Biografia  prasowa  

 

Czesław Czekalski

Inwalida wojenny,. uczestik powstania warszawskiego   

 Działacz społeczny i kierownik  biura okręgu  PZN w Krakowie

 

     Ocalić od zapomnienia  

Zofia Kanik  

Mądrość, rozwaga, sprawiedliwość  

(Pierwsza nagroda w konkursie "Głosu Kobiety")  

Pracę społeczną zaczynałam wcześnie, bo już w szkole podstawowej w miejscu urodzenia, potem w zakładzie w Laskach, a następnie w  Krakowskiej Spółdzielni Niewidomych, gdzie podjęłam pierwszą pracę. Działalność społeczną w PZN rozpoczęłam w 1957 roku na stanowisku przewodniczącej grupy, a później koła dwóch powiatów. W miarę przybywania członków koło powiększało się i podzielone zostało na dwie odrębne jednostki terenowe. W jednej z nich pełniłam funkcję przewodniczącej przez 30 lat bez przerwy. W tamtych czasach praca nie była łatwa, bo trudno było o aktyw społeczny. Był to nieprzetarty szlak, trudny do przebycia. Ponieważ byłam bardzo młoda, władze traktowały mnie początkowo nieufnie. Trzeba było odwagi, sił i samozaparcia, by przekonać ludzi do siebie, zdobyć ich zaufanie. Moja praca byłaby niemożliwa bez pomocy ówczesnego kierownika krakowskiego okręgu - Czesława Czekalskiego. Zachowałam go w trwałej pamięci, gdyż jest tego godny. Obecnie jest na emeryturze, ma 83 lata i mieszka w Krakowie. Był żołnierzem A$k, więzionym i później zrehabilitowanym. Jego życie było trudne, pełne zaskakujących niespodzianek, zarobki niskie, a na utrzymaniu miał chorą żonę i troje dzieci. Obecnie jest wdowcem. Jako kierownik okręgu dał się poznać z najlepszej strony, zwłaszcza wśród działaczy terenowych. Jest szlachetnym człowiekiem.  

Jako przełożony, był wymagający i zdyscyplinowany. Ceniliśmy jego  mądrość, rozwagę, sprawiedliwość, dobroć i obiektywizm. Mimo, że był delikatny, za zło potrafił karać, a za dobrą pracę nagradzać, w miarę posiadanych środków. W owych czasach nie było ich wiele. Potrafił pozyskiwać niewidomych do działalności społecznej, a gdy ich zdobył - szanował, cenił i pomagał jak potrafił. Był dostępny dla każdego, nie szczędził dla nikogo rady i pomocy w rozwiązywaniu trudnych problemów, a było ich niemało. Jeżeli była taka potrzeba, osobiście przyjeżdżał do koła i z przewodniczącym udawał się do urzędu, w którym należało załatwić sprawę. Zawsze bronił przewodniczących kół przed atakami powiatu, miast i gmin.  

Byliśmy wtedy młodzi i niedoświadczeni, a powierzano nam poważne sprawy - los ludzi niewidomych, którzy nie mieli środków do życia, byli na utrzymaniu rodziny. Popełnialiśmy błędy, więc wsparcie okręgu było szczególnie cenne. Mogliśmy zawsze na nie liczyć ze strony pana Czekalskiego. Oto kilka przykładów.  

Kiedy poszłam zaprosić przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej na zebranie koła, ten wyrwał mi z ręki zaproszenie, mówiąc: "Co mnie obchodzą ślepi, mam ważniejsze sprawy", po czym kazał mi wyjść z gabinetu. Po tym incydencie wniosłam skargę do Komitetu Powiatowego Partii, ale tam go usprawiedliwili, twierdząc że musiał być zdenerwowany. O sprawie zawiadomiłam okręg. Przyjechał pan Czekalski. Jaka była jego rozmowa, do dziś nie wiem, jednak po tej interwencji przeproszono mnie za afront.  

Gdy starałam się o mieszkanie dla bezdomnej niewidomej, przyznano jej pokój przejściowy bez okna. Urzędnik z "mieszkaniówki" powiedział: "Po co niewidomej okno?" Nie przyjęłam takiego mieszkania, powiedziałam kilka ostrych słów, znów były przykrości. Po przyjeździe pana Czekalskiego wszystko wróciło do normy. Takich spraw było wiele, nie tylko w moim kole.  

Pan Czesław był pracowity i dokładny, nie tolerował bałaganu. Wymagał wiele od siebie i innych. Starał się, by niewidomi w województwie krakowskim mieli odpowiednią pozycję. Dzięki jego pomocy niewidomy z Zakopanego i ja zostaliśmy radnymi. Pełniłam tę społeczną funkcję przez 32 lata, mimo że nie byłam układna i milcząca. Funkcja radnej pomagała w pracy koła. Miałam dostęp do władz wszystkich szczebli, mogłam więc wiele zrobić dla niewidomych. Zostałam też wybrana do władz okręgu, pełniąc różne funkcje. Zdobyłam tam doświadczenie i wiedzę o ludziach żądnych władzy. Zobaczyłam, jak można się pozbywać oddanych sprawie ludzi. Tak postąpiono też z panem Czekalskim, bo nie ulegał panującym zwyczajom. Broniliśmy go, ale nic z tego nie wyszło. Wyciągnięto przeciwko niemu sprawy polityczne z przeszłości. Nie szukał jednak zemsty na tych, którzy mu szkodzili, pozbawili pracy i środków do życia.  

