Biografia prasowa  

Michał Czerniak  

Uczestnik powstania warszawskiego  

Działacz społeczny na rzecz ludzi niepełnosprawnych  

 

  W 55. rocznicę powstania  

(wspomnienia uczestnika)  

Na tydzień przed powstaniem warszawskim powiedziałem mojemu ojcu, że otrzymałem rozkaz nocowania na lewym brzegu Wisły, najlepiej gdzieś w okolicy Śródmieścia. Jego reakcja była gwałtowna: "Czego się Tobie, gówniarzu, zachciewa? Powstania?"  

Tu muszę wyjaśnić, że należałem do drużyny Zawiszackiej Szarych Szeregów (harcerstwo w konspiracji). Ja i chłopcy prowadzonego przeze mnie patrolu mieszkaliśmy na Saskiej Kępie. Od tygodnia pełniliśmy całodobowe dyżury w ramach drużyny służbowej przy harcmistrzu ppor. "Gozdalu", czyli "Kuropatwie" (Przemysław Górecki), w okresie powstania komendancie Służby Pomocniczej. Jego lokal konspiracyjny znajdował się przy ul. Brackiej 5, stąd konieczność naszego spędzania nocy w tej dzielnicy.  

W kilka godzin po opisanej rozmowie z ojcem zostałem przez niego wezwany. Powiedział mi krótko, że mogę się przygotować, że mam nocować u mojej ciotki przy ul. Górskiego 3 i tam mam zostawić swój tornister. Widocznie po naradzie z dziadkiem (obaj brali udział w Powstaniu Wielkopolskim) i matką doszli do wniosku, że mimo mojego wieku (16 lat) i faktu, że jestem jedynakiem, powinienem ich zezwolenie uzyskać.  

Przeżyłem w powstańczej Warszawie całe 63 dni, do dnia kapitulacji, następne dwa dni do chwili rozwiązania naszego oddziału i jeszcze 14 dni w Grupie Transportowej PCK. W okresie tym sam lub w kilku przebiegałem setki razy pod ostrzałem różne ulice zaopatrzone lub nie w osłaniające barykady, przenosiłem meldunki w ramach naszej organizacji, jednostek wojskowych lub cywilnych organów władzy, współdziałałem w organizowaniu Poczty Polowej i później, aż do ostatnich dni, pełniłem m.in. obowiązki listonosza. Było gaszenie pożarów, wyprawa na Żoliborz i Marymont, trwająca trzy dni, dwukrotne wyprawy na Górny Czerniaków we wrześniu (w ramach przepustki z przyjacielem do jego matki). Trafiły się prace saperskie, jak umacnianie pozycji na pierwszej linii, czy drążenie wykopu pod stanowiska nieprzyjacielskie. Obserwowałem z wysokich budynków to, co działo się na prawym brzegu Wisły, pełniłem służbę wartowniczą. Jadałem biednie, jak wszyscy, czasami przez dzień lub dwa musiał wystarczyć cukier. Oprócz tego było służenie do mszy św. kapelanowi, kominki harcerskie wspólne z harcerkami, przeszkolenie strzeleckie.  

Po kapitulacji dyżurowaliśmy przy punktach wychodzenia z miasta. Spotkałem się z żołnierzami Kompanii Wartowniczej AK pozostawionej do pilnowania porządku, wyprowadzaliśmy z ruin ludzi w podeszłym wieku, którzy sami nie mieli odwagi wyruszać w nieznane. Podczas ładowania dobytku szpitali powstańczych obserwowałem podpalanie przez wojska niemieckie sąsiednich budynków. Potem, po przewiezieniu nas do Piastowa, gdzie w zabudowaniach Fabryki Gum i Akumulatorów "TUDOR" ulokowano wiele takich szpitali, pomagałem w przygotowaniu sal do potrzeb medycznych, doprowadzałem m.in. i tych starców i staruszki, których nie tak dawno wyprowadzaliśmy z gruzów, do kąpieli i odwszalni. Byłem też noszowym (salowym) w olbrzymiej sali chirurgii kobiecej, a później i grabarzem.  

Dlaczego wyliczam to wszystko, czego doznałem w czasie powstania? Po to, żeby uzasadnić moją możliwość oceniania etosu i tragedii ówczesnych mieszkańców Warszawy. Moją wiedzę wzbogaciły książki, wspomnienia i relacje, a także opowiadania ludzi, z którymi mnie później zetknął los.  

