalik, artysta, mąż i ojciec ", która została opublikowana na łamach "Biuletynu Informacyjnego Trakt" w listopadzie i w grudniu 2007 r. A oto fragment tej rozmowy:

"Wiele osób idealizuje życie artystów, a nawet zazdrości im przeżyć, wrażeń, sukcesów, zarobków, ale nie każdy zdaje sobie sprawę z wymogów, jakim musi sprostać artysta na co dzień. Pominę tu problemy talentu, wrażliwości, rozterek artystycznych, które są istotne, ale skupię się na prozaicznych realiach.

Koncertujący pianista potrzebuje do codziennej pracy dwóch instrumentów. Konieczny jest dobry fortepian do cyzelowania repertuaru i drugi fortepian lub niezłe pianino do ćwiczenia i nauki nowych utworów. Instrumenty wymagają systematycznego strojenia i okresowego przeglądu przez korektora. Należy na to w rodzinnym budżecie przewidzieć wydatek, podobnie jak na czynsz czy opłatę za korzystanie z telefonu.

Instrumenty co pewien czas należy zmieniać, gdyż nie wytrzymują codziennego wielogodzinnego użytkowania. Koszt koncertowego fortepianu - nawet używanego, ale w dobrym stanie - można porównać z ceną dość luksusowego samochodu. Podczas czterdziestu lat mąż zmieniał fortepian czterokrotnie i tylko raz na nowy, zresztą wcale nie najdoskonalszej klasy. Również pianina były wymieniane.

Instrumenty muszą gdzieś stać i pianista musi gdzieś pracować w ciszy i spokoju. Istnieje więc konieczność posiadania większego mieszkania, zwłaszcza gdy artysta ma rodzinę. Wiąże się to z ponadprzeciętnymi wydatkami, nie mówiąc już o trudach zdobycia takiego lokum.

Artysta musi też być wyposażony w odpowiednie ubranie - frak, smoking, lakierki, specjalne kamizelki, koszulę, spinki itp. Co pewien czas ten ubiór należy wymieniać.

Nie będę nawet wspominała o kosztach związanych ze specyfiką niewidomego artysty, a więc konieczności podróży i wielu innych działań wraz z osobą towarzyszącą, bo to oczywiste.

Dochody z koncertów są niesystematyczne i często trudne do przewidzenia, a życie ma swoje codzienne prozaiczne wymagania".

 

Jak widzimy wielkie sukcesy wymagają talentu, a także wielkiej pracy i wielkich wyrzeczeń. Można jednak pokonać trudności wynikające z biedy, zniszczeń wojennych i z niepełnosprawności, jeżeli tylko się bardzo chce i posiada się warunki niezbędne do realizacji nakreślonego celu.

 

14.5.Niewidomi naukowcy

 

Prezentuję 8 sylwetek niewidomych naukowców, gdyż niewidomi zajmowali się i zajmują różnymi dziedzinami nauki.

aaa0

14.5.1. Dydym (Didymus ) zwany Ślepym, żył w Aleksandrii w IV wieku naszej ery. Wzrok utracił w czwartym roku życia. Był wybitnym teologiem doktorem Kościoła. Żył i pracował w czasie, w którym nie istniało pismo dla niewidomych. Pismo to zostało wynalezione dopiero w 1825 r. Dydym więc nie mógł samodzielnie posługiwać się żadnym pismem.

Mimo że nie widział od wczesnego dzieciństwa dzięki pracy naukowej ma stałe miejsce w historii Kościoła.

Pamiętamy, że wówczas nawet pisma nie było, którym mogli posługiwać się niewidomi.

 

 

14.5.2. Franciszek Huber

 

Urodził się w 1750 r. w Genewie. Wzrok stracił we wczesnej młodości. Zajmował się działalnością naukową w dziedzinie, która zupełnie nie odpowiadała ówczesnym wyobrażeniom o możliwościach osoby ociemniałej. Obecnie też trudno to sobie wyobrazić. Zajmował się pszczelarstwem, prowadził badania życia pszczół i stworzył fundamentalne dzieła z teorii i praktyki pszczelarstwa. Pracował przy pomocy kamerdynera, który pod jego kierownictwem prowadził obserwacje, opisywał spostrzeżenia, a Franciszek Huber dokonywał analiz i uogólnień, wyciągał wnioski i planował dalsze eksperymenty oraz obserwacje.

 

 

14.5.3. Karol Szajnocha

 

Warto chociaż w skrócie poznać losy wybitnego ociemniałego polskiego historyka Karola Szajnochy.

Urodził się w 1818 r., zmarł w 1868 r. Jako uczeń w wieku szesnastu lat dostał się do austriackiego więzienia za działalność patriotyczną. W jego mieszkaniu znaleziono mnóstwo zakazanych książek i zapiski do przyszłego dzieła o Jadwidze i Jagielle. W więzieniu zachowywał się dzielnie i godnie. Całą winę brał na siebie, nikogo nie wsypał i nie odpowiadał na pytania.

Karol Szajnocha stanął przed sądem karnym, oskarżony o uczenie kolegów historii Polski, o kolportaż wierszy patriotycznych i o napisanie kalendarzyka historycznego z datami najważniejszych wydarzeń z dziejów Polski. Został skazany na sześć lat więzienia. Karę odbywał w bardzo ciężkim więzieniu, był skuty kajdanami i przetrzymywany w ciemnościach. Jego ojca również wtrącono do więzienia, gdzie zmarł.

Wyszedł na wolność chory na reumatyzm i szkorbut. Nie mógł kontynuować nauki, gdyż nie miał prawa uczyć się w jakiejkolwiek szkole.

Po wyjściu z więzienia utrzymywał się z dawania prywatnych lekcji historii i publikowania artykułów. Zajmował się również twórczością literacką. Nie zdobył formalnego wykształcenia, był samoukiem. Cechowała go wielka pracowitość i skromność. Pracował dniami i nocami. Mieszkał pod Lwowem, w chacie wiejskiej bez podłogi. Po zawarciu małżeństwa zamieszkał we Lwowie. Przed ukończeniem czterdziestu lat zaczął tracić wzrok i po trzech latach, w 1860 r., całkowicie zaniewidział. Ale w dalszym ciągu pracował. Korzystał przy tym z pomocy lektora.

O jego charakterze świadczy list napisany do wydawcy w 1860 r., w którym czytamy: "Pracuję w moim kalectwie, jak mało kto z najzdrowszych, a jeśli mi praca nie idzie tak sporo, jakby tego wasz i mój własny interes żądał lub jeśli nie mogę przenieść na sobie, abym dawał do druku pracę nie całkiem jeszcze dojrzałą i przetrawioną - nie chciejcie poczytywać mi tego za winę".

Prace swoje pisał ołówkiem przy pomocy skonstruowanej przez siebie tablicy. Na tej tablicy układał listewki o szerokości wysokości liter. Po napisaniu każdego wiersza odkładał jedną listewkę i pisał wiersz następny. Tym sposobem napisał własnoręcznie wiele dzieł historycznych i literackich. Ołówkowe rękopisy zachowały się w bibliotece Ossolineum we Wrocławiu.

Karola Szajnochę wysoko cenili współcześni mu: Zygmunt Krasiński, Kornel Ujejski, Narcyza Żmichowska, Henryk Sienkiewicz. Jan Klaczko w pracy o "Aneksji w dawnej Polsce", wydanej w języku francuskim, pisał: "Szajnocha pozostawił ziomkom swoim w spuściźnie prześliczne dzieło głębokiej treści, bo umiał opisać ich świetne dzieje z cudownym geniuszem, a historia czasów, których dotknął wyszła spod jego pióra wyraźna i żywa. Umiał on bowiem odtworzyć przeszłe dzieje, powoływać do życia zatarte epoki i wykorzystywać z kronik lada słowo lub skromny dokument, by nadać opisowi bijący w oczy koloryt".

Był to wiek XIX. Czy jednak jego prace zachowały wartość do naszych czasów? Wielu współczesnych historyków twierdzi, że tak. Tadeusz Wojciechowski np. twierdzi, że teoria normańska Szajnochy jest prawdziwym arcydziełem literackim. Dowody są olśniewające, erudycja świetna, a styl tak piękny, że książkę czyta się jak powieść.

Barycz pisał, że sugestywnemu urokowi dzieł Szajnochy ulegało zarówno dojrzałe pokolenie historyków, jak i generacja młodsza w osobach profesorów Władysława Konopczyńskiego, Franciszka Bujaka.

Wydawca "Jadwigi i Jagiełły" Stefan Kuczyński stwierdził, że Karol Szajnocha, obok Joachima Lelewela, otworzył nową kartę w historiografii polskiej.

Bezsporne i trwałe są więc zasługi Szajnochy jako uczonego historyka i jako świetnego pisarza. Z inspiracji Szajnochy powstała "Bitwa pod Grunwaldem" Jana Matejki, nie licząc wielu późniejszych płócien. Prace historyczne ociemniałego autora dawały natchnienie Teofilowi Lenartowiczowi i Wincentemu Pollowi, Elizie Orzeszkowej i Stanisławowi Wyspiańskiemu, Stefanowi Żeromskiemu i Marii Dąbrowskiej. Z tego dorobku czerpał również Henryk Sienkiewicz przy pisaniu "Krzyżaków" i "Trylogii".

Karol Szajnocha żył zaledwie 50 lat, przy czym osiem lat jako ociemniały. Mimo krótkiego życia i niepełnosprawności, pozostawił imponujący dorobek.

Warto uświadomić sobie, że nie było wówczas tyflotechniki, Maria Grzegorzewska nie napisała jeszcze "Psychologii niewidomych", nikt nie wiedział, że można uchwalić ustawę o rehabilitacji osób niepełnosprawnych i wspierać ich zatrudnienie, nie istniał Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych z programem "Komputer dla Homera" i późniejszych.

Powyższe informacje opracowałem na podstawie publikacji Teofila Sygi i Stanisława Szenica zamieszczonej w "Wypisach tyflologicznych". w opracowaniu s. Cecylii Gawrysiak

Zamieszczam fragment tej publikacji.

"Julian Krzyżanowski twierdzi w opublikowanych świeżo Dziejach literatury polskiej, że Szajnocha był pierwszym u nas twórcą monografii, łączących gruntowną znajomość opisywanych czasów z niezwykłymi zaletami artystycznymi. No i wreszcie - obecny wydawca Jadwigi i Jagiełły, Stefan Kuczyński, stwierdza, że Szajnocha, obok Lelewela, otworzył nową kartę w historiografii polskiej.

Szenic: Bezsporne zatem i trwałe są zasługi Szajnochy i jako uczonego historyka i jako świetnego pisarza. Nie zapominajmy jednak jeszcze o jednym wpływie jego prac na współczesnych mu, a także późniejszych pisarzy.

Syga: Nie tylko pisarzy. Wiadomo, że z inspiracji Szajnochy powstała Matejkowska "Bitwa pod Grunwaldem", nie licząc wielu płócien późniejszej sławy. Jego prace historyczne dawały natchnienie Lenartowiczowi i Pollowi, Orzeszkowej i Wyspiańskiemu, Żeromskiemu i Marii Dąbrowskiej.

Szenic: Cóż dopiero mówić o wpływie Szajnochy na prace naszych historyków. Wspomniany już Barycz wymienia z tego kręgu: Józefa Kremera, Karola Estreichera, Walerego Łozińskiego, Bolesława Limanowskiego, Antoniego Rollego, Kubalę, Jarochowskiego, Pawińskiego, Smolkę - słowem wszystkich, poza nieprzyjazną mu szkołę krakowską.

Syga: No i trzeba jeszcze przypomnieć związki między twórczością historyczną Szajnochy i twórczością powieściową Henryka Sienkiewicza. Były to związki szczególnie bliskie.

Szenic: Wiemy z licznych przekazów, że Sienkiewicz bardzo pilnie rozczytywał się w dziełach Szajnochy i wiele z nich korzystał. Nie trudno też odnaleźć pewne źródła "Krzyżaków" w "Jadwidze i Jagielle" Szajnochy, a jego szkice historyczne z XVII w. przysłużyły się w niemałym stopniu powstaniu Sienkiewiczowskiej "Trylogii".

 

 

14.5.4. Lew Pontriagin

 

Urodził się w Moskwie 3 września 1908 r., zmarł 3 maja 1988 r., był wybitnym matematykiem.

Wzrok stracił w wieku 13 lat. Pasjonował się matematyką, lubił i potrafił rysować. Teraz wydawało się to niedostępne. Mimo to zdecydował, że nadal będzie zajmował się matematyką. Wykazał się niezwykłą siłą charakteru i woli. To ułatwiło mu wykorzystanie zdolności. Wrodzona energia i wytrwała praca umożliwiły osiągnięcie szczytów matematycznej wiedzy.

Jako siedemnastoletni młodzieniec w 1925 r. rozpoczął studia uniwersyteckie, które ukończył z odznaczeniem. Już w 1932 r. został profesorem Uniwersytetu Moskiewskiego, a w 1939 r. został wybrany na członka korespondenta Akademii Nauk ZSRR.

Prace Pontriagina dotyczą topologii i teorii grup ciągłych - dziedzin matematyki z pogranicza algebry i geometrii. Dziedzinę tę nazwano imieniem Pontriagina. W związku z wykryciem prawa dwojakości, Pontriagin opracował nowy dział matematyki - teorię charakterów grup topologicznych. Teoria ta jest osiągnięciem myśli matematycznej, która wiąże w całość kilka rozległych dziedzin matematyki i przyczynia się do postępu nauki. Jego badania są klasyką matematyki.

Pontriagina pociągały skomplikowane problemy. Rozwiązał szereg bardzo trudnych zadań, m.in. piąty problem Cartana o topologicznej strukturze zwykłych nieprzerwanych grup.

W 1939 r. ukazała się monografia Pontriagina "Grupy ciągłe". Została ona przetłumaczona na język angielski i wydana przez uniwersytet w Princeton (USA). Drugim jego wielkim dziełem była praca pt. "Zasady topologii kombinowanej".

Prócz badań topologicznych prowadzonych w instytucie matematycznym Akademii Nauk ZSRR oraz zajęć z aspirantami Uniwersytetu Moskiewskiego, Pontriagin interesował się również problemami nauk stosowanych, niezwiązanymi bezpośrednio z matematyką. Przeprowadził kilka badań w dziedzinie teorii ruchów wahadłowych, mających znaczenie w radiotechnice.

Biegle posługiwał się zwykłą maszyną do pisania. Jego lektorkami były matka i żona. Nie mógł samodzielnie pisać na tablicy w czasie wykładów. Wzory i wywody pisał więc któryś ze studentów, a on potrafił śledzić zapisywanie na tablicy i poprawić omyłkę. Doskonale słyszał audytorium i wyczuwał je. Wychwytywał najmniejsze poruszenia na sali i nieoczekiwanie zadawał pytanie: "Co jest w tym dla was niezrozumiałe?" Czujność ta zmuszała słuchaczy do skupiania uwagi na wykładzie i umożliwiała przezwyciężanie trudności wynikających z braku wzroku.

Opracowałem na podstawie artykułu Włodzimierza Dolańskiego pt. "Lew Pontriagin - niewidomy matematyk" (*"Przyjaciel Niewidomych" 1948 nr 6-7.)

 

a oto fragment tego artykułu.

"Pojęcie "profesor matematyki" łączy się zazwyczaj z postacią człowieka stojącego przed tablicą i objaśniającego swój wykład wypisywaniem formuł i skomplikowanych obliczeń.

Profesor Pontriagin natomiast nie bierze kredy do ręki. W audytorium zawsze się znajdzie zdolny student, który w czasie wykładu zapisuje na tablicy to, co jest niezbędne, lecz Lew Pontriagin umie śledzić zapisywanie na tablicy jak widzący i na czas poprawi omyłkę.

