Zbigniew Czerski                      

działacz  społeczny i gospodarczy

 

 Lubię łowić ryby

Rozmowa ze Zbigniewem Czerskim - wiceprzewodniczącym Zarządu Głównego PZN, prezesem Zakładu Produkcyjno-Handlowego w Kielcach

- Z upoważnienia prezydium ma Pan pod opieką sprawy gospodarcze Związku. Ostatnio w "Pochodni" dużo pisaliśmy o tym, co już zrobiono w tej dziedzinie. Proszę powiedzieć, czy są spółki przynoszące straty?

- Na przełomie 1992/93 roku, rozpoczynając działalność gospodarczą, postawiono przed powstającymi spółkami trzy cele: zatrudnianie niewidomych i produkcję na rzecz środowiska z zaznaczeniem, że jeśli będą zyski to dobrze, a jeśli nie, to trudno. Od 1992 do 1998 powstało tych spółek 17. Część z nich od początku była powołana wadliwie. Dziś działa tylko 5, w tym 4 zakłady pracy chronionej: zakład w Kielcach, ZNiW oraz Zakład Wielobranżowy w Warszawie i "Print-6" w Lublinie. Ośrodek "Klimczok" w Ustroniu Morskim ma status spółki z.o.o. W dwóch spółkach prowadzone jest postępowanie upadłościowe: w Centrum Gospodarczym i Przedsiębiorstwie Handlowo-Usługowym w Legnicy. W likwidacji są też spółki: Casspol, Lubogoszcz, Poznań i Integra. W czterech spółkach sprzedaliśmy już udziały: w Radomiu, Ostrowcu, Warszawie i Chorzowie.

- Wiadomo wszystkim, że nadzwyczajny zjazd PZN w 1998 postanowił, że strategia gospodarcza musi ulec zmianie. Najważniejszą sprawą stało się wypracowanie zysków. Jak ta uchwała przeniosła się na realia?

- Wszystkie spółki przynoszące straty postanowiono sprzedać. Jak wspomniałem, udało się to w wypadku 4 spółek i uzyskaliśmy za nie zupełnie przyzwoite pieniądze. Sprzedawaliśmy udziały, a kupujących głównie przyciągał szyld - zakład pracy chronionej. Dziś z uwagi na zmianę przepisów podatkowych nie sprzedalibyśmy ich za tak duże pieniądze. Dochodzą do mnie głosy, że wyprzedajemy majątek PZN. To nieprawda. My sprzedajemy udziały, czyli coś niematerialnego. Nie grunt, nie budynki. W tych spółkach majątku trwałego nie było.

- Ale przecież nie wszystkie spółki udało się sprzedać.

- Tak, zgadza się. Musieliśmy więc podjąć uchwały o likwidacji kilku. Nie udało się sprzedać "Lubczy", ale nie straciliśmy ani grosza. Oprócz Centrum Gospodarczego, nie ponosimy żadnych strat z powodu likwidacji zakładów. Nie chcę rozwijać sprawy "Centrum", bo ten problem jest ogólnie znany. Konsekwencje mogą być jeszcze bardzo bolesne dla Związku.

- Bardzo ryzykownym posunięciem było powołanie spółki w Legnicy. Co tam się dzieje obecnie?

- Na początku 1999 r. spółka miała bardzo złą sytuację finansową i musieliśmy zdecydować, czy ją sprzedać, zlikwidować, czy ogłosić upadłość? Zobowiązania, głównie wobec PFRON, przekraczały jej majątek. Zarząd spółki, za zgodą potencjalnego nabywcy, wystąpił do Funduszu o restrukturyzację zadłużenia. Na odpowiedź czekaliśmy pół roku. Nabywca się wycofał, bo w międzyczasie spółce odebrano status zpch i straciła przez to wartość rynkową. Nikt jej już nie kupi, więc ostatecznie ogłoszono w sądzie jej upadłość.