Impulsem do napisania tego artykułu było wydarzenie związane z 50. rocznicą wybuchu powstania. Na spotkaniu w Muzeum Tyflologicznym Biblioteki Centralnej PZN opowiadałem o tym wydarzeniu, co było urozmaicone śpiewem kilkorga uczestników tegoż powstania. W pewnym momencie rozległ się podniesiony głos: "Ci, którzy wywołali powstanie, to mordercy!".  

No tak! Tej pani nie ma się co dziwić! Przeżyła obrzucenie przez Niemców granatami piwnicy zapełnionej cywilami. Ona przeżyła, a jej najbliżsi?  

Los cywilnej ludności Warszawy był tragiczny. Z jednej strony euforia na widok powstańców w każdej z dzielnic, zamieniana w czyn na terenach znajdujących się w rękach polskich. Obserwowałem, z jakim zapałem budowali barykady, najpierw byle jakie, później mocne i niepalne. Widziałem współudział ludzi w gaszeniu pożarów, odgruzowaniu i ratowaniu zasypanych, setki przebitych przejść w ścianach piwnic lub parterów sąsiadujących budynków, przekopów pod ostrzeliwanymi ciągle ulicami. Organizowane były kuchnie gotujące strawę dla wszystkich potrzebujących i wiele innych objawów ludzkiej solidarności!  

W Warszawie prawobrzeżnej, po kilku dniach nieudanych działań powstańczych, mieszkańcy się bali. Bali się nawet wpuścić czasami żołnierza bez broni na dach swojego wysokiego budynku, z którego można by obserwować, co się dzieje na lewym brzegu Wisły. Wymawiano chęć dzikiego przechowywania już zdemobilizowanych plutonów: "Jeżeli obława niemiecka będzie się zbliżała do naszego domu, sami wyjdziemy im powiedzieć, że u nas się chowacie!". Tragiczne to rozterki, choć w tej części miasta jeszcze nikt nie słyszał o masakrach na Woli, Mokotowie, o gehennie Ochoty. Na tak zwanej "ziemi niczyjej" mieszkańcy barykadowali się w domach, by nie padł nawet cień podejrzenia, że są u nich powstańcy. Więc czy możemy o tym nie pamiętać? Czy jednak mamy zrzucać na władze Podziemnego Państwa Polskiego i dowództwo powstania odpowiedzialność za mordy?  

Podczas moich przeżyć powstaniowych z okresu pracy w Grupie Transportowej PCK oraz w szpitalu, jak i z relacji z lat późniejszych, nie zetknąłem się z takim zarzutem.  

Oceniając Powstanie Warszawskie i jego skutki, musimy brać pod uwagę fakt, że to nie Polska napadła na III Rzeszę Niemiecką, lecz odwrotnie. Że nikt nie miał pretensji do Dowództwa Obrony Warszawy z roku 1939 za to, że zginęło 25 tysięcy cywilów i 50 tysięcy zostało rannych. Że do czasu powstania w Getcie Warszawskim dziwiliśmy się Żydom, że tak bez oporu dają się wyprowadzać do miejsc kaźni. Że o obrońcach Stalingradu do dziś jest głośno, ale nic nie mówi się o stratach ludności. A aspekty wojskowe? Co Niemcy urządziliby warszawiakom w następnych dniach sierpnia za niestawienie się 100 tysięcy ludzi do kopania okopów? Dla kogo przygotowywali od początku 1944 roku 400 tysięcy miejsc w obozach koncentracyjnych? Jak Sowieci potraktowaliby młodzież, która "stała z bronią u nogi"?  

Tak się dziwnie składało, że w sierpniu 1944 jedna z armii alianckich zmieniła kierunek natarcia i ruszyła do Paryża na wieść, że wybuchło w nim powstanie. Armia Radziecka też skierowała się do Pragi w Czechach na wiadomość o ruchawce zbrojnej w tym mieście. A nad Wisłą Armia Czerwona, mimo osiągniętej pod koniec sierpnia gotowości, nie ruszyła. Powstanie nie otrzymało ochrony powietrznej radzieckich myśliwców. Także do połowy września 1944 r. władze radzieckie nie chciały udostępnić swoich lotnisk do lądowania samolotów alianckich dostarczających powstaniu broń i zaopatrzenie.  

Mimo tych wszystkich argumentów my, zaliczani do kombatantów, starając się o kolejne odznaczenia i wspominając heroizm walczących, pamiętajmy o tej hekatombie ofiar cywilów. My świadomie i na ochotnika nadstawialiśmy karku, a Oni...? Może są wśród nich i nasi rodzice, których nie wszyscy, tak jak ja, mogli zapytać o zgodę?  

S. MICHAŁ CZERNIAK -   

"Longin"