Wykładowca pozostaje zwykle w kontakcie ze swym audytorium przy pomocy wzroku. Widzi, jak reaguje audytorium na jego wykład. Profesor Pontriagin natomiast nie widzi wyrazu twarzy swoich słuchaczy, lecz słyszy audytorium i wyczuwa je. Bez względu na to, jak cicho i spokojnie byłoby na wykładzie, chwyta najmniejsze poruszenie na sali, wywołane jakimikolwiek trudnościami i zupełnie nieoczekiwanie dla obcego obserwatora pada nagle pytanie: "Co jest w tym dla was niezrozumiałe?" Ta nadzwyczajna czujność w stosunku do słuchaczy przykuwa ich uwagę do wykładu".

 

14.5.5. Jerzy Płonka

 

Urodził się 7 czerwca 1930 r. Do szkoły podstawowej zaczął uczęszczać jako uczeń widzący, a ukończył ją jako niewidomy. Do liceum uczęszczał w Bytomiu. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął pracę w Państwowym Zakładzie Szkolno - Wychowawczym dla Dzieci we Wrocławiu i podjął naukę w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej na wydziale wokalnym PWSM. Przez piętnaście lat pracował jako nauczyciel we wrocławskim ośrodku, gdzie wykorzystywał kwalifikacje zdobyte na uczelni. .

Wykształcenie muzyczne mu nie wystarczało. W roku 1961 ukończył wydział matematyczno - fizyczno - chemiczny Uniwersytetu Wrocławskiego, a w 1964 r. obronił pracę doktorską. Wykazał się wybitnymi zdolnościami matematycznymi i został zatrudniony w Instytucie Matematyki PAN. W roku 1967 obronił pracę habilitacyjną.

Jerzy Płonka opublikował ponad sześćdziesiąt rozpraw naukowych. Współpracował z Uniwersytetem Wrocławskim i Politechniką Warszawską, prowadził zajęcia na uniwersytecie w Winnipeg w Kanadzie. Uczestniczył w licznych konferencjach naukowych i sympozjach międzynarodowych.

W roku 1973 rozpoczął pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Była to jego dodatkowa praca. Mimo to, poświęcił wiele czasu i wysiłku w rozwój uczelni, gdzie zajmował się kształceniem matematyków i organizował seminaria naukowe.

Jest twórcą pojęcia sumy systemu prostego algebr ogólnych, które znalazło uznanie i szerokie zastosowanie w pracach matematyków całego świata. Pojęcie to zostało nazwane w literaturze sumą Płonki.

 15 czerwca 1981 roku otrzymał nominacje profesorską. Był on drugim polskim niewidomym profesorem. Pierwszym był Kazimierz Szczepański. - niewidomym pracownikiem naukowym, który uzyskał tytuł profesora zwyczajnego.

O swoim dzieciństwie i karierze zawodowej opowiada Jerzy Płonka na Łamach "Pochodni" z  czerwca 1981 w rozmowie z Waldemarem Burkackim - fragmenty.

wzrok zacząłem tracić w 8 roku życia, gdy byłem uczniem II klasy szkoły podstawowej. Po przeziębionej grypie zacząłem źle widzieć ze swojej ławki, co nauczyciel zaraz zauważył. Okazało się, że proces utraty wzroku postępuje bardzo szybko. Musiałem przerwać naukę rodzice zaczęli ze mną jeździć po lekarzach. W tym czasie moim nauczycielem był ojciec. Potem wybuchła wojna, trzeba było przerwać leczenie. Wróciłem do szkoły, co nie było dla mnie takie proste, bo uczyłem się razem z dziećmi widzącymi. I tak szkołę podstawową ukończyłem jako niewidomy.

Po zakończeniu wojny, w 1945 roku rozpocząłem naukę w liceum humanistycznym w Bytomiu. Uczyłem się głównie pamięciowo. Bardzo długo bałem się brajla. Wydawało mi się, że jak się nauczę pisma punktowego, to już będę taki zdeklarowany niewidomy. I właśnie w 1948 roku ktoś skierował mnie do Związku, gdzie dość szybko nauczyłem się pisma Braillea. (...)

A Pana zainteresowania matematyczne?

- No właśnie. Nie zaczęły się tak od razu. W szkole podstawowej miałem raczej zainteresowania humanistyczne. Liceum, do którego chodziłem, też miało profil humanistyczny, chociaż już wtedy zacząłem zwracać uwagę na matematykę. Po zdaniu matury miałem nawet zdawać na Wydział Matematyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stało się jednak inaczej. Zacząłem pracować w szkole dla niewidomych. W 1952 roku ukończyłem Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Po przyjeździe do Wrocławia rozpocząłem też studia wokalne w Wyższej Szkole Muzycznej, które ukończyłem w 1953 roku. Dla moich zainteresowań matematycznych przełomowy był rok 1954, kiedy jako jeden z niewielu zdałem egzamin dla nauczycieli matematyki, uprawniający do nauczania w szkole średniej. Wówczas to jedna z koleżanek namówiła mnie na studia matematyczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Rozpocząłem je w 1956 roku. Z początku miałem duże problemy. Podjąłem studia w trybie eksternistycznym, a więc w praktyce nie chodziłem na żadne wykłady tylko egzaminy i konsultacje. Sam się uczyłem, sam musiałem przerabiać wszystkie ćwiczenia. Jeszcze na czwartym roku zainteresował się mną profesor Edward Marczewski, wybitny matematyk, dwukrotny rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. U niego pisałem pracę magisterską. Studia ukończyłem w 1961 roku, a trzy lata później zrobiłem doktorat z algebry ogólnej. W mojej rozprawie ważną rzeczą było wprowadzenie tzw. algebr diagonalnych, które przyjęły się w literaturze matematycznej i później. W związku z tym pojęciem powstało jeszcze dość dużo prac innych matematyków.

Można zatem powiedzieć, że od zrobienia doktoratu pańska kariera naukowa była już przesądzona.

- Można, chyba tak powiedzieć, bo właśnie wówczas zaproponowano mi stanowisko adiunkta w Instytucie Matematyki Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu. Po trzech kolejnych latach pracy, w 1967 roku zrobiłem habilitację. Pracowałem wówczas nad pojęciem tzw. sumy systemu prostego algebr, które także znalazło szerokie zastosowanie. Po habilitacji otrzymałem zaproszenie z uniwersytetu w Winnipeg w Kanadzie na roczne stypendium. W czasie mojego tam pobytu napisałem 12 prac. Był to dla mnie bardzo owocny wyjazd. Dotychczas w swoim dorobku naukowym mam ponad 60 prac drukowanych w licznych czasopismach krajowych i zagranicznych.

Pana zainteresowania naukowe związane są zatem z algebrą...

- Raczej były. W 1978 roku zacząłem zajmować się grafami...

- ???- Najkrócej można powiedzieć, że graf jest to zbiór punktów i zbiór odcinków łączących te punkty. Na przykład plan miasta: skrzyżowania mogą być punktami, a ulice są to te linie łączące.

Czy jest to zatem dział geometrii?

- Można i tak powiedzieć, chociaż właściwie zagadnienie to podpada pod różne rzeczy: pod kombinatorykę, zastosowania. Teoria grafu służy wielu dziedzinom, na przykład wykorzystuje się ją także w informatyce. Chodzi o to, że przy jej pomocy rozwiązuje się zupełnie praktyczne problemy. Na przykład: jak rozmieścić nadajniki telewizyjne, aby wszędzie docierał sygnał. Albo - jak wytyczyć drogę, żeby obejść wszystkie punkty, a być wszędzie raz. Mam już kilku uczniów w tej dziedzinie i to mnie cieszy

Poza pracą naukową, zajmuje się Pan również dydaktyką.

- Pracuję dodatkowo w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Prowadzę tam zajęcia

dydaktyczne. Przeważnie są to wykłady monograficzne dla magistrantów i seminaria magisterskie. Do tej pory ponad 50 studentów napisało pod moim kierunkiem prace magisterskie. Pięć osób zrobiło też u mnie prace doktorskie, a w tej chwili szósty doktorant przygotowuje się do obrony.

Z Pana pracą naukową wiążą się też częste wyjazdy?

- Tak, jestem. często zapraszany na różne konferencje i sympozja naukowe w kraju i za granicą. Te wyjazdy dają mi podwójną przyjemność: zawodową i osobistą, bo bardzo lubię podróżować. Zawsze staram się znaleźć czas na zwiedzanie. Także urlopy organizuję sobie w ten sposób, żeby objechać jakąś ciekawą trasę. Te eskapady planuję i realizuję razem z sąsiadem. Wybieramy się zwykle we dwóch jego samochodem. Zwiedziliśmy już Grecję, Jugosławię, północne Włochy, Szwajcarię... W tym roku planujemy wyjazd do Finlandii, aż za koło polarne. Nawet jeśli człowiek. nie widzi, to jednak takie podróże są przyjemne i kształcące. Ważny jest kontakt z samym miejscem, a ponadto wiele rzeczy można obejrzeć dłońmi. Turystyka to moje hobby. Gdy jeszcze lepiej widziałem, to dużo chodziłem po górach, nawet po trudnych szlakach. Przeszedłem w Tatrach Orlą Perć, byłem na Zawracie, Rysach... Gdy pracowałem w szkole, to organizowałem też wycieczki turystyczne dla uczniów, bo uważam, że dla niewidomych turystyka w dostępnych im formach jest bardzo potrzebna. Teraz, pracując społecznie w Okręgu PZN we Wrocławiu, w Komisji Wychowawczo-Oświatowej zajmuje się też turystyką.

Mimo licznych obowiązków zawodowych starcza więc Panu czasu na działalność społeczną?

- Coraz trudniej, ale staram się godzić ze sobą pracę zawodową i społeczną. Kiedyś pracowałem też w zarządzie okręgu, teraz pozostawiłem sobie tylko komisję. Ale staram się być na bieżąco z działalnością Związku.

Zawsze też znajduję czas dla ludzi młodych, którzy chcą iść na studia. Jestem trochę takim społecznym doradcą. Myślę, że bardzo ważną sprawą jest, aby być potrzebnym innym. Trzeba umieć zyskiwać sobie ludzi, umieć być ich przyjacielem, czasem doradcą życiowym...

Myślę, że to, o czym Pan mówi, nie odnosi się tylko do relacji w środowisku niewidomych? .

- Oczywiście, że nie. Dotyczy to także kontaktów z osobami widzącymi. Jeśli niewidomy chce mieć jakieś sukcesy w życiu, to musi mieć przyjaciół. Można liczyć na pomoc innych tylko wtedy, jeśli i my potrafimy dać coś z siebie. Trzeba umieć słuchać drugiego człowieka.

Czy tego można się nauczyć?

- Myślę, że tak. Trzeba sobie , tylko powiedzieć, że nie należy być egoistą, że nie można zawsze stawiać na to, iż ja coś z tego muszę mieć. Ludzie muszą czuć, że ich problemy mnie obchodzą, że nimi żyję. Jak pan przysłucha się niejednej rozmowie, to zauważy, że często rozmówcy używają słowa „ja". Trzeba troszkę mniej tego zaimka używać i umieć wysłuchać drugiego człowieka. Dotyczy to wszelkich relacji międzyludzkich, iiie tylko, kontaktów między niewidomymi czy niewidomych z ludźmi widzącymi. To jest podstawą naszych sukcesów zawodowych i osobistych. Kilka osób powiedziało o mnie, że potrafię likwidować dystans. Mimo iż jestem starszym pracownikiem nauki, młodsi koledzy w kontaktach ze mną nie czują dystansu. To jest bardzo ważne w mojej pracy naukowej. Myślę jednak, że tę zasadę można też odnieść do wszystkich dziedzin współżycia społecznego.

Dodajmy, że w roku 1999 prof. dr hab. Jerzy Płonka obchodził 50 rocznicę pracy zawodowej i 35-lecie pracy w Instytucie Matematycznym Polskiej Akademii Nauk, a w 2000 r. siedemdziesiąte. urodziny.

Jak widzimy, prof. Jerzy Płonka jest wszechstronnie uzdolniony, ale największe sukcesy odniósł w pracy naukowej jako matematyk. Trzeba przyznać, że niewielu, nawet widzących matematyków, może poszczycić się takimi dokonaniami.

Brak wzroku nie przekreślił jego możliwości, Z pewnością nie okazał się pomocny w wokalistyce ani w matematyce, ani w żadnej innej dziedzinie, którą się zajmował. Wszędzie i zawsze był poważnym utrudnieniem, ale intelekt, wytrwałość i konsekwencja w dążeniu do celu potrafiły przezwyciężać te trudności.

 

14.5.6. Ewa Lidia Nowicka-Rusek

 

Jest profesorem antropologii społecznej na Uniwersytecie Warszawskim, kierownikiem Zakładu Antropologii Społecznej Instytutu Socjologii. Pracuje też w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej.

W latach 1995-1998 była przewodniczącą Sekcji Antropologii Społecznej Polskiego Towarzystwa Socjologicznego.

Od dzieciństwa miała słaby wzrok. Uczęszczała do szkoły dla dzieci niedowidzących w Warszawie przy ul. Tamka, a następnie do liceum Żmichowskiej również w Warszawie.

Studia socjologiczne na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczęła w 1960 r. Po pierwszym roku studiów zaczęły się poważne problemy ze wzrokiem. Przestała samodzielnie chodzić po mieście i nie mogła czytać swoich notatek. Pomagali jej koledzy i przede wszystkim rodzice, którzy czytali literaturę naukową i podręczniki. Wzrok ciągle się pogarszał, aż zanikł prawie zupełnie.

Studia ukończyła z tytułem magistra w 1965 r., w 1969 r. obroniła pracę doktorską, a w 1978 r. pracę habilitacyjną. Profesorem na Wydziale Filozofii i Socjologii UW została w 1993 r.

Na podkreślenie zasługuje fakt, że wykłady pani profesor są popularne wśród studentów i cieszą się wysoką frekwencją. . Jest to wynikiem jej szerokiej wiedzy i niezwykłej osobowości. Oprócz pracą naukową interesuje się np. muzyką (gra na fortepianie) lubi chodzić po górach. Gimnastykuje się z osobami widzącymi, chodzi na pływalnię, wędruje na nartach biegowych.

Pani profesor jest promotorem licznych prac magisterskich i doktorskich. Pod jej kierownictwem powstał zespół młodych współpracowników, który podejmował interesujące i nowatorskie badania poświęcone głównie mniejszościom: narodowościowym, religijnym i kulturowym. Sprzyja to rozszerzaniu kontaktów międzynarodowych i popularności niewidomej profesor.

Ewa Nowicka-Rusek zajmuje się m.in. badaniem religijności, mniejszości narodowych i etnicznych - Romów w Polsce, grup migranckich - Wietnamczyków mieszkających w naszym kraju i greckich repatriantów z Polski oraz rdzennych ludów Syberii - Buriatów, Jakutów, Koriaków.

Prowadziła badania terenowe w Europie, na Syberii, w Mongolii i w Chinach.

Musimy przyznać, że tego rodzaju badania, w tak różnych i odległych krajach, nie należą do najłatwiejszych dla osoby niewidomej.

Ewa Nowicka-Rusek, jako naukowiec, interesuje się współczesnymi teoriami antropologicznymi i wymienionymi wyżej mniejszościami narodowymi i etnicznymi.

W roku 2007 otrzymała tytuł "Człowieka bez barier" nadany przez magazyn "Integracja" wydawany przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji.

O swojej pracy mówi pani profesor w artykule "Nie dawać sobie luzu" opublikowanym na łamach "Pochodni" w czerwcu 1992 r. Rozmowę tę opracował Andrzej Szymański. Fragmenty.