Pan Czekalski umiał rekomendować niewidomych, wiedział, co kto potrafi. Dzięki jego inicjatywie aktywni niewidomi trafiali do władz centralnych PZN. Do nich należałam i ja, przetrwałam trzy kadencje. Była to dla mnie dobra szkoła życia.  

Miałam wielu kierowników w krakowskim okręgu, ale żaden nie utkwił mi w pamięci tak jak pan Czekalski. Dziś wszystko zwala się na trudne czasy, jakby tamte były łatwe. Moim zdaniem obecni działacze za mało walczą o poprawę życia niewidomych. Boją się narazić władzy, mimo że jest demokracja i wolność słowa. Przekonałam się o tym, biorąc udział w naradach. Można było mówić na nich o trudnej sytuacji niewidomych, o  sposobie ich zatrudnienia, ale mówiono tylko o sporcie i kulturze. To też jest ważna dziedzina życia niewidomych, ale z niej korzysta niewielka grupa. Większość żyje w bardzo trudnych warunkach. Niektórzy mówią, że historia powtarza się. To prawda, bo kiedy zaczynałam pracę w Związku, niewidomi żebrali pod kościołem, na targu, nie mieli zapomóg ani pracy. W jaki sposób zdobywało się miejsca pracy dla niewidomych w zakładach dla widzących wiedzą tylko ci, którzy te czasy pamiętają. Jest ich zaledwie garstka. Jeżeli udało się zatrudnić niewidomego, to był on otaczany  opieką przez okręg. Pan Czekalski często odwiedzał takie zakłady pracy, przez co podnosił prestiż naszej organizacji. Teraz nie ma tego zwyczaju, a zakłady przemysłowe nie chcą przyjmować niewidomych. Nie ma kto chodzić do zakładów i wyszukiwać stanowisk pracy, na których mogliby pracować niewidomi. Gdy działałam społecznie, odbywało się to następująco: przyjeżdżał pracownik Wojewódzkiej Rady Narodowej odpowiedzialny za zatrudnienie inwalidów, kierownik okręgu, który zabierał przewodniczącego koła. Szliśmy do wybranego zakładu. Niewidomego stawiano przy stanowisku pracy, a on demonstrował, jakie czynności potrafi wykonać. W moim kole zatrudniono w ten sposób 12 osób. Był to sukces.  

Czy dziś są tacy kierownicy? Wątpię. Pan Czekalski nie szukał zaszczytu, pochwały, nie zabiegał o względy. Nie chciał zajmować wysokich stanowisk w naszej organizacji. Wystarczyło mu kierowanie okręgiem. Chciał pomagać niewidomym najlepiej jak potrafił. Obecni kierownicy chętnie zajmują stanowiska we władzach centralnych, kierują komisjami. Nie zostaje im czasu na kontaktu z terenem. Nie dba się o to, by w kołach pracowali ludzie  znający problematykę i specyfikę niewidomych. Toleruje się tych, którzy nie mają predyspozycji do pracy społecznej i przynoszą szkodę organizacji. Źle jest, gdy zarząd koła nie zna pisma brajla, a niestety tak jest nie tylko w kołach, ale i w okręgach. Winę za sten stan rzeczy ponoszą władze naszej organizacji.  

Kilka lat temu odwiedziłam dawnego szefa. Cieszył się, że o nim pamiętam, ale ubolewał nad losem niewidomych. Powiedział znamienne słowa, że sytuacja niewidomych wróciła do czasów powojennych. Nasza tragedia spędza mu sen z oczu.  

Rozczuliło mnie to, że w tym wieku i w tym stanie zdrowia troszczy się o innych, martwi naszymi trudnościami. Zapytałam, czy odwiedzają go działacze okręgu krakowskiego. Odpowiedział: "Kto teraz pamięta o starym, schorowanym dziadzie? Teraz każdy dba o swoje sprawy". Zrobiło mi się przykro, ale muszę się z nim zgodzić. Wiele osób pisało,  także na łamach "Pochodni", o tym, aby obecne władze Związku pamiętały o tych, którzy oddali zdrowie, siły, młodość dla dobra niewidomych. Ja też kiedyś zaproponowałam, aby władze  Związku zorganizowały spotkanie z tymi, którzy z powodu wieku i stanu zdrowia zmuszeni byli się wycofać z działalności społecznej i zawodowej. Nie podjęto jednak tej inicjatywy. Czy wynika to z braku pieniędzy? Wątpię, bowiem na inne cele nie żałuje się funduszy. Takie spotkanie wzbgaciłoby historię naszej organizacji. Obecni działacze zapominają o tym, że przyjdzie czas, kiedy i oni znajdą się na marginesie życia społecznego. Będzie im przykro, że nie pamiętają o nich ci, dla których poświęcili dziesiątki lat życia. Takich starszych działaczy, jeszcze żyjących, o których trzeba pamiętać, jest coraz mniej.  

Pan Czesław Czekalski jest dla mnie wzorem zaangażowania w sprawy środowiska. Chylę czoła przed takimi ludźmi i pragnę, by pamięć o nich była przekazywana młodszemu    pokoleniu.  

Pochodnia październik  1994