- Ile stracił na tym Związek?

- Około 40 tys. zł, to znaczy pożyczkę udzieloną tej spółce przed laty. No i oczywiście inwalidzi wzroku stracili pracę. Ta spółka nigdy nie była mobilna. Zarząd był nastawiony na otrzymywanie pieniędzy z zewnątrz.  

- Co Pan chce dodać do wypowiedzi panów Peryta i Mendrunia w "Pochodni"?

- Przez ten krótki czas naszej działalności naprawdę osiągnęliśmy dużo. Zawsze najtrudniejszą rzeczą jest naprawienie błędów popełnionych przez poprzedników. Spłaciliśmy wiele zobowiązań finansowych do okręgów PFRON i innych instytucji. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że pieniądze uzyskane ze sprzedaży udziałów spółek przeznaczyliśmy na spłacenie długów Związku.

- Stan techniczny budynków związkowych na Konwiktorskiej 7 i 9 jest bardzo marny. Co dalej z tym począć? Skąd się wezmą pieniądze na ich remonty?

- To trudny temat. Po zjeździe muszą być podjęte decyzje w tej sprawie. Możemy przyjąć różne warianty, ale nie wiem, czy zdołamy sami o tym zadecydować. Być może potrzebne będą analizy firm konsultingowych: czy robić modernizacje poprzez zaciąganie kredytów, czy znaleźć inwestora strategicznego, czy w zamian za odstąpienie części gruntów i kubatury nabywca zmodernizowałby obiekt. Czas nagli i decyzji nie można odkładać na następny rok.

- W jakim kierunku powinien iść rozwój działalności gospodarczej? Czy w ogóle taka instytucja jak PZN powinna się tym zajmować?

- Bezwzględnie musimy prowadzić działalność gospodarczą. Za kilka lat wejdziemy do UE i nie wiemy, jak będą finansowane takie instytucje jak PZN. Spółki muszą finansowo wspierać działalność Związku. Czy to się uda? Będzie ciężko. Utrzymanie rentowności pięciu spółek to nasze plany na najbliższy czas. Te firmy okrzepły już na tyle, by dać sobie radę na otwartym rynku pracy. A druga sprawa - to powoływanie nowych podmiotów gospodarczych. Okręgi posiadają już osobowość prawną i mogą podejmować działalność gospodarczą. Te decyzje muszą być mocno przemyślane. Sporządzony powinien być biznes-plan, przeprowadzone rozpoznanie rynku itp. Radziłbym okręgom zaczynać od drobnych usług np: kserograficznych, wynajmu wolnych powierzchni oraz tworzenie z innymi, bardziej doświadczonymi jednostkami, niewielkich podmiotów. To musi wyjść...

- Kielecka spółka pod Pana kierownictwem ma doskonałe wyniki finansowe. Jaka jest recepta na sukces rynkowy?

- Przypomnę, że spółdzielnia została przekształcona w spółkę w 1993 r. i po pierwszym roku działalności miała zysk. Ustawiliśmy się na produkcję szczotek technicznych i to była nasza jedyna szansa na sukces. Na nasze wyroby mamy ciągły zbyt na tym trudnym rynku krajowym.

- Jak ten sukces przekłada się na pieniądze?