- Dlaczego wybrała Pani socjologię?- Powiem szczerze, to nie był świadomy wybór. Chciałam iść na historię, ale wiedziałam, że jest tam dużo materiałów do ogarnięcia i to mnie ostatecznie wstrzymało.

W liceum byłam najlepsza z historii i bardzo ją lubiłam. Zresztą do tej pory mam do niej słabość.- Czy socjologia była wtedy modna, jak w latach siedemdziesiątych?- Nie, to była zupełnie nieznana nauka. Z liceum Żmichowskiej byłam pierwszą osobą, która znalazła się na socjologii. W szkole moja wychowawczyni - pani Luftowa - znakomita polonistka, niezmiernie się zdziwiła, słysząc o moich planach: "- co cię skłoniło do tych studiów? Co to w ogóle jest ta socjologia?

W 1965 r. zaczęłam pracować ze studentami. Raptem miałam zajęcia z jedną

grupą ćwiczeniową - 60 godzin zajęć rocznie. Prowadziłam ćwiczenia

na anglistyce, polonistyce, archeologii. A po zrobieniu doktoratu miałam ćwiczenia dla studentów socjologii z historii myśli społecznej. W roku akademickim 1974-75 wyjechałam na stypendium do USA.

Przebywałam na dwóch uniwersytetach: Atlanta Uniwersity w Atlancie i Howard Uniwersity w Waszyngtonie. Prowadziłam tam badania nad obrazem Afryki w świadomości Murzynów amerykańskich. Na podstawie tych badań opublikowałam książkę "Afrykanie z wyboru". I to

była moja habilitacja. W ciągu kilku miesięcy pozycja ta (wydana przez PWN) zniknęła z półek księgarni. I żeby dokończyć mój życiorys naukowy - w 1980 roku otrzymałam etat docenta, a od 1991 roku jestem profesorem.-

Jak dużo prac publikowała Pani w ciągu ostatnich lat?

- Ostatnio wyszło sporo moich książek. Przed czterema laty ukazała się pozycja "Wigwamy, rezerwaty, slamsy" napisana razem z Izabellą Rusinową, historykiem. Tematem tej książki jest historia Indian Ameryki Północnej. W 1991 drukarnię opuściła następna nasza książka "Indianie Stanów Zjednoczonych". Jest to wybór dokumentów, dotyczących Indian, od początku istnienia USA a do czasów współczesnych. Obie wybierałyśmy materiały, tłumaczyłyśmy, poprzedzałyśmy dokumenty notami wprowadzającymi. W 1990 roku napisałam książkę pt. "Swoi i obcy". Jest to sprawozdanie z badań empirycznych, poświęconych stosunkowi Polaków do innych ras i narodów. Natomiast rok później wydałam książkę o stosunkach polskich katolików do innych wyznań. Czyli ta sama swojskość i obcość, tylko na płaszczyźnie wyznaniowej. Nosi ona tytuł: "Religia a obcość".

 Czym Pani Profesor zajmuje się teraz, oprócz publikacji?

- Oczywiście dydaktyką na uczelni, bo to jest sprawa najważniejsza dla nauczyciela akademickiego. Praca naukowa, pisanie, to tylko zaspokojenie własnej ciekawości, natomiast misją jest nauczanie. Nauczam studentów antropologii społecznej, relatywizmu kulturowego. Wiemy wszyscy, że świat jest tak bardzo zróżnicowany biologicznie i kulturowo. Dominuje to drugie, bo przecież o ileż więcej jest kultur niż ras. Uściślając - zajmuję się głównie społeczeństwami odległymi w czasie i w przestrzeni.

Jak przyjmują Pani pracę i Pani osobę studenci i naukowcy?

- Gdy zaczynałam, nie wszyscy byli zwolennikami przyjęcia mnie na etat. Wówczas dziekanem na socjologii był prof. Klemens Szaniawski, wspaniały logik. I on wtedy obronił moją kandydaturę na etat. Pani profesor Assordobraj też stwierdziła, że jeżeli doktor Nowicka jako niewidoma daje sobie radę z pracami seminaryjnymi, prowadzeniem egzaminów, to o co chodzi? A jak ona to robi, jej sprawa i nikomu nic do tego! Wydaje mi się, że zawsze miałam dość dobry kontakt ze studentami. A jak odbierają moją pracę i czy mnie nie oszukują? Oczywiście, że tak, i trzeba być na to przygotowanym, że na 70 osób na wykładzie znajdzie się kilku spryciarzy. A jeszcze jak ktoś nie widzi, to hulaj dusza. Zresztą widzącego też są w stanie oszukać.-

 

Pani Ewa Nowicka pracuje przy pomocy lektorów oraz wykorzystuje dostępną technikę. Wcześniej posługiwała się nagraniami magnetofonowymi a teraz głównie techniką komputerową, która umożliwia jej samodzielne korzystanie z literatury fachowej

 

 

14.5.7. Kazimierz Szczepański

 

Urodził się w 1915 roku na Mazowszu w rodzinie chłopskiej. Zmarł w dniu 28 marca 1997 r.

Miał sześcioro rodzeństwa. Do szkoły podstawowej oddalonej o 5 kilometrów chodził pieszą. W szkole średniej zarabiał na własne utrzymanie dając korepetycje z matematyki. Studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej rozpoczął w 1936 r. w czasie studiów również udzielał korepetycji z matematyki. Studia przerwał z powodu wybuchu wojny. Po wojnie podjął je ponownie, ale już na Wydziale Rolnym SGGW. Studia ukończył 1951 r. Wcześniej ożenił się i pracował na uczelni. Zaproponowano mu asystenturę w katedrze statystyki matematycznej. Wyglądało na to, że jego kariera rozwija się bardzo pomyślnie. Niestety już wtedy zaczęły się kłopoty ze wzrokiem. Najpierw przestał widzieć jednym okiem a drugie zostało poważnie osłabione. W roku 1957 wzrok utracił całkowicie.

Pracę w Instytucie Sadownictwa i Ogrodnictwa w Skierniewicach podjął w 1954 r.. Instytut istniał zaledwie od 1951 r. Była więc nową placówką naukową, która musiała dopiero wypracować metody i zakres swojej działalności. Kazimierz Szczepański stworzył Pracownię Metodyki Doświadczeń i Statystyki, która zajmowała się projektowaniem układów doświadczeń i statystycznym opracowywaniem wyników. Placówkę tę zorganizował przed utratą wzroku, ale kierował nią również jako ociemniały. Był bowiem jedynym w Polsce samodzielnym pracownikiem naukowym, który zajmował się wówczas metodyką doświadczeń sadowniczych. prof. Szczepański był również stałym konsultantem prac naukowo - badawczych - magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych prowadzonych w Instytucie Produkcji Ogrodniczej SGGW Akademii Rolniczej w Warszawie.

O swojej drodze do pracy naukowej opowiada prof. Kazimierz Szczepański w publikacji Józefa Szczurka " Naukowiec, społecznik i nauczyciel" - "Pochodnia" kwiecień 1997 r.

- Urodziłem się w 1915 roku na wsi położonej w północnej części Mazowsza. W moim domu były bardzo ciężkie warunki materialne Podstawę utrzymania stanowiła uprawa roli. Miałem sześcioro rodzeństwa . Po ukończeniu szkoły powszechnej, rodzice wysłali mnie do gimnazjum w Pułtusku. Wtedy nie istniało bezpłatne nauczanie na poziomie średnim. Ojciec sprzedał półtora hektara lasu, aby opłacić pierwsze trzy lata mojej nauki, a Opłata była bardzo wysoka, do tego dochodziła jeszcze stancja, dlatego rodzice tylko jedno ze swych dzieci mogli wysłać do szkoły średniej. Jestem im wdzięczny, że obdarzyli mnie zaufaniem. Później już sam zarabiałem korepetycjami na opłacanie szkoły i własne utrzymanie.

Egzamin dojrzałości zdałem z bardzo dobrymi wynikami , dlatego, po wstąpieniu na Politechnikę Warszawską- na wydział mechaniczny, otrzymałem stypendium państwowe, które, przy skromnych wydatkach, wystarczało na zaspokojenie potrzeb. Niestety, po trzech latach nauki, wojna przerwała studia.

Na początku 1940 roku Niemcy przesiedlili rodziców na teren dzisiejszego województwa skierniewickiego. Musiałem podjąć pracę zarobkową, aby zapewnić utrzymanie rodzicom i trójce młodszego rodzeństwa. Wkrótce nawiązałem współpracę z oddziałami Armii Krajowej, a następnie - Batalionów Chłopskich.Za działalność w ruchu zbrojnym otrzymałem Krzyż Virtuti Militari V Klasy. Przez całą okupację opiekowałem się żydowską rodziną- dzięki czemu udało się jej uniknąć zagłady. Czynnie uczestniczyłem w tajnym nauczaniu na poziomie podstawowym i średnim. 50moich uczniów z tajnych kompletów ukończyło później studia wyższe.

Po wojnie rodzice powrócili na swoją ziemię, dwie młodsze siostry dostały się do Akademii medycznej, a ja mogłem znowu pomyśleć o swych studiach. Na Politechnikę już nie wróciłem, natomiast w 1947 roku rozpocząłem naukę w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie na wydziale ogrodniczym. W tej uczelni, po ukończeniu studiów, podjąłem pracę jako asystent. Niestety, nie cieszyłem się nią długo.

W 1951 roku zaatakowała mnie gruźlica siatkówki. Zacząłem tracić wzrok. Było to dla mnie niezmiernie bolesne przeżycie. Liczne wizyty u okulistów, pobyty w szpitalu , rozmaite metody leczenia - nie dawały oczekiwanych rezultatów. Trwało to kilka lat.

W 1957 roku wzrok utraciłem całkowicie. Ogarniały mnie najczarniejsze myśli. Najbardziej dręczyłem się przeżyciami mojej żony i kilkuletniego synka Adama. W szpitalu odwiedzali mnie przyjaciele i znajomi. Wszyscy serdecznie współczuli, jednak nikt nie widział dla mnie możliwości pracy i powrotu do aktywnego życia. Nie mogłem się z tym pogodzić.

Odwiedzili mnie również państwo Pieniążkowie. Prof. Szczepan Pieniążek już wtedy był szefem Instytutu Sadowniczego w Skierniewicach, który sześć lat wcześniej założył. Nie rozczulali się nade mną, lecz po prostu zapytali kiedy wrócę do pracy. Zaskoczenie graniczyło z szokiem. Powiedziałem, że nie mam gdzie wracać, a oni na to, że czeka na mnie Instytut, że tak wielkie umiejętności teoretyczne i praktyczne nie mogą się zmarnować. Tak wyglądało moje wybawienie i początek nowej, pięknej drogi.

Wydawałoby się, że praca badawcza z sadownictwa nie jest najodpowiedniejsza dla osoby ociemniałej, a jednak...

O charakterze swojej pracy mówi Kazimierz Szczepański w rozmowie z Andrzejem Szymańskim zatytułowanej "Pamiętajcie o ogrodach" - "Pochodnia" Październik 1985.

"Podsumowaniem mojego 35 - letniego dorobku naukowego jest podręcznik „Metodyka badań sadowniczych”. Zawarłem w nim następującą tematykę: zaplanowanie badań i doświadczeń, metodykę pomiarów i obserwacji, podałem schematy różnych typów charakterystycznych doświadczeń w sadownictwie, opisałem metody statystyczne najczęściej stosowane w badaniach sadowniczych, a w ostatniej, piątej części podałem przykłady z własnych doświadczeń prowadzonych w Instytucie Sadownictwa w Skierniewicach.

Badania sadownicze, generalnie biorąc, należą w grupie nauk rolniczych do najmłodszych, młodsze są tylko badania z roślinami ozdobnymi. W związku z tym metody stosowane w sadownictwie nie są zbyt doskonałe i nadal wymagają udoskonalenia związanych z tym badań. Rośliny sadownicze mają ogólnie dużą zmienność. Jest ona ogromna w intensywności plonowania. Drzewa rosnące w tych samych warunkach, tak samo prowadzone, szczepione, dają różne plony. Jedno daje dwie tony owoców, a drugie trzysta kilogramów w ciągu dziesięciu lat.

Aby wyciągnąć wiarygodne wnioski z badań, musimy mieć dostateczną ilość drzew do doświadczeń. W przypadku roślin rolniczych stosuje się poletka małe, 10 - 20 - metrowe i tam są setki roślin. Natomiast w sadownictwie pola doświadczalne są dużo większe. Jedno drzewo zajmuje powierzchnię około 30 metrów kwadratowych. Doświadczenia polowe wymagają pewnej ilości powtórzeń na większej liczbie drzew. Dawno już doszliśmy, że w doświadczeniach powinno być co najmniej 12 drzew, to znaczy, musi być zachowana reguła powtórzeń. Trzeba się z tym liczyć, że drzewko rosnące w jednym miejscu może mieć inne warunki wzrostu niż drugie, posadzone 100 czy 200 metrów dalej. Wpływa na to naturalna zmienność glebowa, wilgotnościowa, po prostu inny mikroklimat. I to wszystko wymaga zaprojektowania tych doświadczeń według odpowiednich metod. Różne są metody, podług których prowadzi się doświadczenia. Drzewko sadzi się w odpowiednich blokach zbliżonych do kwadratu, aby było jak najmniejsze zróżnicowanie glebowo - klimatyczne. Losowo rozmieszcza się odmiany w różnych położeniach pola, tak, aby równoważyły mikroklimat i zmienność glebową. Zakładamy, że jeśli w jednym miejscu drzewo trafi na gorsze warunki, to w innym na lepsze, i średnia będzie wyrównana. Tak więc w metodyce dążymy do tego, aby obiekty, które chce się porównywać, różniły się tylko czynnikiem nas interesującym, a wszystkie inne muszą być jednakowe, tzn. jednakowa gleba, nawożenie, jednakowo cięte drzewa, itp.

Druga część metodyki zawiera informacje o pomiarach i obserwacjach: jakimi metodami się je wykonuje, które są ważniejsze. Podstawowe pomiary to: plonowanie, odporność drzew na choroby, na mróz, zdrowotność owoców. W jaki sposób mierzyć plon? Ilość wiadomo - waży się. Jakość plonu mierzy się na kalibrownicy z otworami co pół centymetra. Klasyfikuje się jabłka na małe, średnie i duże. Ale nie klasyfikuje się wszystkich zebranych jabłek. Pobiera się próbkę. Owoce są różne, w zależności od strony świata. Wewnątrz korony drzew są naturalnie mniejsze, mniej wybarwione niż na zewnątrz. Metodyka ustala, jak te jabłka pobierać, ile z jakiej strony drzewa, ażeby próby były porównywalne. Bardzo też istotne są metody pozbiorczego traktowania owoców, przechowywania ich. Do tej pory stosowano przechowywanie proste - chłodna temperatura i odpowiednia wilgotność. W tej chwili zaleca się trzymanie owocu w chłodniach z kontrolowanymi atmosferami. Już nie w normalnym powietrzu. Poprzez specjalne urządzenia zwiększa się zawartość dwutlenku węgla, a ogranicza ilość tlenu. Wtedy jabłka mają ograniczoną przemianę materii, wolniej dojrzewają. Bo przecież jabłko żyje w czasie przechowywania, oddycha, następuje spalanie cukru, przemiana organiczna. Inny jest więc smak jabłka zerwanego z drzewa, a inny po kilku miesiącach przechowywania. Jest to proces dojrzewania konsumpcyjnego.

Jak już zbierzemy komplet wyników z doświadczeń, musimy je statystycznie opracować. Metod opracowań jest wiele. Niektóre są bardzo złożone. Bada się nie tylko różnice między obiektami, ale określa zależność jednej cechy od drugiej, albo współzależności, na przykład wielkość owocu i zawartość w nim różnych związków, lub też traktowanie nawożenia i wzrost plonu. Kiedy nie było komputerów, wszystko było bardzo trudne do wyliczenia. Obecnie bada się regresje 20 zmiennych, to znaczy jedna cecha zależy od dwudziestu innych. I bada się, która z tych 20 cech w największym stopniu oddziaływa na cechę, na której nam zależy.

Kazimierz Szczepański W 1964 obronił pracę doktorską, a siedem lat później pracę habilitacyjną. w 1978 r. został profesorem nadzwyczajnym, a 1985 profesorem zwyczajnym.

Społecznie pracował w różnych organizacjach, między innymi w PZN, gdzie przez dziesięć lat był przewodniczącym Głównej Komisji Rewizyjnej, a następnie przewodniczącym Rady Naukowej.

Otrzymał wiele wysokich odznaczeń. Wymieniam tylko trzy: Krzyż Virtuti Militari V Klasy - za udział w walce w okresie okupacji, Medal Edukacji Narodowej - za kilkudziesięcioletnią pracę nauczycielską i oświatową oraz Srebrny Krzyż Zasługi - za działalność społeczną.

 

 

14.5.8. Andrzej Dłużniewski - uznany awangardowy artysta, profesor warszawskiej ASP, w wyniku wypadku drogowego stracił wzrok. Studiował architekturę i filozofię, ale ukończył rzeźbę na warszawskiej ASP. Od 1970 roku wykłada na Wydziale Architektury Wnętrz, w Pracowni Intermediów, którą stworzył.

Intermedia - pojęcie to określa przestrzeń, którą pozostawiają dziedziny tradycyjne, gdy już nie wszystko da się namalować, sfotografować czy wyrzeźbić. Pozostają jakieś przestrzenie, które trzeba wypełnić.

W jego twórczości forma jest wtórna w stosunku do pomysłu, prace często są wręcz surowe. W 2000 r. wydał "Odlot", zbiór zabawnych opowiadań. Napisał je po utracie wzroku w 1998 r.

Po wypadku zaczął lepić figurki z wosku, które następnie odlewano z brązu. Zajęcia te traktował jako terapię, ale okazało się, że są one czymś więcej.

Profesor Andrzej Dłużniewski po utracie wzroku nadal wykłada na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Nadal tworzy i wystawia swoje dzieła. Gdy jego praca wymaga namalowania czegoś, pomaga mu żona, która jest malarką, lub inny artysta malarz.

Prof. Dłużniewski wykonuje pracę niezwykłą, mało odpowiednią dla osoby ociemniałej. Ma jednak wyniki i powody do zadowolenia. Czuje się człowiekiem pożytecznym, twórczym, który może zaspokajać swoje potrzeby w pracy pedagogicznej, twórczej i naukowej.

Opracowałem na podstawie artykułu Tomasza Przybyszewskiego pt. "Profesor niezwyczajny" (www.niepelnosprawni.pl 2007-07-03).

 

 

14.6.Niewidomi politycy

 

14.6.1. Jan Żiżka

 

Urodził się ok. 1360 r. - zmarł 1424 r. Był wybitnym przywódcą Husytów. Wzrok utracił jako człowiek dojrzały o wielkim dorobku politycznym i wojskowym. Prace te kontynuował po utracie wzroku. Wtedy też opracował nową strategię walki - obronę spoza powiązanych wozów. Powiązane ze sobą wozy stanowiły fortyfikacje, które łatwo było zdemontować, przejechać nimi w inne miejsce i ponownie stworzyć "warownię". Czesi pod jego dowództwem skutecznie walczyli z przeważającymi siłami Europy Zachodniej.

Nie był ściśle biorąc politykiem Był żołnierzem, wybitnym dowódcą, ale z konieczności musiał też uwzględniać polityczne uwarunkowania, a więc zajmować się również polityką.

 

14.6.2. Taha Husajn

 

Urodził się w 1889, zmarł w 1973 r. Był wybitnym intelektualistą egipskim, pisarzem oraz politykiem.

Pochodził z niezamożnej rodziny. Wzrok stracił w dzieciństwie. Studiował Koran w Egipcie, a następnie studiował na Sorbonie. Utrzymywał się z dawania korepetycji z języka arabskiego. Interesował się starożytną literaturą grecką, dramatem i poezją, prawem oraz historią.

Po powrocie do Egiptu został profesorem historii, a następnie rektorem uniwersytetu w Aleksandrii i ministrem oświecenia publicznego Egiptu. Jego motto: "Edukacja jest jak woda, którą pijemy, jak powietrze, którym oddychamy".

Zwalczał analfabetyzm w Egipcie i walczył o emancypację kobiet. Stworzył wielkie dzieła literackie. Otrzymał tytuły doktora honoris causa uniwersytetów w Oksfordzie, Madrycie i w Rzymie.

Opracowałem na podstawie publikacji "Niewidomy niosący światło w Egipcie" pióra Z.G. opublikowanej w "Wypisach Tyflologicznych" s. Cecylii Gawrysiak

 

A oto fragment tej publikacji poświęcony wczesnemu dzieciństwu przyszłego pisarza i polityka.

"Taha Hussein urodził się w 1889 r. w małej wiosce Maghagha w górnym Egipcie. Ojciec jego był szejkiem, mieszkał i pracował na wsi otoczony trzynaściorgiem dzieci z pierwszego i drugiego małżeństwa. Była tam bieda, ale nie nędza.

Taha traci wzrok w 3 roku życia w następstwie egipskiego zapalenia oczu (ropne zapalenie spojówki). Ta choroba oczu nadała Egiptowi nazwę klasycznego kraju niewidomych, ponieważ na przełomie XIX i XX wieku prawie 50% mieszkańców było nią dotkniętych. Została ona opanowana dzięki podniesieniu poziomu higieny w kraju i nowym lekom ostatniego dwudziestolecia. Rodzina i sąsiedzi odnoszą się do biednego Tahy łagodnie i ze współczuciem, ale ograniczają jego swobodę różnymi zakazami. Nie bierze on udziału w dziecinnych zabawach, odsuwają go przez ostrożność. Jego słabe zdrowie jest przyczyną pogardy dzieci. Pisze sam, że czuł się jak "wypędzony pies" w trakcie radosnych zabaw rówieśników.

Szuka innych wrażeń. Wżywa się w świat duchów i gnomów. Jego wyobraźnia rozwija się, a umysł wzbogaca dzięki dociekliwym obserwacjom bliższego i dalszego otoczenia. Słucha piosenek i pieśni żałobnych matki i sąsiadów, słucha nakazów Koranu czytanych przez ojca podczas porannych obrzędów religijnych oraz recytacji niewidomego dziadka. Skupiony i cichy przysłuchuje się również śpiewakom ludowym i opowiadaczom bajek, którzy do późnego średniowiecza mieli na ludność duży wpływ kulturalny. Przetrwała tradycja w słowie pieśni, i tym żyje niewidomy chłopiec.

Niezwykła pamięć pozwoliła mu zbierać skarby. Mając 9 lat zna wiele bajek, wierszy, opowiadań, legend, pieśni i eposów - mistycznych, obrzędowych, bohaterskich, modlitw z Koranu itd."

Takie było dzieciństwo Tahy. A jakie były jego osiągnięcia - przeczytajmy fragment z tej publikacji.

"Hussein poświęca się pracy politycznej i naukowej. Mimo braku wzroku jest największym pisarzem i uczonym świata arabskiego. Zajmuje różne stanowiska rządowe i naukowe. Jest profesorem literatury arabskiej i dziekanem uniwersytetu w Kairze, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Oświaty, rektorem uniwersytetu w Aleksandrii, członkiem-korespondentem Akademii Literatury w Paryżu, Rzymie, Teheranie, Damaszku, Bagdadzie, Madrycie. Do 1952 r. jest ministrem oświaty.

Kraj zawdzięcza mu głębokie reformy w dziedzinie oświaty: obowiązkowe i bezpłatne nauczanie, studia kobiet, organizację szkolnictwa na nowych podstawach, założenie Instytutu Islamu w Madrycie itd."

Jeszcze jeden fragment:

"Hussein cieszy się szacunkiem całego świata kulturalnego, posiada wiele odznaczeń i tytułów, jest odznaczony Legią Honorową, Wielkim Krzyżem Feniksa, posiada doktorat honoris causa uniwersytetów w Atenach, Rzymie, Madrycie, Oksfordzie.

W 1953 r. Taha Hussein został zaproszony na stanowisko dyrektora generalnego UNESCO, ale ówczesny rząd egipski nie zgodził się na to. Generał Naguib oświadczył, że "Egipt nie może być pozbawiony tak wybitnej jednostki, a zatem Taha Hussein nie zostanie dyrektorem w UNESCO."

Napisał on około 40 książek, które przetłumaczono na język francuski i angielski. Jego "Wspomnienia młodości" zostały przetłumaczone na wiele języków europejskich i wschodnich, a w świecie islamu są najbardziej poczytną książką po Koranie.

Pisze prace z dziedziny kultury i filozofii, powieści, eseje, rozprawy, krytyczne 2-tomowe dzieło o Mahomecie.

Dzięki tłumaczeniom na język arabski uprzystępnia swoim rodakom skarby literatury europejskiej.

Pisze studia krytyczne o języku arabskim, porusza zagadnienia pedagogiczne i dydaktyczne świata arabskiego".

Z pewnością fakt, że był niewidomym nie był dominującym w jego życiu. Takim dorobkiem pochwalić się mogą tylko nieliczni ludzie widzący, a Taha Husajn był niewidomym.

 

 

14.6.3. Stanisław Bukowiecki

 

Żył w latach 1867-1944, był prawnikiem i ekonomistą. Wzrok utracił wkrótce po ukończeniu studiów prawniczych w Warszawie i ich uzupełnieniu na uniwersytecie w Heidelbergu, gdzie uzyskał stopień doktora praw obojga. Załamał się i myślał o samobójstwie. Wyjście z depresji ułatwiła matka, która stała się jego lektorką i sekretarką. Czytała mu literaturę i prasę w językach: polskim, francuskim, niemieckim i rosyjskim. Pisała pod jego dyktando artykuły ekonomiczne, które zyskały mu uznanie.

Stał się wybitnym działaczem społecznym i niepodległościowym. Wykazał się wielkim charakterem. Kiedy w 1916 r. został powołany do Tymczasowej Rady Stanu na stanowisko dyrektora departamentu sprawiedliwości, a następnie ministra sprawiedliwości w rządzie Rady Regencyjnej, zarzucano mu zdradę interesów narodowych i kolaborację z Niemcami. Odpowiadał, że powstają warunki do odzyskania niepodległości. Polska będzie potrzebowała kadr urzędniczych, które trzeba zawczasu przygotować, a on właśnie to robi. Okazało się, że miał rację. Jego doświadczenie oraz przygotowane przez niego kadry wkrótce bardzo się przydały. Przygotował do pracy wielu młodych sędziów i prokuratorów, którym wpoił poczucie obowiązkowości oraz bezstronności i sprawiedliwości w wydawaniu wyroków i zarządzeń.

W II Rzeczpospolitej powierzono mu ważne funkcje państwowe: współorganizację sądownictwa i organizację Prokuratorii Generalnej RP.

Od 1919 do 1939 r. pełnił funkcję prezesa Prokuratorii Generalnej RP. Zorganizował jej placówki we wszystkich województwach.

W 1923 r. został wiceprezesem Komisji Kodyfikacji Prawa, której zadaniem było opracowanie jednolitych dla całego kraju kodeksów: cywilnego, karnego, handlowego, wekslowego oraz kodeksu postępowania cywilnego i karnego.

W czasie okupacji niemieckiej współpracował z ruchem oporu.

Napisał wiele prac z dziedziny prawa. Charakteryzował się siłą woli oraz zdolnością do przewidywania i działania w długiej perspektywie. Cieszył się ogromnym szacunkiem.

 

Opracowałem na podstawie fragmentów broszury pt. "Stanisław Bukowiecki, prawnik i mąż stanu" wydanej w Toruniu w 1959 r, opublikowanych w "Wypisach Tyflologicznych" bbbb

Poniżej zamieszczam obszerny fragment tego artykułu.

"Wróciwszy do Warszawy Bukowiecki odbył aplikację sądową i adwokacką i został wpisany, po zdaniu celująco wymaganych egzaminów, w poczet adwokatów przysięgłych. Wnet odznaczył się jako zdolny cywilista i brał czynny udział w pracy społecznej i politycznej, publikował szereg artykułów, między innymi o Rosji. Przyjaźnił się ze Świętochowskim i Osuchowskim, choć politycznie nieraz się różnili.

W tym czasie zaczął zapadać na oczy i coraz trudniej było mu czytać i pisać. Dzielna jego matka, już wtedy wdowa, otoczyła syna zdwojoną opieką i pieczołowitością. Pełniła przy nim funkcję sekretarki, której on dyktował swoje artykuły, i która mu czytała wszystko, co go zajmować mogło, zarówno prasę codzienną i fachową, jak książki z dziedziny prawa, ekonomii i zagadnień politycznych, zarówno po polsku jak po rosyjsku, niemiecku i francusku.

Liczni lekarze, z którymi Bukowiecki w kraju konsultował się, nie zdołali mu wzroku uratować. Dr Niegolewski, który wówczas pełnił funkcję asystenta u światowej sławy profesora-okulisty dr Gałęzowskiego w Paryżu, namówił go do przyjazdu do stolicy Francji i oddania się w doświadczone ręce profesora. Bukowiecki pojechał tedy do Paryża, gdzie przez rok przeszło dr Gałęzowski wszystkimi znanymi medycynie sposobami usiłował go uleczyć, lecz na próżno.

Wrócił do Warszawy ociemniały na oba oczy, zrozpaczony, bliski samobójstwa. Kariera adwokacka, przerwana przez długą kurację i pobyt za granicą, była wskutek kalectwa poważnie zagrożona. Jednakże energiczna matka nie pozwoliła synowi upaść na duchu i pomogła mu w odzyskaniu zaufania ludzi i wiary w siebie.

Artykuł, jaki matce podyktował na temat ciężkiego przemysłu krajowego, zainteresował znanego przemysłowca warszawskiego Piotra Wertheima, który się zwrócił do Bukowieckiego z propozycją przyjęcia stanowiska syndyka zakładów przemysłowych w Starachowicach i innych, którym Wertheim przewodniczył. Zajmująca ta i wyczerpująca praca orzeźwiła duchowo Bukowieckiego i przywróciła mu wiarę w siebie. Ze zdwojoną energią ćwiczył pamięć, by jej nic nie uszło, co raz usłyszał. Obracając się między wielu ludźmi wyćwiczył swój słuch do tego stopnia, że poznawał po głosie nawet osoby rzadko spotykane, z którymi nieraz dawno nie rozmawiał.

Gdy Niemcy i Austriacy powołali do życia Tymczasową Radę Stanu w Warszawie, pod przewodnictwem Wacława Niemojowskiego, Bukowiecki objął tekę Ministra Sprawiedliwości, najpierw w 1916 r. jako Dyrektor Departamentu Sprawiedliwości, a w 1917 r., po utworzeniu Rady Regencyjnej i Ministerstw, jako Minister Sprawiedliwości. Był to pewnie jedyny w historii wypadek, by ministrem został człowiek ociemniały. Dowodzi to, jak wielkie były jego walory, że z pomiędzy setek prawników - jego właśnie wybrano.

Bukowiecki był świadomy tego, że w przyszłości będą go krytykować, lecz uważał za swój obowiązek patriotyczny urząd ten przyjąć".

 

14.6.4. Edwin Wagner

 

Był legionistą, ociemniałym oficerem w stopniu majora. Urodził się 6 czerwca 1899 r. we Frysztaku na Rzeszowszczyźnie.