- Co roku zwiększamy sprzedaż i zatrudnienie. W 1993 roku zaczynaliśmy od 20 osób, dziś zatrudniamy 54, w tym połowę niewidomych. Sprzedaż zwiększamy poprzez nowe wyroby - szczotki techniczne różnego typu i rozmiarów. Reagujemy na każdą potrzebę odbiorcy. Wiele używanych zamiatarek do sprzątania ulic pochodzi z Zachodu i wymaga remontu i regeneracji całego systemu szczotek. I my to robimy. A zysk? Co roku wzrasta. W 1999 zostało w kasie 500 tys. zł, czyli prawie dwa razy więcej niż w 1998. Do Związku odprowadzimy 130 tys. zł, część pieniędzy zostanie przeznaczona na nagrody dla pracowników. W firmie przyjęliśmy taką zasadę, że płacimy stosunkowo niewiele (500 - 700 zł), natomiast z wypracowanego zysku ludzie otrzymują premie. Czyli najpierw musimy zarobić, by potem podzielić. Część zysku pójdzie na bieżące remonty, zakup maszyn i środków transportu. W 1999 przeznaczyliśmy na remonty około 70 tys. zł. Każdego roku wspomagamy finansowo biuro okręgu w Kielcach i Dom Pomocy Społecznej przy ul. Złotej. Za wynajmowane pomieszczenia otrzymujemy mało znaczące kwoty. Pozostała kwota, czyli około 200 tys. zł, zostanie przeznaczona na tzw. fundusz zapasowy, czyli odłożona na trudniejsze lata. Oby ich nie było.

- Czy macie konkurencję?

- Niewielką - spółdzielnię inwalidów na Śląsku, spółdzielnie niewidomych i małe zakładziki prywatne o niewielkim przerobie. Jako zakład pracy chronionej mamy ulgi finansowe, dlatego inne firmy chętnie z nami współpracują, bo mają z tego powodu spore zniżki we wpłatach na PFRON.

- A jak trafiacie do klientów?

- Ten specyficzny rynek mamy dobrze rozpoznany. Dokładnie wiemy, kto może być odbiorcą naszych wyrobów i poprzez indywidualne kontakty, telefony, spotkania znajdujemy nabywców. Również sprawdzonym sposobem jest reklama na naszych samochodach - "Szczotki techniczne, produkcja, regeneracja!"

- Jaka jest więc recepta na sukces?

- Przede wszystkim utrafienie w rynek ze swym wyrobem. Druga sprawa to stworzenie przez właściciela możliwości działania. Nie wtrącać się, nie kierować z oddali pracą przedsiębiorstwa. A po trzecie - zaufać załodze. Im przecież też zależy na pracy i dobrych zarobkach. I jeszcze jedno - zaufać ludziom niewidomym kierującym tymi zakładami. Proszę zauważyć, że trzy najlepsze spółki PZN prowadzą niewidomi szefowie: Rodański, Czerski, wcześniej Dziewa, a teraz Nastaj.

- Proszę przedstawić się czytelnikom "Pochodni". Kim Pan jest prywatnie?

- Pochodzę ze Skarżyska-Kamiennej, mam 52 lata. Od 18 lat całkowicie nie widzę. W 1973 roku otrzymałem dyplom mgr inżyniera górnika, ze specjalizacją "górnictwo odkrywkowe" w AGH w Krakowie. Po rocznym stażu w Kopalni Węgla Brunatnego w Koninie wróciłem do Kielc i podjąłem tu pracę w Przedsiębiorstwie Produkcji Kruszywa. Doszedłem w tej 300-osobowej firmie do stanowiska dyrektora do spraw technicznych. To było w 1981, a w rok później nieszczęśliwy wypadek przy pracy pozbawił mnie wzroku.

- Gdzie Pan się rehabilitował?

- W rehabilitacji bardzo pomógł mi kielecki okręg PZN, oraz żona, dzięki którym mogłem psychicznie i fizycznie stanąć na nogi w ciągu 3 lat. Do dziś żona jest moją ostoją, podobnie jak dwójka dorosłych dzieci: córka i syn.

- Jakie są Pana zainteresowania poza pracą?

- Jestem zapalonym turystą i wędkarzem. Cała rodzina wędkuje. Jeździmy w okolice Staszowa nad jezioro Chańcza i nad Dunajec. W tym roku złapałem leszcza o długości 62 cm. Jeżdżę nad wodę, by się zrelaksować, zapomnieć o problemach związanych z pracą.

- Dziękuję za rozmowę.        

Krzysztof Górski

                              

Pochodnia  marzec 2000