Pochodził z patriotycznej rodziny i idee patriotyzmu wcielał w życie od wczesnej młodości.

25 stycznia 1916 roku jako uczeń siódmej klasy gimnazjalnej wstąpił ochotniczo, do harcerskiej kompani piechoty Legionów. Uczestniczył we wszystkich bitwach swojego pułku. Po odmowie przysięgi na wierność państwom centralnym w lipcu 1917 roku został aresztowany i przez trzy miesiące więziony. Następnie został wcielony do armii austriackiej. Wstąpił do podziemnej organizacji POW, która starała się zjednoczyć Polaków służących w armii austriackiej. W lutym 1918 r. został skierowany do szkoły oficerskiej w Radzyniu. Jednocześnie zdał egzaminy maturalne i ze wszystkich przedmiotów otrzymał oceny celujące. Podjął studia prawnicze na UJ, ale ukończył tylko 3 semestry.

dnia 23 maja 1920 r. ciężko ranny w głowę dostał się do niewoli, z której po zawarciu pokoju z czerwoną Rosją powrócił do kraju, jako inwalida całkowicie ociemniały.

W 1929 r. był współorganizatorem ogólnopolskiej organizacji ociemniałych żołnierzy i pierwszym jej prezesem. Była to federacja, w skład której wchodziły trzy regionalne stowarzyszenia ociemniałych żołnierzy.

W roku 1935 został prezesem Zarządu Głównego Związku Inwalidów Wojennych RP, który liczył około 200 tysięcy członków.

W II Rzeczpospolitej był trzykrotnie wybrany na posła na Sejm. Najpierw był posłem Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem - BBWR, a następnie Obozu Zjednoczenia Narodowego - OZON.

W Sejmie był rzecznikiem spraw inwalidzkich. Problemy, postulaty i wnioski przedstawiał w sposób rzeczowy i jasny.

Działał również na arenie międzynarodowej, gdzie cieszył się wielkim uznaniem. Reprezentował Polskę na kongresach i posiedzeniach organizacji europejskich i światowych. Był m.in. delegatem międzynarodowej organizacji inwalidzkiej FIDAC i zastępcą przewodniczącego organizacji CIAMAC.

Został odznaczony m.in. Orderem Virtuti Militarii V klasy, krzyżami: Komandorskim i Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Niepodległości, francuską Legią Honorową, jugosłowiańską Koroną .

W czasie okupacji niemieckiej mieszkał w Warszawie. Współdziałał z ruchem oporu. Całymi nocami słuchał zagranicznych stacji radiowych, robił wyciągi i przekazywał je prasie podziemnej. W listopadzie 1939 r.z kilkoma przyjaciółmi zorganizował Polski Związek Wolności i został zastępcą komendanta tej organizacji. Związek Walki Zbrojnej i Polski Związek Wolności jako pierwsze w Polsce podjęły konspiracyjną walkę z okupantem. Organizacja założona przez Wagnera w roku 1943 została włączona do Armii Krajowej, zachowała jednak odrębne struktury terenowe.

Wagner został aresztowany przez Niemców 12 stycznia 1941 r. i po dwóch miesiącach zwolniony na skutek międzynarodowych interwencji. Kontynuował działalność konspiracyjną. Pracował też w Związku Ociemniałych Żołnierzy, który działał legalnie- Niemcy zgodzili się na to. W ZOŻ Wagner uwagę skupiał głównie na organizacji opieki nad ociemniałymi inwalidami drugiej wojny światowej, na organizowaniu pomocy finansowej i aprowizacyjnej w postaci dodatkowych przydziałów żywności dla ociemniałych, w tym i Żydów zamieszkałych w getcie, na organizowaniu pomocy finansowej dla ociemniałych na terenach przyłączonych do Rzeszy.

13 stycznia 1944 roku został ponownie aresztowany przez gestapo w biurze ZOŻ przy ulicy Hożej i prawdopodobnie został rozstrzelany gruzach getta. Nie jest to pewna informacja. Są również poszlaki, że został zamordowany w obozie w Oświęcimiu.

Dodać należy, że syn Wagnera, Jerzy, zginął w powstaniu warszawskim 23 sierpnia. Tak więc wychowanie patriotyczne i tradycja walki o niepodległość została przejęta przez syna.

Jeszcze fragment artykułu Władysława Gołąba pt. "W setną rocznicę urodzin" opublikowanym w "Pochodni" 6-1999

 

"Wagner był żołnierzem z krwi i kości. Mimo uczestniczenia w zajęciach w szkole oficerskiej, zdawania matury, udziału w zajęciach uniwersyteckich, równocześnie brał udział w walkach o Lwów. 10 maja 1919 r. powierzono mu dowództwo plutonu, a 1 lipca tegoż roku, dowództwo drugiej kompanii harcerskiej (drugiej dywizji Legionów). 6 października 1919 r. był dwukrotnie ranny na przyczółku mostowym w Boryszewie. Jeszcze z niezupełnie zagojonymi ranami już w dniu 28 grudnia 1919 r. objął dowództwo szóstej kompanii harcerskiej drugiego pułku piechoty Legionów, który poprowadził na tereny Białorusi. 23 maja 1920 r. pod wsią Murowa w walkach nad Berezyną i Uszą został ciężko ranny w głowę i lewy bok. Koledzy pozostawili go na polu bitwy uznając za zabitego. W ten sposób dostał się do niewoli bolszewickiej. W szpitalu moskiewskim stwierdzono u niego całkowitą utratę wzroku. 20 marca 1921 r. w ramach wymiany jeńców powrócił do Polski, jako ociemniały żołnierz. Nad Berezyną walczył w stopniu porucznika, w dniu 26 września 1922 r. awansowano go do stopnia majora, a z dniem 1 listopada 1923 r. przeniesiono go w stan spoczynku.

Mimo formalnie zakończonej kariery wojskowej, mjr Edwin Wagner do końca swego życia nie przestał być żołnierzem Rzeczypospolitej. Dał tego dowody po wybuchu drugiej wojny światowej.

Podczas walk o Lwów w r. 1918 Wagner poznał młodziutką Kazimierę Zawadzką. Między młodymi szybko nawiązała się przyjaźń, która z biegiem upływających miesięcy, przerodziła się w miłość. Do małżeństwa doszło znacznie później, gdy Wagner był już ociemniałym. Z małżeństwa ich przyszło na świat troje dzieci: najstarszy syn Jerzy, Aleksandra i najmłodsza Barbara (z małżeństwa - Tumanowicz).

"W okresie międzywojennym ojciec piastował tyle różnych funkcji społecznych, że niewiele czasu pozostawało mu na życie rodzinne. Mama bywała niezadowolona, że cały ciężar wychowania dzieci spada na nią, ale radziła sobie z nami świetnie. Ojciec pozostawał jednak zawsze najwyższą instancją w przypadku większych przewinień. (...) Patriotyzm był tą najwyższą wartością, którą wpajano nam od najwcześniejszego dzieciństwa" - wspomina B. Tumanowicz".

 

 

14.7.Osiągnięcia niewidomych ze złożoną niepełnosprawnością

 

Nawet bardzo ciężka, złożona niepełnosprawność nie przekreśla wszystkich możliwości człowieka. Poniżej Można przeczytać o osobach, które udowodniły to twierdzenie.

 

 

14.7.1. Helena Keller

 

Żyła w latach 1880-1968 w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.

We wczesnym dzieciństwie utraciła dwa najważniejsze telereceptory, tj. wzrok i słuch. Do dziesiątego roku życia brak było jakichkolwiek kontaktów z nią. Nie było więc żadnej możliwości nauczenia czegokolwiek. Poza tym rodzice pozwalali jej na wszystko i popełniali inne błędy wychowawcze. Sytuacja Heleny i jej rodziny była znacznie trudniejsza niż w przypadku dzieci tylko niewidomych. Rodzice robili, co mogli, żeby wynagrodzić tak wielkie nieszczęście. Dlatego wzrastała jako dziecko samowolne, złośliwe, zawsze stawiające na swoim.

W XIX wieku nikt nie zajmował się osobami głuchoniewidomymi. Rodzice więc nie mogli liczyć na żadną pomoc. Zatrudnili młodą nauczycielkę Annę Sullivan. Okazało się, że był to wspaniały pomysł i wybór.

Anna zastosowała metodę, którą matki stosują na całym świecie, tj. od pierwszego dnia życia dziecka mówią do niego, a dziecko słucha i przyswaja sobie mowę. Helena jednak nie słyszała. Konieczne były inne metody i Anna je znalazła. Pisała palcem na dłoni dziecka nazwy różnych przedmiotów i podawała do ręki te przedmioty. Po kilku miesiącach bardzo żmudnej pracy i braku zrozumienia nastąpił "cud przy pompie". Anna puściła Helenie strumień wody na rękę, a na drugiej napisała "water" (woda). Helena zrozumiała, że wszystko ma swoją nazwę i od tego momentu zaczęło się systematyczne nauczanie. Helena brała wszystko, co jej wpadło w ręce i dopytywała: "Co to jest?". Nie był to jednak koniec kłopotów. Nie wszystko można wziąć w rękę albo dotknąć. Nawet nie wszystkie rzeczowniki można tak poznać. Jak podać do rąk: miłość, ojczyznę, radość, solidarność, niebo? Jeszcze gorzej sprawa wygląda z przymiotnikami, czasownikami, przysłówkami. Ładny, źle, myśleć itd. - trudno wytłumaczyć, ale Anna poradziła sobie z podobnymi problemami. Początek był przy pompie, a dalej było już łatwiej.

Nauczanie to jedno, a wychowanie to drugie. Anna zauważyła, że Helena jest zazdrosna o każdego, kim zainteresuje się nauczycielka. Wykorzystała więc tę cechę do zmuszenia jej do posłuszeństwa. Gdy tylko Helena była nieposłuszna, brała małego chłopca na kolana i bawiła się z nim.

Dzięki talentowi Anny Sullivan i jej pomocy, Helena ukończyła szkołę średnią i wyższe studia, napisała i obroniła pracę doktorską, opanowała kilka obcych języków. Była pisarką, pedagogiem i działaczką społeczną. Napisała kilka książek, m.in. : "Historia mojego życia" i "Optymizm".

Poniżej przytaczam powitanie wygłoszone przez Helenę Keller w 1931 r., uczestników Międzynarodowego

Kongresu Niewidomych w Nowym Jorku. Powitanie to zamieścił Włodzimierz Dolański w artykule "W zupełnej ciszy i nieprzeniknionej ciemności" przedrukowanym w "Wypisach Tyflologicznych" w opracowaniu Cecylii Gawrysiak.

 

"Witajcie w Stanach Zjednoczonych, drodzy przyjaciele, wy wszyscy, którzyście przejechali oceany i lądy w poszukiwaniu nowego i lepszego jutra dla niewidomych... Dopóki nie będziemy gotowi wspólnie podać sobie dłoni, dopóty żaden naród nie zdoła sam polepszyć bytu swoich niewidomych, mimo posiadanych możliwości ... Oto nadeszła pora, byśmy otrząsnęli się z rutyny starych pojęć i tradycji. Nie zatrzymujmy się przy umarłych dnia

wczorajszego, lecz idźmy z młodymi, których spojrzenia są zawsze zwrócone ku lepszemu jutru, wymagającemu wspólnych wysiłków przy tworzeniu nowego życia. Na nas spoczywa odpowiedzialność nieustępliwej walki o kształcenie niewidomych, jak również o zachowanie światła wzroku dla tych milionów, które po nas przyjdą. O przyjaciele moi, nowy dzień nadchodzi, dzień szlachetniejszej ludzkości. Podążajmy ku niemu zdecydowani i

nieustraszeni".

 

14.7.2. January Kołodziejczyk

 

Z życiem i działalnością tego niezwykłego człowieka powinni zapoznać się wszyscy, którzy uważają, że brak wzroku jest największym nieszczęściem, że ślepota wszystko tłumaczy i wszystko usprawiedliwia. Z pewnością January Kołodziejczyk jest niedościgłym wzorem, ale kilka procent jego woli, uporu, optymizmu życiowego i wiary w ludzi mogłoby wnieść pozytywne zmiany w życie wielu niewidomych i słabowidzących, a także, a może przede wszystkim, osób bez niepełnosprawności.

Żył w latach 1889 - 1950. Pochodził z rodziny niezamożnej. Jego ojciec był robotnikiem kolejowym. W tamtych czasach dla robotniczego dziecka zdobycie wyższego wykształcenia nie było łatwym zadaniem. January Kołodziejczyk trudności te pokonał i ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Prowadził badania botaniczne. Napisał rozprawę doktorską i został asystentem w Zakładzie Botaniki w Krakowie.

Następnie przeniósł się do Warszawy, gdzie rozpoczął pracę w Towarzystwie Kursów Naukowych i w kilku szkołach zawodowych. Stał się cenionym prelegentem. Jego naukowa kariera rozwijała się pomyślnie.

Rozpoczęły się jednak kłopoty zdrowotne. W 1919 r. wystąpiły pierwsze trudności ze wzrokiem. Konieczne stało się długotrwałe leczenie. W 1920 r. nastąpiło osłabienie nóg i trudności w chodzeniu. Leczenie okazało się nieskuteczne. Od 1923 r. postępowało zesztywnienie kolan i chodzenie stało się możliwe tylko o kulach. Potem rozpoczęło się usztywnianie kręgosłupa.

Mimo tych trudności nie zrezygnował z pracy naukowej. Nie mógł prowadzić badań terenowych, flory jezior itp. Możliwe okazały się jednak badania laboratoryjne i zajmowanie się zagadnieniami ochrony przyrody. Możliwe były też badania historyczne, np. historii Warszawskiego Ogrodu Botanicznego.

Pisał artykuły i rozprawy naukowe bardzo cenione przez specjalistów oraz podręczniki, artykuły publikowane w wydawnictwach encyklopedycznych M. Arcta, Książnicy-Atlasu i innych.

Choroba czyniła postępy. W 1926 r. nastąpiło zesztywnienie kręgosłupa do tego stopnia, że ostatnie 25 lat życia spędził w pozycji siedzącej albo półsiedzącej - z kolanami zgiętymi. W 1927 r. musiał na stałe położyć się do łóżka. Nastąpiło też częściowe zesztywnienie szczęk. Zachował drobne ruchy szczęk, które umożliwiały mówienie, ale jedzenie było możliwe dopiero po wyrwaniu kilku zębów. Przez tak powstałą szczelinę można było podawać pokarm.

W 1930 r. utracił wzrok w jednym oku, ale drugim mógł nadal posługiwać się. Na zgiętych kolanach kładł deseczkę, a na niej kartkę papieru lub książkę. Jedno oko wystarczało do pisania i do czytania. W ten sposób powstawały nowe artykuły, podręczniki, prace badawcze z historii botaniki, m.in. studia o dawnych zielnikach polskich, studium o Krzysztofie Kluku, reformatorze programu nauk przyrodniczych w szkołach Komisji Edukacji Narodowej.

Stan jego zdrowia ulegał dalszemu pogarszaniu. W 1934 r. nie mógł już trzymać pióra i pisać. Nie pomogło nawet przywiązywanie pióra do palców.

January Kołodziejczyk miał zawsze wielu przyjaciół, gdy już nie mógł chodzić, odwiedzali go w domu. Utrzymywał też szerokie kontakty naukowe i towarzyskie przy pomocy telefonu. Był bardzo interesującym rozmówcą. Zawsze miał dobry humor. Był bardzo lubiany.

Gdy utracił możliwości trzymania w rękach czegokolwiek, nie mógł już pisać i nie mógł prowadzić długich, swobodnych rozmów telefonicznych. Przez ostatnie 10 lat życia miał ramiona złożone w czworobok i mógł tylko trochę poruszać nimi do góry, w prawo i w lewo. W 1938 r. utracił wzrok w drugim oku. Teraz był całkowicie unieruchomiony i niewidomy.

Wybuchła II wojna światowa. Życie stało się niezmiernie trudne dla wszystkich. Życie Januarego Kołodziejczyka już wcześniej było niewyobrażalnie trudne. Posiadał wielką energię intelektualną i ciągle pracował naukowo. Fizycznie jednak był zupełnie bezradny. Nie mógł nawet muchy odpędzić, ani podrapać się, ani obetrzeć czoła. Mimo tak wielkich ograniczeń potrafił znaleźć niezwykłą kobietę i ożenić się. W drugim roku wojny państwo Kołodziejczykowie przenieśli się z Warszawy do Zalesia pod Piasecznem. I już po kilku miesiącach w nowym miejscu miał dziesiątki znajomych i przyjaciół. Wielka wiedza z różnych dziedzin, szacunek do wszystkich ludzi, niezależnie od wykształcenia, zamożności, pozycji społecznej, szerokie zainteresowania i pogodne usposobienie ułatwiały mu kontakty z ludźmi.

Miał zawsze poczucie obowiązku i nie unikał go, mimo własnych tak wielkich problemów. Rozpoczął tajne nauczanie, najpierw uczył przedmiotów przyrodniczych kilka licealistek, później grupę gimnazjalistów, którą uczył przyrody, fizyki, literatury polskiej i łaciny.

Po wojnie zabrał się od razu do pracy. Nawiązał kontakty z wydawcami. Już w 1946 r. opublikował artykuł "O roślinie w podaniach, legendach i symbolice", a następnie pierwszy powojenny polski podręcznik botaniki dla szkół ogólnokształcących. Po dwóch kolejnych latach ukazała się jego "Botanika" dla wyższego poziomu liceów ogólnokształcących, szkół rolniczych, ogrodniczych, leśnych i zakładów kształcenia nauczycieli. Takiego tempa pracy nie powstydziłby się nawet pełnosprawny, zdolny i pracowity naukowiec.

January Kołodziejczyk pracował przy pomocy lektorów, którzy czytali mu literaturę fachową i pisali dyktowane teksty. Pracę ułatwiała mu fenomenalna pamięć. Gdy zainteresował go jakiś fragment czytanej książki naukowej, prosił o jego powtórzenie i podanie strony. Treść tego fragmentu oraz numer strony, na której się znajdował pamiętał i wykorzystywał, gdy potrzebował odpowiedniego cytatu. W pamięci zgromadził ogromną wiedzę z zakresu botaniki i swobodnie się nią posługiwał.

Aż trudno sobie wyobrazić, że człowiek tak ciężko doświadczony potrafił pracować dla dobra nauki i ojczyzny. Przy wielu poważnych ograniczeniach, z których każde wystarczyłoby, żeby uznać go za osobę niepełnosprawną w stopniu znacznym, czyli niezdolną do pracy, nie wahał się przed podjęciem wielkiego wyzwania - tajnego nauczania.

Bez wątpienia, jego życie i dokonania są niezwykłe. Bez wątpienia każdy niewidomy powinien je znać. Mają one wielką wartość rehabilitacyjną. Doświadczenia człowieka o takim dorobku i takich przeciwnościach, które musiał pokonywać, powinni znać też ludzie, którym nic nie brakuje oprócz woli, optymizmu i radości życia.

Informację o Januarym Kołodziejczyku opracowałem na podstawie publikacji Wacława Borowego pt. "January Kołodziejczyk, czyli sztuka życia" opublikowanej w wydawnictwie "Studia i rozprawy", Wrocław 1952, t. 2.) i przedrukowanej w Wypisach Tyflologicznych w opracowaniu przez s. Cecylię Gawrysiak.

Poniżej zamieszczam dwa fragmenty tej publikacji.

 

"Czcimy ludzi, którzy swoim trudem badawczym przysparzają zdobyczy nauce, ludzi, którzy szerzą wiedzę, ludzi, którzy umiejętnie wychowują młodzież, ludzi którzy rozumnie i z zapałem spełniają obowiązki społeczne, przed jakimi życie ich stawia. Ale poddajcie proszę, jednego z tych ludzi strasznym doświadczeniom Norwidowskiego Bogumiła: unieruchomcie mu kręgosłup, przykujcie go na dwadzieścia kilka lat do łóżka, skażcie go na papier i pióro, po paru latach pozbawcie go i pióra (którego ręka zesztywniała nie będzie mogła utrzymać), ograniczcie mu swobodę ruchów do dwóch lub trzech tylko, wreszcie pozbawcie go wzroku - naprzód w jednym oku, potem w drugim. I tak mu każcie żyć w okresie wojny, kiedy Niemcy będą polować na jego bliskich, kiedy bomby i kule będą padać jak się zdarzy, kiedy nad wszystkimi będzie wisiała groza jeśli nie prawdopodobnej egzekucji, to prawie pewnego wysiedlenia. Pytanie: czy w takich warunkach człowiek zaświadczy o swoim życiu jak ów posąg z poematu? Na pytanie to dał wspaniałą odpowiedź zmarły dnia 14 marca 1950 r. January Kołodziejczyk".

 

I drugi fragment, z którego można się dowiedzieć, nie tylko o heroizmie Januarego Kołodziejczyka, ale o jego głęboko ludzkich cechach.

 

"Ale jak tu "naturalnie" przeżyć wojnę? Po upływie pierwszego roku Kołodziejczykowie przenieśli się z Warszawy do Zalesia pod Piasecznem, które było wówczas osiedlem o charakterze głównie letniskowym. Można się było obawiać, że chory będzie osamotniony, bo oprócz jednej rodziny najbliższych sąsiadów, nie znał tam nikogo. Minęło kilka miesięcy i mógł liczyć znajomych - i to z bardzo rozmaitych kół - na dziesiątki. Ten i ów przyszedł go odwiedzić z mglistego poczucia humanitarnego obowiązku, inni przez ciekawość. Jedni i drudzy wracali - już z zupełnie innych pobudek.

Rozmowa z "Januarym" (tak go wszyscy zaczęli nazywać) nie wymagała żadnej "ofiary", była po prostu przyjemnością. Pierwsza - niepisana, ale rygorystycznie przestrzegana jej zasada polegała na tym, że nie mówi się o chorobie. Poza tym można było mówić o wszystkim innym. Bo jego wszystko interesowało i nie łatwo było trafić na dziedzinę, o której by nie miał czegoś do powiedzenia. Rozmawiał też chętnie zarówno z uczonym i artystą, jak z dostarczycielką jarzyn czy chłopcem, który w sąsiedztwie pasał krowy. I po pierwszym kwadransie na ogół wszyscy zapominali, że mają do czynienia z człowiekiem, który od kilkunastu lat nie opuszcza łóżka, a od kilku nie widzi. Zapominali o jego czarnych okularach, o zawsze jednakowo zgiętych nogach, o zabandażowanych często rękach. Mówili z nim jak ze zdrowym człowiekiem, można by powiedzieć nawet, jak z niezwykle zdrowym człowiekiem.

Bo jego fenomenalna pamięć sprawiała wrażenie życia spotęgowanego. W jego opowiadaniach taka była świeżość, że nie każdy pewno pomyślał, że to wspomnienie sprzed lat dwudziestu pięciu, a często i znacznie dawniejsze jeszcze.

Ale nie tylko to było w Januarym zdumiewające. Zdumiewająca była także jego zdolność plastycznego wyobrażania sobie zmian świata w latach, w których już tego świata nie widział. Każdy bodaj przeżywał próby wiązania słyszanych czy czytanych wiadomości o przeinaczeniach w terenie z obrazem tego terenu sprzed przeinaczeń, który miał zachowany w pamięci. Ten duży na ogół wysiłek jakże nas często zawodzi: jak często jego wyniki wikłają nas w sprzecznościach, jak często idą po prostu w zapomnienie.

Z Januarym - już zupełnie niewidomym i przykutym do łóżka - rozmawiało się m.in. o zniszczeniach 1939 r., o skutkach bombardowań lotniczych w latach 1942-1944, o zburzeniu Warszawy. Słuchając zadawał pytania, domagał się precyzji. Ale też każdy, każdy szczegół sprecyzowany padał w misterną siatkę jego wyobraźni, ustosunkowywał się do innych tak, że się z nimi nie plątał i już nie wymagał powtarzania wyjaśnień. Mówiło się też z nim o bieżących nowinach terenu zupełnie jak z kimś, co na ten teren patrzy, albo go nawet stopą swoją przemierza. Bo można się było nieraz od niego o takich nowinach dowiedzieć i przy sprawdzeniu się okazało, że informacje jego, choć nie mogły być szczegółowe, były dokładne. Bo każdą relację krytycznie przesiewał i rozważnie zestawiał z innymi, ale prawie z każdej umiał skorzystać. Toteż o pewnych "łapankach", aresztowaniach, egzekucjach, strzelaninie (typowe wypadki okresu okupacji niemieckiej) miał nieraz wyobrażenie lepsze niż niejeden z tych, którzy codziennie jeździli do Warszawy".

 

14.7.3. Michał Kaziów

 

Żył w latach 1925-2001. Od najwcześniejszych lat angażował się w walkę z okupantami - współpracował z partyzantką, był kurierem. Po wojnie w czasie służby w Straży Ochrony Obiektów we Wrocławiu, w wyniku wybuchu miny, stracił wzrok i obie ręce.

Jego losem zainteresowała się Halina Lubicz, która pomagała mu w rozwiązywaniu problemów życiowych przez wiele lat. Dzięki jej pomocy ukończył szkołę średnią i studia polonistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, na którym również doktoryzował się.

Był pisarzem, publicystą, znawcą problematyki radiowej. Napisał kilka książek, m.in. "Gdy moim oczom", "Zdeptanego podnieść", "A jednak w pamięci", "Dłoń na dźwiękach", "Z orchideą". Napisał też wiele opowiadań, artykułów, felietonów, audycji radiowych, esejów i prac naukowych.

A teraz fragment rozmowy Iwony Różewicz z Michałem Kaziowem pt. "Zawsze jest szansa" ("Pochodnia", 10-2000).

 

"- Stało się. Został Pan autorytetem moralnym. I instytucją. To wielki zaszczyt i odpowiedzialność, ale czy to Pana czasem trochę nie uwiera?

Michał Kaziów: - Nie uwiera, a zawdzięczam to mojemu ojcu, który był człowiekiem prawdomównym, uczciwym, szanującym religię i tradycję. Życzliwość i poczucie odpowiedzialności otrzymałem więc niejako w przekazie genetycznym. To trochę tak, jak z ratownikiem czy strażakiem - nie zastanawia się czy z tego wyjdzie czy nie, bo trzeba ratować. Inaczej jest tylko najemnikiem. Trzeba ludziom mówić prawdę, ale bez prawienia morałów i okazywania wyższości. Gdy ktoś ma kłopoty sam ze sobą i zwróci się z tym do mnie, staram się go naprowadzić na lepszą ścieżkę, może czasem zawstydzić, ale pokazać szansę. I nie wykorzystywać innych. W szkole średniej musiałem mieć dużą pomoc lektorską. Starałem się jednak tak tę współpracę organizować, aby był czas również na podyskutowanie o czytanej książce. Ale mój lektor też odniósł jakąś korzyść, był również biorcą.

- Ale czy można pomóc każdemu? Podczas Pana jubileuszu, prezydent Domaszewicz powiedział, że może być Pan wzorem dla ludzi z dawnych PGR-ów. Ale oni przecież Pana nie znają, nie czytają, tylko piją Arizonę...

- Gdyby mi zaproponowano i zorganizowano spotkanie z nimi, bo ja przecież nie mam swojego menadżera, to bym pojechał, porozmawiał z nimi i może któryś z nich zechciałby coś w swoim losie zmienić. Dużo jeździłem i spotykałem się z ludźmi z różnych środowisk. Efekty bywały nieraz niezwykłe. Jeden z moich kolegów ze studiów pracował jako wychowawca w zakładzie karnym i zorganizował mi spotkanie z więźniami. Przekonywałem ich, że nie ma straconych szans i oni też tę szansę mają. Spotkanie to opisałem w reportażu zatytułowanym "Twarzą do ściany". Ten reportaż puszczano w radiowęzłach w różnych zakładach. W jakiś czas później jechałem do Gorzowa i kierowca, jak się okazało były więzień, rozpoznał mnie. W pewnym momencie zatrzymał wóz, wysiadł, narwał polnych kwiatów i ofiarował je Halinie Lubicz, która ze mną jechała.

Ale kontakt ze słuchaczem może być też ciężkim przeżyciem. Zadzwoniła kiedyś dyrektorka szkoły z Łodzi. Miała kłopoty z jednym z uczniów. Poprosiła, abym przyjechał, spotkał się z młodzieżą, może temu trudnemu chłopcu coś pomogę. Pojechałem. Nie bardzo można było ustalić, kiedy ten chłopak wyszedł z sali. A potem zrozpaczona dyrektorka poinformowała mnie, że on powiesił się u siebie, w domu. Długo nie mogłem się z tego otrząsnąć i do dziś nie wiem, czy i jaki był mój udział w tym dramacie. Nie słuchał mnie, czy byłem dla niego nieprzekonywujący.

 

14.8. Przykład niezwykłego, wybitnego naukowca

 

Stephen William Hawking z Cambridge

Jest osobą niepełnosprawną w stopniu, który powinien przekreślić wszystkie jego możliwości życiowe. Od 22 roku życia choruje na stwardnienie zanikowe boczne. Z tego powodu jest prawie całkowicie sparaliżowany, porusza się na wózku inwalidzkim. Nie może też mówić. Z ludźmi porozumiewa się przy pomocy syntezatora mowy. Wypowiedzi swoje pisze przy pomocy klawiatury. Dodać należy, że ma również niesprawne ręce, może poruszać tylko dwoma palcami jednej ręki.

Mimo to dokonał rzeczy wielkich. Jest wybitnym astrofizykiem i kosmologiem, jednym z najwybitniejszych fizyków teoretyków na świecie, a także pisarzem. Pracuje jako profesor matematyki na uniwersytecie Cambridge i w Kalifornijskim Instytucie Technologii w Pasadenie. Jest członkiem Royal Society, laureatem wielu nagród i doktoratów honoris causa. Jak twierdzi, jeżeli ktoś może podważyć teorię względności Alberta Aischtajna, tylko on tego może dokonać.

Jego popularnonaukowa książka "Krótka historia czasu" stała się bestsellerem. Napisał też, m.in.: "W poszukiwaniu teorii wszystkiego", "Teoria wszystkiego" i "Wszechświat w skorupce orzecha". Jako ciekawostkę warto podać, że w 2009 r. planował wyprawę w kosmos i intensywnie przygotowywał się do tej wyprawy. W kosmos nie wyleciał, ale zamiar ten świadczy o jego stosunku do życia.

Stephen William Hawking nie jest osobą niewidomą, ale jego niepełnosprawność jest niewyobrażalnie wielka. Jego osiągnięcia naukowe świadczą o wielkim potencjale umysłu i woli człowieka, o możliwościach, których nie może zniweczyć nawet tak wielka i uciążliwa niepełnosprawność. Dlatego przytaczam ten przykład.

 

 

16.8. Kilka uwag o osiągnięciach osób niewidomych

 

Niektórzy niewidomi sukcesy te odnosili w czasach, gdy nie było zorganizowanych form pomocy, osiągnięć techniki i rehabilitacji, nie było dostępnego pisma ani zrozumienia ich dążeń.

Współcześnie niewidomi i słabowidzący pracują naukowo jako: matematycy, informatycy, socjologowie, filologowie, prawnicy a także w innych dziedzinach. Są też literaci, muzycy i inni, których osiągnięcia są znacznie większe niż przeciętne, a nawet wybitne. I tak na przykład idolem młodzieży jest wielki, niewidomy wokalista Stevie Wonder. Wielkim wokalistą jest włoski niewidomy Andrea Bocelli.Wybitnym niewidomym pianistą był Edwin Kowalik. Znanym niewidomym pisarzem, był Michał Kaziów. Oprócz całkowitej utraty wzroku, stracił obie ręce. Jego osiągnięcia zasługują więc na szczególną uwagę.

Nie każdy ma tak wielkie zdolności, jak Taha Husejn lub Franciszek Huber. Nie każdego też trudności i ograniczenia są tak wielkie, jak były np. Michała Kaziowa, Heleny Keller lub Januarego Kołodziejczyka.

Każdy, kto stoi przed wyborem kierunku studiów, drogi życiowej, zawodu, powinien wiedzieć o osiągnięciach wybitnych niewidomych. Powinien też wiedzieć, że wielu niewidomych i słabowidzących, uzdolnionych, bardzo sprawnych umysłowo i mimo posiadania najnowocześniejszego sprzętu rehabilitacyjnego i innej pomocy, niczego w życiu nie osiągnęło. Powinien wiedzieć, że przyczyną ich niepowodzeń były inne czynniki, a nie brak wzroku.

Więcej ograniczeń niż brak wzroku powodują: brak wiary we własne siły, brak woli walki z przeciwnościami, godzenie się na inne traktowanie niż pozostałych ludzi, zmniejszone wymagania, taryfę ulgową, niski poziom rehabilitacji podstawowej, psychicznej i społecznej oraz postawy roszczeniowe.

Zastanówmy się nad opisanymi przykładami osób ze złożoną niepełnosprawnością. Jest to optymistyczny obraz możliwości człowieka. Warto jednak pomyśleć i o tym, co umożliwiło im osiągnięcie tak wielkich sukcesów. Z całą pewnością sam intelekt, chociażby był najwspanialszy, nie wystarczyłby do tego. Na ich sukcesy złożyła się wybitna inteligencja, upór w dążeniu do celu, wytrwałość, niezwykła pracowitość, pomoc takich ludzi jak żona Januarego Kołodziejczyka, jak Anna Sullivan i jak Halina Lubicz.

Z pewnością Stephen William Hawking nie odniósłby tak wielkich sukcesów, bez pomocy ludzi, bez specjalistycznego, bardzo drogiego sprzętu, ale wszystko to na nic by się nie zdało, gdyby nie jego intelekt i cechy osobowości.

Niektóre osoby z niepełnosprawnością, w tym niektórzy niewidomi, osiągali i osiągają wyżyny wiedzy, umiejętności, artyzmu, twórczości, sukcesy polityczne, sportowe i w innych dziedzinach życia. To ci nieliczni, ale takich, którzy potrafią żyć, pracować, utrzymywać rodziny i odnosić różne drobniejsze sukcesy, było i jest dziesiątki tysięcy. Każdy, w zależności od swoich predyspozycji i warunków w jakich żyje, może wytyczyć sobie realne cele i je osiągnąć. I to jest celem rehabilitacji, a wykazanie potrzeby i możliwości wytyczania realnych celów było moim celem przy pisaniu tej książki.

 

Nie wszystkie niewidome dzieci są tak zdolne, jak Ludwik Braille, Maurycy de la Sizeranne, Stevie Wonder, Mieczysław Kosz czy Lew Pontriagin. Trzeba jednak wiedzieć, że zdecydowana większość dzieci dysponujących doskonały wzrokiem, bez żadnych defektów fizycznych ani psychicznych nigdy nie osiągnie takich sukcesów, jak wyżej wymienieni. Zdecydowana większość ludzi, to osoby przeciętne, które wykonują różne prace i nie osiągają sukcesów liczących się w nauce, twórczości literackiej, muzyce czy polityce.

 

15. Pomoc osób widzących ciągle potrzebna

 

Rehabilitacja niewidomych jest procesem, który trwa całe życie. Całe życie muszą być podejmowane wysiłki, żeby zachować umiejętność radzenia sobie w zmieniającym się świecie. Całe życie więc, konieczne jest wytyczanie sobie celów rehabilitacyjnych i ich osiąganie. Całe życie też potrzebna jest pomoc osób widzących.

Niewidomy, według obecnej wiedzy rehabilitacyjnej, nie może osiągnąć pełni samodzielności. Zawsze potrzebuje w większym lub mniejszym stopniu pomocy ludzi widzących. Zresztą nikt nie jest w pełni samodzielny. Każdy potrzebuje pomocy innych ludzi. Człowiek, nawet najbardziej sprawny fizycznie i umysłowo, w różnych sytuacjach potrzebuje pomocy. Każdy korzysta z pracy innych ludzi i dobrze jest, jeżeli może robić coś użytecznego dla innych.

Należy zauważyć, że osoby, które najbardziej potrzebują pomocy, na ogół, samodzielnie nie potrafią jej znaleźć ani informacji, które ułatwiłyby pokonywanie ich trudności. Skorzystanie z moich doświadczeń i przemyśleń np. możliwe będzie tylko wtedy, kiedy osoba potrzebująca pomocy dowie się, że może korzystać z odtwarzacza lub komputera i otrzymać tę czy inną książkę z dziedziny rehabilitacji. Żeby było to możliwe, konieczna jest pomoc osób widzących, znalezienie odpowiedniej biblioteki czy portalu internetowego, gdzie można skorzystać z potrzebnej literatury rehabilitacyjnej, znalezienie stowarzyszenia czy fundacji, która może udzielić pomocy, dowiedzenia się o sprzęcie rehabilitacyjnym itd. W tym mogą pomóc osoby widzące, członkowie rodzin, przyjaciele, znajomi. Kiedy już niewidomy zrobi pierwsze kroki, kiedy już dowie się, że może i uwierzy w to, sam zacznie szukać informacji i pomocy. Na początku jednak trzeba mu w tym pomóc, ułatwić, zachęcić, przekonać. Stąd prośba do osób, w otoczeniu których znajdują się niewidomi o zainteresowanie i pomoc. Naprawdę jest ona potrzebna i może być bardzo skuteczna.

Jak szanowni Czytelnicy mogli się przekonać, nawet bardzo poszkodowane osoby mogą pomagać innym. Dla osób, które nie są niepełnosprawne, jest to łatwiejsze zadanie. Drodzy czytelnicy, pomyślcie o podobnych sprawach i nie odmawiajcie swojej pomocy tym, którzy jej potrzebują. Dopomóżcie niewidomym wytyczyć i realizować cele rehabilitacyjne. Oczywiście, Wasze możliwości pomocy są ograniczone, ale przecież mniejsze lub większe istnieją.

Zastanówcie się nad przytoczonymi przykładami, nad moimi doświadczeniami i przemyśleniami. Nie mogą one jednak stanowić gotowej recepty na rozwiązanie każdego konkretnego przypadku. Każdy człowiek bowiem jest inny i potrzebuje innych metod działania, innych zachęt, innych bodźców, innej inspiracji. Mam nadzieję, że niektórzy mogą znaleźć tę inspirację na kartkach niniejszej książki.

. Zawiera ona opisy niewidomych, którzy odnieśli sukcesy, niektórzy wielkie sukcesy, ale wszyscy potrzebowali pomocy osób widzących. Czasami konieczne było bardzo dużo pomocy, czasami znacznie mniej, ale zawsze była ona niezbędna.

Bez pomocy osób widzących niewiele osiągnąłby January Kołodziejczyk, Franciszek Huber ani Edwin Kowalik. Ja, chociaż nie mogę równać się z osobami wymienionymi, również potrzebowałem pomocy i nadal jej potrzebuję. Dlatego wiem, jak jest ona ważna.

Wiem też, że każdy może pomóc, jedna osoba mniej, druga więcej, ale każda pomoc jest potrzebna i ważna. Jest ona potrzebna na ulicy, w domu, w rodzinie, w szkole, w pracy i przy wykonywaniu różnych czynności. Osoby, które przeczytają tę książkę, mogą pomóc w różny sposób, ale przede wszystkim przez udzielenie informacji, zachętę, pokazanie przykładu możliwości. Mam nadzieję, że moja książka ułatwi to zadanie.

 

 

16. Słowniczek

 

"Słowniczek" zawiera najważniejsze terminy używane w rehabilitacji osób niepełnosprawnych, ze szczególnym uwzględnieniem osób z uszkodzonym wzrokiem. Terminy te zostały zdefiniowane w sposób uproszczony, syntetyczny, bez uwzględniania wielu ważnych szczegółów. Poza tym zakres tematyczny tych pojęć został ograniczony niemal wyłącznie do problematyki osób niepełnosprawnych wzrokowo.

 

adaptacja psychiczna - proces przemian psychicznych, który umożliwia funkcjonowanie z niepełnosprawnością.

adaptacja społeczna - przystosowanie osoby niepełnosprawnej do życia w społeczeństwie.

adaptacja zawodowa - przystosowanie się osób niepełnosprawnych do wymagań pracy i środowiska pracy.

akceptacja - wytworzenie pozytywnego stosunku do rehabilitacji oraz zmian wynikających z konieczności przystosowania się do nowych, trudniejszych warunków życia.

audiodeskrypcja - opis przez narratora cichych scen, krajobrazów, budowli itp., który ułatwia niewidomym odbiór i rozumienie filmu lub sztuki teatralnej.

bariery architektoniczne i urbanistyczne - niedostosowanie środowiska osoby niepełnosprawnej do jej potrzeb i możliwości.

bariery psychologiczne i społeczne - utrudnienia w procesie rehabilitacji spowodowane:

a) niewłaściwymi postawami osób niepełnosprawnych, mechanizmami obronnymi, brakiem wiary w możliwości i ich niewłaściwymi poglądami,

b) postawami, poglądami i stereotypami funkcjonującymi w środowisku osoby niepełnosprawnej.

blindyzmy - zachowania niektórych niewidomych polegające na wykonywaniu bezcelowych ruchów lub czynności, np. kołysanie się, potrząsanie lub kręcenie głową, zbytnie podnoszenie nóg przy chodzeniu, a także brak mimiki i gestykulacji.

błędy wychowawcze - niewłaściwe postępowanie rodziców wobec niepełnosprawnych dzieci, wyręczanie we wszystkim, brak wymagań, stosowanie "taryfy ulgowej", ograniczanie aktywności dziecka i kontaktów z rówieśnikami oraz nadmierne wychwalanie "osiągnięć" dziecka. Rzadziej stawianie wygórowanych wymagań, które mają doprowadzić do wyrównania szkód spowodowanych przez niepełnosprawność.

Braille Ludwik - niewidomy Francuz, twórca pisma dla niewidomych, żył w latach 1809-1852.

brajl - system pisma punktowego dla niewidomych, opracowany w 1825 r. przez Louisa Braille`a.

ciemny - dawne określenie niewidomego. Obecnie określenie to ma charakter ujemny.

DAISY - system przygotowywania tekstów, nagrywania przez lektora lub przez program mowy syntetycznej w formacie MP3 oraz połączenie tekstu nagranego z elektronicznym zapisem znakowym, w sposób umożliwiający jego odsłuchiwanie i czytanie jako tekstu znakowego oraz łatwą nawigację po tekście.

daltonizm - wrodzone zaburzenie widzenia barw.

defekt - uszkodzenie lub wada narządu albo funkcji organizmu o stałym charakterze. Może być defekt fizyczny, czyli uszkodzenie lub wada fizyczna narządu, np. narządu ruchu; defekt psychiczny, czyli zaburzenie lub brak funkcji psychicznych, np.: pamięci, inteligencji, mowy; defekt sensoryczny - osłabienie lub brak zdolności odbierania wrażeń zmysłowych, np. słabowzroczność, ślepota, niedosłuch, głuchota.

defekty wzroku - brak lub osłabienie widzenia, które może mieć różny charakter. Przy osłabieniu widzenia centralnego, czyli ostrości wzroku, ograniczone są możliwości widzenia przedmiotów i ich szczegółów, a przy osłabieniu widzenia obwodowego, czyli pola widzenia, utrudniona jest orientacja przestrzenna. Brak widzenia dwuocznego uniemożliwia widzenie przedmiotów jako trójwymiarowych oraz widzenie głębi przestrzeni i odległości.

biała laska - laska wykonana z lekkiego metalu, z tworzywa sztucznego lub włókna węglowego albo szklanego, z drewna lub bambusa. Służy niewidomym do wykrywania przeszkód, jest też znakiem niewidomych. Obowiązek jej noszenia nakłada Kodeks drogowy.

głuchoniewidomy - osoba z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu.

integracja - włączenie w życie społeczne osób niepełnosprawnych.

inwalida - osoba, u której występuje zanik lub ograniczenie niektórych funkcji i sprawności organizmu. Termin ten obecnie odnosi się wyłącznie do żołnierzy poszkodowanych w czasie wojny lub w czasie odbywania służby wojskowej - inwalidzi wojenni i inwalidzi wojskowi. Do pozostałych osób, które dawniej określano terminem "inwalida" obecnie stosuje się termin "niepełnosprawny".

inwalida wzroku - dawniej osoba niewidoma lub słabowidząca.

inwalidztwo - patrz niepełnosprawność.

jednooczność - ślepota jednego oka. Osoby jednooczne zaliczane są do lekkiego stopnia niepełnosprawności.

kalectwo - termin przestarzały, obecnie jego wydźwięk jest ujemny. Patrz niepełnosprawność.

kompensacja percepcyjna - polega na podniesieniu poziomu sprawności postrzegania pozostałymi zmysłami w przypadku utraty wzroku lub słuchu.

lęk - poczucie zagrożenia, napięcia i niepokoju bez zewnętrznego bodźca, który mógłby go wywoływać. Podobny jest do strachu, ale strach ma zewnętrzną przyczynę, realne zagrożenie, a w przypadku lęku przyczyna leży w psychice osoby odczuwającej lęk.

mechanizmy obronne - procesy, często o charakterze neurotycznym, często są reakcją na frustrację i mogą mieć charakter pozytywny lub negatywny. Nierzadko występują w wyniku zaistnienia niepełnosprawności, braku jej akceptacji i podświadomej obrony przed jej skutkami.

metoda bezwzrokowa - patrz metody alternatywne.

metody alternatywne - metody stosowane przez osoby niepełnosprawne, inne od tych, które stosują osoby bez niepełnosprawności. W przypadku niewidomych metodą taką jest, np. pismo punktowe, używanie białej laski, mowy syntetycznej.

mowa migowo-dotykowa - sposób porozumiewania się z osobami głuchoniewidomymi polegający na przekazywaniu informacji za pomocą dotyku.

mowa syntetyczna - program syntezy mowy, który umożliwia wypowiadanie głosem liter, znaków pisarskich, zdań i odczyt tekstów znakowych w zapisie cyfrowym.

nawigator - kieszonkowy aparat, który działa w oparciu o GPS i służy niewidomym w orientacji przestrzennej.

niedowidzący - patrz słabowidzący.

niedowidzenie - słabowzroczność.

niepełnosprawność - obniżona sprawność organizmu powodująca ograniczenia i utrudnienia w wypełnianiu ról społecznych i wykonywaniu wielu czynności życiowych. Może dotyczyć funkcji fizycznych lub psychicznych albo jednych i drugich.

niewidomi - osoby pozbawione możliwości widzenia całkowicie lub w znacznej mierze, u których niepełnosprawność wystąpiła przed ukończeniem piątego roku życia.

niewidomi ze złożoną (sprzężoną) niepełnosprawnością - osoby niewidome, u których występują jednocześnie inne niepełnosprawności.

nowo ociemniały - osoba, która nie widzi całkowicie lub widzi bardzo słabo od dwóch lat lub krócej. Przyjmuje się, że dwuletni okres jest niezbędny na adaptację do warunków życia z uszkodzonym wzrokiem. Patrz ociemniały.

ociemniały - osoba, która widziała lecz wzrok utraciła całkowicie lub w znacznym stopniu. Przyjmuje się, że jeżeli ktoś utracił wzrok przed ukończeniem piątego roku życia jest osobą niewidomą, a jeżeli po piątym roku życia, osobą ociemniałą. Psychologiczną podstawą rozgraniczenia jest przede wszystkim zdolność do zachowania w pamięci wrażeń i obrazów wzrokowych.

olśnienie - zakłócenie pracy wzroku na skutek silnego promieniowania świetlnego.

osoba niepełnosprawna - osoba, u której występuje obniżenie sprawności organizmu powodujące ograniczenia i utrudnienia w wypełnianiu ról społecznych oraz czynności życiowych.

ostrość wzroku - zdolność do dokładnego widzenia przedmiotów i ich szczegółów z różnej odległości. Umożliwia to zdolność dostosowywania się soczewki oka do oglądania przedmiotów z różnej odległości, czyli zdolność do akomodacji. Osłabienie ostrości widzenia oznacza, że dana osoba widzi przedmioty z mniejszej odległości niż osoba o normalnej ostrości widzenia.

ośrodki szkolno-wychowawcze - placówki kształcenia specjalnego dzieci niepełnosprawnych.

pedagogika specjalna - dział pedagogiki zajmujący się zagadnieniami wychowania, nauczania i rehabilitacji (rewalidacji) niepełnosprawnych dzieci oraz młodzieży.

percepcja - zdolność spostrzegania i rozpoznawania bodźców i ich układów.

percepcja twarzą - patrz "zmysł przeszkód" u niewidomych.

pies przewodnik - pies wyszkolony do prowadzenia osoby niewidomej.

pismo punktowe - patrz brajl.

poczucie niższości - tendencja do obniżania własnej wartości na skutek niepowodzeń i ograniczeń, np. z powodu niepełnosprawności.

pole widzenia - przestrzeń, która obejmuje wszystkie punkty spostrzegane jednocześnie bez wykonywania jakichkolwiek ruchów. Punkt, na który patrzy obserwator znajduje się w środku pola widzenia, a pozostałe punkty w polu widzenia i na obwodzie pola widzenia.

Polski Związek Niewidomych (PZN) - organizacja pozarządowa, zrzeszająca niewidomych i słabowidzących ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności.

pomoce techniczne - wyroby służące osobom niepełnosprawnym do przywrócenia zdolności do samodzielnego życia i pracy.

pomoce techniczne dla niewidomych i słabowidzących - wyroby specjalnie konstruowane lub dostosowane do potrzeb osób z uszkodzonym wzrokiem, które ułatwiają wykonywanie czynności życia codziennego, naukę, pracę oraz udział w życiu kulturalnym i społecznym.

poradnictwo rehabilitacyjne - działalność polegająca na udzielaniu osobom niepełnosprawnym porad w zakresie spraw wiążących się z ich niepełnosprawnością i rehabilitacją.

poradnictwo zawodowe osób niepełnosprawnych - zajmuje się ukierunkowaniem rehabilitacji zawodowej, tj. doborem kierunku kształcenia zawodowego lub zatrudnienia dostosowanego do psychofizycznych możliwości osób niepełnosprawnych.

postawy rodziców wobec dzieci niepełnosprawnych - jak wszystkie postawy, składają się z części poznawczych, emocjonalnych i działania lub gotowości do określonego działania. Warunkują przebieg rozwoju niepełnosprawnego dziecka.

postawy wobec osób niepełnosprawnych - stosunek do tych osób obejmujący elementy poznawcze, emocjonalne i działanie lub gotowość do działania. Charakteryzują się: 1) gotowością poznania, pozytywnymi uczuciami i chęcią pomocy, 2) niewłaściwą wiedzą, niewłaściwym poznaniem zabarwionym negatywnymi uczuciami i chęcią unikania kontaktów, a niekiedy agresją i złym traktowaniem osób niepełnosprawnych.

praca chroniona - forma zatrudnienia osób niepełnosprawnych, w której uwzględnia się ich możliwości i potrzeby, w tym organizację pracy, urządzenie stanowiska pracy i dostosowanie jego otoczenia oraz niezbędną pomoc niepełnosprawnym pracownikom.

program powiększający - komputerowy program umożliwiający powiększanie obrazu wyświetlanego na monitorze komputera.

program udźwiękowiający - patrz mowa syntetyczna.

przewodnik niewidomego - osoba towarzysząca niewidomemu i pomagająca mu w poruszaniu się poza domem oraz w podróży.

przystosowanie - patrz adaptacja.

psychologia defektologiczna - dział psychologii zajmujący się psychiką dzieci i dorosłych osób niepełnosprawnych.

psychologia niewidomych i słabowidzących - tyflopsychologia

PZN - Polski Związek Niewidomych

receptory - zmysły, przy pomocy których odbierane są różne bodźce z otoczenia oraz z własnego ciała.

rehabilitacja - przywrócenie tego, co zostało utracone na skutek niepełnosprawności przez: ćwiczenia, opanowanie alternatywnych metod wykonywania różnych czynności, zastosowanie sprzętu i pomocy rehabilitacyjnych.

rehabilitacja podstawowa - w odniesieniu do niewidomych - przystosowanie do życia, a zwłaszcza ogólne usprawnienie fizyczne, nauczenie wykonywania czynności życia codziennego, samodzielnego poruszania się w przestrzeni, pisania i czytania brajlem itp.

rehabilitacja psychiczna - polega głównie na akceptacji niepełnosprawności i nieakceptacji jej skutków, tzw. pogodzenie się z faktem zaistnienia niepełnosprawności i jednocześnie podejmowanie wysiłków, których celem jest przezwyciężenie lub złagodzenie skutków niepełnosprawności.

rehabilitacja społeczna - włączenie osoby niepełnosprawnej w nurt życia społecznego przez jej usprawnienie, usamodzielnienie, ewentualnie zatrudnienie i pomoc w akceptacji niepełnosprawności. Ważne jest tu również przygotowanie środowiska społecznego do współżycia z osobą niepełnosprawną.

rehabilitacja zawodowa - przygotowanie do wykonywania odpowiedniej pracy, zatrudnienie na odpowiednim stanowisku, jeżeli trzeba, odpowiednie przygotowanie stanowiska pracy i jego otoczenia oraz włączenie w grupę społeczną zakładu pracy.

rewalidacja - pojęcie stosowane w placówkach resortu oświaty i oznacza mniej więcej tyle co rehabilitacja. Patrz rehabilitacja.

samoocena - ocena własnych możliwości. Może być prawidłowa, zawyżona lub zaniżona. Ma wpływ na podejmowanie różnych zadań lub rezygnację z ich podjęcia.

sclerosis multiplex - patrz stwardnienie rozsiane.

słabowidzący - osoba z uszkodzonym wzrokiem, która zachowała użyteczne możliwości widzenia, ale jej ostrość widzenia nie przekracza 30 procent normalnej ostrości lub pole widzenia zostało ograniczone do 30 stopni i bardziej. W środowisku osób z uszkodzonym wzrokiem stosuje się rozróżnienie na niewidomych i słabowidzących, przy czym ci ostatni zachowali użyteczne widzenie, lecz ich ostrość widzenia nie przekracza 10 procent normalnej ostrości. w "Przewodniku..." stosowane jest to zawężone określenie, czyli dotyczy tylko osób, u których orzeczono znaczny lub umiarkowany stopień niepełnosprawności.

słabowzroczność - ograniczenie widzenia, które mimo optymalnej korekcji utrudnia posługiwanie się wzrokiem.

specjalny ośrodek - ośrodek przeznaczony dla osób niepełnosprawnych. Mogą to być ośrodki leczniczo-opiekuńcze, leczniczo-rehabilitacyjne i szkolno-wychowawcze.

spółdzielnie niewidomych - zakłady pracy zatrudniające osoby z uszkodzonym wzrokiem.

sprawność psychiczna - zdolność do odbioru, przechowywania i przetwarzania informacji z otoczenia oraz z własnego organizmu.

sprawność psychofizyczna - zdolność ruchowa i umysłowa.

sprzęt pomocniczy dla niewidomych - patrz sprzęt rehabilitacyjny.

sprzęt rehabilitacyjny - pomoce techniczne ułatwiające osobom niepełnosprawnym wykonywanie różnych czynności.

stres - reakcja organizmu na niekorzystne bodźce.

stwardnienie rozsiane, SM (sclerosis multiplex) - charakteryzuje się objawami wieloogniskowego uszkodzenia układu nerwowego (najczęściej niedowłady, zespół móżdżkowy, objawy oczne). Choroba ma powolny przebieg z ostrymi rzutami, przerywany okresami remisji, niekiedy długotrwałymi.

system integracyjny kształcenia - włączanie niepełnosprawnych uczniów do szkół ogólnodostępnych.

system kształcenia specjalnego - szkoły i inne placówki oświatowe dla dzieci niepełnosprawnych.

ślepota - całkowita bądź prawie całkowita utrata możliwości widzenia.

ślepy - dawne określenie niewidomego, obecnie ma wydźwięk ujemny.

środki dydaktyczne w szkolnictwie specjalnym - środki dydaktyczne dostosowane do możliwości percepcyjnych uczniów niepełnosprawnych.

telepraca - praca wykonywana przy pomocy środków łączności, przede wszystkim internetu.

TPG - Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym.

turnus rehabilitacyjny - forma aktywnej rehabilitacji, połączona z elementami wypoczynku, mająca na celu ogólną poprawę sprawności, wyrobienie zaradności, pobudzanie i rozwijanie zainteresowań osób niepełnosprawnych.

tyflodydaktyka - metody nauczania osób z uszkodzonym wzrokiem.

tyflografia - stosowanie wypukłych linii i znaków oraz kontrastowych kolorów i koniecznych uproszczeń do sporządzania rysunków, planów miast i map dla niewidomych i słabowidzących.

tyflologia - nauka pierwotnie o niewidomych, a obecnie o osobach z uszkodzonym wzrokiem.

tyflolog - specjalista zajmujący się rehabilitacją niewidomych i słabowidzących.

tyflopedagogika - nauka o wychowaniu, kształceniu i rewalidacji osób niewidomych, słabowidzących i ociemniałych.

tyflopsychologia - dział psychologii zajmujący się zagadnieniami psychologicznymi, dotyczącymi osób niewidomych i słabowidzących.

tyflotechnika - technika stosowana do produkcji urządzeń i pomocy rehabilitacyjnych dla niewidomych i słabowidzących.

uprzedzenia - stereotypowe wyobrażenia osób niepełnosprawnych i poglądy na ich temat, często są one wypaczone i krzywdzące.

warsztat terapii zajęciowej (wtz)- wyodrębniona organizacyjnie i finansowo placówka, której zadaniem jest stwarzanie osobom niepełnosprawnym z upośledzeniem uniemożliwiającym podjęcie pracy, możliwość udziału w rehabilitacji społecznej i zawodowej poprzez terapię zajęciową.

werbalizm - wypowiadanie przez niektóre niewidome osoby słów, którym nie odpowiadają dokładne wyobrażenia.

widzący - osoba prawidłowo widząca, u której nie występuje uszkodzenie wzroku. Określenie używane przez osoby z uszkodzonym wzrokiem w celu doprecyzowania, o jakich osobach mówią.

wyrównywanie szans osób niepełnosprawnych - proces udostępniania ogólnych systemów występujących w społeczeństwie, takich jak: fizyczne i kulturalne środowisko, mieszkania i środki transportu, świadczenia społeczne i lecznicze, placówki oświatowe i zakłady pracy, życie kulturalne i społeczne oraz sport i rekreacja.

Zakład aktywności zawodowej - zakład pracy chronionej - zakład dostosowany do zatrudniania osób niepełnosprawnych, posiadający odpowiednie służby rehabilitacyjne, odpowiednią organizację pracy i dostosowane stanowiska do potrzeb zatrudnianych niepełnosprawnych pracowników.

zakłady leczniczo-wychowawcze dla dzieci niepełnosprawnych - placówki, w których odbywa się leczenie i nauczanie niepełnosprawnych dzieci.

zasada kompleksowości - podstawowa zasada rehabilitacji osób niepełnosprawnych, zakładająca wieloaspektowe oddziaływanie na osobę niepełnosprawną w celu zaspokojenia możliwie wszystkich jej potrzeb rehabilitacyjnych.

"zmysł przeszkód" u niewidomych - zdolność wyczuwania na odległość dużych przedmiotów, przeszkód. Przeszkoda daje wrażenie muśnięcia na twarzy.

 

 

17. Bibliografia

 

1. Biuletyn Informacyjny - czasopismo wydawane przez Polski Związek Niewidomych,

2. Biuletyn Informacyjny Trakt - miesięcznik wydawany przez Fundację Polskich Niewidomych i Słabowidzących "Trakt",

3. Carroll Thomas J.: Ślepota - Czym jest, jakie są jej skutki i jak żyć będąc niewidomym", maszynopis w Bibliotece Centralnej PZN. bbb

4. Duffy M.: Ocena i modyfikacje otoczenia dla osób słabo widzących. Zeszyty Tyflologiczne Nr 20, PZN, Warszawa 2002.

5. Gawrysiak C.: Wypisy Tyflologiczne, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1977.

6. Kotowski S.: Pomyślmy i porozmawiajmy o naszych sprawach, Zeszyty Tyflologiczne nr 11, PZN, Warszawa 1994.

6. Kotowski S. Przewodnik po problematyce osób niewidomych i słabowidzących - Fundacja Polskich Niewidomych i Słabowidzących "Trakt" Warszawa 2008,

7. Kształcenie integracyjne? Dylematy rodziców dzieci niewidomych i słabo widzących. Materiały Tyflologiczne nr 13, Polski Związek Niewidomych, Warszawa 2001.

8. Kuczyńska-Kwapisz J., Kwapisz J. Rehabilitacja osób niewidomych i słabowidzących. Przewodnik metodyczny. Interart, Warszawa 1996.

9. Majewski T.: Poglądy i działalność Krajowej Federacji Niewidomych w Stanach Zjednoczonych, Zeszyty Tyflologiczne nr 14, PZN, Warszawa 1996.

10. Majewski T.: Niewidomi i słabowidzący seniorzy. Polski Związek Niewidomych. Warszawa 1999.

11.. Majewski T.: Rehabilitacja zawodowa i zatrudnienie osób niewidomych i słabo widzących Dział Wydawnictw Krajowej Izby Gospodarczo-Rehabilitacyjnej. Warszawa 2004.

12. Nasze Dzieci - czasopismo wydawane przez Polski Związek Niewidomych,

13. Pochodnia - czasopismo wydawane przez Polski Związek Niewidomych,

14. Poradnik dydaktyczny dla nauczycieli realizujących podstawę programową w zakresie szkoły podstawowej i gimnazjum z uczniami niewidomymi i słabo widzącymi. S. Jakubowski (red.), MEN, Warszawa 2001.

15. W: Poradnik pracodawcy osób niewidomych i słabo widzących. Fundacja AWARE Europe, Warszawa (dostępny na stronie internetowej: www.idn.org.pl/aware-europe).

16. Roczne sprawozdania Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych za lata od 1989 do 2007.

17. Schoffler Max: Niewidomy w życiu narodu - Socjologia ślepoty, maszynopis w Bibliotece Centralnej PZN.

18. Wiedza i Myśl - internetowy miesięcznik wydawany przez Stanisława Kotowskiego,

19. Wright Beatrice A.: Psychologiczne aspekty fizycznego inwalidztwa, PWN, Warszawa 1965.